“Powrót na Paros” to powieść pełna brytyjskiego humoru i greckiego słońca. Vanessa Greene tym razem proponuje podnoszącą na duchu historię o magii rozpoczynania wszystkiego od nowa z niezawodnymi przyjaciółkami u boku.


Powrót na ParosRosa i Bee z rozrzewnieniem wspominają wakacyjny wyjazd na piękną wyspę Paros; piaszczyste zatoczki, szafirowe niebo i urokliwy pensjonat, w którym się zatrzymały razem ze swoją przyjaciółką Ioną. Były wtedy beztroskimi nastolatkami. Od tego czasu wiele się w ich życiu zmieniło. Bee pochłaniają przygotowania do ślubu, Rosę – kariera, a Ionę… No właśnie. Żadna z nich nie ma pojęcia, co u niej słychać.

Kiedy Rosa dowiaduje się, że pensjonat został wystawiony na sprzedaż, postanawia go kupić i przywrócić do dawnej świetności, oczywiście z pomocą Bee. Tak zaczyna się podróż, która odmieni życie przyjaciółek. Prowadzenie własnego biznesu i spełnianie młodzieńczych marzeń okazuje się trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.

Pełna romantyzmu opowieść o miłości, przyjaźni i życiu. Zabawna i wzruszająca, podnosząca na duchu powieść o magii rozpoczynania wszystkiego na nowo z niezawodnymi przyjaciółkami u boku.

Vanessa Greene wychowała się w Północnym Londynie, gdzie obecnie mieszka wraz ze swoim mężem i synem. Idealny weekend oznacza dla niej jedzenie czekoladowych muffinek w towarzystwie przyjaciółek i picie filiżanki perfekcyjnie zaparzonej herbaty. Jej pierwsza powieść – „Klub Porcelanowej Filiżanki” – zebrała entuzjastyczne recenzje czytelniczek i błyskawicznie skradła im serca.

Vanessa Greene
Powrót na Paros
Przekład: Grażyna Woźniak
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 20 czerwca 2018
 
 

Powrót na Paros


Prolog

Lipiec 2003, Ateny

To Rosa wpadła na pomysł, żeby tu przyjechać. Ale gdy już dotarły we trzy do portu w Atenach i uderzyła je fala gorącego, ciężkiego od smogu powietrza, Bee zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiły z Ioną, że jej posłuchały. Miała osiemnaście lat i pierwszy raz wyruszyła w tak daleką podróż. Drażnił ją obcy język, nieznane zapachy i dźwięki. Rosa rozumiała kilka słów po grecku i sprawiała wrażenie odprężonej. Dzięki ciemnym oczom i włosom oraz oliwkowej cerze można ją było wziąć za miejscową. Za to Bee do tej pory prawie nie wyściubiała nosa z ich rodzinnego Penzance. Klify i piaski kornwalijskiego wybrzeża były jedynymi krajobrazami, które dotąd oglądała na własne oczy. Wszystkie inne znała wyłącznie z książek, telewizji, zdjęć w internecie. I teraz wcale nie była pewna, czy lubi podróże.
– Najbliższy prom odpływa o… – zaczęła Rosa, wodząc palcem po rozkładzie – …trzynastej. – Wsunęła okulary przeciwsłoneczne z powrotem na oczy. – Została nam godzina czekania. Macie karty?
Bee wyjęła z torby talię. Usiadły na plecakach, rozbijając miniobóz tuż przy budynku terminalu. Promienie lipcowego słońca grzały Bee w kark. Nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do tego uczucia, gdyż dopiero na początku lata ostrzygła swoje blond włosy na pazia.
Iona miała na sobie jeansy i bluzkę z odkrytymi plecami, a włosy – ufarbowane na czarno, z jednym tlenionym pasemkiem – spadały jej luźno na ramiona. W ich niewielkiej, trzyosobowej paczce to ona mogła się poszczycić olśniewającą urodą. Wszystkie właśnie zdały maturę i miały przed sobą długie, cudowne lato z dala od domu, lecz na nią czekało coś jeszcze wspanialszego. Tej wiosny, kiedy reszta zakuwała do egzaminów, Iona występowała w miejscowych pubach, śpiewając piosenki, które sama napisała; tylko ona i jej gitara. Pewnego wieczoru wypatrzyła ją łowczyni talentów, która akurat spędzała wakacje w Kornwalii, i teraz Iona była o krok od podpisania kontraktu z poważną wytwórnią. Gdy tak siedziały w porcie, grając w blackjacka, Bee rozkoszowała się chwilą; miała mglistą świadomość, że po powrocie do domu czekają je zmiany – i to nie tylko Ionę, lecz każdą z nich.
Na razie jednak były na wakacjach z portfelami wypchanymi euro i przewodnikiem o greckich wyspach w kieszeni. Nie zabukowały sobie noclegów, nie miały żadnych planów, co przyprawiało Bee o lekkie zawroty głowy.
Rosa najwyraźniej to zauważyła.
– Wszystko będzie okej, Bee – powiedziała pogodnie. – Jesteśmy na wakacjach, każdego dnia ktoś się na nie wybiera. Powinnyśmy się dobrze bawić.
– Wiem o tym – odparła szybko Bee. – Wcale się nie martwię. Po prostu… dziwnie jest się znaleźć w nowym miejscu. Rozmawiałam ze Stuartem; podobno trzeba bardzo uważać na…
– Znowu to samo. – Rosa przewróciła oczami. – Ten koleś od lat łazi za tobą jak zbity pies i nagle zaczęłaś słuchać jego rad?
– Wcale nie. Po prostu rozmawialiśmy i… – urwała.
Próbowała bronić Stuarta, ale Rosa miała po części rację. Szczerze mówiąc, Stuart rzadko podróżował, jednak przez ostatnich kilka miesięcy Bee nauczyła się bardziej cenić jego opinie. Siedział z nią w świetlicy, przeglądali razem przewodnik i robili notatki, przygotowując Bee do wyjazdu. Dzień przed wylotem podrzucił jej latarkę, tak na wszelki wypadek, i sfatygowany egzemplarz Buszującego w zbożu. Stuart wyglądał dużo lepiej, odkąd zgolił brodę, która jakoś nigdy nie chciała porządnie urosnąć, i od wielu miesięcy nie zaprosił Bee na randkę. Kiedy wreszcie dał jej nieco więcej przestrzeni, zaczęła się do niego przekonywać.
– Macie ochotę na cytrynową fantę? – spytała Iona, by rozładować napiętą atmosferę.
– Poproszę.
– Ja też.
– Za minutę będę z powrotem.
Iona odeszła w kierunku kawiarni, a Bee patrzyła z zazdrością, jak dwóch stojących nieopodal facetów odprowadza ją wzrokiem.
– Wybieracie się na Paros?
Bee wychwyciła w głosie chłopaka ślad australijskiego akcentu. Był chyba koło dwudziestki, nosił wojskowe szorty i biały podkoszulek. Jego włosy miały piaskowy kolor, a orzechowe oczy, przenikliwe i jasne na tle opalenizny, mieniły się zielonkawo. Dwaj stojący za nim koledzy układali bagaże pod ścianą budynku, tuż obok torby i futerału na gitarę Iony.
– Owszem – odparła Bee.
– Fajnie, my też. Tak w ogóle mam na imię Ethan – powiedział miękko. – A to Ali i Sam. – Wskazał na kolegów.
Iona wróciła z napojami. Ethan jednak wcale się nią nie zainteresował, tylko skinął głową na powitanie i ponownie zwrócił się do Bee:
– Możemy się do was przyłączyć? – zapytał.
Zawahała się; nie była pewna, czy to dobry pomysł.
– Zapraszamy – odezwała się po chwili Iona. – Dlaczego nie? Pomożecie nam się rozkręcić.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział 1

Październik 2014

– Jesteś gotowa, Bee? – zawołał z kuchni Stuart.
– Tak, prawie skończyłam.
Bee Harrison pochyliła się nad laptopem leżącym na kuchennym stole. Wpisywała adresy mejlowe Rosy i Annie, dawnej koleżanki z pracy, do wiadomości, którą zamierzała wysłać siostrze.
– Wysyłam Kate listę osób, które powinna zaprosić.
– Fajnie. Za pięć minut będzie kolacja.
Stuart nakrył do stołu i zaczął nosić naczynia z jedzeniem. Bee poczuła przyjemny aromat tajskiego curry. Zamknęła laptop i odłożyła go na bok. W bliźniaku w Buckinghamshire, który wspólnie kupili rok wcześniej, oboje czuli się już jak w domu. Kuchnia była co prawda maleńka, ale przez ostatnie miesiące nauczyli się żyć pod jednym dachem.
– Plany wieczoru panieńskiego nabierają kształtów? – zagadnął narzeczoną Stuart.
– Tak – odparła. – Kate chce urządzić go w listopadzie, czyli już za miesiąc. Nie mogę uwierzyć, jak niewiele czasu zostało do naszego ślubu, Stu. Zanim się obejrzymy, będzie grudzień, a ja mam wrażenie, że mamy jeszcze mnóstwo rzeczy do załatwienia.
– Moim zdaniem radzimy sobie całkiem nieźle – zauważył Stuart. – Organizujemy nasz ślub już od ponad roku. To znacznie dłużej niż niektórzy.
– Z pewnością – zgodziła się.
Bee pracowała w sklepie meblowym swojej przyjaciółki i przez ostatnie miesiące w każdej wolnej chwili obmyślała dekoracje ślubne, dzięki czemu projekt wystroju mieli prawie gotowy.
– Wszystko się jakoś ułoży – powiedział z przekonaniem Stuart. – Czy Rosa przyjedzie na twój wieczór panieński?
– Mam nadzieję. Jest na liście gości, ale wiem, że często wyjeżdża służbowo za granicę. Bardzo bym chciała ją znowu zobaczyć, nie widziałyśmy się całe wieki.
W tym momencie przypomniała sobie jedno imię, którego zabrakło na liście, i przed oczami stanęła jej Iona. Przepełniło ją uczucie pustki.
– Wszystko okej? – zaniepokoił się Stuart. – Wyglądasz, jakbyś myślami była daleko stąd.
– Tak. Po prostu nie mogę się już doczekać naszego ślubu.
– A ja nie mogę się doczekać, aż zostanę twoim mężem – wyznał Stuart, wyciągając do niej rękę. – Piętnaście lat temu, na lekcji fizyki, po raz pierwszy zaprosiłem cię na randkę, a ty mnie pogoniłaś… Gdybym tylko wtedy wiedział, że pewnego dnia znajdę się tu z tobą, Rebecco Harrison. Nie mogę uwierzyć, że w Boże Narodzenie będziemy już małżeństwem.

Rozdział 2

Rosa da Silva wracała pociągiem z Gatwick do swojego domu w północnym Londynie i przeglądała służbowe mejle. Przez ostatnie dni nadzorowała w Brazylii projekty prowadzone przez organizację charytatywną, dla której pracowała, i nie miała dostępu do internetu. Pascale, dziewczyna świeżo po studiach, jako asystentka odpowiadała w jej imieniu na wszystkie wiadomości. Wyglądało na to, że Ian, szef Rosy, się nie mylił: wprawdzie Pascale miała tę przewagę nad innymi kandydatami, że była jego córką, ale niewątpliwie szybko się uczyła. Dzięki pantoflom kupionym na Sloane Square i wykształceniu na prywatnej uczelni bez problemu dogadywała się z wieloma ważnymi darczyńcami fundacji. Szczerość i niesforna fryzura Rosy nie zawsze wzbudzały podobny entuzjazm. W każdym razie pod jej nieobecność Pascale wykonała kawał dobrej roboty, za co Rosa była jej wdzięczna.
Pośród służbowych mejli znalazła wiadomość od Kate, zatytułowaną „Wieczór panieński mojej siostry”. Cieszyła się, że znowu zobaczy przyjaciółkę. Rosa wiedziała, że kiepsko sobie radzi z podtrzymywaniem kontaktów. Przez cały ostatni rok pochłaniała ją praca, poza tym mieszkała w Londynie, a Bee w Buckinghamshire; dość blisko i jednocześnie na tyle daleko, żeby wpływało to na częstotliwość ich spotkań. Zamiast, jak dawniej, wyskoczyć na drinka, pisały do siebie mejle i esemesy. Rosę ogarnęły wyrzuty sumienia, że nie zaprosiła jej w końcu na obiecanego drinka z okazji zaręczyn. Postanowiła to wynagrodzić Bee podczas wieczoru panieńskiego.
Rosa przeczytała wszystkie wiadomości dotyczące tego tematu. Najwyraźniej każda z przyjaciółek Bee miała własny pomysł na to, jak powinien wyglądać jej wieczór panieński; odpowiedzi było mnóstwo. Może to, że Rosa nie miała dostępu do skrzynki, nie było wcale takie złe. Postanowiła nie dorzucać swoich pomysłów do puli. Wysłała tylko krótką wiadomość, podając odpowiadające jej terminy. Z przyzwyczajenia rzuciła okiem na listę osób, do których rozesłano zaproszenie, chociaż w gruncie rzeczy wcale się nie spodziewała, że znajdzie wśród nich Ionę.
Wspomnienie o niej nadal było bolesne. Dawniej dzieliły się z Ioną wszystkim: notatkami, kasetami, sekretami i radościami. Jednak od dwóch lat nie zamieniły słowa. Miejsce głosu Iony – zachrypniętego, melodyjnego, pełnego dobrej energii – zastąpiła cisza.

*

– Przyniosłam ci kawę – powiedziała Pascale, stawiając na biurku szefowej napój na wynos. – Przepraszam, że w jednorazowym kubku, ale przynajmniej z fair trade.
– Dzięki – odparła Rosa. – Również za dopilnowanie wszystkiego pod moją nieobecność. Doceniam twoją pracę.
– Nie ma za co. Notatki ze spotkań schowałam do teczki z dokumentami.
Rosa wyjęła plik z budżetem projektu, nad którym właśnie pracowała. W biurze było gwarno jak w ulu; ludzie nosili kubki z kawą do sali konferencyjnej, gdzie miało się odbyć spotkanie, z którego się wymiksowała. Potrzebowała godziny świętego spokoju, żeby uporać się z kosztorysem. Przypomniała sobie gorące, parne dni spędzone wraz z grupą wolontariuszy w Salwadorze, podczas których realizowali projekty społeczne w fawelach. Otwierając plik w Excelu, poczuła się jak w innym świecie, a jednocześnie wiedziała, że bez jej pracy w Wielkiej Brytanii projekt nigdy by się nie powiódł.
Kwadrans później rozbolała ją głowa. Ponownie przebiegła wzrokiem kolumnę cyfr, usiłując je zrozumieć. W ubiegłym roku fundacji udało się zebrać ponad dwadzieścia tysięcy funtów – i nic dziwnego, pilnowała każdej zbiórki i wolontariusza, ciężko pracowała przy organizowaniu większości tych wydarzeń. Jednak suma pieniędzy, które już wydali, i tych, które dopiero miały zostać przelane na konto brazylijskiego projektu, była dużo niższa – różnica wynosiła ponad siedem tysięcy funtów.
Rosa popełniała błędy, jak wszyscy, ale nie tego rodzaju.

 
Wesprzyj nas