“Pogrzeb na zamówienie” to powieść trzymająca w napięciu, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, która aż do ostatnich stron zmusza czytelnika do snucia domysłów.


Pogrzeb na zamówienieZaplanowała własny pogrzeb, ale czy spodziewała się, że wkrótce zginie?

Gdy sześć godzin po ustaleniach w sprawie własnego pogrzebu umiera kobieta, Daniel Hawthorne, były policjant i krnąbrny detektyw, który pilnie strzeże własnych tajemnic, zabiera się do pracy. U swego boku ma niechętnego towarzysza, który po raz pierwszy styka się ze światem prawdziwej zbrodni. Razem spróbują rozwiązać jedną z najbardziej niezwykłych zagadek kryminalnych.

Żaden z nich jeszcze nie wie, że wkraczają na niebezpieczną ścieżkę, krętą i pełną niespodzianek, z których każda ma kolor krwi…

***

Mocnymi stronami najnowszej powieści Horowitza są intryga i zaraźliwa żywiołowość.
„Daily Telegraph”

Wynosi rozgrywkę na olimpijski szczyt.
„Guardian”

Dodając do urzekającej intrygi kryminalnej typową dla siebie dawkę energii, Horowitz zaciera granicę między faktem a fikcją.
„Financial Times”

Cudownie zabawna, wciągająca i trudna do zdefiniowania. A Hawthorne to intrygująca postać!
„Daily Express”

Horowitz niezaprzeczalnie jest geniuszem budowania intrygi.
„Metro”

Staroświecko-nowoczesna powieść detektywistyczna. Znakomita!
„Nudge”

Wartka intryga, pełna nieprzewidywalnych zwrotów.
„Times”

Bystrzy czytelnicy, którym po pierwszych paru stronach tej powieści przyjdzie na myśl, że znają rozwiązanie, mogą być pewni, że Horowitz ofiarował im ledwie pierwszy z wielu wspaniałych i cudnie opakowanych prezentów.
„Kirkus Reviews”

Jedna z najlepszych i najbardziej wciągających powieści detektywistycznych tego roku. Satysfakcjonująca na każdym poziomie.
Written by Sime

Znakomita powieść detektywistyczna, o intrydze pełnej zaskakujących zwrotów, które każą czytelnikowi nieustannie zgadywać, kto jest zabójcą.
NZ Booklovers

Trzyma się konwencji klasycznego thrillera, a jednocześnie wydaje się nowa i oryginalna. Moim zdaniem to świeża, niewiarygodnie wciągająca lektura, a słowo, którego chcę użyć, brzmi: zachwycająca!
Bibliomaniac

Jedna z najbardziej oryginalnych książek, jakie zdarzyło mi się czytać. Trzymająca w napięciu, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, aż do ostatnich stron zmusza czytelnika do snucia domysłów. Gorąco polecam, i to bez najmniejszego wahania.
Splashes Into Books

Anthony Horowitz jest pisarzem i scenarzystą popularnych seriali telewizyjnych, mistrzem budowania napięcia. Za scenariusz do serialu “Detektyw Foyle” otrzymał nagrodę BAFTA (British Academy of Film and Television Arts). Adaptował na potrzeby telewizji powieści Agathy Christie o Herculesie Poirot, zaopatrywał w historie także inne produkcje, jak “Morderstwa w Midsomer” czy “Wypadek”. Horowitz jest również autorem m.in. serii „Księga Pięciorga” oraz bestsellerowego cyklu o nastoletnim detektywie Aleksie Riderze.

Anthony Horowitz
Pogrzeb na zamówienie
Przekład: Maciej Szymański
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 16 października 2018
 
 

Pogrzeb na zamówienie


JEDEN
Plany pogrzebowe

Tuż po jedenastej, w jeden z tych jasnych, wiosennych poranków, kiedy blask słońca wydaje się niemal biały i obiecuje ciepły dzień, by zaraz złamać przyrzeczenie, Diana Cowper przeszła na drugą stronę Fulham Road i przestąpiła próg zakładu pogrzebowego.
Była typem kobiety interesu: niewysoka, o oczach pełnych twardej determinacji, z krótką, agresywną fryzurą. Kroczyła energicznie i każdy, kto stanął na jej drodze, instynktownie pragnął się odsunąć, przepuścić ją. Naprawdę jednak nie było w niej nic odpychającego. Miała nieco ponad sześćdziesiąt lat i ciut krągłe, przyjemne oblicze. Widać było, że nie żałowała pieniędzy na ubranie: pod drogim, jasnym płaszczem przeciwdeszczowym nosiła różowy sweterek i szarą spódnicę. Ciężki wisior z korali i kamieni zdobiący jej szyję mógł, ale nie musiał sporo kosztować, w przeciwieństwie do bez wątpienia cennych pierścionków z brylantami. Na ulicach Fulham czy South Kensington nietrudno spotkać kobiety takie jak ona. Równie dobrze mogła być w drodze na lunch albo do galerii sztuki.
Zakład pogrzebowy nosił nazwę Cornwallis i Synowie. Mieścił się w ostatnim segmencie szeregowych domków, a szyld wymalowano zmyślnie – acz dość konserwatywną czcionką – i na frontowej, i na bocznej ścianie budynku, tak by był widoczny z każdej strony. W miejscu, w którym spotykały się dwa napisy, tuż nad wejściem do budynku, znajdował się wiktoriański zegar, którego mechanizm zatrzymał się, jakże stosownie, o 23.59. Minutę przed północą. Pod nazwą przybytku, również z obu stron, dopisano dodatkowe informacje: Niezależne Przedsiębiorstwo Pogrzebowe, rodzinny biznes od 1820 r. Dwa okna we frontowej elewacji zdobiły zasłonki; za trzecim umieszczono jedynie otwartą księgę wyrzeźbioną z marmuru, na której widniał napis: „Troski nie nadchodzą jak samotni szpiedzy, ale batalionami”. Wszystkie drewniane elementy – ramy okienne, drzwi, ościeżnice – pomalowano ciemnogranatową, niemal czarną farbą.
Gdy pani Cowper weszła do środka, odezwał się – na szczęście tylko raz – dzwonek staromodnego, sprężynowego mechanizmu. W niedużym holu ujrzała dwie kanapy, niski stolik oraz kilka półek z książkami roztaczającymi ową szczególną aurę smutku towarzyszącą dziełom nigdy nieczytanym. Na wprost prowadził wąski korytarz; na piętro można było wejść krętymi schodami.
Niemal natychmiast na schodach zjawiła się dość krępa kobieta o grubych nogach wbitych w ciężkie buty z czarnej skóry. Zeszła na dół, uśmiechając się uprzejmie, prawie przyjaźnie. Ów uśmiech był jeszcze jednym atrybutem branży pogrzebowej: miał z jednej strony wpasować się w bolesną, delikatną naturę sprawy, która sprowadzała tu klientów, a jednocześnie utwierdzić ich w przekonaniu, że zostaną obsłużeni w atmosferze spokoju i pełnego profesjonalizmu. Kobieta przedstawiła się jako Irene Laws, asystentka Roberta Cornwallisa, dyrektora zakładu, a jednocześnie specjalistka w obsłudze klienta.
– Dzień dobry – powiedziała. – Czy mogę w czymś pomóc?
– Tak. Chciałabym zamówić pogrzeb.
– Występuje pani w imieniu niedawno zmarłej osoby? – Słowo „zmarłej” nie padło przypadkowo. Tu nikt nie „odchodził” i nie „opuszczał tego padołu łez”. Pani Laws wiedziała z doświadczenia, że mówienie wprost o sprawach ostatecznych jest po prostu mniej bolesne dla wszystkich zainteresowanych.
– Nie – odrzekła pani Cowper. – Chodzi o mój pogrzeb.
– Rozumiem. – Powieki Irene Laws nawet nie drgnęły. Właściwie dlaczego miałaby być zdziwiona? Aranżowanie własnego pochówku nie jest dziś niczym nadzwyczajnym. – Czy jest pani umówiona?
– Nie. Nie wiedziałam, że muszę.
– Sprawdzę, czy pan Cornwallis jest wolny. Proszę spocząć. Napije się pani kawy albo herbaty?
– Nie, dziękuję.
Diana Cowper usiadła, a Irene Laws zniknęła w korytarzu. Wróciła kilka minut później, idąc o krok za mężczyzną, który tak bardzo przypominał stereotypowego szefa zakładu pogrzebowego, że mógłby grywać tę rolę w filmach. Miał na sobie oczywiście ciemny garnitur i wyjątkowo ponury krawat. Całą swą postawą zdawał się przepraszać, że w ogóle istnieje. Dłonie złożył na brzuchu w geście głębokiego żalu. Nawet jego mocno wymięta twarz zastygła w żałobnym grymasie, a wrażenie to potęgowały dramatycznie rzadkie włosy oraz broda będąca raczej pozostałością po nieudanym eksperymencie. Przyciemniane okulary wbijały się głęboko w grzbiet jego nosa, nie tyle tworząc obramowanie dla oczu, co wprost je maskując. A przecież miał co najwyżej czterdzieści lat. Uśmiechnął się smutno na powitanie.
– Dzień dobry – powiedział. – Nazywam się Robert Cornwallis. Jak rozumiem, chciałaby pani zaaranżować pogrzeb, korzystając z naszych usług?
– Tak.
– Zaproponowano pani kawę lub herbatę? Bardzo proszę ze mną.
Nowa klientka ruszyła za nim do pokoju na końcu korytarza, urządzonego równie skromnie jak pomieszczenie, które chwilę wcześniej opuściła – z jedną wszakże różnicą. Na półkach zamiast książek stały prospekty pełne urokliwych zdjęć trumien i karawanów (zarówno normalnych, jak i zaprzęgów konnych), a także cenniki usług. Na dwóch półkach prezentowano kolekcję urn – specjalnie dla klientów zainteresowanych kremacją. Dwa fotele stały naprzeciwko siebie; w jednym z nich, tuż obok niewielkiego biurka, zasiadł Cornwallis. Wyjąwszy z kieszeni srebrne pióro Mont Blanc, położył je na otwartym notatniku.
– Zatem chodzi o pani pogrzeb – zagaił.
– Tak. – Pani Cowper nagle się ożywiła; najwyraźniej zależało jej, by przejść wprost do sedna. – Zdążyłam już przemyśleć szczegóły. Mam nadzieję, że to nie stanowi dla pana problemu.
– Przeciwnie, indywidualne wymagania klientów są dla nas ogromnie ważne. Żyjemy w czasach, w których zawczasu planowane pochówki – ktoś mógłby rzec: pogrzeby na miarę albo pogrzeby tematyczne – są w naszej branży chlebem powszednim. Dopasowanie oferty do oczekiwań uważamy wręcz za nasz zaszczytny obowiązek. Gdy nasza rozmowa dobiegnie końca i będzie pani, mam nadzieję, skłonna zaakceptować nasze warunki, od razu przedstawimy na piśmie fakturę z uwzględnieniem wszystkich elementów zamówienia. Pani krewnym i przyjaciołom pozostanie już tylko jedno: stawić się na pogrzebie, rzecz jasna. Doświadczenie pozwala mi zapewnić panią, że znajdą wielką pociechę w świadomości, iż pochówek odbył się w pełnej zgodzie z jej życzeniami.
Pani Cowper skinęła głową.
– Doskonale. W takim razie bierzmy się do pracy. – Wzięła głęboki wdech i skoczyła na głęboką wodę: – Chcę zostać pochowana w kartonowej trumnie.
Cornwallis był gotów zanotować jej pierwsze życzenie, lecz zawahał się. Pióro zawisło tuż nad czystą kartką.
– Jeśli zależy pani na ekopogrzebie, pozwolę sobie zaproponować drewno z recyklingu albo plecionkę z witek wierzbowych, nie karton. Rzecz w tym, że produkt kartonowy niekiedy… nie do końca spełnia swoje zadanie. – Przedsiębiorca starannie dobierał słowa, tak by niedopowiedzenia wypełniła trafnymi domysłami. – Polecam zwłaszcza wierzbę; jest niewiele droższa, a zdecydowanie bardziej atrakcyjna.
– Zgoda. Po drugie, chcę spocząć na cmentarzu Brompton, obok męża.
– Odszedł niedawno?
– Dwanaście lat temu. Kwatera jest wykupiona, nie powinno być problemu. A oto moja lista życzeń co do ceremonii… – dodała, wyjmując z torebki kartkę. Położyła ją na biurku.
Dyrektor zakładu pogrzebowego spojrzał na listę.
– Widzę, że gruntownie przemyślała pani sprawę – rzekł po chwili. – Niech mi będzie wolno zauważyć, że to bardzo dobrze zaplanowana ceremonia. Po części religijna, po części humanistyczna.
– Jest w niej miejsce i na psalm, i na Beatlesów. Na wiersz, odrobinę muzyki poważnej i parę elegii. Nie chcę, żeby to wszystko zbyt długo trwało.
– Możemy rozplanować program co do minuty…

Dobrze się stało, że Diana Cowper starannie zaaranżowała swój pogrzeb, gdyż tego samego dnia, mniej więcej sześć godzin później, została zamordowana.
Gdy umierała, nawet nie wiedziałem o jej istnieniu, a i okoliczności zgonu nie były mi znane. Niewykluczone, że zauważyłem w gazetach nagłówki – „Matka aktora zamordowana” – ale zdjęcia i lwia część artykułów przybliżały raczej sylwetkę jej syna, który właśnie dostał główną rolę w nowym amerykańskim serialu telewizyjnym. Naturalnie wymiana zdań, którą przytoczyłem, mogła przebiec nieco inaczej – nie brałem w niej udziału. Odwiedziłem za to firmę Cornwallis i Synowie i długo rozmawiałem z Robertem Cornwallisem oraz jego asystentką (a zarazem kuzynką), Irene Laws. Jeśli zaś zechcesz przespacerować się kiedyś po Fulham Road, bez problemu rozpoznasz zakład pogrzebowy, o którym mowa. Pokoje wyglądają dokładnie tak, jak je opisałem. Inne szczegóły opowieści pochodzą z zeznań świadków i raportów policyjnych.
Wiemy, kiedy pani Cowper weszła do zakładu, ponieważ jej ruchy zarejestrowały kamery monitoringu – i na ulicy, i w autobusie, którym rankiem odjechała spod domu. Było to jedno z jej drobnych dziwactw: choć mogła sobie pozwolić na zatrudnienie szofera, lubiła korzystać z komunikacji miejskiej.
Opuściła zakład pogrzebowy kwadrans przed dwunastą, poszła na stację metra South Kensington i linią Piccadilly dotarła do Green Parku. Zjadła wczesny lunch z przyjaciółką w Café Murano, dość drogiej restauracji przy St James’s Street, opodal domu towarowego Fortnum & Mason. Stamtąd udała się taksówką do Globe Theatre w dzielnicy South Bank. Nie wybrała się jednak na spektakl; zasiadała w radzie nadzorczej teatru. Spotkanie na pierwszym piętrze budynku potrwało od czternastej do siedemnastej z minutami. Do domu wróciła równo pięć po szóstej. Właśnie zaczęło padać; na szczęście miała parasol. Zostawiła go na niby-wiktoriańskim stojaku, tuż za frontowymi drzwiami.
Trzydzieści minut później ktoś ją udusił.
Mieszkała w eleganckim szeregowcu przy Britannia Road, w zakątku Chelsea znanym – jakże słusznie, w jej przypadku – jako Koniec Świata. W okolicy nie było miejskiego monitoringu, więc nikt nie wiedział, kto o tej porze wszedł do domu pani Cowper i wyszedł. Sąsiednie domy były puste. Jeden należał do konsorcjum z siedzibą w Dubaju i zwykle mieszkali w nim przypadkowi najemcy, ale nie tym razem. Drugi był własnością emerytowanego prawnika i jego małżonki, którzy akurat wyjechali na południe Francji. Zapewne dlatego nikt nie usłyszał nic podejrzanego.
Ofiarę znaleziono dopiero po dwóch dniach. Andrea Kluvánek, słowacka sprzątaczka, która pracowała u niej dwa razy w tygodniu, dokonała makabrycznego odkrycia w środowy poranek. Diana Cowper leżała na brzuchu, na podłodze salonu. Wokół jej szyi zaciśnięty był czerwony sznur, na co dzień używany do podwiązywania zasłon. W raporcie kryminalistycznym, sporządzonym w chłodnym, niemal obojętnym stylu, typowym dla tego rodzaju dokumentów, napisano o obrażeniach odcinka szyjnego, pękniętej kości gnykowej oraz uszkodzonej spojówce. W tym, co zobaczyła Andrea, nie było jednak nic obojętnego. Pracowała w tym domu od dwóch lat i zdążyła polubić właścicielkę, która zawsze traktowała ją uprzejmie i nie raz znalazła czas, by napić się z nią kawy. Gdy w środę otworzyła drzwi, od razu wiedziała, że śmierć musiała nastąpić wiele, wiele godzin wcześniej. Twarz ofiary była sina, a oczy szeroko otwarte i puste. Język zwisał groteskowo, dwukrotnie dłuższy, niż wydawało się to możliwe. Na oskarżycielsko wystawionym palcu wyciągniętej ręki lśnił pierścionek z brylantem. Centralne ogrzewanie działało bez zarzutu – ciało zaczynało już cuchnąć.
Z zeznania Andrei wynika, że nawet nie krzyknęła. Nie dostała mdłości. Po cichu wycofała się z domu, sięgnęła po komórkę i wezwała policję. Aż do przyjazdu funkcjonariuszy nie odważyła się zajrzeć ponownie do środka.
Początkowo przyjęto założenie, że Diana Cowper zginęła w toku napadu rabunkowego. Z domu zniknęły cenne dobra; między innymi biżuteria oraz laptop. W wielu pomieszczeniach rozrzucone przedmioty sugerowały, że dokonano tam gorączkowego przeszukania. Tyle że nie było żadnych śladów włamania. Pani Cowper najwyraźniej sama otworzyła drzwi napastnikowi, choć trudno było ustalić, czy go znała. Intruz zaskoczył ją od tyłu i brutalnie udusił; prawie nie walczyła. Nie znaleziono podejrzanych odcisków palców, śladów DNA ani żadnych innych tropów, a to najprawdopodobniej oznaczało, że sprawca bardzo starannie przygotował atak. Musiał zająć czymś ofiarę, gdy w salonie zdejmował z haczyka sznur do aksamitnych zasłon, a potem znienacka zarzucił go na szyję pani Cowper i mocno zacisnął. Jej agonia nie potrwała zapewne dłużej niż minutę.
Dopiero gdy policjanci ustalili, że kilka godzin wcześniej doszło do spotkania w salonie pogrzebowym Cornwallis i Synowie, uświadomili sobie, że mają do czynienia z doprawdy zagadkową sprawą. Bo gdy się nad tym zastanowić, raczej się nie zdarza, by ktoś zaaranżował własny pochówek i zginął tego samego dnia. To nie mógł być zbieg okoliczności. Musiał istnieć jakiś związek między tymi dwoma zdarzeniami. Czy pani Cowper spodziewała się rychłej śmierci? A może ktoś widział ją w zakładzie pogrzebowym i z jakiegoś powodu uznał, że trzeba działać? Ale kto mógł wiedzieć, że właśnie tam się wybrała?
Była to jedna z tych zagadek kryminalnych, których rozwikłanie wymaga zaangażowania specjalisty. I nie miałem z nią absolutnie nic wspólnego.
To już wkrótce miało się zmienić.

 
Wesprzyj nas