“Ludzka skaza” to trzecia część tzw. amerykańskiej trylogii Philipa Rotha.


Ludzka skazaRok 1998. Ameryka doprowadzona na skraj erotycznego szaleństwa przez odchodzącego prezydenta Clintona. Tymczasem w niewielkim mieście w Nowej Anglii starzejący się profesor filologii klasycznej, Coleman Silk, zostaje zmuszony do przejścia na emeryturę po tym, jak koledzy uznają go za rasistę.

Oskarżenie jest kłamliwe. Niemniej prawda o Silku zdumiałaby jego nawet najbardziej zacietrzewionych krytyków.

Coleman Silk skrywa tajemnicę, której przez pięćdziesiąt lat nie poznała żona, czwórka dzieci, koledzy ani przyjaciele, w tym pisarz Nathan Zuckerman. To Zuckerman wpada na ślad tajemnicy Silka i podejmuje się odtworzyć nieznaną stronę biografii tego szanowanego, pryncypialnego człowieka i poważanego dydaktyka, który na uczeniu spędził niemal całe życie.

Próbuje zrozumieć, jak rozwinęło się obłudne życie przyjaciela. Wkrótce dojrzy też, jak ta osobista historia profesora Silka jest – by użyć słów z „The Wall Street Journal” – „wspaniale spleciona z szerszym obrazem wspólnej historii współczesnej Ameryki”.

***

W 1997 roku Philip Roth otrzymał nagrodę Pulitzera za powieść “American Pastoral”. W 1998 został w Białym Domu uhonorowany odznaczeniem National Medal of Arts, a w 2002 najwyższym wyróżnieniem Amerykańskiej Akademii Sztuk Pięknych i Literatury – Gold Medal in Fiction, wcześniej przyznanego takim pisarzom jak m.in. John Dos Passos, William Faulkner i Saul Bellow.
Roth dwukrotnie otrzymał National Book Award, w 1960 za swą pierwszą książkę, “Goodbye, Columbus”, i w 1996 za “Sabbath’s Theater”. Również dwukrotnie przyznano mu National Book Critics Circle Award i aż trzy razy PEN/Faulkner Award. W 2005 roku książka “The Plot Against America” została wyróżniona nagrodą Amerykańskiego Stowarzyszenia Historyków jako „wybitna powieść historyczna o tematyce amerykańskiej wydana w sezonie 2003–2004” a także nagrodą imienia W.H. Smitha jako Najlepsza Książka Roku, już po raz drugi, jako pierwszemu pisarzowi w czterdziestosześcioletniej historii tej nagrody.

Philip Roth
Ludzka skaza
Przekład: Jolanta Kozak
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 30 września 2015
 
 

Ludzka skaza


1
Wszyscy wiedzą

To właśnie latem dziewięćdziesiątego ósmego roku mój sąsiad, Coleman Silk – który zanim dwa lata wcześniej przeszedł na emeryturę, był przez dwadzieścia parę lat profesorem filologii klasycznej w pobliskim Kolegium Atena, a przez szesnaście kolejnych lat pełnił tam dodatkowo funkcję dziekana – zwierzył mi się, że jako sie­dem­dzie­się­cio­jedno­latek romansuje z trzy­dzies­to­czte­ro­letnią sprzątaczką, zatrudnioną w jego macierzystej uczelni. Dwa razy w tygodniu kobieta Colemana sprzątała również lokalny urząd pocztowy, niepozorny, szary, drewniany baraczek, który wyglądał tak, jakby w latach trzydziestych chronił przed plagą trąb powietrznych rodzinkę gastarbeiterów z Oklahomy. Teraz przycupnął samotnie na odludziu, naprzeciwko stacji benzynowej i sklepu wielobranżowego, z powiewającą amerykańską flagą na styku dwóch dróg, wyznaczając centrum handlowe naszego górskiego miasteczka.

Coleman ujrzał swoją kobietę po raz pierwszy, kiedy zmywała mopem podłogę na poczcie, a on akurat zaszedł tam późno, parę minut przed zamknięciem, żeby odebrać swoje przesyłki – chuda, wysoka, kanciasta sylwetka, siwiejące blond włosy, ściągnięte w kucyk, i ta swoista, ostra rzeźba rysów, potocznie kojarzona z pobożnymi, pracowitymi niewiastami, które dzielnie znosiły trudne początki Nowej Anglii; z surowymi kolonistkami, zaskorupiałymi w obowiązującej moralności i bezwzględnie jej posłusznymi. Nazywała się Faunia Farley, a cokolwiek w życiu przecierpiała, skrywała to za pozbawioną wyrazu, kościstą twarzą – twarzą, która niczego nie sugeruje i wyraża bezbrzeżną samotność. Faunia wynajmowała pokój na nieodległej farmie mleczarskiej, gdzie pomagała przy dojeniu krów i w ten sposób spłacała czynsz. Jej edukacja zakończyła się na drugiej klasie szkoły średniej.

Tego samego lata, kiedy Coleman Silk dopuścił mnie do konfidencji w sprawie Faunii Farley i łączącego ich sekretu, wyszedł też na jaw, jakże à propos, sekret Billa Clintona, i to z wszystkimi kompromitującymi detalami – z wszystkimi ż y w o t n y m i detalami, których żywotność, jak i ogólną kompromitację, pogłębiała pikanteria niektórych szczegółów. Taki sezon nie trafił nam się od czasu, gdy ktoś przypadkiem natknął się na zdjęcia aktualnej Miss Ameryki w starym numerze „Penthouse’a”, ukazujące ją na golasa, upozowaną elegancko na kolanach i na wznak – zdjęcia, które zmusiły zawstydzoną młodą kobietę do zrzeczenia się korony miss i pozostania słynną gwiazdą popkultury. Lato roku dziewięćdziesiątego ósmego zasłynęło w Nowej Anglii z niezwykłego ciepła i słońca; w baseballu – z mitycznego pojedynku białoskórego boga biegów do bazy z ciemnoskórym bogiem biegów do bazy, a w całej Ameryce – z masowej eksplozji pobożności i rygoryzmu moralnego, kiedy to terroryzm – który zastąpił komunizm w roli głównego zagrożenia bezpieczeństwa kraju – ustąpił pola stosunkowi oralnemu, a jurny, młodzieniaszkowaty prezydent w średnim wieku i zadziorna, zalotna, dwudziestojednoletnia pracownica Białego Domu, zabawiający się w Gabinecie Owalnym jak dwoje nastolatków w aucie na parkingu, ożywili najstarszą zbiorową emocję Ameryki, jej najzdradliwszą i najbardziej destruktywną rozkosz: ekstazę świętoszkowatości. W Kongresie, w prasie i w mediach zaroiło się od prawomyślnych, pryncypialnych lizusów, żądnych potępienia, jeremiady i kary, prześcigających się w umoralniających kazaniach; wszyscy w starannie kontrolowanej gorączce, którą Hawthorne (mieszkający w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku parę zaledwie mil od moich drzwi) zdiagnozował przed laty w rodzącym się dopiero państwie jako „ducha prześladowczego”; wszyscy skorzy do odprawiania srogich rytuałów oczyszczenia, które raz na zawsze wyrugowałyby erekcję z branży administracyjnej, gwarantując tym samym atmosferę spokoju i bezpieczeństwa, w której dziesięcioletnia córka senatora Liebermana będzie mogła znów oglądać telewizję w towarzystwie swojego, dziś zbulwersowanego, tatusia. Nie, kto nie przeżył roku dziewięćdziesiątego ósmego, ten nie wie, co to znaczy świętoszkowatość. Stały felietonista konserwatywnej gazety, William F. Buckley, pisał: „Kiedy to samo uczynił Abelard, znaleziono sposób, aby zapobiec powtórzeniu się incydentu…” – insynuując, iż najlepszym lekarstwem na wykroczenie, zwane przezeń w innym felietonie „nieokiełznaną chutliwością” Clintona, byłaby nie anemiczna procedura w rodzaju impeachmentu, lecz raczej kara stosowana w dwunastym wieku i wymierzona kanonikowi Abelardowi przez zbrojnych w nóż sojuszników jego zakonnego towarzysza, kanonika Fulberta, w odwecie za potajemne uwiedzenie i poślubienie siostrzenicy rzeczonego Fulberta, dziewicy Heloizy. W odróżnieniu od fatwy Chomeiniego, skazującej na karę śmierci Salmana Rushdiego, żarliwy apel Buckleya o słuszną karę kastracji nie wiązał się z gratyfikacją finansową dla potencjalnego wykonawcy. Wyrósł jednakże z ducha nie mniej rygorystycznego niż duch ajatollaha, w obronie nie mniej wzniosłych ideałów.

Było to dla Ameryki lato nawracających mdłości, gdy żarty, domysły, teorie i aluzje mnożyły się bez końca; gdy uchylono moralny obowiązek uświadamiania dzieci – na rzecz podtrzymywania wśród nich niedorzecznych iluzji o dorosłym życiu; gdy małość ludzka okazała się wprost porażająca; gdy jakiś demon wstąpił w naród i ludzie po obu stronach sporu zadawali sobie pytanie: „Czemu my się tak wygłupiamy?”; gdy mężczyźni i kobiety budzili się rano ze świadomością, że nocą, kiedy sen pozwala człowiekowi wznieść się ponad zawiść i nienawiść, oni śnili o niegodziwości Billa Clintona. Mnie osobiście przyśnił się gigantyczny transparent, udrapowany dadaistycznie, jak pakunki Christo, wzdłuż całego Białego Domu, z wielkim napisem: TU MIESZKA ISTOTA LUDZKA. Tego lata – po raz miliardowy – pomieszanie, pandemonium i chaos okazały się subtelniejsze niż niejedna osobista ideologia, niejedna osobista moralność. Tego lata wszyscy mieli w głowie penis prezydenta; tego lata życie, w całej swojej bezwstydnej nieczystości, raz jeszcze zbiło Amerykę z pantałyku.

 
Wesprzyj nas