Kontynuacja słynnego cyklu SF Richarda Morgana. Takeshi Kovacs wrócił do domu. Wokół pełno jest gangsterów, łowców nagród, sekt religijnych i rewolucjonistów. Każdy chce uszczknąć coś dla siebie – z czego? Tego właśnie próbuje dociec Kovacs.


Zbudzone furieTakeshi Kovacs wrócił na Świat Harlana. Oceaniczną planetę, gdzie tylko pięć procent powierzchni wystaje nad niebezpieczne i nieprzewidywalne morza. I gdzie próba wzbicia się nad chmury czymś bardziej zaawansowanym technicznie od śmigłowca kończy się zestrzeleniem przez platformy orbitalne Marsjan.

Jednakże śmierć nie czyha tylko w morzach i na niebie. Na ziemi, od tropikalnych plaż i bagien Kossutha do lodowatych, rojących się od maszyn pustkowi Nowego Hokkaido utracone zostały z trudem wywalczone zdobycze quellistowskiej rewolucji. Wszystko kontrolują Pierwsze Rodziny, korporacje i yakuza.

Wiedziony pragnieniem zemsty za utraconą miłość Kovacs trafia w wir intryg politycznych i technologicznych tajemnic, które niosą ze sobą zbudzone duchy Świata Harlana i jego własnej, brutalnej przeszłości.

Krążą pogłoski, że Quellcrista Falconer powstała z martwych, a na zlecenie Pierwszych Rodzin poluje na nią bezlitosny młody Emisariusz Kovacs, który spędził w przechowalni dwieście lat i nie zamierza dzielić się życiem z wypalonym, podstarzałym i zbrukanym przestępstwami sobą…

Richard Morgan (ur. 1965) – pisarz brytyjski. Akcja jego książek rozgrywa się w świecie dystopii. Według niego “Społeczeństwo zawsze było i zawsze będzie strukturą stworzoną dla wyzysku i opresji większości, funkcjonującą dzięki politycznej przemocy wprowadzonej przez elity, wymuszonej przez zbirów, umundurowanych lub nie, oraz dzięki niewiedzy i głupocie tej właśnie większości”.
W 2002 została opublikowana pierwsza powieść “Modyfikowany węgiel”, łącząca elementy cyberpunku i czarnej powieści detektywistycznej. Głównym bohaterem jest Takeshi Lev Kovacs, były komandos należący kiedyś do Korpusu Emisariuszy – elitarnej i mającej złą sławę formacji wymuszającej władzę Protektoratu na planetach zamieszkanych przez ludzi. Kovacs występuje także w dwóch późniejszych książkach. Prawa do ekranizacji za sumę miliona dolarów kupił producent filmowy Joel Silver. W 2003 amerykańskie wydanie powieści otrzymało Nagrodę Philipa K. Dicka.
W 2003 została wydana powieść “Upadłe anioły” kontynuacja “Modyfikowanego węgla”, z tą samą główną postacią. Podobnie jak debiut, łączyła różne gatunki: science fiction i powieść wojenną. W 2004 ukazała się kolejna powieść, “Siły rynku”. Jej akcja rozgrywa się w połowie XXI wieku. Pierwotnie było to opowiadanie, później scenariusz i dopiero po sukcesie pierwszych dwóch książek powstała powieść. W 2005 autor otrzymał za nią Nagrodę Campbella.
Trzecia i jak twierdzi autor, ostatnia powieść z cyklu Kovacsa “Zbudzone furie” została opublikowana w 2005 roku. Najnowszy thriller science fiction “Trzynastka” (USA “Thirteen”, UK “Black Man”) został wydany w roku 2007.

Richard Morgan
Zbudzone furie
Przekład: Marek Pawelec
„Takeshi Kovacs”, część 3
Wydawnictwo MAG
Premiera: 4 lipca 2018
 
 

Zbudzone furie


Furia (rz):
1a dzika, niekontrolowana i często niszczycielska wściekłość
2 dzika, nieopanowana siła lub działalność
3a jedna z trzech mściwych bogiń, które w greckiej mitologii karały zbrodnie
3b zła lub mściwa kobieta
The New English Penguin Dictionary 2001

Prolog

Miejsce, w którym mnie obudzili, musiało być starannie przygotowane.
To samo dotyczyło sali recepcyjnej, gdzie wprowadzili mnie w temat. Rodzina Harlana niczego nie robi połowicznie i, jak może potwierdzić każdy Przyjęty, lubią robić dobre wrażenie. Podkreślone złotem czarne dekoracje pasowały do rodzinnych herbów na ścianach. W tle ledwie słyszalne dźwięki miały wzbudzić głębokie przejęcie obecnością szlachectwa. Jakiś stojący w rogu marsjański artefakt milcząco sugerował przekazanie opieki nad światem przez naszych dawno nieistniejących, nieludzkich dobroczyńców wprost na twarde, nowoczesne ręce oligarchii Pierwszych Rodzin. Poza tym obowiązkowa holorzeźba starego Konrada Harlana w pozie triumfalnego planetarnego odkrywcy. Jedna ręka uniesiona w górę, druga zasłania twarz przed promieniami obcego słońca. Takie tam pretensjonalne bzdety.
W tej właśnie rzeczywistości Takeshi Kovacs, charcząc, wynurzył się ze zbiornika pełnego żelu, upowłokowiony w zupełnie nieznane, nowe ciało. Skromne dworskie sługi w kusych strojach kąpielowych pomogły mu wstać. Dostał ręczniki o niezgłębionej puszystości do starcia większości żelu i szlafrok z podobnego materiału do przykrycia się podczas krótkiego spaceru do następnego pokoju. Prysznic, lustro – lepiej przyzwyczaj się do tej twarzy, żołnierzu – i nowy zestaw ubrań dla nowej powłoki, a później do sali audiencyjnej na rozmowę z członkiem Rodziny. Oczywiście, była to kobieta. Znając moje akta, absolutnie nie mogli zaangażować do tego mężczyzny.
Porzucony w wieku dziesięciu lat przez ojca alkoholika, wychowywany razem z dwoma młodszymi siostrami, w kontakcie z patriarchalnymi przedstawicielami władzy – przejawia sporadyczne reakcje psychotyczne. Nie, to była kobieta. Jakaś wytworna ciotka, zajmująca się tajnymi służbami dla mniej publicznych spraw rodziny Harlana. Subtelna piękność w indywidualnie hodowanej powłoce, prawdopodobnie zaraz po czterdziestce według standardowego przelicznika.
– Witamy z powrotem na Świecie Harlana, Kovacs-san. Wygodnie panu?
– Tak. A pani?
Gładka bezczelność. Szkolenie Emisariusza umożliwia wchłanianie szczegółów z otoczenia z prędkościami nieosiągalnymi dla zwykłych ludzi. Rozglądając się, Emisariusz Takeshi Kovacs w ułamku sekundy zorientował się, wiedział od chwili wyjścia z wanny, że go potrzebują.
– Ja? Może mnie pan nazywać Aiura. – Mówiła w amangielskim, nie po japońsku, ale pięknie skonstruowane niezrozumienie pytania, eleganckie uniknięcie obrażania się bez odwoływania się do oburzenia, jasno wskazywało na kulturalne korzenie Pierwszych Rodzin. Kobieta wykonała równie elegancki gest. – Choć w tej sprawie nie jest istotne, kim jestem. Zapewne nie ma pan wątpliwości, kogo reprezentuję.
– Tak, to jasne. – Może to dźwiękowe tło, może po prostu trzeźwa reakcja kobiety na moją beztroskę, ale stłumiłem arogancję w głosie. Emisariusze wchłaniają to, co ich otacza, i do pewnego stopnia ten proces powoduje skażenie. Człowiek często odkrywa, że instynktownie przejmuje obserwowane zachowanie, zwłaszcza jeśli intuicja Emisariusza uznaje takie zachowanie za dające przewagę w aktualnym otoczeniu. – A więc zostałem oddelegowany.
Aiura delikatnie odkasłała.
– Można tak to ująć.
– Misja solowa?
Samo w sobie nic niezwykłego, ale też rzadko jest to przyjemność. Bycie elementem zespołu Emisariuszy daje poczucie zaufania, na które nie ma szans podczas pracy ze zwykłymi ludźmi.
– Tak. To znaczy, będzie pan jedynym Emisariuszem. Bardziej konwencjonalnymi zasobami może pan dysponować w znacznych ilościach.
– Brzmi nieźle.
– Mamy nadzieję.
– To co takiego mam zrobić?
Kolejne delikatne odchrząknięcie.
– W swoim czasie. Chciałabym ponownie zapytać, czy powłoka jest wygodna?
– Sprawia bardzo dobre wrażenie. – Nagle to sobie uświadomiłem. Bardzo gładkie, reakcje na imponującym poziomie, nawet dla kogoś przyzwyczajonego do powłok bojowych Korpusu. Piękne ciało, przynajmniej od wewnątrz. – To coś nowego z Nakamury?
– Nie. – Czy spojrzenie kobiety umknęło w górę i w lewo? Jest szefową ochrony, pewnie ma wbudowany wyświetlacz siatkówkowy. – Harkany Neurosystems, hodowane na pozaplanetarnej licencji KhumaloCape.
Emisariusze powinni umieć ukryć zaskoczenie. Wszelkie marszczenie brwi powinno pozostać wewnątrz.
– Khumalo? Nigdy o nich nie słyszałem.
– Tak, raczej nie mógł pan.
– Słucham?
– Powiem tylko, że wyposażyliśmy pana w najlepszą dostępną biotechnologię. Wątpię, żebym musiała wyliczać możliwości powłoki komuś z pańskim przygotowaniem. Jeśli chciałby pan poznać więcej szczegółów, przez wyświetlacz w lewej części pola widzenia ma pan dostęp do podręcznika. – Uśmiechnęła się lekko, może ze śladem znużenia. – Harkany nie zostały wyhodowane specjalnie na potrzeby Emisariuszy, ale nie było czasu na przygotowanie niczego indywidualizowanego.
– Macie tu jakiś kryzys?
– Bardzo przenikliwe, Kovacs-san. Tak, sytuację można uznać za krytyczną. Chcielibyśmy, żeby natychmiast podjął pan pracę.
– Cóż, za to właśnie mi płacą.
– Tak.
Czy poruszy teraz kwestię tego, kto właściwie płaci? Raczej nie.
– Jak niewątpliwie już pan zgadł, będzie to tajna misja. Bardzo odmienna od Sharyi. Choć, jak rozumiem, pod koniec kampanii miał pan do czynienia z terrorystami.
– Owszem. Po tym jak zniszczyliśmy ich międzyplanetarną flotę, zagłuszyliśmy systemy transmisji danych, rozbiliśmy ich ekonomię i zasadniczo wyeliminowaliśmy możliwość globalnego nieposłuszeństwa, wciąż pozostali tam twardogłowi, którzy nie zrozumieli wiadomości Protektoratu. Więc ich wyłapaliśmy. Infiltracja, zaprzyjaźnienie się, korupcja, zdrada. Ciche morderstwa. Trochę się tym zajmowałem.
– Dobrze. Ta praca nie będzie się bardzo różnić od tego, co pan robił.
– Macie problem z terrorystami? Znów pojawili się quelliści?
Lekceważąco machnęła ręką. Nikt już nie traktuje poważnie quellizmu. Co najmniej od kilku stuleci. Tych paru wciąż żyjących prawdziwych quellistów przehandlowało swoje rewolucyjne zasady na dochodową, zorganizowaną przestępczość. Podobne ryzyko, a lepsze wynagrodzenie. Nie stanową zagrożenia dla tej kobiety czy reprezentowanej przez nią oligarchii. To pierwsza wskazówka, że sytuacja wcale nie jest tak oczywista.
– Misja ma raczej formę polowania na człowieka, Kovacs-san. Konkretną osobę, bez podtekstów politycznych.
– I chcecie wsparcia Emisariuszy. – Zdziwienie przebiło się nawet przez maskę kontroli i poczułem, że unoszę brwi. Mój głos też mnie pewnie trochę zdradził. – Musi to być ktoś wyjątkowy.
– Tak. Jest. Prawdę mówiąc, to były Emisariusz. Kovacs-san, zanim przejdziemy do szczegółów, myślę, że musimy wyjaśnić jedną sprawę, która…
– Coś z pewnością musi zostać wyjaśnione z moim oficerem dowodzącym. Ponieważ wygląda mi to na marnowanie czasu Korpusu Emisariuszy. Nie robimy tego rodzaju rzeczy.
– …może być dla pana szokiem. Bez wątpienia wierzy pan, że został upowłokowiony krótko po kampanii na Sharyi. Może zaledwie kilka dni po transferze strunowym.
Wzruszyłem ramionami. Opanowanie Emisariusza.
– Dni czy miesiące, nie robi mi to dużej róż…
– Dwa wieki.
– Co?
– Jak powiedziałam. Był pan w przechowalni prawie dwieście lat. W czasie rzeczywistym…
Opanowanie Emisariusza uleciało przez okno.
– Co, do kurwy nędzy, stało się…
– Proszę, Kovacs-san. Wysłuchaj mnie. – Przerwała mi ostrym tonem rozkazu. A potem, gdy warunkowanie znów mnie wyłączyło, zmuszając do słuchania i uczenia się, powiedziała trochę ciszej: – Później przekażę panu wszystkie szczegóły, jakie zechce pan poznać. W tej chwili niech wystarczy panu fakt, że nie stanowi pan już części Korpusu Emisariuszy jako takiego. Może się pan uznać za osobę pozostającą na utrzymaniu rodziny Harlana.
Odległy o stulecia od ostatnich zapamiętanych na żywo doświadczeń. Upowłokowiony poza czasem. O pokolenia od znanych sobie ludzi i przedmiotów. Jak jakiś pieprzony przestępca. Cóż, technika asymilacyjna Emisariuszy powinna to już opanować, ale…
– W jaki sposób…
– Plik pańskiej osobowości został nabyty przez rodzinę jakiś czas temu. Jak powiedziałam, później mogę podać więcej szczegółów. Nie musi pan się tym zbytnio przejmować. Kontrakt, który chcę panu zaproponować, jest naszym zdaniem wyjątkowo atrakcyjny finansowo. Ważne jest jednak, by zrozumiał pan stopień, do jakiego będzie konieczne wykorzystanie pańskich umiejętności Emisariusza. Nie jest to Świat Harlana, jaki pan znał.
– Z tym sobie poradzę – rzuciłem niecierpliwie. – Tym się zajmuję.
– Dobrze. Teraz, oczywiście, będzie pan chciał wiedzieć…
Właśnie. Stłumić szok, jak opaska uciskowa na krwawiącej kończynie. Jeszcze raz zebrać kompetencję i butną beztroskę. Trzymać się tego, co oczywiste, kluczowego faktu.
– Więc kim, do cholery, jest ten były Emisariusz, którego tak bardzo chcecie złapać?
Może tak to wyglądało.
Z drugiej strony, może nie. Wnioskuję na podstawie podejrzeń i fragmentarycznej wiedzy z później. Budując z tego, co mogę zgadnąć, wykorzystując intuicję Emisariusza do wypełnienia luk. Ale mogę się kompletnie mylić.
Nie wiem.
Nie było mnie tam.
I nie widziałem jego twarzy, kiedy powiedzieli mu, gdzie jestem. Że to ja. I co musi z tym zrobić.

Część 1
Oto kim jesteś

Rozdział pierwszy

Zniszczenie.
Rana piekła jak diabli, ale odnosiłem już gorsze. Ładunek blastera uderzył mnie w żebra, na szczęście osłabiony pancernymi drzwiami, przez które musiał się przebić, by dobrać się do mnie. Kapłani, zebrani za zatrzaśniętymi drzwiami, strzelali w bebechy. Pieprzona noc amatorów.
Sami pewnie oberwali równie mocno odbiciem z przystawionej do blachy broni. Za drzwiami już wykręcałem się w bok. To, co zostało z ładunku, wypaliło długą, płytką bruzdę przez moją klatkę piersiową i poleciało w świat, dymiąc w fałdach mojego płaszcza. Nagłe zimno wzdłuż tej strony ciała i ostry smród spalonych czujników w skórze. Ten dziwny syk pękających kości w miejscu, gdzie ładunek przedarł się przez biologiczną osłonę żeber, miał prawie własny smak.
Osiemnaście minut później, według delikatnie świecących cyfr wyświetlacza w lewym górnym polu widzenia, gdy pędziłem oświetloną latarniami ulicą, próbując ignorować ranę, ten syk wciąż mnie nie opuszczał. Spod płaszcza dyskretnie wyciekały płyny. Niewiele krwi. Syntetyczne powłoki mają swoje zalety.
– Chcesz się zabawić, sam?
– Już to zrobiłem – odpowiedziałem, odwracając się od drzwi.
Mrugnął wytatuowanymi powiekami w lekceważący sposób, który miał mi powiedzieć, że to moja strata, i schował swe gibkie, muskularne ciało z powrotem w mrok. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i skręciłem za róg, przeciskając się między parą dziwek: kobietą i osobą o nieokreślonej płci. Kobieta wysunęła z przerośniętych ust rozcięty na końcu smoczy język, może smakując w nocnym powietrzu zapach mojej rany. Jej oczy przesunęły się po mnie, potem odpłynęły. Stojący po drugiej stronie obojnak zmienił lekko postawę i rzucił mi pytające spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Żadne z nich nie było zainteresowane. Ulice były puste i śliskie od deszczu, a oni mieli więcej czasu na przyjrzenie mi się niż ten gość pracujący w drzwiach. Ogarnąłem się po wyjściu z cytadeli, ale coś we mnie musiało zdradzać brak okazji do zarobku.
Usłyszałem, jak rozmawiają o mnie za plecami w japskim. Wyłapałem słowo spłukany.
Mogli sobie pozwolić na wybredność. Interesy kwitły w związku z rozwojem Inicjatywy Mecsek. Tej zimy Tekitomura tętniła życiem, pełno tu było handlarzy odzyskanym sprzętem i ekip likwidacyjnych, miasto przyciągało ich tak, jak trawlery przyciągają darłoskrzydły. Bezpieczne Nowe Hokkaido dla Nowego Stulecia, głosiły reklamy. Od świeżo zbudowanego doku poduszkowców przy Kompocho do Nowego Hokkaido było niecałe tysiąc kilometrów w linii prostej, a transportowce latały tam dzień i noc. Poza zrzutem lotniczym nie ma szybszego sposobu na przebycie Morza Andrassy. A na Świecie Harlana nie ma zwyczaju wzbijania się w powietrze, jeśli tylko można tego uniknąć. Wszelkie ekipy z ciężkim sprzętem – a wszystkie go miały – latały na Nowe Hokkaido poduszkowcami z Tekitomury. Ci, którzy przeżyli, wracali tą samą drogą.
Miasto prosperity. Nowiutkie nadzieje i kipiący entuzjazm rozdmuchiwany pieniędzmi Mecsek. Kuśtykałem ulicami zaśmieconymi resztkami po imprezach. W kieszeni stukały o siebie, niczym kostki, świeżo wycięte stosy korowe.
Na skrzyżowaniu ulicy Pencheva i alei Muko toczyła się bójka. Właśnie zamknięto palarnie na Muko i ich klienci z przepalonymi synapsami trafili na spóźnionych robotników dokowych wracających przez cichą dzielnicę magazynów. Więcej niż dostateczny powód do przemocy. Teraz na ulicy kilkanaście postaci o kiepskiej koordynacji biło się niezdarnie i drapało, podczas gdy zgromadzony tłumek jeszcze podburzał walczących. Jakieś ciało leżało już bezwładnie na chodniku z topionego szkła, a ktoś inny, krwawiąc, próbował się odczołgać z pola walki. Błękitne iskry z przeładowanego elektrycznego kastetu, gdzie indziej błysk światła na klindze. Ale ci, którzy wciąż utrzymywali się na nogach, zdawali się dobrze bawić. Policja jeszcze się nie pojawiła.
Jasne, zadrwiła część mnie. Pewnie są teraz zbyt zajęci na wzgórzu.
Ominąłem pole walki szerokim łukiem, osłaniając zranioną stronę. Pod płaszczem zacisnąłem dłonie na gładkich krzywiznach ostatniego granatu halucynogennego i trochę lepkiej rękojeści noża Tebbita.
Nigdy nie wdawaj się w bójkę, jeśli nie możesz szybko zabić i zniknąć.
Virginia Vidaura – była instruktorka w Korpusie Emisariuszy, później kryminalistka i aktywistka polityczna. Ktoś w rodzaju przewodnika dla mnie, choć od naszego ostatniego spotkania minęło kilkadziesiąt lat. Na kilkunastu różnych planetach nieproszona wciskała się w moje myśli i wiele razy uratowała mi tyłek. Tym razem nie potrzebowałem ani jej, ani noża. Przeszedłem obok pola walki, nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego, dotarłem do rogu Pencheva i skryłem się w cieniach zasłaniających ujście alei od strony morza. Zegarek w oku mówił mi, że jestem spóźniony.
Pośpiesz się, Kovacs. Według mojego kontaktu w Millsport – na Pleksie nie można było zbytnio polegać nawet w najlepszej sytuacji, a ja nie zapłaciłem mu dość, by czekał za długo.
Przeszedłem pięćset metrów dalej, a potem skręciłem w lewo, w ciasne zaułki dzielnicy pięknobawełny Kohei, nazwanej tak stulecia temu z uwagi na jej zwyczajową zawartość i pierwotnego właściciela, którego rodzinne magazyny stały na obrzeżach labiryntu krzywych uliczek. Na skutek Niepokojów i utraty Nowego Hokkaido jako rynku zbytu lokalny handel pięknobawełną praktycznie całkowicie przestał istnieć i Kohei błyskawicznie zbankrutowali. Teraz brudne okna na górnych poziomach fasad patrzyły na siebie smutno, osadzone nad paszczami bram załadunkowych, których żaluzje blokujące utkwiły gdzieś w pół drogi między „zamknięte” a „otwarte”.
Oczywiście, mówiło się o ich odnowieniu, wyremontowaniu i przerobieniu na laboratoria likwidacyjne, centra szkoleniowe i magazyny sprzętu.
Przeważnie były to jednak tylko czcze gadki – entuzjazm rozpalał się na nabrzeżach naprzeciw ramp poduszkowców, bardziej na zachód, ale jak dotąd nie rozprzestrzenił się dalej. Tak daleko od nabrzeża i na wschód wciąż nie docierał brzęk pieniędzy Mecseka.
Radości spływających bogactw.

 
Wesprzyj nas