“Historia pewnego małżeństwa” to opowieść o nowoczesnym małżeństwie, w którym wszystko świetnie się układa, aż do chwili, gdy przestaje się układać.


Historia pewnego małżeństwaCo było przyczyną rozpadu? Powieść jest próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy można zrozumieć, co się dzieje, kiedy dwoje ludzi przestaje się kochać. Czy można pojąć istotę miłości i to, co uczucie z nami robi?

Mężczyzna usiłuje zrozumieć, jak mogło dojść do rozstania, skoro on i jego żona tak bardzo się kochali i chcieli dla siebie tak dobrze. Próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co poszło nie tak, Bada wszystkie wspólnie przeżyte lata z punktu widzenia żony. Usiłuje zobaczyć samego siebie i ich związek jej oczami, wyobraża sobie, co mogła przeżywać.

To opowieść o miłości, o tym, czym miłość jest i czym może być, o największych oczekiwaniach, jakie mamy wobec siebie i wobec tej drugiej osoby.

Geir Gulliksen
Historia pewnego małżeństwa
Przekład: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 28 czerwca 2017
 
 

Historia pewnego małżeństwa


1

– Możesz opowiedzieć o nas?
– O nas?
– Opowiedz mi, jakbym nic nie wiedział.
– Byliśmy parą.
– Tak. Coś więcej?
– Byliśmy mężem i żoną. Pobraliśmy się.
– I jeszcze?
– Byliśmy rodzicami. Mieliśmy razem dzieci.
– Nie o to mi chodzi. Opowiedz o nas dwojgu. Co się z nami stało?
– Żyliśmy razem.
– Dbaliśmy o siebie nawzajem?
– O co ci chodzi? Owszem, dbaliśmy.
– No a potem, pewnego dnia?
– Potem, pewnego dnia? Chcesz, żebym o tym opowiedziała?
– Muszę usłyszeć, co się z nami stało. Nie rozumiem tego.
– Dla mnie to też nie jest całkiem jasne.
– A nie mogłabyś mimo wszystko opowiedzieć?
– Chyba nie potrafię. Nie, nie chcę, nie mogę.
– Chcesz, żebym ja opowiedział? No dobrze.

2

Muszę sobie wyobrazić, jak się czuła tamtej wiosny, któregoś z tych dni, zanim to wszystko się wydarzyło. Była w połowie życia, wchodziła przez otwarte drzwi do wszystkich pokojów i we wszystkie sytuacje. Otaczające ją ciała przypominały życzliwy las, lekko poruszała się między nimi, potrafiła rozmawiać z każdym. Dawniej zawsze nosiła długie włosy, ale odkąd związała się ze mną, strzygła je na krótko i farbowała na ciemniejszy kolor. Każdej nocy spała na boku, z dłonią pod własnym policzkiem. Leżałem za nią, sypialiśmy nago, obejmowałem ją, a ona czuła na plecach ciepły przód mojego ciała. Nocą byliśmy tylko we dwoje, rano budziliśmy się po różnych stronach łóżka. Budziłem ją ja albo dzieci. Pokoje były jasne, głosy łagodne. Długo nie da się tego pamiętać inaczej niż jako nieoczekiwane i niezasłużone szczęście. Siadywaliśmy razem przy owalnym stole, duński design ze stali i białego tworzywa. W tamtą sobotę, kiedy go kupowaliśmy, był dla nas zdecydowanie za drogi, ale przywykliśmy już do takiej sytuacji, dług rósł, a my o nim nie myśleliśmy. Siadywaliśmy przy tym stole rano i wieczorem, dzieci odrabiały przy nim lekcje. Później zrobił się za duży, to ona go dostała, a nowa kuchnia, w której go ustawiła, była mniejsza. W końcu go sprzedała, teraz stoi u innych ludzi: stół dostał nowe życie, jak wszystko, co należało do nas obojga.
Jeździła na rowerze pod jasnymi koronami drzew. Oddychała przez otwarte usta. Wbiegała po schodach za każdym razem, kiedy musiała się dostać na wyższe piętro, czyli często. Nigdy nie jeździła windą, nie lubiła stać w miejscu. Tego dnia rano miała wykład dla pracowników któregoś z ministerstw. Poszło jej dobrze, czuła, że jej słuchają (ich twarze obracały się ku niej jak rośliny, które się budzą i wyciągają do światła). Później dyrektor do spraw komunikacji chciał zawrzeć z nią nową umowę, ustalili, że porozumieją się mailowo; podchodziły kolejne osoby, żeby podziękować za wykład. I nagle, już przy wyjściu, zatrzymał ją jakiś mężczyzna, nie mogła zrozumieć, w jaki sposób to zrobił. Stanęła, czekając na niego, a on przedzierał się przez tłum; patrząc na nią, przytrzymywał ją wzrokiem. Coś było w jego oczach, coś łagodnego i natarczywego, pewnego siebie i poszukującego, nie potrafiła tego określić. Nawet już po wszystkim nie wiedziała, co to mogło być, nie umiała tego wytłumaczyć sobie, a z całą pewnością mnie.
Był wysoki i rzucał się w oczy, ale nie tylko z powodu wzrostu. Miał pociągłą twarz, oczy odrobinę skośne, a na skórze drobne blizny, może jako nastolatek zmagał się z pryszczami. Nie był zbyt przystojny, nawet ja, niebędący zbyt obiektywnym obserwatorem, powinienem mieć prawo tak powiedzieć. Ale miał coś kuszącego i niewyjaśnionego w oczach, a może w uśmiechu lub w sposobie, w jaki przechylał głowę na bok. Czekała, aż do niej podejdzie, a on zbliżał się uśmiechnięty, z determinacją przepychał się między ludźmi wychodzącymi z sali. Poczuła uderzenie gorąca, nie wiedziała dlaczego. Chwilę później już stali i patrzyli na siebie, ona z nadzieją, że jej twarz wyraża coś w rodzaju rozbawionego wyczekiwania: co on tak bardzo chce jej powiedzieć? Jej twarz miała mu przekazać, że on ją zatrzymuje i chociaż nie jest pewna, czego od niej chce, to jest skłonna z umiarkowaną życzliwością przyjąć wszystko. Zaczął mówić. Coś o perspektywie zdrowia publicznego, czyli właśnie o tym, co interesowało ją najbardziej. Powiedział coś, co mogłoby paść z jej ust, ale uważała, że sformułował to lepiej. A może było inaczej? Może to, co mówił, wydawało się lekko zniekształcone, jakby się wysilał, żeby dostosować się do jej perspektywy, ale nie bardzo to potrafił, ponieważ nie był w stanie zrezygnować z własnej. To ostatnie jest raczej nadinterpretacją z mojej strony, nikt nie musi mi tego tłumaczyć, sam dobrze wiem. Albo było przeciwnie: uznała, że jego opinie wnoszą coś nowego, pokazują pewną swobodę. Wyszedł razem z nią z sali, towarzyszył jej w drodze na dół po wszystkich schodach. Doszli do jej roweru i dalej rozmawiali, gdy go odpinała i szykowała się do jazdy.
Później jechała wolno ulicami, zmierzała do biura, ale się nie spieszyła. W to przedpołudnie wszystko chciało się jej pokazać: drzewa, lipy czy klony, nie interesował jej ich gatunek, lśniąca sroka ładnie kręcąca ogonem, młode listki, które ledwie się poruszały na niedostrzegalnym wietrze. Dobrze się czuła. Czuła, że lubi siebie i swoje życie. Wszystko, co żyło, otwierało się przed nią, wszędzie, gdzie tylko się znalazła.
Niczego się nie bała.

Kiedyś była młodą dziewczyną, teraz stała się dorosłą kobietą. Miała dwadzieścia pięć lat, kiedy ją poznałem, to już dawno temu, a ja byłem od niej o kilka lat starszy.
Nazywałem ją Timmy. Nosiła zupełnie inne imię, zwykłe dziewczęce imię, ale sama nie za bardzo je lubiła. Pewnego wieczoru, kilka tygodni po tym, jak zostaliśmy parą, leżeliśmy w łóżku w jej starym mieszkaniu i oglądaliśmy w telewizji Timmy’ego Świerszcza 2. Właściwie niczego nie oglądaliśmy, spędziliśmy w łóżku kilka godzin, wstaliśmy coś zjeść, znów się położyliśmy i tak długo byliśmy zajęci sobą, tym, co nasze ciała mogą razem osiągnąć, że w końcu potrzebowaliśmy przerwy. Popijaliśmy wodę, przerzucałem kanały telewizyjne, przeskoczyłem jakiś stary film Disneya, a ona poprosiła, żebym do niego wrócił. Pooglądaliśmy go i oboje się wzruszyliśmy, ale tylko ja płakałem. Miałem wtedy małe dziecko, z którym nie spędziłem tego dnia, podobnie jak całego tygodnia, bo wolałem być tutaj, w łóżku z nią. Zrozumiała, że to jest powodem moich łez. Udawała jednak, że sądzi, iż wzruszył mnie film, a później powiedziała, że zawsze wolała Timmy’ego od Pinokia, od Chipa i Dale’a, a nawet od Dumbo. Identyfikowała się z Timmym Świerszczem, ponieważ on zawsze starał się obrócić każdą sytuację na dobre, brał parasol i wychodził, śpiewał szczerze, z nadzieją, nawet kiedy wokół niego się ściemniało i nie miał pojęcia, gdzie jest.
– To przecież ty – powiedziałem. – To ty jesteś Timmy. Przecież zawsze chcesz wszystko naprawiać i nigdy się nie poddajesz, dopóki nie osiągniesz tego, czego pragniesz.
Podziwiałem ją już wtedy, taki był mój sposób na kochanie jej. Zrozumiała to dopiero później i długo przytłaczała ją myśl, że w moich oczach wydaje się taka fantastyczna. Odpowiedziała, że nigdy nie myślała o sobie jako o świerszczu, a ja – w ramach flirtu – zażartowałem, że podoba mi się sposób, w jaki ociera swoje tylne nogi o moje. Samo w sobie nic to nie znaczyło, nie było nawet zbyt zabawne, zorientowała się, że żałuję tych słów, że się zawstydziłem, że nie przywykłem do mówienia takich rzeczy. Zrozumiała, że przy niej staję się swobodniejszy, i to ją wzruszyło, albo się zakochała, jeśli w ogóle jest jakaś różnica między jednym a drugim. Od tego wieczoru zacząłem nazywać ją Timmy. Przezwisko przylgnęło, stało się raczej spieszczeniem, stało się jej imieniem, sama tak o sobie mówiła. Wielu naszych przyjaciół też zaczęło się tak do niej zwracać, koledzy z pracy również, kiedy zaczęła pracować.

Siedziała w swoim pokoju w biurze w świetle monitora. Przeglądała raport. Zajmowała się nim już długo, a dzisiaj szło jej lepiej. Pracowała skupiona, niczym się nie rozpraszała, nie otwierała maili ani nie sprawdzała wiadomości w internecie. Z okna miała widok na przedszkolny plac zabaw. Patrzyła na dzieci bawiące się w piaskownicy, ale ciągle myślała o raporcie. Miała wątpliwości co do niektórych tabel, liczby jej się nie zgadzały. Zrzuciła buty pod biurkiem, potarła o siebie bose stopy. Dłonią pogładziła kark, przypominało to pieszczotę. Drugą dłoń wsunęła pod bluzkę i dotknęła brzucha, przeniosła ją na biustonosz, przez chwilę bawiła się ramiączkiem.
Zadzwonił telefon, musiała uwolnić dłoń, żeby go odebrać. Dzwonił kolega z pracy, który musiał zostać w domu z chorym dzieckiem, prosił, żeby przesłała mu jakiś dokument. Odszukała dokument wśród tych dostępnych dla wszystkich pracowników i wysłała. Wróciła do punktu, w którym jej przerwano. Pomyślała o obiedzie, o mnie. Pomyślała o perspektywie zdrowia publicznego i o rowerze, o tym, czy w lesie będzie dostatecznie sucho, żeby pojeździć w weekend. Chciała wybrać się na rower sama albo z dziećmi. Najchętniej sama, bo miała ochotę na szybką jazdę, na wyciśnięcie z siebie wszystkiego. Pomyślała, że jest dopiero wtorek.
Spojrzała na zegarek. Pracowała skoncentrowana przez godzinę. Pomyślała, że może pójdzie siku, ale zdecydowała, że popracuje bez przerwy aż do lunchu. Chciała poprosić Kjersti o sprawdzenie części raportu. Zmieniła jednak zdanie, postanowiła, że poradzi z nim sobie sama. Była ambitna i obawiała się, że ktoś może uznać ją za słabą i niekompetentną. Na ekranie zobaczyła poruszający się cień. Za oknem przeleciała duża wrona, ciężko bijąc skrzydłami, kierowała się ku drzewu rosnącemu koło przedszkola. Przysiadła na cienkiej gałązce i na niej się huśtała. Timmy postanowiła wstrzymać się z rozmową z Kjersti. Zdecydowała, że jeszcze trochę popróbuje sama. Wrona przeniosła się na grubszą gałąź, nastroszyła pióra i przekrzywiła łepek, obserwując dwójkę dzieci, maluchy, ledwie dwuletnie, które siedziały nieruchomo w piasku z łopatkami w rękach. Przyłożyły łopatki do piasku, ale nie kopały w nim, tego się jeszcze nie nauczyły.

Przeciągnęła się powoli, z rękami wysoko w górze. Bluzka jej się podwinęła, odsłaniając goły brzuch. Pomyślała o mężczyźnie, z którym rozmawiała wcześniej tego dnia. Była pewna, że usiłował z nią flirtować. Nie podjęła flirtu, ale potraktowała go miło, z otwartością, musiał to zauważyć. Spodobała jej się rozmowa z nim. Spodobały jej się jego dłonie. Wyobraziła je sobie na własnych udach. Dość duże męskie dłonie na jasnej gładkiej skórze. Lubiła swoje uda, teraz już je lubiła, wcześniej nie, ani trochę, były takie delikatne, ale odkąd zaczęła biegać, stały się mocniejsze, bardziej umięśnione. Wyczuwała mięśnie po ich wewnętrznej stronie, chociaż siedziała nieruchomo. Pomyślała, że wieczorem opowie mi o tym mężczyźnie, z którym zaczęła rozmawiać po wykładzie. Na pewno mi się to spodoba. Lubiła to, co się działo między nami, kiedy opowiadała mi o innych mężczyznach, którym się przyglądała lub którzy przyglądali się jej. Wiedziała, że lubię o tym słuchać. Nie rozumiała dlaczego, ale to nie było takie ważne, nie musiała wszystkiego traktować jako problemu do rozwiązania.

 
Wesprzyj nas