“Imperium Habsburgów” jest książką ukazującą skomplikowane dzieje tej europejskiej monarchii. Jej autor Pieter M. Judson skupił się na wyjaśnieniu, jak funkcjonowały różnorodne struktury owego wielonarodowego organizmu państwowego, pozostając na pozycji bezstronnego badacza.
Co zrobić, by ludność różnych narodowości i religii zgodnie żyła w ramach jednego państwa? – to pytanie zaprzątające myśli wielu współczesnych polityków. W dobie narastających ruchów migracyjnych znalezienie odpowiedzi na nie wydaje się kwestią priorytetową. O tym, jak kształtować dobrą przyszłość wiele mogliby powiedzieć historycy, gdyby tylko ktokolwiek chciał ich o to zapytać.
To dość oczywiste stwierdzenie nasuwa się podczas lektury książki „Imperium Habsburgów” wielokrotnie, bo chociaż w żadnym razie nie można postawić znaku równości pomiędzy dawną monarchią podporządkowującą jednej strukturze władzy wiele narodów, a dzisiejszą Unią Europejską, to niektóre z dawnych, dobrych koncepcji stosowanych w rozległym i różnorodnym organizmie państwowym dla utrzymania w nim społecznej równowagi i zgodnej koegzystencji milionów ludzi mogłyby skutecznie pomóc w rozwiązaniu problemów z jakimi borykamy się dziś.
„Książka ta jest zasadniczo głosem w dyskusji o cechach, rozwoju i trwałej spuściźnie potęgi usadowionej w środku kontynentu” – wyjaśnia autor we wstępie. „Opowiada, jak imperialne instytucje, administracja i polityka kulturalna przyczyniały się do kształtowania lokalnych społeczności we wszystkich regionach, od końca XVIII do pierwszego dziesięciolecia XX wieku” – dodaje.
Habsburgowie, jak dowodzi w swojej pracy Pieter M. Judson, zdołali sprawić, by wielu ich poddanych odczuwało przynależność do „swojego imperium” bez względu na miejsce zamieszkania, religię czy język, a dzięki działaniom ruchów narodowych udało się zachować podziały kulturowe w ramach jednego, wspólnego imperium. O tym, że były to sposoby skuteczne można się przekonać chociażby w Krakowie, gdzie po ponad stu latach od upadku Austro-Węgier nie tak trudno jest spotkać osoby z sentymentem wspominające postać Cesarza Franciszka Józefa i jego czasy. Fakt, że mowa o zaborcy nierzadko ugina się pod pozytywnymi aspektami jego gospodarowania zagarniętymi ziemiami.
Habsburgowie, jak dowodzi w swojej pracy Pieter M. Judson, zdołali sprawić, by wielu ich poddanych odczuwało przynależność do „swojego imperium” bez względu na miejsce zamieszkania, religię czy język
Pieter M. Judson, profesor historii XIX i XX wieku w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Imperium Habsburgów dla wielu ludzi nie wnikających w arkana polityki, było po prostu wspólnym domem, trochę w myśl przekonania, że nie ważne, kto jest u władzy, byleby dobrze rządził. „Po półwieczu odważnych zmian strukturalnych, mających stworzyć zintegrowane i prosperujące państwo, reżim odstąpił od wielu swoich zamiarów, odwołał niektóre istotne dla procesu centralizacji reformy, nie rezygnując z samej centralizacji” – pisze Judson omawiając ważne przemiany z pierwszej połowy XIX wieku.
Ostateczny kształt tych procesów, jak wspomina badacz, brał się przede wszystkim z uwzględniania głosów obywateli, konfrontowania z ich życzeniami koncepcji tworzonych przez władzę. A głosy te były różne, tak jak różniły się grupy społeczne pragnące realizacji swoich celów, mogących ziścić się właśnie w strukturach imperium: przykładowo chociażby dla chłopów „cesarstwo symbolizowało nadzieję na wyzwolenie z pańskiego ucisku”, a wszystkie klasy oczekiwały dobrej jakości życia, a ta mogła wrosnąć w miarę unowocześniania imperialnych struktur. Szkolnictwo mające zapewnić każdemu dziecku podstawowe wykształcenie w jego rodzinnym języku, coraz lepszy transport – szczególnie po 1880 roku, gdy władza państwowa sporo inwestowała w infrastrukturę miejską i ogólnokrajową; w tym budzące podziw linie kolejowe, skuteczny wymiar sprawiedliwości czyniący starania, by zrównać wszystkich obywateli w świetle prawa, zwrócenie uwagi na prawa kobiet i zwiększenie możliwości dla nich w różnych dziedzinach życia pod koniec XIX wieku, rozkwitająca gospodarka, nauka, sztuka, coraz bardziej nowatorskie rozwiązania techniczne, na które kładziono nacisk w latach dobrobytu – wszystko, co Habsburgowie starali się, z różnym powodzeniem, zapewnić poddanym, umacniało ich autorytet jako władców.
Poczucie uczestnictwa w dużej, stabilnej wspólnocie także wpływało na zadowolenie wielu obywateli i nie brak na to dowodów, tyle, że przez długie lata po rozpadzie monarchii w publicznych debatach dominowała narracja podkreślająca wyłącznie negatywne aspekty państwa uważanego wówczas powszechnie za anachroniczne. Co oczywiste i w głosach krytyki nie brakowało racji, Judson w swojej pracy także rzetelnie je uwzględnia.
Z dużego dystansu, z perspektywy nie budzącej już wielkich emocji, dużo łatwiej o wyważoną ocenę, czego książka Pietera M. Judsona jest znakomitym dowodem. Badacz ze znawstwem analizuje wiarygodne źródła, sięga po interpretacje innych badaczy wielu narodowości, rewiduje stereotypowe poglądy tam, gdzie to konieczne i przyczynia się do obalenia mitu określającego tę monarchię jako zlepek wrogich grup etnicznych podlegających imperialistycznej koncentracji. Lektura jego pracy przekonuje, że to niesprawiedliwa, a przede wszystkim absurdalnie uproszczona ocena godna wyłącznie laika powtarzającego przypadkowo zasłyszane frazesy.
Judson analizuje zmieniające się na przestrzeni lat struktury instytucji państwowych obsługujących całe imperium, ukazuje metody ich funkcjonowania ponad lokalną różnorodnością i przede wszystkim udowadnia, że z historii tej monarchii, jej sukcesów i jej porażek, do dziś możemy czerpać wiedzę niezbędną do harmonijnego życia we wspólnocie europejskich narodów. Jego świeże spojrzenie na dawno minione czasy w połączeniu z ich dogłębną, wielokierunkową analizą zaowocowały wartościową, skłaniającą do przemyśleń publikacją. ■Tomasz Orwid
Imperium Habsburgów. Wspólnota narodów
Imperium Habsburgów. Wspólnota narodów
Przekład: Sławomir Patlewicz
Wydawnictwo Bellona
Premiera: 20 listopada 2017
Rozdział pierwszy
Imperium, którego mogło nie być
Grek czy Rzymianin wychowywał syna nie tylko dla rodziny. Wychowywał także obywatela republiki. Młody człowiek wcześnie poznawał zalety swojej ojczyzny i przywykł do dostrzegania w niej doskonałości, jakiej innym państwom nie stawało. Oczywiste, że był tą doskonałością poruszony.
Joseph von Sonnenfels, Über die Liebe des Vaterlandes, 1771*
Uczyńmy państwo
W 1770 roku Maria Teresa (1717–1780) postanowiła dokładnie policzyć mieszkańców zachodniej części swych ziem i „we wszystkich miastach, miasteczkach i wsiach, nawet o najbardziej rozproszonej zabudowie”1 wprowadzić nowy system numeracji domów. Wiarygodne dane o zaludnieniu miały zasadnicze znaczenie przy poborze do armii. Dla cesarzowej szczególnie istotny był jednak inny cel: stworzenie skuteczniejszych instytucji do zarządzania i konstruowania państwa. Poprzednia próba takiego spisu, prowadzona kilka lat wcześniej głównie przez proboszczów i administrację lokalną, dała wyniki bardzo rozbieżne i bezużyteczne, aż jeden z tajnych radców panującej zawołał z rozpaczą i wściekłością: „Z tymi tabelami nie da się zrobić państwa”2. Mimo to w okolicznościach, o których niżej, Maria Teresa państwo stworzyła.
Teraz władza postanowiła zaradzić swej niewiedzy z pomocą żołnierzy, którym zlecono zarówno policzenie ludzi, jak i ponumerowanie ich siedzib. To rozwiązanie było nieco ryzykowne, bowiem skoro wojsko pojawiało się we wsiach, zwykle spotykało się z otwartą wrogością miejscowych, gotowych desperacko bronić młodzieży przed wszelką formą trwającej nieraz nawet dwadzieścia lat służby w armii. W niektórych miejscowościach rodziny ukrywały mężczyzn bądź wysyłały ich do lasu. Czasem chłopak sam się ranił, zwykle łamiąc rękę czy nogę, byle tylko uniknąć nieszczęścia przymusowego poboru. Często błędne przeświadczenie, że wezmą wyłącznie kawalerów, owocowało nagłą falą ślubów w okolicy. Przewidując podobne kłopoty, rządzący – wprawdzie wątpiąc w skuteczność takiego remedium – pouczyli duchownych, by wszędzie rozwiewali obawy i zapewniali, iż tym razem spis nie ma nic wspólnego z branką.
Ku ogólnemu olbrzymiemu zaskoczeniu poddani zachowali się wówczas w sposób niespodziewany: na ogół uznawali wizytę żołnierzy w miejscowości za dobre wydarzenie, nawet entuzjastycznie ich witali. Dlaczego? Ponieważ obarczono armię jeszcze trzecim zadaniem, oprócz liczenia osób i malowania numerów: badaniem „kondycji” poddanych, czyli zdrowia, stopnia alfabetyzacji, warunków życia (mieszkaniowych, sanitarnych, poziomu nauczycieli, stanu gospodarki). Wiedząc, że wojskowi zameldują cesarzowej o jego losie i krzywdach, lud przyjmował ich chętnie jako wysłanników władczyni, której pragnął przedstawić swoje skargi3. Jeden z oficerów raportował z kraju koronnego Krainy, że ludność na ogół zachowywała się „spokojnie i przychylnie; nie z entuzjazmu do życia żołnierskiego, ale w nadziei, że pańszczyzna (Robot) i daniny rzeczowe zostaną zmniejszone”4.
W tym nieoczekiwanie przyjaznym spotkaniu chłopstwa i rosnącego państwa austriackiego widzimy trzy najważniejsze w tej książce kwestie. Pierwsza to typowe dla osiemnastowiecznych imperialnych rządów dążenie do konsolidacji panowania nad wieloma różnymi ziemiami przez sporządzenie ich map, spisanie mieszkańców i zdobycie po raz pierwszy dokładniejszych informacji o ich doli, a także przez numerację domów. Te państwowotwórcze działania nakierowane były na więcej niż zwykły spis: chodziło o zastąpienie tradycyjnych lokalnych relacji poddaństwa nową lojalnością jednostki wobec władzy centralnej. By to osiągnąć, należało złamać dotychczasową dominację polityczną regionalnych możnowładców, miejscowej szlachty. W 1770 roku Wiedeń celowo nie zwrócił się o dokonanie spisu do tej ostatniej, ani nawet do krajowego duchowieństwa. Wykorzystał swą lojalną armię, by poznać prawdę. Obszedł więc szlachtę, chcąc umocnić rodzącą się więź między ludem a imperium5.
Druga kwestia: pomysł Marii Teresy z numerowaniem to przejaw zasadniczo nowego myślenia dynastii i jej doradców o tym, jak powinny wyglądać stosunki władzy centralnej z poddanymi, tak z arystokracją, jak i gminem. Otóż dla rządzonych miały oznaczać ogólnie ruchliwość społeczną i niejaką równość szans, a nie starodawną nienaruszalną hierarchię mniej bądź bardziej uprzywilejowanych stanów, z których każdy miał odrębną pozycję prawną6.
Kwestia trzecia wynika ze stosunku wieśniaków do wysłanników państwa, którzy mieli ich policzyć i opisać. W całej monarchii chłopi wciąż szukali dostępu do zbrojnych kontrolerów, by pożalić się na miejscowe stosunki. Ważna jest jednak nie konkretna treść skarg (niektórzy słuchający wątpili w ich prawdziwość), ale powszechne przeświadczenie, iż dochodząc krzywd, można poskarżyć się funkcjonariuszowi państwowemu, nie zaś lokalnym notablom. Lud wiejski wolny był od naiwnej wiary w przyrodzoną dobroć dalekiej władczyni, naprawiającej wszelkie niesprawiedliwości w terenie, gdy tylko się o nich dowie. Raczej doskonale zdawał sobie sprawę z napięcia między cesarzową a tutejszym panem dziedzicem. Wykorzystał więc sytuację, gorliwie biorąc stronę władzy centralnej, pełen nadziei i ufności w zdolność tej władzy do działania na jego rzecz. Oto wczesny przykład, jak lokalna społeczność czyni imperium swoim, używając jego powstających struktur do realizacji własnych celów.
Z marginalnego globalne
Scentralizowane państwo Habsburgów pojawiło się w drugiej połowie XVIII wieku. Złożyły się na nie różne tereny uzyskane przez nich, począwszy od wieku XIII. Gdzie dokładnie leżało i kto je w okresie powstania zamieszkiwał?
W latach osiemdziesiątych XVIII stulecia posiadłości dynastii rozciągały się od Innsbrucka na zachodzie do Lwowa na wschodzie, od Mediolanu i Florencji na Półwyspie Apenińskim do Antwerpii nad Morzem Północnym i dzisiejszego Cluj (wówczas Klausenburga) w Karpatach, od czeskiej Pragi do Vukovaru, aż po Belgrad na południu. Teraz ziemie te rozdzielone są pomiędzy dwanaście odrębnych państw, a pod koniec XVIII wieku zamieszkiwane były przez ludność mówiącą językami znanymi obecnie jako chorwacki, czeski, francuski, jidysz, ladino, niderlandzki, niemiecki, polski, rumuński, serbski, słowacki, słoweński, ukraiński, węgierski, włoski7. Zróżnicowanie dotyczyło też religii. Jakkolwiek w krajach habsburskich Kościół rzymskokatolicki tradycyjnie zajmował uprzywilejowaną pozycję, żyli tam również prawosławni, grekokatolicy, czyli unici, kalwiniści, luteranie, żydzi, chrześcijanie ormiańscy i unitarianie. Podobną różnorodność językową i wyznaniową spotykało się powszechnie w większych państwach europejskich wczesnej epoki nowożytnej, od Hiszpanii i Francji na zachodzie po Rzeczpospolitą Obojga Narodów i rodzącą się Rosję na wschodzie. Wskutek nabywania albo utraty terenów drogą wojen, małżeństw dynastycznych czy negocjacji, terytoria państw nie stanowiły zwykle historycznych czy kulturalnych całości, nawet nie musiały być ciągłe. Nie miały jednolitej administracji, kultury (choćby wspólnoty językowej) ani wspólnoty serc i umysłów poddanych. Dynastie europejskie traktowały posiadane jednostki terytorialne jak dobra rodzinne lub kraje zdobyte, które można dowolnie zbywać. W większości tych jednostek funkcjonowali możnowładcy: nadzorowali zbieranie podatków, administrację, wymiar sprawiedliwości i pobór do wojska, od czasu do czasu uczestniczyli w zjazdach, sejmikach, na których negocjowali z monarchą wysokość danin bądź dostarczanie rekruta.
Habsburgowie rozpoczęli karierę jako należąca do raczej drobnego rycerstwa rodzina, posiadająca niewielkie grunty i zamek w dzisiejszym szwajcarskim kantonie Argowia8. Pierwszym znaczącym w polityce członkiem rodu był hrabia Rudolf (1218–1291) wybrany w 1273 roku na króla Niemiec i cesarza rzymskiego9. Wówczas i później, aż do swego końca w roku 1804, Święte Cesarstwo stanowiło luźną konfederację większych i mniejszych suwerennych państw, rozciągało się z południa na północ od Italii po Jutlandię, z zachodu na wschód od dzisiejszej Francji do dzisiejszej Polski. Będącemu nominalnie jego głową cesarzowi, powoływanemu dożywotnio przez najpotężniejszych władców państw składowych (elektorów), tytuł dawał niejaki prestiż międzynarodowy, pozycję społeczną i możność oddziaływania kulturalnego10, lecz tylko nikły autorytet wobec ponad trzech setek podmiotów tworzących Rzeszę. Godność cesarska była zdecydowanie ceremonialna. Powołując na tron w 1273 roku właśnie skromnego Rudolfa zamiast któregoś z bardziej znaczących rywali, elektorzy uniemożliwili znamienitszym pretendentom naruszanie równowagi sił w Europie Centralnej.
Wszakże gdy panowanie Rudolfa się kończyło, Habsburgowie grali już jedną z głównych ról na środkowoeuropejskiej scenie. Wydatnie zdołali powiększyć włości w kierunku wschodnim o uzyskane po Babbenbergach księstwa: Dolną i Górną Austrię wraz z Wiedniem, Styrię, Karyntię oraz margrabstwo Krainy. W następnym stuleciu mieli dodać do zbioru księstwo Tyrolu. Ta nowa baza terytorialna rodu, z grubsza obejmująca obecną Austrię i Słowenię, nazywana była „ziemiami dziedzicznymi” i wobec utraty posiadłości w Szwajcarii faktycznie miała taki status. Z czasem rozszerzono na nią określenie „Austria”, początkowo dotyczące tylko dwóch księstw.
Po śmierci Rudolfa w 1291 roku Habsburgowie czekali aż do roku 1452, by następny z nich, Fryderyk III (1415–1493), uzyskał tę samą godność11. A ten jeszcze za życia przeforsował wybór swego syna Maksymiliana I (1459–1519) na następcę, zapoczątkowując trwającą do likwidacji Świętego Cesarstwa (1806) praktykę utrzymywania jego korony w rodzie (jedyny krótkotrwały wyjątek zdarzył się w XVIII wieku). Fryderyk i Maksymilian pomnożyli fortunę przez wiele świetnie zaaranżowanych małżeństw. Maksymilian, żeniąc się z Marią z Burgundii, wszedł w posiadanie zasobów jednego z najbogatszych państw kontynentu. Kontynuacja tej strategii przyniosła dwojgu jego dzieciom, Filipowi i Małgorzacie, świeżo zjednoczone królestwo hiszpańskie wraz z zamorskimi koloniami. Syn Filipa Karol V (1500–1558) odziedziczył imperium ogarniające cały glob, składające się z Hiszpanii łącznie z ziemiami w obu Amerykach, Burgundii, Austrii oraz tron Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Inny sukces matrymonialny Maksymiliana to zaręczyny córki Filipa Marii (1505–1558) z królem węgierskim i czeskim Ludwikiem II Jagiellończykiem oraz Ferdynanda (1503–1564), syna Filipa, z siostrą Ludwika Anną. Po śmierci młodego Jagiellończyka w walce z Turkami w 1526 roku Węgrzy i Czesi wybrali Ferdynanda na sukcesora poległego szwagra. Korona Węgier dawała Habsburgom mocną podstawę roszczeń do ziem historycznie związanych z tym krajem: królestwa Chorwacji na południowym zachodzie i księstwa Siedmiogrodu na wschodzie. Władza nad Węgrami okazała się w praktyce skromna, bowiem większość ziem tego kraju z Transylwanią dostała się pod bezpośrednie panowanie albo zwierzchnictwo tureckie na następne 175 lat.
Kończąc panowanie w roku 1556, Karol V podzielił nazbyt rozrośnięte światowe mocarstwo pomiędzy zachodnią, czyli hiszpańską linię rodu ze swoim synem Filipem II (1527–1598) na czele oraz wschodnią, austriacką, gdzie pierwszą osobą został brat Karola cesarz Ferdynand I12. Przez kolejne 150 lat obie linie pozostawały w bliskim sojuszu, wzmacnianym jeszcze dodatkowo wewnątrzrodzinnymi małżeństwami. Zachodnia linia wygasła w roku 1700 wobec braku następcy tronu i król francuski Ludwik XIV zgłosił pretensje do Hiszpanii. Wojna sukcesyjna z Francją nadwerężyła siły i zasoby linii wschodniej i jej sojuszników, ostatecznie pozbawiając Habsburgów w 1714 roku korony hiszpańskiej na rzecz młodszej gałęzi Burbonów13. Miało to okazać się bodźcem do budowania w następnym stuleciu zwartego państwa Habsburgów w Europie Środkowej.
Płeć a imperium
Początek ujednoliconej habsburskiej monarchii środkowoeuropejskiej, potocznie zwanej Austrią (jak pierwotne ziemie dynastii), wiąże się z wydaniem na początku XVIII wieku wielu specjalnych dokumentów, znanych później jako „sankcja pragmatyczna”. Te akty prawne oczywiście wiązały się z największym wewnątrzrodzinnym zmartwieniem: nieobecnością męskiego sukcesora. Inaczej niż na Wyspach Brytyjskich, gdzie córki Stuartów i Tudorów wstępowały na tron, na kontynencie na ogół obowiązywała tradycja biorąca się z tak zwanego prawa salickiego, zastrzegająca dziedzictwo dla mężczyzn. Kobieta nie mogła zostać elekcyjnym cesarzem niemieckim (rzymskim), choć nie było powodów, by nie rządziła ziemiami stanowiącymi wyłączną domenę Habsburgów. Formalnie jednak ziemie austriackie były lennem Świętego Cesarstwa. Gdyby koronę tegoż włożył na skronie kto inny, czy zakwestionowałby rządy Habsburgów na ich własnym terenie?14
Cesarz Leopold I (1640–1705), ojciec Józefa I (1678–1711) i Karola VI (1685–1740), obawiał się, że skoro jest dziadkiem tylko wnuczek Habsburżanek, a nie wnuków Habsburgów, to linia austriacka wymrze podobnie jak hiszpańska. W 1703 roku dekretem pactum mutuae successionis zakazał więc dzielenia monarchii i zezwolił, by – gdy zabraknie męskiego spadkobiercy – żeńska potomkini rządziła dziedzicznymi krajami rodu. Dziesięć lat później Karol VI zmienił postanowienia ojca, dając dwóm swym córkom pierwszeństwo w sukcesji przed pozostałą po zmarłym Józefie bratanicą. Szybko uzyskał akceptację odpowiednich sejmików i przedstawicielstw ziemskich, bo choć sankcja pragmatyczna wkraczała w ich prerogatywy i mogłyby ją odrzucić, to były zaniepokojone perspektywą zmiany dynastii, destabilizacji i wojny. Zgodziły się więc, że jeśli cudem nie pojawi się męski następca, to po zgonie Karola uznają jego starszą córkę Marię Teresę za władczynię. Karol VI kosztownymi środkami politycznymi i finansowymi zabiegał o międzynarodowe poparcie dla tego rozwiązania, natomiast zupełnie, co dziwne, nie przygotowywał następczyni do przejęcia czekających ją nieuchronnie odpowiedzialnych obowiązków15.
Wspomniane regulacje, ściśle splecione z kwestią progenitury, okazały się później nadzwyczaj istotne w jeszcze innym aspekcie. Otóż stanowiły pierwszy akt prawny dotyczący tego, co można nazwać „złożoną monarchią”, to jest ogółu terytoriów pod władzą Habsburgów łącznie z Czechami i Węgrami, traktowanych jako „niepodzielne i nierozdzielne”, jako jedność polityczna16. Wówczas posiadłości dynastii były bardziej skonsolidowane geograficznie niż jeszcze sto lat wcześniej, choć w ich skład wchodziły enklawy w Niderlandach i Italii. Po roku 1700 coraz częściej na mapach Europy Środkowej pojawia się większa „Austria” (oznacza już nie tylko Austrię Górną i Dolną) oraz „Dom Austriacki” jako synonim Habsburgów. Rejestrując efekty państwowotwórcze Karola VI i Marii Teresy, kartografowie zaczęli umieszczać centrum monarchii raczej w austriackim Wiedniu niż we Frankfurcie – stolicy Świętego Cesarstwa Rzymskiego, chociaż z tym ostatnim miastem związany był najświetniejszy tytuł Habsburgów.
Wprawdzie stopniowo utrwaliło się potoczne postrzeganie ziem dynastii jako jednego państwa zwanego Austrią, lecz pod względem formalnoprawnym daleko było do jedności. Przyzwyczajeni do instytucjonalnej i administracyjnej homogeniczności współczesnych państw narodowych jesteśmy skłonni przypuszczać, że przedstawione na mapie posiadłości habsburskie na przełomie XVII i XVIII wieku stanowią spójną całość. To błędne mniemanie; charakter i zakres władzy Domu Austriackiego był odmienny w poszczególnych miejscach.
Pozycja warta zauważenia. Na pewno warto zapoznać się z tą analizą. Dziękuję Panie Tomaszu, dziękuję “Dobre Książki” za recenzję.
Ostatnie czego można oczekiwać od polityków, to mądrej refleksji nad przeszłością… oraz wyciągnięcia z niej wniosków na przyszłość. Niestety! Książka wydaje się warta uwagi. Lektura dopiero przede mną, na razie zacznę od zakupienia jej sobie 😉
Perspektywa ujęcia tematu przez autora wygląda na ciekawą. Chętnie przeczytam tę książkę.
Wracam by podziękować za polecenie tej książki ponieważ dowiedziałem się z niej szeregu rzeczy nieopisywanych w innych publikacjach dotyczących czasów panowania Habsburgów. Jest to książka ponadprzeciętnie wnikliwa opatrzona osobistą błyskotliwą refleksją autora.