“Człowiek yakuzy” to opowieść o zwyczajach i tradycji yakuzy, niesławnej organizacji, która przez lata budziła wśród Japończyków jednocześnie strach i podziw.


Człowiek yakuzyGdy dziennikarz Jake Adelstein naraził się prominentnemu członkowi yakuzy, ochrony mógł szukać tylko u człowieka z półświatka. Z pomocą przyszedł mu Makoto Saigō, były boss w mafijnej rodzinie Inagawa-kai. Postawił tylko jeden warunek – dziennikarz spisze jego biografię.

Historia życia Saigō jest jednocześnie opowieścią o zwyczajach i tradycji yakuzy, niesławnej organizacji, która przez lata budziła wśród Japończyków jednocześnie strach i podziw. Kulisy przestępczych praktyk regulowanych przez dwuznaczny kodeks honorowy ninkyōdō i nieformalne powiązania mafiosów ze stróżami prawa, politykami i biznesmenami.

Losy brutalnych konfliktów pomiędzy rodzinami walczącymi o strefy wpływów i sylwetki najważniejszych bossów pociągających za sznurki całej yakuzy. To elementy, z których składa się kryminalna historia Japonii ostatnich dziesięcioleci, którą przybliża nam bezpośrednia relacja Saigō.

***

Człowiek yakuzy to historia niedoszłej gwiazdy rocka, Makoto Saigō, który został odrzucony… i stał się yakuzą. Majstersztyk dziennikarstwa napisany tuszem do tatuaży, krwią odciętych palców, który pochłonie cię, drogi czytelniku, bez reszty.
Artur Kawa, Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!

Jake Adelstein umiejętnie maluje jednocześnie dwa obrazy: portret jednego z szefów japońskiej mafii oraz szkic niezwykłej historii tej przestępczej organizacji. Niczym na rozległym tatuażu yakuzy łączy je w jedną całość – mroczną, ale pełną wyrazistych barw i bardzo wielu odcieni szarości opowieść, która pozwala zajrzeć za szczelnie zamknięte na co dzień drzwi.
Anna Bielak, redaktor naczelna portalu Japonia-Online

Jake Adelstein – amerykański dziennikarz, większość swojego życia zawodowego spędził w Japonii. Najczęściej porusza tematykę świata przestępczego, a od ponad 20 lat zajmuje się yakuzą. Autor książek na temat japońskiej mafii, po publikacji których grożono mu śmiercią. Główny bohater książki Człowiek yakuzy, Makoto Saigō, pracował dla niego w charakterze ochroniarza i kierowcy.

Jake Adelstein
Człowiek yakuzy
Sekrety japońskiego półświatka
Przekład: Barbara Gutowska-Nowak
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Premiera: 7 listopada 2018
 
 

Człowiek yakuzy


ROZDZIAŁ ÓSMY

Tatuaże maskują strach

Teraz, kiedy Saigo był wolnym człowiekiem i stanął wreszcie na nogi, chciał zrealizować kilka pragnień. Na pierwszym miejscu jego listy znajdował się porządny tatuaż prawdziwego yakuzy. Oczywiście chciał też zamaskować swój siny tyłek. Jego odsiadka była czymś w rodzaju trzyletniego pobytu na wystawie tatuażu. Ponieważ wszyscy osadzeni brali wspólnie prysznic, miał okazję obejrzeć tysiące tradycyjnych tatuaży – zarówno najlepszych, jak i najgorszych. Największe wrażenie wywarły na nim te, które zdobiły ciała dwóch poznanych za kratkami członków yakuzy: jednego z Yamaguchi-gumi i jednego z jego własnego gangu. Zrobili je sobie w salonie tatuażu w mieście Numazu, w prefekturze Shizuoka. Saigo postanowił pójść za ich przykładem i poprosił jednego z nich o rekomendację dla tamtejszego tatuażysty. Wielu słynnych artystów tatuażu przyjmowało nowych klientów wyłącznie z polecenia.
Tatuaże są tak samo charakterystyczne dla Japonii, jak sushi i samurajowie. Yakuza ma dla nich specjalne określenie: gaman, „wytrzymałość”. Tradycyjna metoda tatuowania jest bowiem droga, czasochłonna i bolesna.
Japończycy bardzo wysoko cenią wytrzymałość. Gaman – i to bynajmniej nie w wąskim znaczeniu „tatuaż” – było ulubionym słowem Saijo Inagawy, założyciela Inagawa-kai. Znoszenie cierpienia nie do wytrzymania to cecha prawdziwego mężczyzny. Japończycy czerpią niezwykłą wprost dumę ze swojej odporności na ból. W ich kulturze seppuku, rytualne samobójstwo przez rozcięcie brzucha, uważane było za szlachetny sposób odebrania sobie życia, pod warunkiem, że samobójca zachował się jak należy i w trakcie powolnego, metodycznego rozpruwania brzucha na jego twarzy ani na chwilę nie pojawił się grymas cierpienia.
Istnieje nawet specjalny termin na określenie rywalizacji mężczyzn o to, który z nich jest najtwardszy: gaman kurabe, dosłownie „porównywanie wytrzymałości”. To dlatego zawody w piciu alkoholu organizowane przez japońskich studentów czasami kończą się śmiercią – żaden z uczestników nie chce się poddać, żeby nie okazać słabości. Niektórzy członkowie yakuzy żartobliwie nazywają porównywanie swoich tatuaży gamon kurabe, choć w tym przypadku jest to tylko gra słów.
Tatuaże odzwierciedlają także pozostałe walory, które ceni się najwyżej w japońskim świecie przestępczym: lojalność, cierpliwość, poświęcenie i wytrwałość. Wykonanie tatuażu pokrywającego całe ciało może zająć nawet 500 godzin, a yakuza powinien go zrobić od początku do końca u tego samego tatuażysty. Oczywiście proces tatuowania właściwie nigdy się nie kończy. Zawsze trzeba dodać tu i ówdzie trochę koloru, wycieniować, dorysować kontury, a po pewnym czasie, kiedy rysunek nieco wyblaknie, wykonać drobny retusz. Na podstawie tatuażu łatwo ocenić stopień przywiązania do organizacji; dla kogoś, kto wytatuował sobie nazwę i herb swojego gangu, zmiana przynależności jest prawie niemożliwa.
Tatuaże mają jeszcze jedno znaczenie, którego nie są świadomi nawet niektórzy członkowie yakuzy: są mianowicie symbolami bogactwa. Tatuaż, który pokrywa całe ciało, czy choćby tylko tułów, może kosztować wiele tysięcy dolarów. Staje się więc odpowiednikiem ostentacyjnie noszonego szczerozłotego roleksa. Yakuza, który z dumą prezentuje wyszukane malunki zdobiące jego tułów, oznajmia wszystkim dokoła, że ma forsy jak lodu.

Sztuka tatuażu ma w Japonii długą historię; w ciągu dziejów tatuaż bywał ozdobą, narzędziem kary, elementem rytuału, a także symbolem przynależności do silnie zintegrowanych grup społecznych. Nigdy jednak nie był i nie będzie wyłączną domeną yakuzy, mimo że w pojęciu wielu Japończyków oraz mieszkańców Zachodu tradycyjny japoński tatuaż i yakuza są ze sobą nierozerwalnie związane.
W chińskiej kronice Sanguo Zhi (Dzieje trzech królestw), skompilowanej przed 300 rokiem n.e., czytamy, że niektórzy mieszkańcy królestwa Wa (Japonii) tatuowali swoje ciała dla podkreślenia pozycji społecznej. Ze wskazówek, jakie odnajdujemy w jednym z najstarszych japońskich tekstów pisanych, pochodzącym z ok. 700 roku dziele Kojiki1, wynika, że w Japonii tatuaże miały znaczenie rytualne lub magiczne. Kojiki zawiera ponadto najstarszy znany opis striptizu w Kraju Wschodzącego Słońca. W tekście nie ma jednak wzmianki o tym, czy wykonująca go bogini była wytatuowana czy też nie.
Wprawdzie nie wszyscy historycy mają w tej kwestii jednakową opinię, lecz wiele wskazuje na to, że w Japonii przez wiele wieków tatuaże pełniły funkcję symboli pozycji społecznej, a także obrazkowych kartotek kryminalnych, które dostarczały dokładniejszych i bardziej aktualnych informacji niż Google, a na dodatek towarzyszyły osobnikom winnym złamania prawa aż po kres ich dni. Tatuaż bywał też niewątpliwie oznaką dziedzicznego statusu.
W Japonii nie był niewolnictwa ani skomplikowanego systemu kast jak w Indiach, istniał jednak system klasowy. O przynależności do określonej klasy decydował wykonywany zawód oraz stopnień pokrewieństwa z rodem cesarskim. Do klasy najniższej, hinin – dosłownie „nie-ludzi” – należały osoby, które wykonywały najbardziej brudne i nieprzyjemne zawody lub miały do czynienia z przestępcami, a więc strażnicy więzienni, kaci i grabarze. Wraz z rozkwitem buddyzmu w Japonii wyodrębniła się nowa klasa wyrzutków społecznych, którą zaczęto określać mianem burakumin („ludzi z wioski”). Trudnili się oni zajęciami uważanymi przez buddystów za grzeszne, takimi jak ubój zwierząt i produkcja wyrobów ze skóry. Wykonywali także brudne i niebezpieczne zawody, których nie imali się przedstawiciele wyższych klas. Nazywano ich „ludźmi z wioski”, ponieważ żyli w zamkniętych społecznościach odseparowanych od reszty Japończyków. W niektórych odległych odizolowanych od świata zakątkach Japonii żyją tak do dziś. Przedstawicieli tych dwóch najniższych klas często naznaczano krzyżami lub liniami wytatuowanymi na przedramionach, aby mieć ich na oku i trzymać z daleka od reszty społeczeństwa.
W Nihon-shoki, kolejnym spośród najstarszych japońskich dzieł historiograficznych (z elementami mitologii), znajduje się wzmianka o niejakim Azumi No Muraji, którego ukarano za zdradę wytatuowaniem twarzy. Ichiro Morita pisze w swojej książce Irezumi: Japanese Tattooing (Irezumi: japońska sztuka tatuażu), że w 460 roku jedną z form wymierzania kary było geimen, tatuowanie okolic oczu. W późniejszym okresie zastąpiono ją bardziej dotkliwym piętnowaniem przestępców. Te nowe „kary cielesne”, obejmowały obcinanie palców, uszu i nosów. Do tatuowania okolic oczu powrócono w 1672 roku, zaś w roku 1720 w szlachetnym odruchu humanitaryzmu zastąpiono „kary cielesne” tatuażami umieszczanymi w różnych miejscach na ciele. Kara w postaci tatuażu uważana była za wyjątkowo łagodną. System ten miał swoje dobre i złe strony. Ludzie w otoczeniu człowieka naznaczonego tatuażem wiedzieli od razu, że ma on kryminalną przeszłość. Z drugiej strony, tatuaż utrudniał takim jednostkom powrót na łono społeczeństwa.
Po 1720 roku złoczyńców naznaczano symbolami zbrodni, jakich się dopuścili, oraz regionu, z którego pochodzili. W regionie Tama na przykład na czole przestępcy tatuowano znak kanji reprezentujący psa. W innym regionie mogły to być dwie równoległe linie na ramieniu lub coś jeszcze innego. Niepozbawieni przedsiębiorczości naznaczeni mężczyźni znaleźli jednak sposób na oszukanie systemu. Według Mority: „[Naznaczeni tatuażami] mężczyźni zaczęli ukrywać swoje piętna wśród wymyślnych, artystycznych tatuaży. Niewykluczone, że właśnie to skłoniło pierwszych yakuza do robienia sobie tatuaży. W końcu część z nich zaczęła wykorzystywać swoje tatuaże do zastraszania ofiar wymuszeń i innych przestępstw. Z piętna, którym ich naznaczono za karę, uczynili swój atut i używali go dla zysku”. Innymi słowy tatuaże, zamiast spełniać funkcję, którą przewidziały dla nich władze, stały się odpowiednikami daimonów yakuzy – czymś, co siało strach w sercach wieśniaków i mieszczuchów, zmuszając ich do oddawania pieniędzy. 25 września 1870 roku rząd Meiji zniósł tatuowanie jako formę kary za przestępstwa kryminalne.
Tymczasem, mimo że władza posługiwała się tatuażami w celu ludzi przypisywania ludzi do klas, karania przestępców i prowadzenia „żywych” kartotek kryminalnych, w epoce Edo cieszyły się one rosnącą popularnością wśród japońskiego plebsu. Po 1750 roku, być może pod wpływem niezwykle poczytnej chińskiej powieści, przełożonej na japoński pod tytułem Suikoden (水滸傳), która opisywała tragiczne i heroiczne losy 108 szlachetnych bohaterów wyjętych spod prawa, wśród japońskich klas niższych zapanowała moda na tatuaże.
Rozchwytywana powieść o nieustraszonych bojownikach o sprawiedliwość doczekała się licznych przekładów i wznowień. Wielu spośród jej bohaterów było kimś w rodzaju wytatuowanych Robin Hoodów, walczących ze skorumpowanymi urzędnikami państwowymi. Liczne ilustracje, które towarzyszyły opisom ich przygód, ukazywały w pełnej krasie ich ciała pokryte tatuażami przedstawiającymi smoki. Bohaterowie Suikoden stali się inspiracją dla rodzącej się japońskiej klasy średniej, zwanej chonin (mieszczanami). Spośród choninów wyłoniła się niewielka grupa samozwańczych stróżów prawa znanych jako otokodate (uliczni samurajowie) oraz nowa grupa zawodowa – strażacy. Ich japońska nazwa to hikeshi, dosłownie „gaszący ogień”. Zarówno strażacy, jak i uliczni wojownicy ucieleśniali zmodyfikowany ideał rycerza, kierującego się kodeksem honorowym, przy czym nie bronili interesów pana feudalnego, lecz plebsu. Gdybyśmy chcieli scharakteryzować Japonię w epoce Edo, używając terminologii zaczerpniętej z Gwiezdnych wojen – co uczynimy niezależnie od upodobań Czytelnika – samurajowie byliby nieustraszonymi szturmowcami Imperium, ochoczo ruszającymi do boju na rozkaz swojego dowódcy Lorda Vadera i ginącymi bez słowa skargi; uliczni wojownicy i strażacy byliby natomiast rebeliantami, bojownikami Yody. Samurajowie byli narzędziem ucisku; nosili zbroje, a ich ciał nie pokrywały tatuaże. Rycerze ulicy i strażacy byli wytatuowani i krnąbrni, lecz przysięgali bronić słabych i walczyć z niesprawiedliwością. Nic więc dziwnego, że stali się ulubionymi bohaterami kultury popularnej.
Strażacy w tamtych czasach nie posiadali umiejętności, które zwykliśmy kojarzyć z tym zawodem. Jedyna metoda gaszenia pożarów, jaką znali, polegała na wyburzeniu sąsiednich budynków w celu stworzenia przerwy w zabudowie, która uniemożliwiała rozprzestrzenianie się ognia. Ich bohaterskie i spektakularne wyczyny budziły powszechny podziw, oni sami zaś eksponowali swój status oraz łączące ich więzy zawodowej solidarności za pośrednictwem barwnych tatuaży. Wśród strażaków obowiązywał podział na kumi (grupy), podobnie jak we współczesnej yakuzie, a członkowie każdej z nich mieli często podobne tatuaże. Jednakże pierwsi japońscy strażacy wykonywali swoje obowiązki w sposób tak bezwzględny i agresywny, że ówcześni kronikarze zastanawiali się nieraz, kto czynił więcej szkód: ogień czy ludzie, którzy go gasili.
Owych krzepkich i twardych strażaków – którzy gustowali w tatuażach o symbolice związanej z wodą, takich jak karpie – z ich nieustraszonością i upodobaniem do niebezpieczeństw uważa się niekiedy za poprzedników współczesnych yakuza (a przynajmniej wielu członków yakuzy chciałoby ich za takowych uważać). Wkrótce już nie tylko strażacy i rycerze ulicy, ale również hazardziści, robotnicy budowlani i rzemieślnicy zaczęli zdobić swoje ciała wyrafinowanymi tatuażami, zapewne pragnąc naśladować fikcyjnych bohaterów, o których tak chętnie czytali. Tatuażyści dekorujący ciała swoich nowych klientów często czerpali natchnienie z drzeworytów ilustrujących Suikoden.
Zaadaptowali także niektóre techniki stosowane między innymi przez twórców japońskich drzeworytów, ukiyo-e. Często korzystali nawet z takich samych narzędzi, choć jak wiadomo, ludzkie ciało jest przecież znacznie bardziej miękkie i podatne od drewna2.
Rząd, który naturalnie zdawał sobie sprawę, że zabawa i bunt są szalenie niebezpieczne, w 1812 roku zakazał tatuowania. Proceder ten kwitł jednak nadal, szczególnie wśród przedstawicieli dołów społecznych. Tatuaże jako manifestacja indywidualizmu i wolności wywoływały niepokój władzy. Drażniła ją także wywrotowa tonacja Suidoken. Tatuaże były czarnym kleksem na obliczu japońskiej moralności.
Świadectwem niesłabnącej popularności tatuaży, mimo wspomnianego zakazu, jest kolejny zakaz wydany w erze Tenpō (1830–1844), tym razem dotyczący publicznych konkursów tatuażu. W epoce Meiji (wrzesień 1868 – lipiec 1912) Japonia przeżywała okres dynamicznej modernizacji, a mimo to obywatele tego kraju nadal oficjalnie nie mogli zdobić swoich ciał tatuażami. Niezwykłe walory artystyczne tradycyjnego japońskiego tatuażu docenili natomiast goście z Zachodu. Robili je sobie nie tylko zagraniczni żeglarze, ale nawet książę Yorku, późniejszy król Jerzy V i jego starszy brat. Pełna sylwetka smoka na przedramieniu księcia Yorku była dziełem słynnego mistrza tatuażu Horicho, który pochodził z Kobe, kolebki Yamaguchi-gumi. Przyszli carowie, członkowie rodów królewskich (w tym królowa Grecji Olga) i wielu, wielu innych ochoczo płacili za usługi japońskich mistrzów tatuażu, aby wnieść do swego życia nieco barw i orientalnej tajemniczości.
W pełnym napięć okresie poprzedzającym wybuch drugiej wojny światowej tatuaże nie były dobrze widziane – uważano, że są zbyt frywolne i stanowią wyraz buntu. Praktyka zdobienia ciała przetrwała wśród członków yakuzy, części rzemieślników i robotników, ale triumfalny powrót tatuażu miał miejsce dopiero po wojnie, kiedy yakuza rozwijała się jak nigdy dotąd, korzystając z panującego w kraju chaosu.
Saigo był gotów zrobić sobie irezumi, japoński tatuaż, którego nazwa znaczy dosłownie „tusz wprowadzany pod skórę”. Był on dla członka yakuzy tym samym czym biała koszula i krawat dla japońskiego urzędnika – niezbędnym elementem uniformu.

 
Wesprzyj nas