“Kości mojej siostry” to thriller psychologiczny o reporterce wojennej cierpiącej na głęboki uraz psychiczny, która nabiera przekonania, że odkryła zbrodnię na progu własnego domu.


Kości mojej siostryKate Rafter jest odnoszącą sukcesy reporterką wojenną. Ona jest tą silną. Tą, która uciekła z Herne Bay i od wspomnień, które wiążą się z tym miejscem. Jej siostra Sally tego nie zrobiła.

Zamiast uciec, pije alkohol. Ale kiedy umiera ich matka, Kate jest zmuszona wrócić do dawnego domu rodzinnego.

Pierwszej nocy budzi ją przerażający krzyk. Jaką tajemnicę przypadkiem odkrywa Kate? I czy ma w sobie dość siły, żeby odkryć prawdę… I wyjść cało z tej sytuacji?

Nuala Elwood przeprowadziła się do Londynu mając dwadzieścia kilka lat, żeby zrobić karierę jako piosenkarka i autorka tekstów, ale zamiast tego ostatecznie zajęła się pisaniem książek. Pochodzi z rodziny dziennikarskiej i to właśnie jej bliscy zainspirowali ją do napisania powieści o reporterce wojennej, która cierpi na zespół stresu pourazowego. Kości mojej siostry to jej debiutancki thriller.

Nuala Ellwood
Kości mojej siostry
Przekład: Dorota Pomadowska
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 28 czerwca 2017
 
 

Kości mojej siostry


Prolog

Teraz jest już bezpieczna. Wolna od swoich demonów. Miejsce jej wiecznego spoczynku jest ciche i spokojne. Mała, niewielka, wodna oaza ciszy. Kiedy patrzę na statek wycieczkowy pełen turystów, którzy właśnie schodzą na brzeg, myślę sobie, że to miejsce by jej się spodobało. Uznałaby je za odpowiednie.
Trudno uwierzyć, że po tak nagłej śmierci kiedykolwiek mogłaby zaznać spokoju, ale mam nadzieję, że tak się stanie.
Moja siostra. Moja piękna siostra.
„Bezpiecznej podróży”, szepczę. I boleśnie wzdycham, kiedy wrzucają jej prochy do głębokiej toni. Może to i koniec.
Statek wycieczkowy napełnia się turystami, a ich podekscytowane głosy rozbrzmiewają w powietrzu, kiedy tam stoimy, trzy zgnębione dusze, które składają ostatnie pożegnanie. Kiedy przyglądam się, jak ona odchodzi, znowu przychodzi mi do głowy myśl, która prześladuje mnie od chwili, gdy umarła.
Jak to możliwe, że z nas dwóch to ja jestem tą, która przeżyła?

część pierwsza

1

Posterunek policji w Herne Bay Niedziela, 19 kwietnia 2015 10.30

– Czy chciałaby pani, żebym powtórzyła pytanie?
Lekarka mówi, ale trudno ją usłyszeć w szumie głosów.
– Kate? – Lekarka wierci się na krześle.
– Przepraszam, może pani powtórzyć? – Próbuję się skupić.
– Może zamknąć okno? Na zewnątrz jest dość duży hałas.
Ma zamiar wstać, ale wyciągam rękę, żeby ją powstrzymać. Wzdryga się, a ja uświadamiam sobie, że błędnie wzięła mój gest za agresję.
– Nie – odpowiadam, kiedy znowu siada, zakłopotana. – W porządku. Po prostu myślałam, że usłyszałam… Nic… Nieważne.
Nie wolno mi powiedzieć jej o tych głosach.
Kiwa głową, a na jej twarzy pojawia się półuśmiech. Dobrze znany teren. Halucynacje słuchowe. Głosy w głowie. Istny raj dla niej, psycholożki klinicznej. Bierze do ręki swój notatnik i celuje długopisem w nową kartkę.
– Dobrze – zaczyna, a w miarę jak jej pióro przesuwa się po papierze, błysk srebra mocuje się z promieniami porannego słońca. – Te rzeczy, które pani słyszy, Kate, czy może mi je pani opisać? Czy to jakieś rozpoznawalne głosy?
– Nie wiem, o czym pani mówi – warczę.
– Trudno pani je rozpoznać?
– Proszę posłuchać, wiem, co pani tutaj robi – odpowiadam lakonicznie. – Ale nie uda się pani, bo nie jestem tym, za kogo mnie pani uważa.
– A za kogo panią uważam?
– Za obłąkaną kobietę, która słyszy głosy, widzi różne rzeczy, wyobraża sobie różne rzeczy. Uważa pani, że to wszystko jest w mojej głowie.
Ale kiedy mówię, one stopniowo powracają, przybierając na sile i zanikając niczym głos radia pomiędzy częstotliwościami. Shaw coś mówi, lecz nie słyszę jej z powodu tych krzyków. Stara kobieta lamentuje. Młody ojciec biegnie przez ulice, trzymając w ramionach zmasakrowane ciało swojej córeczki. Moi najwierniejsi towarzysze, którzy powracają do mnie za każdym razem, kiedy jestem w stresie.
Nie potrafię sobie pomóc. Zatykam uszy dłońmi i tak je trzymam. Głosy rozpływają się w cichy szmer, niczym dźwięk, który słychać, kiedy przykłada się muszlę do ucha. Widzę moją matkę, jej policzek przyciśnięty do mojego policzka. Posłuchaj, kochanie, słyszysz? To ocean mówi do ciebie. A ja jej wierzyłam. Wierzyłam, że w środku muszli skrywa się morze, chociaż to, co słyszałam, tak naprawdę było powietrzem odbijającym się od ścianek poskręcanego wnętrza. Wierzyłam jej, ponieważ tego potrzebowałam. Była moją matką i nigdy nie kłamała.
– Kate?
Widzę, że usta Shaw się poruszają. Wypowiada moje imię. Wpatruję się w nią przez chwilę, a ona odwzajemnia moje spojrzenie. Ma brudnozielone oczy, w kolorze zimowego morza, którego obraz mam w głowie. Teraz staje się coraz głośniejsze, fale uderzają o skały.
– Kate, proszę. – Shaw podnosi się z miejsca. Ma zamiar wezwać pomoc.
Zmuszam się do tego, żeby zdjąć dłonie z uszu i je spleść. Bransoletka z oliwinów, którą Chris podarował mi na naszą ósmą rocznicę, zsuwa się w dół mojej ręki i zatrzymuje na nadgarstku. Przesuwam palcem po powierzchni kamieni, pocierając je niczym lampę dżina. Powiedz życzenie, myślę sobie. Pamiętam wieczór, kiedy Chris dał mi tę bransoletkę. Byliśmy w Wenecji. Trwał karnawał i kiedy kluczyliśmy przez spowite mgłą ulice, podziwiając wyrafinowane kostiumy uczestników zabawy, Chris wsunął mi coś do kieszeni. „Za kolejne osiem lat”, wyszeptał, kiedy zapięłam bransoletkę na nadgarstku. Zamykam oczy. Zwróć mi go, proszę.
– Jak ostatnio pani sypia? – pyta doktor Shaw. – Jakieś koszmary?
Potrząsam głową i próbuję się skupić, ale jestem w stanie myśleć jedynie o Chrisie i tamtej wycieczce do Wenecji. W powietrzu unosi się zapach wody z weneckich kanałów.
– Bardzo ładna – stwierdza Shaw, wskazując gestem dłoni na bransoletkę.
– Widocznie oliwin chroni przed koszmarami – wyjaśniam szeptem.
– I to działa?
Nadal pocieram kamień palcem wskazującym i kciukiem. Przynosi to dziwną ulgę.
– Czy ten kamień pani pomaga, Kate?
Nie ma zamiaru odpuścić. Biorę łyk wody z plastikowego kubka, który przyniesiono mi godzinę wcześniej. Jest chłodna i zalatuje chemikaliami, ale lepsze to niż smród kanałów.
– Miałam dziwny zły sen – odpowiadam, wycierając usta wierzchem dłoni. – Kto by nie miał? To były ciężkie tygodnie.
Kiedy Shaw nadal pisze, wpatruję się w swoje stopy i przez sekundę widzę części ciała zastygnięte w błocie, niczym jakieś makabryczne puzzle. Zapytała mnie o koszmary, ale od czego mam zacząć? Czy mam jej powiedzieć o tym, że stoję w głębokich grobach i czuję, jak stopy zapadają mi się w ziemi, a palce u stóp ociekają płynami ustrojowymi? Czy mam jej opowiedzieć o tych ciągnących się w nieskończoność nocach, kiedy budzę się, błagając o jakiś dźwięk, o rozmowę, o cokolwiek poza tym nieustannym milczeniem zmarłych? Nie, ponieważ jeśli to zrobię, to tylko potwierdzę jej podejrzenia. Muszę się skupić i wyprzedzać ją o jeden krok albo będzie po mnie. Kiedy Shaw przerywa pisanie i podnosi wzrok, pocieram oliwin, żeby mnie ochronił.
– A powiedziałaby pani, że te złe sny nasiliły się, odkąd wróciła pani do Herne Bay?
Odstawiam plastikowy kubek na stół i siadam wyprostowana na krześle. Muszę przestać pozwalać na to, żeby moje myśli gdzieś błądziły. Muszę być czujna, ostrożna. Każde słowo, które tutaj wypowiadam, może zostać użyte przeciwko mnie.
– Nie, nie nasiliły się – odpowiadam, próbując zapanować nad swoim głosem. – Po prostu stały się rzeczywistością.

2

Niedziela, 12 kwietnia 2015 Tydzień wcześniej

Dygoczę, kiedy wysiadam z pociągu i staję na opustoszałym peronie. Morskie powietrze smaga mnie ze złością po twarzy, gdy zakładam pokaźnych rozmiarów plecak i zmierzam ku wyjściu. Zegar dworcowy pokazuje dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dziewięć. Czuję się nieswojo, brnąc tak przez tę dokuczliwą ciszę. Czy podjęłam właściwą decyzję? Przystaję i zastanawiam się, czy nie wsiąść z powrotem do pociągu, ale silnik wyłączono i kierownik pociągu w odblaskowej kamizelce otwiera drzwi, żeby pozwolić pracownikom firmy sprzątającej wykonać swoją robotę. Ostatni przystanek, koniec trasy.
Naciągam ciaśniej cienką marynarkę, udzielając samej sobie reprymendy za to, że cieplejszy płaszcz został na dnie plecaka. Zapomniałam, jak zimno potrafi być w Herne Bay wieczorami, nawet w kwietniu. Moja matka nazywała to „zimnem przeszywającym do szpiku kości”.
Kiedy podchodzę do schodów, rozglądam się dookoła w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia, ale niczego takiego nie znajduję. Jestem tutaj jedyną osobą.
Mam nadzieję, że dostał moją wiadomość.
Spośród wszystkich sytuacji, w których znalazłam się w ciągu wielu lat, w żadnej nie czułam się tak nieswojo jak wtedy. W Herne Bay. Gdzie wcześnie zapada ciemność, a życie jest równie przewidywalne jak przypływy. Przetrwanie tych kilku kolejnych dni miało pochłonąć wszystkie siły, jakie mi pozostały.
Kiedy wchodzę w półmrok hali dworcowej, telefon wibruje mi w kieszeni, zatrzymuję się więc przy czerwonej poświacie automatu z napojami, żeby odebrać.
– Cześć. Och, w porządku. Wspaniale. Zaraz tam będę.
Gdy wychodzę ze stacji i dostrzegam srebrną limuzynę zaparkowaną na pustym postoju taksówek, zaczyna padać drobny deszcz. Macham do mężczyzny siedzącego za kierownicą, zdecydowanym krokiem idąc w kierunku samochodu, z ciężkim plecakiem, który wpija mi się w ciało. Szwagier odwzajemnia mój gest, ale się nie uśmiecha. Wie, że moja obecność w Herne Bay spowoduje kłopoty. Tym bardziej jestem mu wdzięczna, że przyjechał mnie odebrać. Jest jedynym członkiem mojej rodziny, który jeszcze chce ze mną rozmawiać.
– Cześć, Paul – wzdycham, otwierając drzwi. – Dziękuję, że wyjechałeś po mnie o tej porze. Naprawdę to doceniam.
– Nie ma sprawy – odpowiada. – Wrzuć plecak na tylne siedzenie. Tam jest więcej miejsca.
Sama mam ochotę wrzucić się na tylne siedzenie i udawać, że jestem w Londynie w jakiejś anonimowej taksówce i jadę do domu, do swojego własnego łóżka. Przejażdżka ze stacji do domu mojej matki należy do krótkich, przekonuję sama siebie, wrzucając plecak do tyłu i siadając z przodu na miejscu dla pasażera. Zapinam pasy, odchylam się do tyłu i zamykam oczy. Jestem w domu, cokolwiek to oznacza.
– Jesteś pewna, że chcesz zatrzymać się w domu swojej matki? – pyta Paul, kiedy wyjeżdżamy z parkingu. – Chciałem tylko powiedzieć, że możesz przenocować u nas. Jesteś więcej niż mile widziana.
– Dzięki, Paul – odpowiadam, podczas gdy za oknem przesuwają się znajome krajobrazy. – Nie chcę sprawiać wam kłopotu.
– Nie sprawiłabyś kłopotu – zapewnia. – To byłaby przyjemność.
– Och, daj spokój – odpowiadam. – Wątpię, czy dla Sally to byłaby przyjemność. Wyobrażam sobie jej wyraz twarzy, kiedy pojawiłabym się pod drzwiami.
– W porządku – zgadza się. – Może wobec tego hotel? Na bulwarze nadmorskim otwarto nowy hotel, ładny i komfortowy, spodobałby ci się.
– Szczerze mówiąc, dom mamy będzie idealny – odpowiadam zdecydowanie. – Zostaję tutaj zaledwie kilka dni i mimo wszystko, po tym, co się stało, dobrze będzie spędzić tam trochę czasu. Daj mi szansę, żebym to wszystko zrozumiała.
– Dobrze – zgadza się. – Ale istnieje taka możliwość, jeśli zmieniłabyś zdanie.
– Dzięki, Paul.
Milczy przez resztę podróży, a ja patrzę przez szybę, kiedy tak jedziemy przez ledwo widoczne ulice, których nazwy rozmazują się przed moimi oczami niczym atrament rozpuszczający się w wodzie. Burczy mi w brzuchu i nagle kręci mi się w głowie. Zawsze tak się dzieje, gdy tutaj wracam. Jakbym miała alergię na to miejsce.
– Czy mogłabym otworzyć okno? – pytam Paula, modląc się, żeby nie zwymiotować na jego nieskazitelną tablicę rozdzielczą.
– Proszę bardzo – odpowiada, wskazując gestem dłoni na przycisk przy klamce u drzwi.
– Już lepiej – wzdycham, kiedy podmuch zimnego powietrza uderza w moją twarz, chociaż ostra woń ryb nie pomaga.
Wkładam dłoń do kieszeni i przesuwam palcami po uspokajającej powierzchni mojego pióra na szczęście. Pióro – piękne srebrne pióro wieczne z wygrawerowanym moim imieniem – to podarunek od Chrisa na naszą pierwszą rocznicę. Było ze mną wszędzie – w Syrii, Afganistanie, Iraku, Kongu. Kiedy go dotykam, wiem, że jestem bezpieczna.
– Tak tutaj cicho – szepczę, zostawiając pióro w kieszeni, podczas gdy samochód w żółwim tempie wspina się na wzgórze, w kierunku Smythley Road.
Zapomniałam o tej kurtynie ciszy, która opada na miasteczko w nocy. Kiedy wyglądam przez szybę, wyobrażam sobie mieszkańców Smythley Road opatulonych w swoich łóżkach, niczym bohaterowie opowiadań Edgara Allana Poego, które pożerałam jako dziecko, zagubionych w swoich „małych niszach śmierci”. To był mój dom rodzinny, ten świat ciszy.
– Jesteśmy – oznajmia Paul, gdy samochód się zatrzymuje.
Jego głos sprawia, że podskakuję i podnoszę wzrok na dom, przed którym zaparkowaliśmy. Numer czterdzieści sześć – pozbawiony życia bliźniak z lat trzydziestych dwudziestego wieku, pokryty szarym tynkiem kamyczkowym, niegdyś nieskazitelnie białym. Nadal pamiętam numer telefonu – 654345 – i moją mantrę z dzieciństwa: „Nazywam się Kate Rafter i mieszkam przy Smythley Road pod numerem czterdziestym szóstym z moją mamą, tatą i siostrą Sally”. Oczy mi wilgotnieją, ale powstrzymuję łzy, przypominając sobie, że przecież zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok.
Kiedy otwieram drzwi i wysiadam na chodnik, płuca mi się kurczą, niczym wstęp do ataku kaszlu, i muszę się uspokoić, opierając dłonie na masce samochodu.
Minął zaledwie tydzień, to wszystko, tłumaczę sobie. Kilka dni morskiego powietrza i podpisywania dokumentów dotyczących mamy, a potem powrót do pracy, powrót do normalności.
– Dobrze się czujesz?
Paul stoi za mną. Zdejmuje mi plecak z ramienia i prowadzi mnie w kierunku domu.
– Wszystko dobrze, Paul, jestem po prostu zmęczona.
– Jesteś pewna, że nie dasz się przekonać, by zamieszkać w hotelu?
– Nie, naprawdę – odpowiadam, kiedy idziemy wzdłuż podjazdu. – Potrzebuję solidnie się wyspać, to wszystko.
– Jestem pewien, że tutaj się wyśpisz – stwierdza pogodnie. – Jest ładnie i spokojnie. Nie wiem, jak ty dajesz radę tak przeskakiwać z jednego piekła w drugie. Ja byłbym wykończony.
Uśmiecham się z żalem. Dla większości ludzi właśnie to jest najważniejsze – dobrze się wyspać. Wyobrażam sobie Paula w Homsie albo Aleppo, chrapiącego wniebogłosy, podczas gdy wokół niego ludzie walczą, żeby przeżyć.
Stoję na progu, wpatrując się w drzwi. Nadal wydaje się nie do pomyślenia, że za nimi nie ma mojej matki, z ciągnącym się za nią zapachem wypieków. Moja matka była tym domem. To był jedyny świat, jaki znała.
– Zostawiam cię tutaj – oznajmia Paul, przerywając moje myśli. – Tu są klucze. Chubb jest do frontowych drzwi, a ten klucz do tylnego wejścia. Jeśli będzie ci zimno, termostat jest w kuchni nad czajnikiem. Wpadnę rano sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku.

 
Wesprzyj nas