“Czarna Ręka” to frapujący obraz początków amerykańskiej mafii, wartka opowieść o zbrodni, strachu, poświęceniu i honorze w Ameryce u progu XX stulecia, napisana przez mistrza literatury faktu.


Czarna rękaLatem 1903 roku przez Nowy Jork przetacza się fala zbrodni. Porywane są dzieci włoskich imigrantów, giną dziesiątki niewinnych ludzi. Niejedna kamienica zostaje zniszczona w wybuchu bomby. Sklepikarze, robotnicy, senatorowie, bogacze i dostojne damy otrzymują listy z pogróżkami. Sprawcy wydają się niewidzialni.

Znajduje się jednak policjant, który ma odwagę podjąć wyzwanie gangsterskiego świata.

W mieście, a potem w całym kraju, zaczyna się szerzyć panika. W obronie zwykłych Amerykanów przed bezprawiem spod znaku Czarnej Ręki staje policjant Joseph Petrosino, nazywany „włoskim Sherlockiem Holmesem”, słynący z zawziętości, talentu detektywistycznego i doskonałych przebrań. Wraz ze swym włoskim oddziałem pracuje niestrudzenie, by rozbić tajne stowarzyszenie gangów, nim narastający lęk przed imigrantami doprowadzi do katastrofy. Jaką cenę zapłaci za swoje śledztwo?

***

Akcja rozwija się jak w thrillerze.
„Entertainment Weekly”

Frapujące… Znakomity obraz sensacyjnego i mało znanego epizodu amerykańskiej historii.
„Washington Post”

Talty daje nowe życie wciągającej historii Josepha Petrosina. Fascynująca opowieść o człowieku opętanym obsesją, by ocalić honor swojego dziedzictwa mimo powszechnych uprzedzeń wobec cudzoziemców.
„The New York Times”

Stephen Talty (ur. 1970) – amerykański dziennikarz pochodzenia irlandzkiego. W latach 90. jego artykuły ukazywały się w czasopismach takich jak „New York Times”, „GQ”, „Men’s Journal”, „Time Out New York”, „Details”. Ceniony autor thrillerów psychologicznych, a także uznanych na całym świecie książek z dziedziny literatury faktu, dotyczących świata przestępczego oraz historii Stanów Zjednoczonych – „Agent «Garbo»” i „Empire of Blue Water”. W 2013 roku na podstawie scenariusza Talty’ego powstał film „Kapitan Phillips” opowiadający o walce z formującą się w Ameryce przestępczością zorganizowaną.

Stephen Talty
Czarna ręka
O początkach amerykańskiej mafii i o człowieku, który próbował ją powstrzymać
Przekład: Jan Dzierzgowski
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 23 maja 2018
 
 

Czarna ręka

Prolog
„Potężny, wszechogarniający strach”

Po południu 21 września 1906 roku pięcioletni Willie Labarbera i jego koledzy bawili się przed sklepem z owocami należącym do rodziców Williego, dwie przecznice od pobłyskujących w słońcu wód nowojorskiej East River1. Chłopcy ganiali się, wołali do siebie i toczyli patykami drewniane obręcze, śmiejąc się, ilekroć upadały na kocie łby. Biegli między bankierami i robotnikami, między dziewczynami noszącymi w kapeluszach strusie pióra, między przechodniami zmierzającymi do domów lub do którejś z włoskich restauracji w okolicy. Malcy co rusz tracili się z oczu na sekundę lub dwie.
Mijały ich setki ludzi. W pewnym momencie, kiedy srebrzyste światło na rzece pomału przygasało, Willie obrócił się i pobiegł ulicą. Przesłoniła go kolejna grupka robotników. I już nie pojawił się z powrotem.
Koledzy nie od razu to zauważyli. Dopiero kiedy zaburczało im w brzuchach, zaczęli się rozglądać za Williem. Szukali go coraz bardziej zaniepokojeni, lecz na próżno. A tymczasem cienie wydłużały się coraz bardziej w zachodzącym słońcu.
Willie był krnąbrnym dzieckiem. Chwalił się, że zamierza dla żartu uciec z domu. Może więc inni chłopcy wahali się, czy pójść do sklepu jego rodziców i powiedzieć, że coś się stało. W końcu jednak musieli zawiadomić dorosłych. William i Caterina, rodzice Williego, natychmiast pospieszyli szukać syna. Chodzili po okolicy, wypytywali właścicieli stoisk z cukierkami i sklepików spożywczych, czy ktoś z nich nie widział chłopca. Wszyscy kręcili przecząco głowami. Willie zniknął jak kamfora.
Zanim wezwano policję, zanim natrafiono na choćby jedną wskazówkę, rodzice chłopca i ich znajomi pojęli, niby za sprawą telepatii, co się stało.
Nie trzeba było słów. Do identycznego wniosku doszliby ludzie z Chicago i St. Louis, z Nowego Orleanu i Pittsburgha, i z najróżniejszych zwyczajnych miasteczek. Matki i ojcowie zaginionych dzieci, których jesienią 1906 roku było wyjątkowo dużo, bez trudu odgadliby, co się stało. Kto zabrał Williego? Mano Nera. Czarna Ręka.
Czarna Ręka, niesławne stowarzyszenie gangów, „krwawa, szatańska, złowroga banda”, zajmowała się na wielką skalę wymuszeniami haraczy, zabójstwami, porywaniem dzieci i podkładaniem bomb2. W całym kraju usłyszano o niej dwa lata wcześniej. Zaczęło się od listu z pogróżkami otrzymanego przez pewnego przedsiębiorcę, imigranta, który wzbogacił się w Ameryce, mieszkającego w mało okazałej części Brooklynu. Wkrótce listy stowarzyszenia, ozdobione rysunkami przedstawiającymi trumny, krzyże nagrobne lub sztylety, zaczęły się pojawiać w całym mieście. A potem Czarna Ręka przeszła od słów do czynów. „Przestępczość w ostatniej dekadzie jest bezprecedensowa jak na cywilizowany kraj w czasie pokoju”, stwierdzał pewien komentator3. Jedynie Ku Klux Klan budził większą trwogę. Nowojorski reporter pisał: „W głębi serca [włoscy imigranci] czują potężny, wszechogarniający strach przed Czarną Ręką”4. Jesienią 1906 roku strach ten dotknął również wielu Amerykanów.
Kilka dni później rodzina Labarberów dostała pierwszy list. Obawy się potwierdziły. Porywacze zażądali pięciu tysięcy dolarów w zamian za uwolnienie Williego. Kwota była wręcz astronomiczna. List nie zachował się co prawda do naszych dni, zapewne jednak zawierał typowe zdania w rodzaju: „Mamy waszego syna” i „nie idźcie na policję, bo w przeciwnym razie przysięgamy na Świętą Panienkę, że zabijemy wasze dziecko”5. A do tego rysunek na dole strony: trzy koślawe czarne krzyże, trupia czaszka i piszczele. Tak właśnie podpisywała się Czarna Ręka.
Zdaniem niektórych stowarzyszenie i podobne mu grupy przestępcze nie tylko sprawiły, że w Ameryce zapanował mroczny czas morderstw, wymuszeń i spektakularnej przemocy na nieznaną dotąd skalę, lecz były czymś więcej: piątą kolumną, sterującą po cichu działaniami rządu. Owo fałszywe przekonanie co najmniej od dekady miało przykre skutki dla włoskich imigrantów. „Powszechnie sądzono – pisał o rzekomym włoskim tajnym stowarzyszeniu Henry Cabot Lodge, senator z Massachusetts – że zwiększa ono swój zasięg, że zastrasza członków ław przysięgłych, że stopniowo podporządkowuje sobie władze miasta i kraju”6. Sceptycy, w tym włoski ambasador, który wzburzał się na każdą wzmiankę o Czarnej Ręce, powtarzali, że to tylko mit wymyślony przez „białych” Amerykanów, wielu z nich nienawidziło bowiem Włochów i chciało przepędzić ich z kraju7. Niekiedy mawiano, że stowarzyszenie „istnieje wyłącznie na papierze listowym”8.
Lecz skoro tak, kto porwał Williego?
Państwo Labarbera zgłosili porwanie na policję. Wkrótce do ich domu przy 2nd Avenue 837 zapukał detektyw: Joseph Petrosino, szef słynnego włoskiego oddziału. Był niski i krępy, z postury przypominał tragarza. Oczy – jedni opisywali je jako ciemnoszare, inni jako czarne – patrzyły chłodno i dociekliwe9. Miał szerokie ramiona i „mięśnie niczym liny stalowe”10. Nie był jednak prostakiem. Lubił rozmowy o sztuce, uwielbiał operę (zwłaszcza włoskich kompozytorów), dobrze grał na skrzypcach. „Joe Petrosino potrafił dobyć głos z instrumentu”, pisała gazeta „New York Sun”11. Idąc ulicami, często nucił melodie operowe12. Ale jego prawdziwym powołaniem było łapanie przestępców. „New York Times” nazywał go „najwybitniejszym włoskim detektywem na świecie”13. W Starym Kraju mówiono o nim „włoski Sherlock Holmes”14. W wieku czterdziestu sześciu lat mógł się pochwalić „karierą nie gorszą niż Javert w labiryntach paryskiego półświatka lub dowolny inspektor Scotland Yardu. Tyle osiągnął i tyle przeżył przygód, ile mogłoby się zrodzić w bujnej wyobraźni Conan Doyle’a”15. Nieśmiały przy obcych, nieprzekupny, cichy, niesamowicie odważny, a jeśli go sprowokowano – umiał być brutalny. Do perfekcji doprowadził sztukę przebrania i charakteryzacji16. Zdarzało się, że przyjaciele nie poznawali go na ulicy. Skończył tylko sześć klas szkoły, ale za to los obdarzył go fotograficzną pamięcią17: potrafił przypomnieć sobie informację napisaną na kartce, którą widział przez moment lata wcześniej. Nie miał żony ani dzieci. Całe swe życie poświęcił walce, by uwolnić Amerykę od stowarzyszenia Czarnej Ręki, stanowiącego zagrożenie dla jego ukochanego kraju.
Kiedy Labarbera otworzył drzwi mieszkania, ujrzał Petrosina ubranego jak zwykle w czarny garnitur, czarne buty i czarny melonik18. Zaprosił go do środka, następnie przyniósł listy otrzymane od porywaczy. Niewiele mógł powiedzieć. Czarna Ręka była wszędzie i nigdzie. Wiedziała o wszystkim jakby za sprawą mrocznej magii. I nie wahała się sięgać po okrutne środki. Detektyw i ojciec zaginionego chłopca mieli tego świadomość. Petrosino widział, że rodzice Williego „z żalu niemal postradali zmysły”19.
Policjant wyszedł i zaraz zabrał się do pracy. Cisnął kapusiów i swoich rozmaitych informatorów o wszelkie wskazówki. (Miał potężną sieć szpiegów i donosicieli – nfami – obejmującą całe miasto: rozmawiali z nim barmani, lekarze, domokrążcy, prawnicy, śpiewacy operowi, zamiatacze ulic, bankierzy, muzycy i sycylijskie oprychy z bliznami na twarzach)20. Wiele nowojorskich gazet zamieściło opis Williego.
Chłopiec jednak zapadł się pod ziemię. Rodzina otrzymała czwarty list. Porywacze żądali, by państwo Labarberowie sprzedali swój niewielki dom i przeznaczyli pieniądze na okup. Oprócz domu rodzice chłopca nie mieli żadnego dobytku. Na jego kupno przeznaczyli oszczędności całego życia. Sprzedaż oznaczałaby kres amerykańskiego marzenia dla nich i dla ich dzieci. Rodzina Labarberów byłaby skazana na nędzę – a przecież właśnie przed nędzą rodzice Williego uciekli z Mezzogiorno.
Czarna Ręka spodziewała się podobnych rozterek. Do czwartego listu dołączono zatem małą zachętę, może z myślą o matce chłopca. Po otwarciu koperty coś wypadło na podłogę. Był to pukiel ciemnych włosów Williego.

Dni mijały. Wszelki ślad po chłopcu zaginął.
I nagle w trzecim tygodniu cynk od nfame. Mężczyzna usłyszał dziwną historię21. Rzecz działa się w robotniczej dzielnicy miasteczka Kenilworth w stanie New Jersey. Pewna kobieta szła ulicą; minęła nieznajomego niosącego spory tobół. Naraz z tobołu rozległ się przeszywający krzyk. Nieznajomy czym prędzej pospieszył do pobliskiego domu, rudery tak nędznej, że w relacji określono ją mianem „budy”, i zatrzasnął za sobą drzwi. Kilka minut później wyszedł, wciąż dźwigając tobół. Umieścił go w zakrytym wozie i odjechał.
Dowiedziawszy się o tym, Petrosino pognał na West 23rd Street i wsiadł na pokład promu parowego kursującego do New Jersey. Patrzył na oddalające się doki West Side, na latarenki na wózkach ulicznych sprzedawców migoczące wśród zmierzchu niczym odległe ogniki. Oparł się o barierkę i słuchał szumu wody w rzece Hudson, rozpruwanej przez dziób statku. W umyśle detektywa roiło się od teorii, nazwisk i twarzy podejrzanych, ludzi, których zapamiętał miesiące lub lata wcześniej i których udział w porwaniu teraz rozważał. Może wypił szklankę maślanki u jednego ze sprzedawców (niepasteryzowana dwa centy, pasteryzowana trzy)22. Przeprawa trwała mniej więcej kwadrans, więc Petrosino miał chwilę na rozmyślania.
Czarna Ręka poczynała sobie coraz śmielej i z każdym miesiącem stawała się bardziej bezlitosna. Skala przestępczości w Nowym Jorku przechodziła ludzkie pojęcie. We włoskich koloniach (jak nazywano dzielnice imigrantów) mężczyźni patrolowali ulice z nabitą bronią23. Dzieci barykadowano w pokojach i nie pozwalano im wychodzić nawet do szkoły. W niejednym domu ziała wyrwa po wybuchu bomby podłożonej przez stowarzyszenie. Niektóre dzielnice Nowego Jorku, jednego z najbogatszych i najbardziej kosmopolitycznych miast na świecie, wyglądały jak po ostrzale z drednota zakotwiczonego w Upper Bay. „Mroczne stowarzyszenie” zabiło dziesiątki ludzi, wielu innych skazało na kalectwo i cierpienia24. Dziesiątki, a może i setki tysięcy obywateli żyły w strachu. Panika osiągnęła niesłychany poziom – zdarzało się, że kiedy ktoś znajdował na drzwiach odcisk czarnej dłoni z pyłu węglowego (znak rozpoznawczy stowarzyszenia), natychmiast pakował cały dobytek i wraz z rodziną wsiadał na pierwszy statek płynący z powrotem do Włoch.
Wszystko to nie ograniczało się do Nowego Jorku. Potwierdziły się obawy Petrosina: strach atakował kolejne miasta, rozprzestrzeniał się jak ogień na prerii. Czarna Ręka dała o sobie znać w Cleveland, Chicago, Los Angeles, Detroit, Nowym Orleanie, San Francisco, Newport, w Bostonie oraz w setkach miasteczek, osad górniczych i osiedli fabrycznych. Członkowie stowarzyszenia zabijali ludzi i podkładali bomby, a przez to podsycali nieufność wobec przybyszów z Włoch, nierzadko prowadzącą do linczów. Nikt nie zliczy, jak wiele osób – nie tylko imigrantów – było na łasce Czarnej Ręki. A poza tym wciąż ich przybywało: wkrótce do grona ofiar dołączyć mieli milionerzy, sędziowie, gubernatorzy, burmistrzowie, Rockefellerowie, prawnicy, zawodnicy drużyny bejsbolowej Chicago Cubs, szeryfowie, prokuratorzy, damy z towarzystwa i gangsterzy. W styczniu tamtego roku Czarna Ręka zaczęła wysyłać listowne pogróżki do członków Kongresu i choć tamta historia doczekała się nietypowego, a nawet dość dziwacznego zakończenia, paru kongresmenów zaczęło się odtąd wykazywać „lękliwą czołobitnością”25.
W niektórych górniczych miastach w Pensylwanii Czarna Ręka przejęła pełną kontrolę. Miejscowi przywódcy stowarzyszenia stali się panami życia i śmierci. Po pewnym wyjątkowo szokującym zabójstwie mieszkańcy hrabstwa Buckingham wysłali depeszę do gubernatora stanu, przywodzącą na myśl dramatyczne wiadomości od osadników na zachodzie walczących z Apaczami: „Sytuacja beznadziejna. Gang morderców objął przyczółek trzy mile stąd. Jednej osobie strzelono w plecy, innym grożono. Władze hrabstwa bezsilne”26. Proszono o przysłanie „detektywów i śledczych”.
Aby spowolnić falę terroru, która zdawała się nie do powstrzymania, pisano nowe prawa. Południe burzyło się przeciwko włoskim imigrantom, głównie za sprawą występków i zbrodni stowarzyszenia. Prezydent Theodore Roosevelt, niegdyś komisarz nowojorskiej policji i przyjaciel Petrosina, pilnie śledził sprawę27. Nawet Wiktor Emanuel III, maleńkiej postury król Włoch, oderwał się na chwilę od swej ogromnej kolekcji numizmatycznej, na której punkcie miał istną obsesję, by napisać do Petrosina list (wysłał też detektywowi w prezencie kosztowny złoty zegarek)28. Od Indii po Francję i Anglię bacznie śledzono starcie sił cywilizacji z siłami anarchii. Niektórzy czuli coś w rodzaju Schadenfreude, widząc, jak Stany Zjednoczone, młody, rzutki kraj boryka się z ciemnookimi imigrantami.
Petrosino zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, i to nieprzypadkowo. Nie był zwykłym funkcjonariuszem nowojorskiej policji, lecz najsłynniejszym bodaj Amerykaninem włoskiego pochodzenia. Uważał przy tym, że rozgłos niesie ze sobą odpowiedzialność. Wraz z grupką rodaków – prawnikiem, prokuratorem, założycielem towarzystwa pomocy wzajemnej – próbował rozkręcić ruch na rzecz poprawy trudnej sytuacji włoskich imigrantów. Włochów nazywano dzikusami, niezdolnymi udźwignąć praw i obowiązków wynikających z otrzymania obywatelstwa Stanów Zjednoczonych. Petrosino stanowczo się tej opinii sprzeciwiał. „Włosi z przyrodzenia miłują wolność”, przekonywał na łamach „New York Timesa”. „Musieli stoczyć zacięty bój, by w ich ojczyźnie zapanowało oświecenie. Dzisiejsza Italia to kraj zrodzony w heroicznej walce”29.
Jednak walka samego Petrosina, by imigranci stali się pełnoprawnymi Amerykanami, zadawała się coraz bardziej beznadziejna z powodu poczynań Czarnej Ręki. Nawet „New York Times” opowiedział się za niewpuszczaniem do kraju przybyszów z południa Włoch. Niełatwo było Petrosinowi przekonywać do swoich rodaków, gdy „krwiopijcy” podkładali bomby, ranili i zabijali ludzi w całej Ameryce30.
Starania o poprawę statusu imigrantów i walka z Czarną Ręką były więc zbyt mocno powiązane. Nie brakuje dowodów niechęci Amerykanów wobec przybyszów; weźmy choćby list pisarza H.P. Lovecrafta do przyjaciela, opisujący Włochów tłoczących się na Lower East Side jako istoty, „których żadnym wysiłkiem wyobraźni nie można nazwać ludźmi”. To „monstrualne, przymętniałe larwy pitekantropa i ameby, niedbale ulepione z cuchnącego lepkiego szlamu ziemskiego zepsucia, wijące się i ropiejące na brudnych ulicach, kojarzące się jeno z robactwem, co szerzy choroby, albo nieopisanymi istotami z morskich głębi”31.
Gdyby Petrosino mógł się pochwalić sukcesami w bitwie z Czarną Ręką, łatwiej toczyłoby mu się walkę o akceptację dla imigrantów – niestety, wydarzenia roku 1906 rozwijały się nader niepomyślnie. Czarna Ręka utoczyła przeciwnikom niemało krwi i zagarniała nowe terytoria. Tracono sojuszników. Cień stowarzyszenia kładł się na całej przybranej ojczyźnie Petrosina, od kamiennych rezydencji na Long Island aż po postrzępione brzegi Zatoki Elliotta koło Seattle. Detektyw miał złe przeczucia.
Na razie jednak musiał zapomnieć o obawach. Liczyło się tylko jedno: znaleźć Williego Labarberę.
Dotarłszy na drugi brzeg, wynajął powóz. Woźnica popędził konie i ruszył w stronę Kenilworth, około trzydziestu kilometrów na zachód. Nabrzeże tymczasem opustoszało. Pasażerowie promu ruszyli do swoich spraw. Wkrótce zajechał wóz z węglem; gdy tylko węgiel przerzucono do maszynowni, parowiec popłynął z powrotem w stronę Manhattanu. Zapanowała cisza.
Petrosino wrócił kilka godzin później; wkrótce znów znalazł się na pokładzie promu, który odbił od wybrzeży New Jersey i sunął przez ciemne wody ku latarniom gazowym w mieście po drugiej stronie rzeki Hudson. Detektyw był sam. Los porwanego chłopca pozostawał nieznany.
Ilekroć Petrosino roztrząsał jakąś szczególnie trudną sprawę, szukał pociechy w operach swego ulubionego kompozytora Verdiego. Lubił wówczas brać w dłoń smyczek i grać na skrzypcach Di Provenza il mar, il suol, arię Germonta z Traviaty. Germont pociesza swego syna po rozstaniu z ukochaną, przypominając mu dzieciństwo w Prowansji, jasne prowansalskie słońce i słodkie wspomnienia z przeszłości:

Oh, rammenta pur nel duol
ch’ivi gioia a te brillò;
e che pace colà sol
su te splendere
ancor può.

Pomnij synu pośród łez,
Jak szczęśliwym byłeś tam,
Pomnij, że cierpienia kres
Błyśnie ci z powrotu dniem32.

Silne ręce Petrosina prowadziły smyczek powoli od pierwszych taktów ku trudniejszym partiom. To piękna, lecz smutna aria, wyrażająca tęsknotę za przeszłością, która zapewne nigdy już nie powróci.
Można domniemywać, że tamtej nocy sąsiedzi Petrosina usłyszeli dźwięki Verdiego wiele razy.

 
Wesprzyj nas