“Alfabetyczność” jest swoistym kompendium, przedstawiającym szerokość pracy krytycznej Henryka Berezy, która z czasem ewoluowała w samodzielną twórczość literacką.


AlfabetycznośćHenryk Bereza (1926-2012) był jednym z najważniejszych krytyków literackich w Polsce w XX wieku. Towarzyszył – też dosłownie, będąc blisko wielu twórców – pisarzom od lat 50. do końca życia. Łamał konwenanse, był niezależny od wpływów politycznych i akademickich, niejednokrotnie też szokował swoimi ocenami.

Bohdan Zadura w dniu pogrzebu powiedział: „Przez sześćdziesiąt lat Henryk był czymś najlepszym, co mogło – a przecież nie musiało – przydarzyć się całej młodej polskiej literaturze”.

“Alfabetyczność” jest swoistym kompendium, przedstawiającym szerokość pracy krytycznej Henryka Berezy, która z czasem ewoluowała w samodzielną twórczość literacką. Jest dowodem na to, że można oddać się literaturze całym sobą, niezależnie od konsekwencji, z czystej miłości do słowa. Jest również swoistym dziennikiem zmian, które zachodziły w literaturze polskiej powojennej do czasów najnowszych.

Na łamach tej książki odnaleźć będzie można teksty poświęcone takim pisarzom jak: Jarosław Iwaszkiewicz, Jery Andrzejewski, Stanisław Piętak, Leopold Buczkowski, Marek Hłasko, Edward Stachura, Wiesław Myśliwski, Marian Pilot, Janusz Głowacki, Andrzej Łuczeńczyk, Janusz Rudnicki, Krystyna Sakowicz, Adam Wiedemann… i wielu innych.

Henryk Bereza
Alfabetyczność
Teksty o literaturze i życiu
PIW Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 15 maja 2018
 
 

Alfabetyczność

Portret krytyka

Magdalena Rabizo-Birek

Henryk Bereza (1926-2012) jest jednym z najwybitniejszych i najoryginalniejszych polskich krytyków drugiej połowy dwudziestego i początków dwudziestego pierwszego wieku. Po studiach na warszawskiej polonistyce krótko pracował w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, ale szybko porzucił naukę o literaturze i przez lata z upodobaniem krytykował zarówno uniwersyteckich „poduczeńców” — jak ich złośliwie nazywał, jak i modne za jego życia prądy w humanistyce, z których każdy, jego zdaniem, niwelował i upraszczał naturalną złożoność, wieloznaczność i niedyskursywność wybitnych utworów literackich. Na początku lat sześćdziesiątych rozpoczął pracę w miesięczniku „Twórczość”, stając się szybko — obok Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Lisowskiego — jednym z jego filarów, odpowiedzialnym za publikowaną na tych łamach prozę, która była od początku wybranym i głównym przedmiotem jego krytycznej uwagi.
Krótko, na przełomie 2003 i 2004 roku, podczas śmiertelnej choroby Jerzego Lisowskiego, pełnił obowiązki redaktora naczelnego pisma, ale było to doświadczenie, które — co wyznawał z goryczą — przerosło go, przynosząc wiele przykrości i rozczarowań. W rezultacie podjął dramatyczną decyzję o zakończeniu pracy dla i w „Twórczości”. Nie zmienia to faktu, że pozostanie w historii jako sztandarowa postać tego najstarszego z założonych tuż po wojnie polskich pism literackich, zarazem jedynego, które ukazuje się do dziś, a to długie trwanie `jest także zasługą Berezy.
Z prawie sześciu dekad obcowania z literackimi pierwocinami wielu debiutantów oraz nowymi utworami starszych pisarzy wyłoniły się jego dwa istotne, życiowe zajęcia. Przede wszystkim był to prowadzony systematycznie, cyklicznie publikowany na łamach „Twórczości” przez cztery dekady dziennik lektur Czytane w maszynopisie. Drugą pasją Henryka Berezy było rosnące zaangażowanie w powstające na jego oczach utwory oraz literacką karierę i losy wielu pisarzy, a są wśród nich zarówno osoby dziś powszechnie znane, jak i zapoznane, poza nim jedynym — nieodkryte, niezauważone, przepadłe w czeluściach literatury potencjalnej a nieziszczonej, w której otchłanne zasoby był, jak nikt inny, wtajemniczony. Z tej wiedzy oraz wprawiającej w podziw pracowitości i rzetelności jego lektur brało się, tak denerwujące licznych adwersarzy, poczucie wyższości i charakterystyczna „apodyktyczność” jego sądów.
Twórczy udział Berezy w powstaniu wielu wybitnych tekstów literackich jest faktem potwierdzonym zarówno wyznaniami krytyka, czynionymi w tekstach i rozmowach z nim przeprowadzanych, udokumentowanym w jego listach do pisarzy, niekiedy także (choć z natury rzeczy niechętnie) przez nich wyjawianym — zawsze z wyrazami sympatii, szacunku, podziwu i wdzięczności. Henryk Bereza żył samotnie, ale był człowiekiem ciekawym ludzi i otwartym na nich. Chętnie się z nimi spotykał i poznawał nowe osoby, z którymi błyskawicznie, bez względu na ich wiek, stan i pochodzenie, przechodził na ty. Rozmawiał z nimi godzinami w redakcji „Twórczości” lub w kawiarni Czytelnika, gdzie miał „swój” stolik, a także gościł w niewielkim mieszkaniu przy ulicy Widok — miejscu, o czym mogłam się przekonać, prawdziwie magicznym. Ta otwarta dla bliskich i dalekich gości pustelnia w samym centrum Warszawy, pełna książek, zdjęć, rysunków, obrazów i grafik oraz jej niezwykły mieszkaniec, a w okresie, w którym go poznałam, mający wszelkie rysy wtajemniczonego w arkany literatury i życia Maga — zostały uwiecznione w wielu utworach literackich, na przykład opowiadaniu Pół twarzy Grzegorza Strumyka i balladowym wierszu Zmartwychwstanie ptaszka Bohdana Zadury.
Z czasem krytyk coraz mocniej podkreślał istotową jedność wszelkiego, ważkiego artystycznie piśmiennictwa: prozy, poezji, krytyki, listów, dzienników, zapisów filozoficznych, bez względu na to, czy ich autorzy byli zawodowymi literatami, osobami wykształconymi czy też analfabetami (przykładem mogą być jego kilkakrotnie powtórzone, entuzjastyczne opinie o listach polskich chłopów z końca dziewiętnastego wieku). Zawsze był zdania, że krytyka nie różni się niczym od literatury pięknej. Z całą pewnością nie różni się ta w jego mistrzowskim wydaniu, która zresztą na przestrzeni długiego życia ulegała powolnej stylistycznej metamorfozie, by zmienić się w tekstach pisanych w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych w prozę rytmiczną, medytacyjną, filozoficzną, poetycką: werset biblijny, gnomę, aforyzm, fraszkę. Są to formy trudne do jednoznacznego gatunkowego zakwalifikowania, które on sam nazywał quasi-gatunkowymi terminami: „obroty”, „epistoły”, „miary”, „względy”, „zgłoski”.
Oddany swojej wizji literatury, która od zawsze była dla niego najlepszym z możliwych sposobów poznania człowieka i świata, konsekwentnie podkreślał, że w działalności krytyka najważniejsze są „idiografia i aksjologia”, zatem precyzyjny opis, analiza i interpretacja dzieła, wydobywająca jego osobliwości oraz umiejętne wartościowanie i hierarchizowanie. Jego nazwisko łączy się szczególnie z dwoma nurtami polskiej prozy, w których promowanie zaangażował się całym sobą i którym nadał własne nazwy — „nurtem chłopskim” oraz „rewolucją artystyczną”. Z czasem, choć nie bez oporów i w ogniu krytyki, przyjęto je w historii polskiej literatury, podobnie jak inne terminy, które tworzył dla opisania praktyk twórczych, na przykład „żywa mowa” (dla tekstów literackich pisanych językiem mówionym lub osobniczym idiomem pisarza) oraz „życiopisanie”, którym scharakteryzował wyjątkowość twórczości jednego ze swych ukochanych pisarzy — Edwarda Stachury.
Terminów, które tworzył doraźnie, dla scharakteryzowania jakiegoś zjawiska czy twórczej osobowości, jest zresztą o wiele więcej. Bereza był, o czym sam wspomina, niezwykle wrażliwy na brzmienie słów, nazwy własne i nazwiska. Szczególnie lubił rzeczowniki i często takimi właśnie mocnymi, jednowyrazowymi nazwami rozmaitych zjawisk i pojęć tytułował swoje teksty. Szczególnie, wręcz manierycznie, upodobał sobie rzeczowniki rodzaju żeńskiego z końcówką „ość”, nazywające i charakteryzujące stany, zjawiska i pojęcia. Wypisuję garść takich tytułów z dwóch książek — Obroty. Szkice literackie (1996) oraz Epistoły (1998): Stabilność, Skrzętność, Zgrzebność, Finalność, Poszczególność, Ryzykowność, Pierwotność, Fachowość, Rzeczowość, Graniczność, Sprawiedliwość, Przewrotność, Empiryczność, Niezbędność, Odrębność, Pomysłowość.
Na ich kanwie tworzył także neologizmy: Antycelebracyjność, Przypowiastkowość, Niepornograficzność i Oksymoroniczność. Toteż pastiszujący je tytuł Alfabetyczność, jaki Paweł Orzeł wybrał dla autorskiego wyboru pism krytyka, wydaje się niezwykle trafny. Ta nasuwająca się Henrykowi Berezie od pewnego czasu stale na usta lub też wyłaniająca się spod jego pióra wygłosowa „ość” wydaje się, nie wiem na ile uświadomionym sobie przez niego, znakiem własnej kondycji — krytyka bliskiego biblijnym prorokom, przez co rozumieć należy, że starał się być zawsze „zimny” lub „gorący”, a nigdy „letni”.
Zatem dziwić nie może, że swymi wyrazistymi sądami o osobach, dziełach, zjawiskach i tendencjach — entuzjastycznymi lub krytycznymi, choć było wśród nich niemało ocen wyważonych, zawsze jednak zakończonych jednoznacznym wyrokiem na „tak” lub „nie” — stawał ością w gardle tym, których jego opinie i poglądy raniły, drażniły i bulwersowały. A przeciwników ideowych (nie wymieniam przeciwników i przeciwności obiektywnych: biurokratycznych oraz politycznych) miał w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oraz po roku 1989 wybitnych i wpływowych, na czele z Janem Błońskim i jego wychowankami z tak zwanej „krakowskiej szkoły krytyki”. Różnili się zwłaszcza w ocenach „rewolucji artystycznej w prozie”, forowanej przez Berezę, a krytykowanej przez nich za hermetyczność, niezrozumiałość i artystowskie oderwanie od historycznych zobowiązań. Krakowscy krytycy wsparli najpierw zaangażowaną politycznie literaturę drugiego obiegu oraz literaturę emigracyjną (zwłaszcza Czesława Miłosza i Sławomira Mrożka), po roku 1989 zaś bardziej tradycyjny, bliższy literaturze popularnej nurt nowej polskiej prozy (tzw. „fabulatorów” i „gawędziarzy”: Stasiuka, Tokarczuk, Gretkowską, Chwina, Pilcha, Huellego, Barta) — jak się miało okazać — zwycięski w nowej rzeczywistości, w której twórcy muszą dużo bardziej liczyć się z oczekiwaniami czytelników i prawami rynku.
Bolesne musiało być dla środowiska „Twórczości” pomijanie ich łamów przez głośnych później pisarzy debiutantów. Czy rzeczywiście — jak głosi powtarzana od lat legenda literacka — redaktorzy pisma (czyli Bereza) nie przyjęli do druku Podróży ludzi Księgi Olgi Tokarczuk? Po latach trudno im się dziwić, skoro debiutancka powieść pisarki uchodzi, nawet w jej własnych oczach, za najsłabszy utwór w dorobku…
Ale tak się nie poznać na czyimś twórczym potencjale, który w dodatku wyrasta z jednego z Berezowych wzorców prozy dwudziestego wieku, czyli świata Jorge Luisa Borgesa… Czy krytyk odrzuciłby opowiadania Andrzeja Stasiuka, które weszły w skład Murów Hebronu? Tyle że autor najprawdopodobniej ich nie zaproponował pismu do publikacji. Na „Twórczości” tuż po roku 1989 zemściła się postawa redakcji sprzed kilku lat, gdy mimo wprowadzenia stanu wojennego postanowili wydawać pismo, jakby nic się nie stało, drukować tych, którzy im wtedy swoje teksty wysyłali, na tej podstawie ferując — jak czynił to w Czytanym w maszynopisie Bereza — wyraziste oceny, hierarchizując utwory w zapomnieniu, że proza, poezja i esej przysyłane w tym czasie do „Twórczości” nie odzwierciedlały całokształtu polskiej literatury, w dodatku odmawiając wartości artystycznych całej literaturze niezależnej.
Podobnie rzecz się ma z opiniami Berezy o literaturze polskiej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdzie — poza Gombrowiczem, kilkoma uwagami o Miłoszu, wzmianką o Straszewiczu — nie istnieje (bo też nie mogła istnieć z przyczyn cenzuralnych!) literatura emigracyjna. Tyle że i po roku 1989 „Twórczość” i sam Bereza bardzo wolno, jakby niechętnie, odrabiali swoje lekturowe braki i wpisywali powstałe w obiegu niezależnym i na emigracji dzieła do swojego kanonu.
Po cóż jednak wracam do tych zamierzchłych sporów i słabszych (moim zdaniem) stron działalności Henryka Berezy, który, gdy pełnił funkcję przewodniczącego jury nagrody Nike, walnie przyczynił się do tego, że uhonorowano nią Jadąc do Babadag Stasiuka, nie zaś rywalizujące z nią Podróże z Herodotem Kapuścińskiego oraz Wyjątkowo długą linię Krall. „Bo to jest prawdziwa literatura, a nie najlepsze nawet dziennikarstwo” — usłyszałam wtedy od niego. Sytuacje kulturalne i polityczne się w Polsce zmieniały, a Bereza pozostał sobą — krytykiem niezmiennie walczącym o dzieła literackie, spełniające najwyższe wymogi poznawcze i artystyczne, nawet wtedy, gdy finalny rezultat tych zmagań wydawać się mógł części znawców i czytelników daleki od doskonałości.
Przez lata swego długiego i aktywnego życia Henryk Bereza budził skrajne emocje — kochany i szanowany przez jednych, był nienawidzony i krytykowany przez innych. To nastawienie uległo znaczącej zmianie pod koniec jego życia. W pierwszych latach dwutysięcznych i już do końca życia stał się niekwestionowanym autorytetem, żywym pomnikiem takiego zaangażowania w sprawy literatury i szeroko pojętej kultury oraz humanistyki, które na naszych oczach odchodzi nieubłaganie w przeszłość, zanika, jakby ziszczało się czarne proroctwo Tadeusza Różewicza o „czasie który nastał / po czasie marnym”, gdy „po odejściu bogów / odchodzą poeci”. Bereza był przez całe życie natchnionym poetą krytyki, by w twórczości senioralnej (a jest to także termin jego autorstwa) stać się autorem „prawdziwych” wierszy, o których z aprobatą wypowiadali się czytelnicy i krytycy.
Zaproponowany w Alfabetyczności wybór pism Henryka Berezy jest, podkreślę, autorskim dziełem Pawła Orła. Warto zwrócić uwagę na podtytuł: Teksty o literaturze i życiu. Nie jest to bowiem klasyczny wybór dzieł najlepszych — przeciwnie, w trakcie lektury niejednokrotnie przekonamy się, że antologista pominął teksty, które sam Bereza by za takie uważał (o Iwaszkiewiczu, Myśliwskim, wstęp do Dzieł zebranych Stachury). Nie jest to również wybór tekstów nieznanych lub zapoznanych, choć pomysłodawca książki, znający spuściznę Berezy jak nikt inny, włączył do niej także teksty z niewydanego tomu debiutanckiego, nomen omen zatytułowanego Sprawa wyboru (1956), szkice znalezione w czasopismach oraz pozostałe w archiwum, niedrukowane zapisy snów i ostatnie listy do przyjaciół pisarzy — Adama Wiedemanna i Krystyny Sakowicz.
Wybrane teksty redaktor edycji pogrupował wedle wywiedzionych z nich głównych problemów, nader swobodnie podchodząc do chronologii powstania. Obrazują one, co prawda nieco meandrycznie, przemiany w poglądach na literaturę i w pisarstwie Berezy. Wczesne szkice ujawniają jego świetną znajomość literatury i krytyki literackiej okresu dwudziestolecia międzywojennego. Paweł Orzeł trafnie wyczuł, że ten właśnie czas jest matecznikiem i ojcowizną światopoglądową poety — z niego rodem są, będące fundamentami myślenia Berezy o świecie i człowieku oraz kryteriów oceny dzieł literackich: egzystencjalizm, fenomenologia, psychoanaliza, surrealizm i formalizm. Jednak znalezione po latach teksty odsłaniają nie tylko aktualność refleksji krytyka (walka o autonomię literatury i wolność pisarskiej ekspresji), ale i bezlitośnie odsłaniają trybuty dla epoki, na przykład z wczesnego szkicu o prozie Andrzejewskiego dowiadujemy się, że jej autor nie był tak odporny na wpływ socrealizmu i komunistycznej propagandy, jak to później głosił.
Zwraca uwagę zauważalna zmiana w sposobie pisania Berezy, która zachodzi w latach osiemdziesiątych, gdy do Czytanego w maszynopisie dołącza Oniriadę — oryginalne, także formalnie, zapisy snów. Dzienniki lektur i snów zaczynają się na siebie nakładać i coraz mocniej manifestuje się, zawsze obecny w pisarstwie Berezy, dar tworzenia złotych myśli oraz budowania homeryckich porównań. Ponadto wydaje się, że tak często krytykowany za swe ambicje „kapłańskie” czy wręcz „papieskie”, na początku nieco parodystycznie, z upływem czasu coraz poważniej wchodzi w rolę proroka, co znajduje wyraz w pisaniu tekstów o filozofii literatury (znaczną ich część opublikował w tomie Pryncypia. O łasce literatury, 1993). Ponadto Bereza w drugiej połowie życia dopracowuje się własnej „żywej mowy” i tworzy literaturę, której ideał ścigał przez całe życie — łączącą poezję, prozę, psychologię, filozofię i religię.
Alfabetyczność ukazuje jednak przede wszystkim wielowymiarowy, „kubistyczny” portret samego Henryka Berezy. Jest to książka, która powstała „zamiast” autobiografii i odsłania zawsze istotną w jego myślach o literaturze wewnętrzną biografię — przeżycia, uczucia i refleksje, niekiedy tylko wyrażone wprost, częściej wpisane w styl i sposób kreacji świata przedstawionego. Sam po mistrzowsku uprawiał gatunek „portretu pisarza” i nawet wtedy, gdy charakteryzował czyjąś twórczość, mając jako materiał jeden lub dwa utwory, dociekał jej rysów indywidualnych i intymnych. Literackie ekspresje cenił najwyżej, był — jak pięknie i trafnie powiedział o nim w mowie pogrzebowej ksiądz Andrzej Luter — przyjacielem pisarzy. Choć — jak wyznał sam Bereza — potrafił zdobyć się na bezstronny osąd, w którym odróżniał charakter osoby od jej literackiego talentu, to po lekturze Alfabetyczności staje się jasne, że najwyżej cenił tych pisarzy, u których pisarska wielkość łączyła się z wrażliwością i dobrocią dla bliźnich, za które to cechy często płacili oni najwyższą cenę życia.
„Z rzeczy tego świata zostaną tylko dwie, / Dwie tylko: poezja i dobroć”. Ten dystych najwyższych wartości, sformułowany przez Norwida, Bereza podzielał bez zastrzeżeń, co szczerze i bezpośrednio ujawnia się w jego wspomnieniach o bliskich i mowach pogrzebowych. A bliskimi mu byli przyjaciele, Jerzy Lisowski i Janusz Głowacki, mistrzowie — jak Jarosław Iwaszkiewicz, literaccy podopieczni, o których troszczył się tak, jakby byli jego dziećmi: Jan Drzeżdżon, Andrzej Łuczeńczyk, Dariusz Bitner, a także Aleksandra Bojar, która sprzątała mu i prała. Mowa wygłoszona na jej pogrzebie słusznie zamyka książkę. Wzruszenie, jakie ten tekst wywołuje w czytelniku, ujawnia może najważniejszą cechę pisarstwa Henryka Berezy, którą przy jego wrażliwości na wartości literackie było stałe przekraczanie granic literatury — tak, by za pośrednictwem słów dotknąć i wyrazić migotliwą, tajemną i niedyskursywną (jakby powiedział), bowiem przecież dającą się wyrazić w obrazowym języku, prawdę życia.

 
Wesprzyj nas