Dziecko – moje oczko w głowie. Córka/syn – spełnienie moich marzeń. Dziecko – kula u nogi… Łukasz Pilip stawia pytania dotyczące dorastania i nie podsuwa na nie prostych odpowiedzi. Rozbija natomiast w pył bezrefleksyjnie powielane przekonanie, że lata dzieciństwa są cudowne, beztroskie i z całego życia najlepsze…


Podwórko bez trzepakaCzego chcą dzisiejsze dzieci?

Maciek wolałby, żeby koledzy nie nazywali go dzieckiem kalek. Łukasz marzy o zdrowiu, ale twierdzi, że jego marzenia są jak dinozaury, czyli duże i wymarłe. Nel, która dorasta na oceanach, czasami tęskni za lądem i za mamą. Inny Maciek, geniusz z autyzmem, ma dość bycia dla innych zwierzęciem w cyrku. Krystian wytatuował sobie na kolanach dwie kropki – bo nigdy nie uklęknie przed policją ani sądem.

Ale spełnienie tych próśb nie wystarczy. Dzieci chcą więcej – dostępu do ucha dorosłego. Posłuchajmy ich.

***

Reporter lekko przykucnął, ma wzrok na wysokości metra, czasem półtora, od ziemi. Patrzy na świat tak, jak jego bohaterowie – dzieci. A przecież reportaż, którego bohaterem nie jest dorosły, to zawsze ryzyko. Łatwo tu o przekroczenie granic, naruszenie intymności, krzywdę, która zostanie na resztę życia. Pilipowi udało się, dzięki powściągliwości i empatii, ustrzec przed tymi zagrożeniami. I pokazać, jak trudno jest dziś być dzieckiem. Ta książka to wielka lekcja uważności dla tych, którzy dzieciom towarzyszą. I punkt wyjścia do rachunku sumienia dorosłych.
Magdalena Kicińska, reporterka

Niezwykle poruszające reportaże Łukasza Pilipa rozbijają w pył bezrefleksyjnie powielane przekonanie, że lata dzieciństwa są cudowne i beztroskie. Książka stawia wiele pytań dotyczących dorastania, nie podsuwając prostych odpowiedzi i skłaniając do refleksji nad tym, jakie warunki wchodzenia w życie tworzymy naszym dzieciom.
dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy

Łukasz Pilip
Podwórko bez trzepaka
Reportaże z dzieciństwa
Wydawnictwo Agora
Premiera: 13 lutego 2019
 
 

Podwórko bez trzepaka

BYŁ SOBIE CHŁOPIEC

Tata: – Zgadnij, ile telefonów odbieram w drodze do sklepu na osiedlu. Sześć. Tyle razy dzwoni do mnie Maciek. I pyta zawsze: „Uważasz na siebie? Bezpiecznie przejechałeś przez ulicę?”. Tłumaczę mu, że nic się nie stanie, gdy wyjadę po ziemniaki. Ale on ma gen pielęgnacji. Ciągle chce się mną opiekować. To anioł, bez którego siedziałbym z gołą dupą w domu.
Tylko że ja mam pięćdziesiąt lat, a Maciuś, mój syn, dopiero czternaście.
Pedagog szkolny: – Tak, boję się o niego. Ciągle zastanawiam się, czy potrafi być dzieckiem.
 
Tata: – Poczekaj, opowiem jeszcze, jak poznałem mamę Maćka.
Spotkaliśmy się w sanatorium. Ja leczyłem rdzeniowy zanik mięśni, ona stwardnienie rozsiane. Wcześniej znaliśmy się tylko z widzenia. Trzydzieści lat mieszkaliśmy w Gdyni obok siebie. Nigdy nie rozmawialiśmy. Dopiero na tym turnusie odważyłem się zagadać. Podszedłem do Joli i wypaliłem: „Będziesz moją żoną”. Nazwała mnie czubkiem, a potem zwiała.
Nie poddałem się. Namówiłem ją na spacer. Rozmawialiśmy tyle, że nie zjedliśmy kolacji. Po czterech dniach od oświadczyn zaplanowałem kolejne. Zerwałem w lesie bukiet konwalii. Znalazłem Jolę w jadalni. Sto dwadzieścia osób na sali, a ja klękam i proszę ją o rękę.
Ona na to: „Czubek, ale zgadzam się!”.
Pół roku później się ożeniłem. Z kolei dziewięć miesięcy po ślubie urodził się Maciek. Powiem ci, że jak usłyszałem o ciąży, to trzy razy latałem do apteki po test. W końcu aptekarka powiedziała: „Panie Rysiu, skoro pan nie potrafi obsłużyć testów, to ja wytłumaczę. Żona jest w ciąży”.
Do porodu Jola nie brała leków na stwardnienie. Robiłem wszystko, żeby czuła się dobrze. Gdy zasnęła mi z głową na kolanach, nie drgnąłem. Siedziałem z nią trzy godziny, chociaż musiałem się wysikać. Więc jak się obudziła, powiedziałem: „Jolkuś, połóż na minutkę głowę na poduszce. Muszę nogi wyprostować”. I wyrwałem do łazienki. Siedziałem w niej pół godziny.
Wiesz, że Maćka miało nie być? Baliśmy się z żoną chorób, które mu przekażemy. No i tego, że nawet jeśli urodzi się zdrowy, zostanie naszą opiekunką. Maciuś wie o tym. Raz zapytał tylko, czy jest z przypadku. „Nie myl miłości z przypadkiem”, odpowiedziałem.
Szkoda mi syna. Wyzywali go koledzy ze szkoły. Że jest dzieckiem kalek. Że jego mama nie chodzi, a tata jeździ na wózku. Interweniowałem. Przecież on miał wtedy siedem lat, nie radził sobie z przezwiskami. Wysłałem go do pani psycholog, którą załatwiłem, gdy zaczynał szkołę.
Ktoś pomyśli: zabrali chłopakowi dzieciństwo. Ale to nie tak. Maciek miał zawsze tyle luzu, ile potrzebował. Chciał grać w piłę z kolegami? Grał. Chciał spotykać się ze znajomymi? Spotykał się. Prawie nigdy do niego nie dzwoniliśmy, gdy wychodził z domu. Tylko że ten diabeł sam przylatywał. Kontrolował, czy czujemy się dobrze, czy zjedliśmy obiad. Chciałem go oduczyć tego zachowania. Nie dało się. Zresztą sam zapytaj, jak odnajduje się w tej sytuacji.

Maciek: – Tata nie dałby sobie rady beze mnie. Słabną mu ręce i nogi. Nie włoży butów, nie zapnie bluzy, nie położy się sam do łóżka. No i nie posprząta. Ale stara się pomagać. Nawet gdy wyjmuję naczynia, on chce je układać. Gotuje nam obiady, choć często wymieniamy się w kuchni. Wiesz, że pierwszą pomidorówkę zrobiłem w wieku trzech lat?
Niedawno tata powiedział, że po mojej osiemnastce pójdzie do domu opieki. Usunie się i nie będzie mi przeszkadzał, gdy zacznę zakładać rodzinę. Nie lubię, jak tak mówi. Radzę sobie.
W wieku trzynastu lat zapisałem się na siłownię. Miałem zrobić to wcześniej, ale tata nie pozwalał. Ćwiczyłem, bo chciałem nosić mamę. Kto weźmie ją rano do toalety? Pomoże wstać? Usiąść w fotelu? Albo ułoży do snu? Więc tak się wytrenowałem, że dźwigałem mamę jedną ręką. Była leciutka, ważyła nieco ponad czterdzieści kilogramów.
Wiesz, co wkurza mnie najbardziej? Gdy tata wychodzi bez telefonu. Ostatnio dziesięć razy dobijałem się do niego i nic. Okazało się, że zostawił komórkę w domu. Tak się nie robi, tato.
Myślę, że pomaganie rodzicom mam we krwi. No bo jak ktoś jest Polakiem, a rodzi się w Niemczech, to będzie mówił po niemiecku lepiej niż rodzice, nie? Dlatego ze mną jest tak samo. Dorastałem w rodzinie z chorobami i nie znam innego języka. To normalka, że pomaga się mamie albo tacie. Może niektórzy są leniami i dlatego unikają opiekowania się rodzicami.

Tata: – Maciek nie rozumie, że dziecko nie musi zajmować się dorosłymi. On nawet nie przyzna się do zmęczenia. Tylko wejdzie do pokoju i zaśnie w fotelu. Odleci w sekundę.
Kiedyś rozciął sobie głowę. Wrócił z podwórka i zamknął się w pokoju. Dziwiłem się, czemu tak cicho siedział. Jak do niego wszedłem, miał krew we włosach. Oczywiście chciał to ukryć.
Dlatego dobrze, że mamy opiekunkę z MOPS-u.
Przychodzi co dzień na dwie godziny. Nie ma jej w weekendy. MOPS przyznał ją, bo Maciek nie zostawiał mnie w domu. Miał lekcje, ale nie wychodził do szkoły. Czekał na przyjście opiekunki. Teraz trafiła się nam porządna kobieta. Wcześniej bywało różnie. Jedna nie wiedziała, jak zmienić Joli pampersa. Druga nie potrafiła jej złapać ani unieść. Maciek tłumaczył tej opiekunce, że musi inaczej chwycić Jolę. Ale ona odburkiwała: „Cicho! Wiem lepiej”. W końcu tak łapała żonę, że dwa razy wyleciała jej z rąk i upadała na pupę. Trzecia opiekunka potrafiła przez dwie godziny wisieć na telefonie albo jeść kanapki. Wywaliłem ją. Bo przez nią Maciek musiał przed szkołą odkurzać i myć podłogi. Przecież Jola potrzebowała sterylności.
Gdy wprowadziliśmy się tutaj, donieśli na nas sąsiedzi. Powiedzieli opiece, że dwoje niepełnosprawnych wychowuje dziecko. Że ja krzyczę. Owszem, darłem się, ale z bólu. Bo Maciek prostował mi przykurcze w nogach. Sąsiedzi stwierdzili też, że Jola często płacze. A ona miała taki dziwny śmiech.
Po donosie zapukał do nas pracownik socjalny z policjantem. Maciek wystraszył się. Uciekł do pokoju. Mieliśmy sprawę sądową, bo MOPS chciał nam wtedy dać kuratora. Wygraliśmy. Ale zamiast policjanta powinien przyjść psycholog. Zrobić z Maćkiem wywiad, nie inspekcję!
Czekaj, to nie koniec donosów. Któryś z sąsiadów powiedział opiece, że widział mnie w drogim markecie. Że kupowałem tam dziesięć plasterków lepszej szynki. Wkurzyłem się. I wyrzuciłem to pracowniczce socjalnej, która przyszła nas sprawdzić. Zrozumiałbym donos, gdybym brał wódę. Ale jedzenie? Jak można zaglądać drugiemu człowiekowi do reklamówki? Widzisz, jakoś można. I potwierdził to trzeci donos. Tym razem ktoś zrobił ze mnie pijaka. Nagadał opiece, że brzęczy mi alkohol w siatkach, gdy wracam z zakupów. Znów przyszła socjalna. Zamiast piw znalazła wodę w szklanych butelkach. Droga była, kosztowała trzy złote, ale Jola dzięki niej sprawniej przełykała leki. Po donosie powiedziałem żonie, że musi wrócić do plastikowych butelek. A Maciek żartował: „Tatuś, powinniśmy pić tylko wodę z kranu”.
Dobrze, że reszta sąsiadów jest w porządku. Bo niektórzy, jeśli coś się działo z Jolą, przychodzili nawet w nocy. Inni zabierali Maćka do kina albo na mecze w nogę. Byli też tacy, którzy pomagali mi w wypełnianiu dokumentów.
A z czego tak się śmieję? Z ciebie. Bo myślisz, że opiekunki przychodzą za darmo. Człowieku, MOPS każe płacić. Ale chociaż daje zniżkę. Najpierw płaciliśmy 20 procent za opiekę. Wychodziły trzy stówki w miesiącu. Potem 10 procent, czyli około 150 złotych. Dwa razy mieliśmy opiekunkę za darmo. W 2009 roku udzieliliśmy wywiadu dla telewizji. Po tym MOPS zwolnił nas z opłat na pół roku. No i teraz też nie płacimy. Zobaczymy, jak długo. Bo ostatnio była u mnie pracownica socjalna i brała jakieś dokumenty.
Wiesz, jak boli błaganie o pieniądze w MOPS-ie? Alkoholik ma w nim więcej pomocy niż my. Nie wypije dzień przed przyjściem po kasę, ogoli się ładniutko, odbierze forsę i poleci chlać. Jego dzieciaki nawet nie powąchają tych pieniędzy. Rozumiem, że gościu jest chory. Ale chorzy ludzie leczą się, tak jak ja.
Dlatego wyszedłbym na ulicę. Strajkował, że Polska olewa Maćka. Że go nie zauważa. Chcesz przykład? Chłopak musi być pełnoletni, aby podróżować ze mną jako opiekun. Dopiero wtedy miałby darmowe przejazdy w komunikacji miejskiej. Ale że jest czternastolatkiem, to płaci.
Więc po cholerę będę strajkował? Jak pohałasuję, opieka socjalna stwierdzi, że nie potrafię zająć się synem. I odda go rodzinie zastępczej.

Maciek: – Na zanik mięśni tata dostaje dziesięć zabiegów rocznie. Rehabilitację powinien mieć co dzień. Nie stać nas. Prywatnie jeden zabieg kosztuje 100 złotych. Sam prostuję tacie nogi. Ale potrzebuję pomocy. O rehabilitacji wiem tyle, ile przeczytam w internecie. Zamiast pomóc, mogę skrzywdzić. Tym bardziej że tata krzyczy podczas rozciągania mięśni. Gdy jeździł na turnus rehabilitacyjny, ludzie przezywali go „porodówka”. Bo darł się na cały ośrodek.
A wiesz, że przeszedłem w podstawówce kurs pierwszej pomocy? Nawet się przydał. Mama zemdlała mi na rękach. Ułożyłem ją na boku i zadzwoniłem po karetkę.

Tata: – Nigdy nie wiedzieliśmy, w jakim stanie obudzi się Jola. Jednego dnia uśmiechała się, drugiego jechała do szpitala. Kiedy choroba postępowała, miała tzw. rzuty. Każdy coś jej odbierał. Największy uderzył, gdy Maciek skończył trzy latka. Przestała chodzić. Usiadła.
Ostatni miała 26 lutego 2016 roku. Tego dnia obudziła się z uśmiechem. Powiedziałem jej od razu: „Joluś, dzwonię do siory, żeby wzięła szwagra. Przyjadą do ciebie”. Czekała na nich do ostatniej sekundy. Szwagier ledwo wszedł i od razu poleciał ucałować Jolę. Z Maćkiem trzymaliśmy ją za dłonie. Pierdoliliśmy głupoty. A ona nagle zamknęła oczy. Umarła z uśmiechem, z którym się obudziła.
Maciek krzyczał: „Ratujcie mamę!”. Pogotowie przyjechało w kilka minut. Lekarze wiedzieli, że nie żyje. Pozorowali akcję ratunkową. Robili to dla Maćka.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie rodzina. Prosiła tylko, żebym się nie załamał. „O co chodzi?” – pytam.
I zaraz słyszę: „Zmarł twój brat Jasiu”. W ciągu doby Maciek stracił dwie osoby, dla których żył.
Zostaliśmy sami.

Maciek: – Przez całe małżeństwo tata kupował mamie kwiaty. Co dwa tygodnie dostawała nowe. Najbardziej lubiła takie z ogródka. Wczoraj przynieśliśmy do domu bukiet róż. Szkoda, że mama ich nie zobaczy. Postawiliśmy je na stole i więdną. Zapomnieliśmy dolać wody do wazonu. Tacie nie przejdzie kupowanie kwiatów. Robił to przez szesnaście lat. Kiedyś nawet sąsiadka zaczepiła go na klatce: „Pan jest fenomenem. Musi pan często zdradzać żonę, skoro daje jej pan tyle róż. Bo mój facet raz na rok przynosi zdechłego tulipana”.
Nie, po śmierci mamy nie chodziłem do szkoły. Dwa tygodnie siedziałem w domu. Tak doradziła pani psycholog.

Bogna Przygoda, psycholog Zespołu Szkół nr 11 w Gdyni: – Maćka poznałam dziewięć lat temu. Chodził wtedy do zerówki. Był pierwszą osobą, która przyszła do mojego gabinetu.
Nauczyciele wiedzieli o nim od samego początku. Zauważali, że opuszczał lekcje, odsypiał w domu. On naprawdę nie nadawał się do siedzenia w ławce. W pierwszej gimnazjum miał najwięcej nieobecności. Dlatego szkoła zwołała zespół wychowawczy. Ten wziął pod uwagę jego sytuację życiową i zaproponował dwie rzeczy. Kontynuację nauki w trybie indywidualnym i powtórzenie pierwszej klasy. Maciek z tatą zaakceptowali te pomysły.
Dzięki temu chłopak uczy się systematyczności. Dostaje lepsze oceny. Ale zmienia się też jego zachowanie. Wraca harmonia, która pozwala mu opiekować się tatą i chodzić do szkoły.
Często uruchamia się w nim bunt. Zwłaszcza gdy słyszy rozkazy. Denerwują go osoby, które wtrącają mu się do rodziny. Wiele czynności w opiece nad rodzicami wykonywał sam. Więc teraz nie lubi albo boi się ingerencji osób z zewnątrz. Jego życiowym zadaniem jest obrona rodziny. Realizuje się w tym. Tylko ten psychiczny twardziel nie zdaje sobie z tego sprawy.
Przez cały czas Maciek może korzystać z zajęć grupy terapeutycznej dla młodzieży. Ale powiedział, że nie potrzebuje takiej formy pomocy. Uszanowałam tę decyzję. Przy okazji umówiliśmy się: „Jeśli zobaczę, że coś się dzieje, skorzystasz z zajęć w grupie”.
Co jeszcze można zrobić dla Maćka? Zebrać pieniądze na wakacje z tatą. Chłopak potrzebuje odpoczynku. Przydałby się też sponsor, który opłaciłby zajęcia na siłowni. Ćwiczenia są dla Maćka ważne, pomagają mu radzić sobie ze stresem.
Ciągle zastanawiam się, czy czasem nie gra dorosłego. Najbardziej martwiłam się, jak zareaguje na śmierć mamy. Po jej odejściu zajął się formalnościami, papierami i pogrzebem. A gdy skończyły się obowiązki, powrócił lęk o tatę. Zwłaszcza żeby nie zostawiać go samego w domu. Dlatego razem jeżdżą na siłownię. Syn ćwiczy, a tata czeka na zewnątrz.
Powiem panu, jak w skrócie wygląda ich relacja. Niedawno zadzwonił do mnie pan Ryszard: „Proszę pani, jak ja się boję o syna”. A pół godziny potem przyleciał do gabinetu Maciek: „Proszę pani, jak ja się boję o tatę”.

Ryszard: – Krucho u nas z pieniędzmi. Dlatego na któreś urodziny dostałem od Joli dezodorant z kokardką. Maciek śmiał się, że dała mi kobiecy. Ten, którego sama używała. „Liczy się pamięć. A nie prezent za miliony” – wytłumaczyłem synowi.
Maciek opieprza mnie, że nie biorę leków. Że dopiero gdy coś boli, łykam tabletki. A ja wolę wydać na jedzenie niż na siebie. Tak, syn zna wszystkie moje choroby. Wie o trepanacji czaszki, nadciśnieniu, dnie moczanowej i rdzeniowym zaniku mięśni. Ostatniego choróbska boję się najbardziej. Jest śmiertelne. Walczę z nim, bo Maciek nie może zostać sam. Nie teraz.

Ryszard: – Przed chwilą dzwonił MOPS. Zarzucił mi, że ściągnąłem na niego dziennikarza. Że to ja zadzwoniłem do ciebie, a nie ty do mnie. Ale wytłumaczyłeś urzędnikom, jak wygląda sytuacja? Że sam mnie znalazłeś? No, to całe szczęście. Bo ich zdaniem żeruję na chorobie.
Przepraszam, że znowu dzwonię. Ale wczoraj zdenerwowałem się telefonem z MOPS-u. Miałem zapaść. Uratował mnie syn. Pobiegł po sąsiadkę z naprzeciwka. Potem pojechał ze mną do szpitala. Lekarze powiedzieli, że Maciuś był spokojniejszy niż ratownicy medyczni. I że gdyby mi nie pomógł, umarłbym.

*

Rok później.
Maciek: – Nie byłem gotowy na jego śmierć. Liczyłem, że mnie przygotuje. Poczeka do mojej osiemnastki. Ale coś musiał czuć, skoro po odejściu mamy wszystko na mnie przepisał.
Było tak: dzięki pieniądzom od czytelników „Wysokich Obcasów” pojechaliśmy latem w Bory Tucholskie. Jak zwykle spałem z tatą w jednym pokoju. Ale na oddzielnych łóżkach. Nigdy nie mógł mnie dobudzić. Przez chorobę sam miał problem, by wstać na śniadanie. Nauczył się zasypiać z wielkim kijem obok łóżka. Co rano szturchał mnie i powtarzał: „Halo, Maciuś, pobudka”.
Miał cztery zabiegi dziennie, rehabilitanci próbowali postawić go na nogi. A ja? Chodziłem na masaże pleców. Rwał mnie kręgosłup od noszenia mamy i ćwiczeń na siłowni. Tacie zależało, żebym odpoczął od niego. Wychodziłem po zabiegach i nie dzwoniliśmy do siebie.

 
Wesprzyj nas