“Zwierzyniec” prof. Jerzego Bralczyka to zbiór 140 felietonów o żyjących w Polsce zwierzętach lądowych – polnych, leśnych i powietrznych, które na stałe zamieszkały w naszym języku. Autor, jak zwykle z humorem, wyjaśnia pochodzenie ich nazw i dzieli się z czytelnikami licznymi ciekawostkami na ten temat.


Kopalnia wiedzy podanej lekko i z humorem – tak można powiedzieć o każdej z książek prof. Jerzego Bralczyka. O każdej, czyli także o najnowszej publikacji tego autora, zatytułowanej „Zwierzyniec”, stanowiącej zbiór felietonów poświęconych gatunkom zwierząt żyjących w Polsce. „To nie jest zwykła książka o zwierzętach i przyrodzie. Tak naprawdę, to tylko pretekst, by udać się w fascynującą podróż w ostępy naszego języka” – napisał o niej, nie bez racji, Adam Wajrak. W istocie, każdy felieton spośród zebranych w tym tomie, to osobna, krótka opowieść, od której trudno się oderwać.

Weźmy na przykład taką ropuchę. Nazwę ma dość niemiłą i skojarzenia budzi cokolwiek przykre. Jak tłumaczy Jerzy Bralczyk – pochodzenie słowa ropucha sięga czasów prasłowiańskich, gdy jej pierwowzór – „chorpa” lub „chropa” oznaczał coś nierównego lub krostę (stąd zresztą pochodzi słowo „chropowaty”), ewoluując dalej poprzez „chorpuchę” i „chropuchę” do współczesnej formy „ropuchy”. Profesor konkluduje, porównując polską ropuchę do jej nazw w innych językach, że nasza wydaje się szczególnie niekorzystna, co zresztą widać choćby w literaturze: fraza „ty stara, wstrętna ropucho” jest dość popularna, a skojarzenia budzi jednoznaczne.

Ten przykład oddaje zamysł profesora polegający na tym, by w krótkich tekstach pełnych humoru i lekkich w czytaniu tym razem sięgnąć po słowa opisujące świat zwierzęcy, zdawałoby się dobrze znane, niektóre używane często, inne bardziej sporadycznie, ale funkcjonujące w naszym języku od lat, we frazach i idiomach wzbudzających jednoznaczne skojarzenia i nie wymagające zagłębiania się w ich istotę i pochodzenie. A to pochodzenie zwierzęcych nazw i związanych z nimi niuansów – od języków starożytnych poprzez wczesnosłowiańskie po słowotwórstwo czasów nam bliższych, ciekawostek słowotwórczych i odniesień do nazewnictwa w innych językach, w wykonaniu profesora staje się intrygującą wyprawą w przeszłość języka i historię kultury. Jak się okazuje zwierzęta stanowią w Polsce jej ważną część.

w krótkich tekstach pełnych humoru i lekkich w czytaniu profesor tym razem sięgnął po słowa opisujące świat zwierzęcy, zdawałoby się dobrze znane

Taka choćby sarna. To wdzięczne słowo oznacza miłe zwierzę, zgrabne acz płochliwe, zestawiane z młodą kobietą, będące „jedną z ulubionych przez Polaków metafor pięknej dziewczyny”, zajmuje również poczesne miejsce w bajkach i powiedzeniach. Jerzy Bralczyk przypomina, że słowa „sarneczka” używał już Jan Kochanowski, a „sarna” jest obecna w polszczyźnie od XV wieku, choć nie zawsze była kobietą, bowiem konkurowały z nią męskie „saren”, „sareń”, „sarniec” a nawet „sar”. Zresztą w rodzaju żeńskim miała sarna dużo mniej miło brzmiące synonimy – „sarka” i „siarna”.

Frazy, idiomy i przysłowia, występowanie w literaturze, znaczenia metaforyczne – to obszary, w których porusza się Jerzy Bralczyk, w błyskotliwej formie kondensując i przywołując kwestie szerzej nieznane. Pokazuje w nowym świetle słowa i nazwy, wydawałoby się – nie wymagające głębszego zastanowienia. Nic bardziej mylnego, bo, jak wyjaśnia Jerzy Bralczyk, w zwykłych zwierzęcych nazwach tkwią ukryte wielowiekowe pokłady kultury. Robert Wiśniewski

Jerzy Bralczyk, Zwierzyniec, Ilustracje: Zofia Różycka, Wydawnictwo Agora, Premiera: 23 października 2019
 
 

Zwierzyniec

Jerzy Bralczyk
Zwierzyniec
Ilustracje: Zofia Różycka
Wydawnictwo Agora
Premiera: 23 października 2019
 
 

Zwierzyniec

Zwierzyńcem nazywano kiedyś wydzielony teren dla zwierząt, wydzielony przez ludzi oczywiście, nie przez zwierzęta. Trzymano tam zwierzęta egzotyczne, na pokaz, albo dzikie swojskie, żeby na nie polować. To pierwsze przeznaczenie pozostało w ogrodach zoologicznych nazywanych zwierzyńcami już tylko żartobliwie. Zwierzyńców do polowań już na szczęście nie mamy. W każdym razie oficjalnie.
Za to przetrwało mnóstwo zwierzyńców w charakterze nazw geograficznych. Jest Zwierzyniec jako jedno z miast Roztocza, a innych Zwierzyńców jest aż trzydzieści osiem! Najczęściej są to części różnych większych i mniejszych miast, są też wsie i osady. Bodaj najbardziej znany jest Zwierzyniec krakowski.
Bywały też liczne zwierzyńce wśród książek. Przy czym dawniej była to dla książki raczej nazwa gatunkowa niż tytuł. W takich zwierzyńcach czy, z łaciny – bestiariach, opisywano zwykle różne i różnie uporządkowane zwierzęta, ale ponieważ za zwierzętami ciągną się od tysiącleci metafory, opowiadano w nich także i o innych, mniej zwierzęcych sprawach.
Ten „Zwierzyniec” nie jest przenośny, są w nim prawdziwe zwierzęta, choć tylko w pewien, najbardziej zresztą dostępny nam sposób – przez swoje nazwy. Zwierzęta polskie, ale nieoswojone, choć nie zawsze szczególnie dzikie. Są ssaki, ptaki, gady, płazy, owady, a i robaki różne też. Ryb nie ma, nawet i raków na tym bezrybiu brak – są tylko lądowe: polne, leśne i powietrzne. Te łatwo rozpoznawalne i te mniej zauważane. I takie, które za polskie trudniej nam uznać, ale bywają u nas, bywały lub od niedawna dopiero są. I dwa takie zwierzęta, których już nie ma.
Nasze polskie nazwy zwierząt zdają się nam mówić coś i o nosicielach tych nazw. Biorą się one czasem z wyglądu, czyli z kształtu, z barwy; czasem z wydawanego przez zwierzę dźwięku (tak bywa często z ptakami), ale czasem pochodzenie takiej nazwy jest bardziej skomplikowane lub zgoła trudne do ustalenia. A zwykle ciekawsze jest nie to, skąd nazwa się wzięła, ale to, jaki ma potencjał znaczeniowy, jak łączy się z innymi słowami, dając odniesienia do różnych ludzkich spraw; jak przechodzi do frazeologii, do metafor, do przysłów i do tekstów literackich. Jak w polszczyźnie funkcjonują różne żurawie, żubry, żbiki i żółwie – żeby do jednej litery się ograniczyć…
Samo słowo zwierzę przecież ma i pochodzenie ciekawe, i frazeologię bogatą, i rodzinę szeroką. Jest młodsze od zwierza, który był u nas już w XIV wieku, czasem też jako źwierz, a nawet źwirz. Jego prasłowiański przodek, czyli zver, wywodził się z praindoeuropejskiego ghuer-, a jego kuzyn, łaciński przymiotnik ferus, znaczył tyle, co ‘dziki’. Stąd i niemiecki Tier, i szwedzki djur. Dzikość zwierzowi zatem jako główną cechę przypisujemy, inaczej niż języki romańskie, a także angielski czy rosyjski, gdzie ważniejsza okazała się żywotność (animal, żiwotnoje). Animaliami zwierzęta i u nas, makaronizując, nazywaliśmy.
Zwierzę jest dzikie, ale językowo raczej nieduże, bo przyrostek -ę tworzy nazwy istot młodych (ptaszę, wilczę, orlę) – i tutaj, jak to bywa, to, co młode, wyparło starego zwierza, pozostawiając go tylko we frazeologii jako „dzikiego”, „wielkiego” czy „grubego”, i to raczej w przenośniach. I potem już całkiem dorosłe zwierzę dało podstawę dalszemu zdrobnieniu, czyli zwierzątku, które stało się dla nas zresztą od razu bardzo sympatyczne.
Mniej sympatyczny jest natomiast zwierzęcy przymiotnik, bo w kontekstach tego zwierzęcego mamy i okrucieństwo, i strach, a nieco mniej negatywny apetyt czy nawet pożądany instynkt tego nie równoważą. A już rzeczowniki zwierzęcość i zezwierzęcenie zdają się wskazywać na najgorsze cechy, skądinąd ludzkie przecież.
Bo tak się składa, że sami rzadko siebie zaliczamy do „królestwa zwierząt”. Czasem „wychodzi z nas zwierzę”, czasem półżartem mówimy o człowieku jako o „zwierzęciu społecznym” czy „towarzyskim”, ale naszych „braci mniejszych” za bliskich sobie tak naprawdę nie uważamy.
I zamykamy ich w różnych zwierzyńcach. Pół biedy, gdy książkowych.

Zwierzyniec

Batalion

Batalion, bojownik batalion, bojownik zmienny, bojownik odmienny, biegus bojownik – ileż bojowych nazw! Wśród bekasowatych brodźce brodzą, biegusy biegają, a bojowniki bój oczywiście prowadzą. I to zapewne wydało się dla nich najbardziej charakterystyczne, w każdym razie dla tych, co nazwy ptakom nadawali. Ten batalion to po łacinie Philomachus pugnax – mache to po grecku ‘bitwa’, przedrostek philo- wskazuje w tym wypadku na kogoś, kto bitwę lubi, a jeszcze do tego dochodzi pugna, czyli znów ‘bitwa’, ‘walka’. Ten bojownik jest bojowy niejako podwójnie, trochę jak nasz bojownik batalion. Po francusku to combattant varie – choć zmienny, to kombatant, po niemiecku to Kampflaufer – biega, ale walczy, nawet po węgiersku to pajzsos canko, a pajzs to tarcza. Rosyjski turuchtan odbiega od tego, bo chyba jest dźwiękonaśladowczy, a angielski ruff wiążą etymolodzy z dawnym ree, co miało oznaczać kogoś oszalałego, opętanego. Może? W końcu walki walecznych samców batalionów mogły przypominać obłąkanie…
Naszemu batalionowi bycie pojedynczym bojownikiem widocznie nie wystarczyło, skoro przeważa nazwa właściwa całemu oddziałowi bojowników. Batalion jako oddział liczył od sześciuset do tysiąca żołnierzy, ale w wyrazistym języku potocznym używano czasem słowa batalion na oznaczenie wielkiej liczby, całego tłumu. Całe bataliony mówiło się, gdy chciano wywołać silne wrażenie nagromadzenia czegoś, choćby owadów. A wyrażenie do kroćset tysięcy batalionów diabłów! miało już przerażać wściekłością przesady.
Włoskie słowo battaglione odnosiło się do wojska, ale takiego uczestniczącego aktywnie w bitwie, realnie walczącego, a nie będącego na przykład w odwodzie. Stąd i francuski battaillon, który potem do nas w wojskowym znaczeniu trafił. Łacińskie battuere, czyli ‘bić’, dało włoskie battere, hiszpańskie batir (to akurat znaczy ‘kuć’) i francuskie battre. Ale ten sam „bojowy” rdzeń mają, dzięki różnym przenośniom, też inne słowa: i bateria (po francusku batterie to i ‘bijatyka’, i ‘bicie w bęben’), i dyrygencka batuta, i nawet handlowy rabat, bo rabattare znaczyło ‘potrącić’.
Nazwa tego okazałego bekasowatego ptaka, tożsama z używaną nazwą oddziału, może być uznana za nieco dziwną, bo raczej rzadko się zdarza, by jednostka bywała nazywana tak jak wielki zbiór. „Nazywam się milijon” mówi wprawdzie Konrad w „Wielkiej improwizacji”, a „na imię mi Legion, bo jest nas wielu” powiada u św. Mateusza diabeł – ale widzimy, w jak podniosłych okolicznościach pojawiają się takie figury retoryczne. W przypadku batalionu i bataliona mamy do czynienia nie tyle z wynikiem porównania ptaka do oddziału wojska, ile raczej z równoległym pochodzeniem obu tych nazw od dających różne odniesienia wyżej wskazanych walecznych romańskich słów. I, jak widać, jest tu jednak różna deklinacja: jeden rzeczownik gramatycznie jest męskożywotny, drugi należy do nieżywotnych – choć przecież takie bataliony żołnierzy żyją, przynajmniej do pewnego czasu.
Ale ważne jest w tym zestawieniu słów chyba jeszcze i to, że samce ptaków batalionów, czy inaczej bojowników, nie tylko są szczególnie bojowe w okresie godowym, ale i wyjątkowo okazale, imponująco wyglądają. Trochę mogą tym przypominać rycerzy, a także i żołnierzy różnych armii, których umundurowanie czasami mogło być uznane za przesadnie ozdobne, nawet wręcz utrudniające walkę. Czy chodziło tu o dodanie sobie ducha wspaniałym wyglądem, czy o straszenie przeciwnika groźnie pięknym czy pięknie groźnym strojem? A może też o wywieranie wielkiego wrażenia na damach?
Ptasie i ludzkie obyczaje bywają czasami podobne…

Bażant

Zgodnie z przysłowiem – lepszy gołąb w ręku niż bażant na sęku, ale przecież nawet i w tym zestawieniu wskazuje się, jak dobry jest bażant. Zwłaszcza jako potrawa. Pierwszy cytat w starych polskich słownikach łączy bażanta ze smakiem, do tego w smacznej męskoosobowej formie: bażanci smaczni (inna rzecz, że wszyscy ptacy, a nawet ptakowie, tak się wtedy mogli odmieniać). Kolejny cytat pokazuje frazeologiczne przesunięcie znaczeniowe tego słowa, bo bażantami karmić znaczyło tyle, co karmić wyszukanymi przysmakami. To drugie znaczenie przez pewien czas było w ogóle związane ze słowem bażant, które stało się w ten sposób synonimem marcepanów i innych nazw nieraz egzotycznych specjałów. A na uczcie weselnej bażantem zwano także zwykłego pieczonego koguta czy raczej kapłona, żeby w ten sposób przydać mu smaku i wykwintności. Ślady tego mamy do dziś.
Bażant jest nie tylko smaczny, lecz także kolorowy i piękny. Piękny tak efektownie, że może nawet przesadnie. Stąd też nazwanie kogoś bażantem właśnie z racji wyglądu wcale nie musiało być komplementem. Ta nazwa była zresztą do ludzi szeroko stosowana, przejściowo zaś miała niedobre ideologiczne konotacje – w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku określano tak młodzieńców hołdujących w stroju i w obyczajach kulturze amerykańskiej. Ta złota młodzież, zwana też bikiniarzami, nie pasowała do zgrzebnej socjalistycznej rzeczywistości tamtych lat. Potem nazywano tak, nie bardzo już wiadomo czemu, podchorążych rezerwy, i ta nazwa była popularna dość długo. Najwięcej znaczeń miało, a może i ma, słowo bażant w gwarze przestępczej, bo mogło oznaczać i wieśniaka, i młodocianego przestępcę, i więźnia (zwłaszcza młodego lub ze wsi), i złodzieja w ogóle, a także wręcz przeciwnie – policjanta lub tajniaka. Widocznie samo brzmienie i pewna egzotyczność nazwy prowokowały do tak zróżnicowanego zakresu znaczeniowego. W każdym razie we wszystkich tych metaforycznych odniesieniach miał w sobie bażant coś lekko pogardliwego – ciekawe, że u ptaków barwnej urody nie cenimy, w końcu papuga ma też niezbyt pochlebne odniesienia. Ale czy to nie znak, że tak nazywanym ludziom czegoś, choćby tej efektowności, trochę zazdrościmy?
W ogromnej większości języków bażant nazywa się podobnie: fagiano, faisan, pheasant, fasan, fasant… Nazwę wziął od rzeki Phasis, płynącej w starożytnej Kolchidzie, lub tak samo się nazywającego greckiego miasta u jej ujścia. Dziś to Gruzja, a rzeka nazywa się Rion, co z bażantami mało ma wspólnego. Jeszcze w XVII wieku nazywaliśmy tego ptaka fazyan, do tej nazwy odsyła Knapiusz, znający już wprawdzie słowo bażant, ale jako mniej powszechne w słowniku z 1621 roku. Obecną nazwę wzięliśmy od Czechów, a oni zapewne z jakiegoś niemieckiego narzecza. Dziś fazany rozpoznajemy na piwnych etykietkach, ale dla tego barwnego ptaka nazwa bażant wydaje się bardziej stosowna. I była płodna – mamy przecież nie tylko bażancicę, lecz i bażancika, bażantarnię obok bażanciarni, i bażantnika, i bażanciarza…
Oswoiliśmy się z bażantem, ale do tej pory zachował coś z egzotyczności – i kiedy widzę bażanty u siebie w ogrodzie, wciąż się dziwię.

Zwierzyniec

Bąk

Ten ptak z rodziny czaplowatych nazwę zawdzięcza głosowi, chociaż tego głosu bączeniem dziś już raczej nie nazwiemy. Kiedyś bąk bączył, bąkał, czasem bąknął – teraz co najwyżej buczy. Buczą także inne bąki: owady, dziecięce wirujące zabawki i nawet same dzieci, zwłaszcza te uprzykrzone. Między bączeniem i buczeniem związek historyczny jest wyraźny, dziś bączenia nie ma, bąkanie zaś i bąknięcie wiążą się w języku łowieckim raczej z głuszcem, a w języku ogólnym z niepewnym i niewyraźnym mówieniem – i pomyśleć, że kiedyś bąkanie oznaczało ryczenie! Tak było przecież z prasłowiańskim bąkati i z greckim byktes; indyjskie bukkati oznaczało ‘szczekanie’, a bukkara – ‘ryk’; nasz byk i ukraińskiego pochodzenia buhaj także mają w sobie ten ryczący dźwięk. Dodajmy, że dawne słowiańskie słowo buk, zanim stało się nazwą drzewa, oznaczało miejsce, gdzie woda opada, właśnie dudniąc i hucząc.
Pierwsze bąki pojawiły się w polszczyźnie już w XII wieku, mamy poświadczenie tego w nazwach osobowych. Od początku słowo to oznaczało ptaka: wprost w odniesieniu do niego pojawia się w tekstach z XV wieku, przy czym oprócz właściwego dzisiejszego bąka nazywano tak różne ptaki, jak puchacz i pelikan! W XVI wieku zaczęto nazywać w ten sposób również buczącego owada – gza, trzmiela, trutnia, a Kochanowski użył tego słowa na określenie buczącego instrumentu muzycznego: tak nazwał dudy. Od XIX wieku tak mówimy na dziecięcą huczącą i kręcącą się zabawkę, dawniej zwaną cygą, frygą lub warkotką – dawne cygi, czyli bąki, puszczano w ruch za pomocą specjalnego biczyka, stąd też mówiło się o zbijaniu bąków, gdy ktoś z lenistwa zajmował się głupstwami, zamiast pracować. Potem i różne urządzenia i części mechanizmów, niekoniecznie buczące, bąkami i bączkami nazywano, czasem łącząc to ze szczególnym ich wirowaniem.
W ogóle frazeologia i metaforyka jest w przypadku bąka niezwykle obfita. Często zresztą zapomina się o pierwszym, „ptasim” znaczeniu. Czy rzeczywiście bąk tak dużo pije, żeby mówić o kimś, że opił się jak bąk? Sędzia w „Panu Tadeuszu” mówił: „nie piję tak wiele jak wy szlachta – wy szlachta ciągniecie jak bąki”. Rozumiemy, że ktoś kręci się jak bąk, ale czyżby ustrzelenie tego łownego niegdyś ptaka było zwykle wynikiem pomyłki, skoro mówi się o kimś, kto popełnił gafę czy inne głupstwo, że strzelił bąka? Mówiono też, że ktoś dolewał bąka, gdy podsycał czyjąś dumę, a kogoś nadętego czy nadąsanego też bąkiem nazywano.
Wreszcie dwa znaczenia już szczególnie zdają się, krzywdzić tego skromnego ptaka. Pierwsze, pewnie także związane z odgłosem, pojawia się, gdy mówimy o jego puszczaniu; drugie wiąże się z fałszem, nieprawdą: bąkami nazywano bowiem fałszywe monety, osiemnastogroszowe tynfy, oraz to, co dziś zwie się, też nie wiadomo dlaczego, kaczką dziennikarską, czyli nieprawdziwą wiadomość, celowo dla sensacji puszczoną. Może działają tu skojarzenia z tą nieszczęsną zabawką, może inne czynniki – w każdym razie bąk ptak nic tu nie winien. Pocieszające tylko, że te wszystkie znaczenia mają w sobie coś wesołego i że nie obciążają samego pierwotnego i najwłaściwszego nosiciela tej krótkiej i wygodnej nazwy.

 
Wesprzyj nas