Tego głosu dziecka, mówiącego o Zagładzie, nie da się już zapomnieć. “Duchy Jeremiego”to przejmująca powieść o odkrywaniu własnej tożsamości i mierzeniu się ze stratą. Robert Rient – autor głośnego „Świadka” – powraca z niezwykłą powieścią.


Duchy Jeremiego„Duchy Jeremiego” to przejmująca narracja dwunastolatka, konfrontującego się z chorobą mamy i własnymi demonami.

Nie było w polskiej prozie powieści, która mierząc się z tematem rodzinnych upiorów, wybrzmiewa głosem tak świeżym i przejmującym. „Duchy Jeremiego” to portret rodziny uwikłanej w historię Zagłady, ale przede wszystkim kameralna, intymna opowieść o nadwrażliwym chłopcu, doświadczającym jednego z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka – odchodzenia mamy.

To literatura dowodząca pisarskiej dojrzałości i wrażliwości. Napisana niepokojącą, naiwną frazą, nad którą autor ma pełną kontrolę. Powieść o duchach, które nie pozwalają zasnąć. O tym, że przeszłość jest zamieszkana i ma moc przywoływania zmarłych. O spotkaniu z przodkami i życiu, z którego znika pamięć oraz przyszłość.

Pozbawiona fałszywych tonów, bolesna i zatrzymująca na długo historia, którą Robert Rient dowodzi, że jest jednym z najodważniejszych i najciekawszych pisarzy młodego pokolenia.

***

Rient dorobił się swojego stylu, języka i pewnie czytelników, których będzie coraz więcej, ma szwung, ma pióro.
Marek Bińczyk

Kiedy jako mocno już dojrzali ludzie, uświadamiamy sobie, że głęboko pod warstwami doświadczeń, niezmiennie mieszka w nas dziecko, które rozpaczliwie domaga się uwagi – ignorowanie go staje się niemożliwe. «Duchy Jeremiego» sprawiły, że chciałabym Roberta Rienta prosić, by odpytał dziecko we mnie, z jego potrzeb i marzeń, by mogło wreszcie dorosnąć i żyć szczęśliwie.
Katarzyna Nosowska

Rient jest czuły, uważny i błyskotliwy. Nie popada w patos ani sentymentalizm. Tak powinno się teraz pisać o ważnych sprawach. Świetne!
Ignacy Karpowicz

Mały chłopiec próbuje zapełnić listę nieobecności i zrozumieć to, o czym w jego rodzinie się milczało: dziwny tatuaż na przedramieniu, chorobę matki, szorstkość dziadka. Po przeczytaniu tej historii spojrzałam na niego wzrokiem pełnym przytulenia, z wdzięcznością.
Magdalena Kicińska

Robert Rient – ur. 1980 r. w Szklarskiej Porębie. Dziennikarz i pisarz. Autor powieści “Chodziło o miłość” (2013) i reportażu “Świadek” (2015) przetłumaczonego na język angielski i wydanego w Ameryce (2016). Trwają prace nad ekranizacją “Świadka”. Pracował jako wykładowca, trener umiejętności interpersonalnych, doradca zawodowy osób niepełnosprawnych intelektualnie i prezenter radiowy.

Robert Rient
Duchy Jeremiego
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 27 września 2017
 
 

Duchy Jeremiego


1

Mama znowu spała w łazience, na podłodze.
Po południu miała kroplówki, a po nich zazwyczaj łapała ją niestrawność – lekka albo gorsza. A jak wracała ze szpitala do domu, to biegała co chwila do łazienki albo zamykała się tam na długie godziny i słuchała radia, bywało, że całą noc. I nigdy nie mogła do niej normalnie pójść, tylko biegła, zawsze biegła i budziła mnie tym. Nawet jej raz powiedziałem, żeby ciszej biegała.
No i dzisiaj rano, jak poszedłem zrobić siku, to się dowiedziałem, że spała na podłodze. Leżała na kafelkach, przykryta tym starym niebieskim ręcznikiem. Blade paznokcie, które na specjalne okazje malowała czerwonym kolorem – góra siedem razy w życiu – miała poobgryzane. No nieładnie. Zobaczyła mnie, podniosła się, zaczęła płakać i przytulać. Znowu miała niestrawność, co dało się wywąchać, ale udałem, że nic nie czuję, żeby się jeszcze bardziej nie rozryczała. Nie lubię takich spraw, całego tego dotykania, ale od kiedy chodzi na kroplówki, czasami potrzebuje się przytulić. No to się przytulamy, ale długo nikt by tego nie wytrzymał. Plus był taki, że pozwoliła mi iść do kina.
To był dobry film, powyżej piętnastu lat, ale u nas w kinie nigdy tego nie sprawdzają. Facet zakochał się w kobiecie, ale ona nic, tylko się złościła, on nie odpuszczał, normalnie, jak to facet, nawet się przeprowadził za nią, kiedy wyjechała do innego miasta. Potem dopiero się okazało, że wcześniej siedział w więzieniu, akurat wtedy, gdy ona była gotowa dobrowolnie go pocałować. Bo mu się zebrało na wyznania. Wszystko tym zepsuł, ale na koniec i tak poszli do łóżka.
Z kinem problem jest taki, że ludzie wstają na napisach, śpieszą się gdzieś, muzyka jeszcze gra, a ci już wstają i zaczynają gadać, no strasznie mnie to wkurza. I światło zapalili za wcześnie, nie płaczę – nigdy, kiedy jest jasno, taka zasada.
Po powrocie do domu wziąłem ją na rozmowę, nie mogłem pozwolić się zbyć, bo mama coś knuła, własne dziecko zawsze to wie.
– Dlaczego, skoro tylko na jakiś czas, zabieramy wszystkie rzeczy, w takim razie? – Jak się przemyśli pytanie i użyje mądrych słów, to człowieka poważniej traktują.
– Bo jeśli tam będzie dobrze, to zostaniemy może trochę dłużej, co ty na to?
– Nie.
– Ale przecież lubisz się bawić na wsi, lubisz pole obok strumyka, ciastka, które robi dziadek, też lubisz.
– Ale ty dziadka nie lubisz.
Mama na mnie spojrzała, zrobiło się nagle jakoś uroczyście, chciała mnie wziąć na kolana, ale tylko pokręciłem głową, no bez przesady, te czasy minęły. To mi oczami pokazała, żebym usiadł, a że już ją znam, to wiem, które spojrzenie oznacza którą rozmowę. Poza tym ona myśli, że jak mnie przytuli i będzie miła, to wszystko łyknę, tyle że, jak mówię, te czasy minęły. Mam swoje życie, normalnie. Gdy poszedłem do szkoły, to się zaczęło i jestem tam kimś.
Żeby się teraz nie okazało, że jestem jakiś nieczuły. Wiem, co to znaczy: mój tato był nieczuły, kiedy znalazł lepszą rodzinę od nas, ale to było tak dawno, że w ogóle nie pamiętam. Mama zawsze powtarzała, że był nieczuły, taki strasznie nieczuły i żebyś ty, Jeremi, był czuły. Siedzę i myślę o tym, żebym nie był nieczuły, ale i żebym nie dał się przekupić przytulaniem. Trochę mnie ciśnie w żołądku, jak mamie robią się takie oczy, a od kiedy ma niestrawności, to się dzieje coraz częściej.
– Kochanie, musisz wiedzieć, że jestem chora – zaczęła i chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wiedziałem, że należy jej przerwać, wkroczyć po męsku, bo gdyby dalej tak mówiła, to zaczęłaby płakać.
– Wiem, chodzisz na kroplówki, które czyszczą organizm, i masz od nich niestrawności.
– Właśnie. I może niedługo będę musiała obciąć włosy.
– Proszę cię bardzo.
– Zupełnie obciąć, znaczy ogolić.
– Ale że na pałę?
– Tak się nie mówi, Jeri, na łyso, całkiem.
– Dlaczego?
– Bo przez kroplówki włosy robią się coraz słabsze i będą mi wypadały, więc wolę to wyprzedzić i sama obciąć.
I niby dlatego musimy się wyprowadzić na wieś, gdzie nawet kina nie ma, a do mojej szkoły jest daleko strasznie, bo godzinę pociągiem. W jedną stronę! Nie lubię szkoły, jestem normalny, ale lubię przerwy i po szkole zawsze idziemy do miasta, mamie mówię, że to dodatkowe zajęcia, a tak naprawdę mam trochę czasu na swoje interesy.
Tak siedzę, myślę i nagle do mnie dotarło, spojrzałem na nią uważnie, odwróciła wzrok, czyli że mam rację. To musi być rak. Nie inaczej, głupi nie jestem, ale skoro w szpitalu jej nie powiedzieli, to też się nie wygadam.
– Wyzdrowiejesz – stwierdziłem, a ona zaczęła płakać.
Całe to płakanie było czymś nowym w naszej znajomości, zaczęło się razem z kroplówkami i nocnym bieganiem do łazienki, wcześniej nic. No może na filmach wieczornych, z natury raczej romantycznych. Pod koniec, jak już było wiadomo, że się pokochają, mama wysmarkiwała łzy, ja tylko czasami, ukradkiem i raczej w rękaw. Jeszcze gdy się spotykała z Esterą, czyli swoją siostrą, i zaczynały hałasować rozmową o tylko sobie znanych sprawach. Machały rękami, uderzały nimi w kolana, nie zawsze swoje, zakrywały usta i otwierały szeroko oczy, nachylały się do siebie coraz bardziej, prawie dotykały czołami, niemal spadały z krzeseł – wtedy też zdarzało jej się płakać, ale głównie ze śmiechu. A w codzienności to nic.
Budziła się w lepszym nastroju, niż zasypiała. Wiązała włosy gumką i urządzała w kuchni zamieszanie, zapach kawy, ciepłego mleka, krojenie chleba, wydawanie mi rozkazów w stylu podaj to, posmaruj tamto, radio z muzyką, które wyłączała o pełnej godzinie, żeby uniknąć wiadomości, co wykorzystywała na odpytywanie mnie z zadań domowych i życia. Potem wychodziliśmy, ja do szkoły, ona do pracy w szpitalu. Już za progiem mieszkania mnie porzucała, nic nie mówiła, chociaż szliśmy razem jeszcze kilkadziesiąt metrów. Wyciągała z torby goździki, które zawsze nosiła w pudełeczku po tic tacach, i brała jednego do buzi. Raz dałem się namówić, ale piekło w język i strasznie śmierdziało, więc zostałem, jak normalni ludzie, przy gumach do żucia. Czasami, po dobrym poranku, podglądałem jej twarz, marszczyła czoło, patrzyła na drogę, ale jakby bardziej do środka patrzyła, coś knuła, lubiłem ją taką. Ale bywało, że mnie wkurzała, zwłaszcza jak się nie wyspałem, kroki stawiała tak wielkie, że musiałem za nią pędzić – na jej jeden przypadało półtora mojego, wiem, sprawdziłem. Była dla mnie świetnym ojcem, którego nie miałem, ale to tak, że praktycznie w ogóle za nim nie tęskniłem – poza tym był to człowiek nieczuły. A kilka tygodni temu, kiedy poszła na zwolnienie, to zupełnie rozmiękła. Musieli ją tymi kroplówkami strasznie wypłukać.
Tak patrzę na nią, trochę mnie złości, że ryczy od dobrej minuty, z drugiej strony wiem, że z rakiem to nie są przelewki, pan od matematyki, jak raz dostał, to nigdy już do szkoły nie wrócił. Nie, nie umarł, chodzi czasami po mieście, widziałem, tylko mu cała radość odeszła.
– Wyzdrowiejesz – powtórzyłem, ale tym razem ostro, co chyba ją trochę ucieszyło.
– Właśnie żeby wyzdrowieć, chcę, żebyśmy pomieszkali chwilę u dziadka, bo od kiedy przestałam chodzić do pracy, mamy coraz mniej pieniędzy i…
– Mogę coś skołować.
– Co to znaczy?
– Ile ci potrzeba?
– O czym ty mówisz, kochanie? Masz dwanaście lat, jesteś za młody, żeby iść do pracy.
– Ile ci trzeba?
– Gdy zamieszkamy u dziadka, nie będziemy musieli płacić za wynajem mieszkania, a to pożera nam większość wydatków. Poza tym to nie jest twoje zmartwienie, kochanie.
I tak nadaje, że nie mamy pieniędzy na mieszkanie, a potem że to nie jest moje zmartwienie, co chwila – swoim zwyczajem – wyjeżdżając z tym kochanie. Taka gadka, całe życie taka gadka.
A z dziadkiem chodzi o to, że dziwaczeje, tak twierdzi mama, ale moim zdaniem zawsze był trochę psychiczny, całe moje życie. Tyle że teraz mu się nasila, zapomina coraz więcej, co się okazało, jak poszedł do miasta i nie potrafił z niego wrócić, tylko policja go przywiozła do domu. Raz chciałem zabić mojego dziadka, miałem nawet plan z alibi. A jak chcesz kogoś zabić, ale naprawdę zabić, to musi być miłość. Teraz to wiem, bo wcześniej myślałem, że to właśnie wszystko jest, tylko nie miłość, ale to później opowiem.
– Idę na podwórko do Augusta.
– Dobrze. Kocham cię, Jeri, wiesz o tym?
– O Boże.

2

Przeprowadzamy się.
Od początku wiedziałem, że i tak postawi na swoim, matki to lubią.
Sprawa jest taka, że teraz faktycznie będę do szkoły dojeżdżał pociągiem, ponad godzinę w jedną stronę i z powrotem tak samo. Wszystko to już miałem obczajone, bo czasami nocowaliśmy u dziadka na wsi. Ze mną, w drodze do pracy – sami dorośli w koszulach, rano pozapinani tacy cali pod szyję i niezadowoleni, a kiedy wracają, to już bardziej zadowoleni, trochę wygnieceni, trochę rozpięci, chociaż głównie śpiący, generalnie niedobrze to wygląda. Znaczy prawie sami dorośli, bo oprócz mnie jeszcze jeździ głupia Baśka i Dawid laluś, z którymi mówimy sobie cześć, poza tym nie rozmawiamy, bo oni są z tych z pierwszej ławki i raczej nie jest dobrze ich lubić. Mamy z Augustem zasadę, że trzymamy ze swoimi. On jest o rok starszy, bo raz nauczycielka z biologii – straszne babsko z kurzajką na brodzie – się na nim zemściła i zostawiła go na drugi rok. Dla mnie dobrze, bo znaliśmy się już wcześniej z podwórka, gdzie od zawsze graliśmy w piłkę albo siedzieliśmy na trzepaku. Przyszedł do klasy i od razu zaczął rządzić, a ja razem z nim.
W całej tej przeprowadzce najbardziej mnie wkurza, że muszę wstawać o szóstej, żeby zdążyć na pociąg, który odjeżdża o szóstej czterdzieści, a jeszcze bardziej mnie wkurza, że nie będziemy już mieli z Augustem swojego podwórka – znaczy on będzie miał, bo dalej tam mieszka, tyle że beze mnie.
– Na pewno musicie się przeprowadzać? – zapytał, kiedy już się spotkaliśmy.
– No. Tak se wymyśliła, przestała chodzić do pracy i sam wiesz, u dziadka będzie za darmo.
– Dlaczego nie pracuje?
– Bo ma raka.
– O stary, umrze?
– No co ty, to moja mama.
– Od tego się umiera.
– Jest pielęgniarką, ma wtyki w szpitalu, zresztą już jej dają kroplówki, nie no, co ty. Poza tym Borys, ten od matematyki, nie umarł, nie?
– No nie.
– No widzisz. Jakby się udało trochę kasy skołować, tobyśmy zostali albo szybko wrócili, pogadaj z brachem.
– Co ty, on ze mną nie gada.
– A ze mną?
– No co ty.
Siedzieliśmy na boisku i nic nie ustaliliśmy.
Piłka przed nami, jakoś nie chciało się nikomu kopać.
Z bratem Augusta jest tak, że robi w biznesie, nigdy nas nie poważał, jak się mówi, bo już skończył zawodówkę i daje radę bez chodzenia do pracy. Jest kimś. Wiem, że robi w dragach, od Augusta, bo ten potrafi rozpracowywać zamki i kiedyś wszedł do pokoju brata, wszystko sprawdził, znalazł pod biurkiem szufladę, a pod nią jeszcze jedną, ale mniejszą, i w niej było ziele, tabletki, proszki i pieniądze. Nic nie wziął, bo brat pewnie by go zabił, ale tak się tylko mówi, najwyżej by go porządnie obił, chociaż z dilerami nigdy nic nie wiadomo. Tyle że pieniądze z tego są solidne i gdyby jakoś się wkręcić, to nie byłoby najgorzej. A czasu coraz mniej, za tydzień mamy się przenieść.
W końcu namówiłem Augusta, bo i jemu trochę hajsu by się przydało. Postanowiliśmy, że poczekamy na brata i jednak zaryzykujemy. Kupiliśmy dla niego paczkę papierosów, bo to wcale nie jest prawda, że młodym nie sprzedają, po prostu nie wszyscy.
Ale od tego czekania robiło się coraz gorzej, bo głupio, że wyjeżdżam i nie będzie Augusta, głupio, że mama ma raka, głupio, że nie mamy pieniędzy, i akurat ciężko o gorszego człowieka od mojego dziadka, więc stwierdziłem, że zapalimy. Najwyżej dostanie prezent trochę rozpakowany. Smakowały parszywie, jak zawsze, ale z papierosem się zawsze lepiej wygląda niż bez. Spaliliśmy i nie bardzo było wiadomo, co dalej robić. August zaczął się wygłupiać i chciał, żebyśmy zagrali w piłkę, ale nie miałem wcale ochoty. Coraz bardziej mnie wszystko bolało, tam, w środku, więc wyciągnąłem jeszcze jednego papierosa.
– Stary! Miało być po jednym, niczym go nie kupimy, jak wszystko zjarasz. – August chciał mi wyrwać papierosy z ręki.
– Przestań cały czas pieprzyć, że ona umrze! – wydarłem się na tyle głośno, że cofnął rękę.
– Przecież nic nie mówiłem, debilu.
Tego było za dużo. Czasami moje ciało rzuca się na kogoś, chociaż wcale tego nie chcę, i teraz rzuciło się na Augusta, co z samego założenia nie miało sensu, bo jest większy i prawie zawsze silniejszy. Nie wiem, jakim cudem udało mi się go położyć na ziemi, co długo nie trwało, już miał mnie zrzucić, ale wtedy pojawił się jego brat.
– Co jest, gówniarze? – Cały był roześmiany, musiał się nam przyglądać od dłuższego czasu. Normalnie byśmy się stawiali, że ma tak nie mówić, ale jeśli od kogoś zależy twoja przyszłość, to lepiej uśpić licho, jak się mówi.
– Mamy coś dla ciebie – powiedział August, wyjął mi z kieszeni pomiętą paczkę papierosów i dał bratu.
– Czego chcecie? – Od razu się poznał, ale papierosy i tak wziął.
– Potrzebujemy pieniędzy – powiedziałem. Na co brat się uśmiechnął, a potem zaczął się coraz bardziej śmiać, machnął ręką i już miał odchodzić, gdy dodałem: – No proszę.
– Kredki wam się skończyły?
– Jak nie zdobędę pieniędzy, to będziemy musieli się wyprowadzić.
– Ale młody, co mnie to obchodzi?
– No weź.
– Możecie iść na stację benzynową i myć szyby, August wie gdzie. Od pieniędzy na mieszkanie jest twoja stara, nie ty.
– Jego stara ma raka – wtrącił się August.
– Zamknij się – wysyczałem, bo wygadał tajemnicę, poza tym strasznie źle to brzmiało na głos.
– Z tego się wychodzi, przecież nie dam wam pieniędzy. Sorry, młody, będzie dobrze. No nic, spadam.
– Wkręć nas w biznes. – Złapałem go za rękaw, który pośpiesznie wyrwał. Chwycił Augusta za szyję, przycisnął do muru, zaczął dusić i uderzył z otwartej dłoni po twarzy, tak ze cztery razy. W końcu go puścił, znaczy rzucił na ziemię, i powiedział, że jeśli komukolwiek piśnie słówko, to go zabije, a wcześniej wygada ojcu, że August pali papierosy.
– A ja powiem, że dilujesz – krzyknął August, co było jednak o jeden most na rzece za daleko, jak się mówi, i wyprowadziło brata z równowagi. Skopał go solidnie, mnie tylko popchnął, kazał się wynosić i trzymać mordę na kłódkę, bo inaczej zabije.
Poszedłem, oczywiście.
Schowałem się za kamienicami, bo wiedziałem, że August tam przyjdzie. Jak było po wszystkim, usiedliśmy na murku. August miał czerwoną twarz, rozciętą wargę i trzymał się za brzuch. Wyciągnąłem z kieszeni ostatniego papierosa, co udało mi się go ukryć, i spaliliśmy na pół, ale paliłem tak, żeby jemu zostało więcej, bo jednak solidnie oberwał.
Kompletnie nie wiedzieliśmy, co zrobić z życiem, a coś przecież można było.
Nie chciało mi się wracać do domu, bo musiałbym pomagać mamie w pakowaniu i sprzątaniu. August mógł w sumie wracać, kiedy chciał, bo miał fajnych rodziców, na wszystko mu pozwalali, poza tym miał jeszcze młodszego brata, któremu to przypadała większość uwagi rodziców i z którym żył w jednym pokoju.
Poszliśmy na stację benzynową, gdzie akurat pracował Jarek, którego zbytnio nie poważaliśmy w szkole. Wzięliśmy go na bok, zapytaliśmy, jak interes. Mówił, że dzisiaj dobrze, bo zarobił trzynaście złotych. Tyle za całe popołudnie pracy, co jest jakąś kpiną, ale tego mu nie powiedziałem. Najwięcej wyciągnął prawie siedemdziesiąt złotych, ale generalnie do dwudziestu złotych dziennie, chociaż zazwyczaj mniej. Jak się zorientował, że potrzebne są pieniądze, to się przestraszył, że chcemy go wygryźć z interesu, i zaczął obniżać stawki. Sobie obliczyłem, że miesięcznie za taką harówę wyszłoby może sześćset złotych, czyli połowa kasy za wynajem mieszkania, i mi się żyć odechciało, więc wróciłem do domu.

 
Wesprzyj nas