“Siracusa” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny. Dwa zaprzyjaźnione małżeństwa – jedno z nastoletnią córką – postanawiają spędzić wspólnie wakacje. Włoskie krajobrazy, zabytki, pyszne jedzenie, wino… Brzmi jak przepis na urlop idealny? Raczej jak na katastrofę…


Relacje między czwórką znajomych, Finnem i Taylor Dolanami oraz Lizzie i Michaelem Shapnerami, stają się z minuty na minutę coraz bardziej napięte. Myśli Taylor kręcą się wyłącznie wokół jej córki, Snow, dorastającej, ekstremalnie nieśmiałej i wycofanej dziewczynki. W tym idealnie zgranym duecie brakuje miejsca dla Finna, który na przekór wszystkiemu postanawia cieszyć się przyjemnościami podróży i przysmakami włoskiej kuchni. W dodatku między Finnem a Lizzie, niegdyś kochankami, dzisiaj przyjaciółmi, znowu zaczyna iskrzyć.

Lizzie bardzo przeżywa kryzys swojego małżeństwa. Michael jest pochłonięty pracą nad nową książką i zdaje się coraz bardziej oddalać od żony. Wspólna podróż dla Lizzie jest sposobem na to, żeby ponownie się do siebie zbliżyli. Nie wie jednak, że od kilku miesięcy Michael starannie ukrywa przed nią romans z o wiele młodszą kelnerką…

Wycieczka marzeń dzień po dniu zamienia się w koszmar. Nikt jednak nie przeczuwa, jak tragiczny będzie jej finał.

„Siracusa” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny. Delia Ephron, znakomita pisarka i scenarzystka największych filmowych hitów, mistrzowsko buduje napięcie między bohaterami. Tę powieść trzeba przeczytać od razu, od deski do deski, tak bardzo jest wciągająca.

***

«Siracusa» jest niezwykle przejmującą, trudną podróżą do odległej krainy małżeństw innych ludzi: ich tajemnic, paradoksów, słabości i przyjemności. Delia Ephron pisze jak gwałtowna Patricia Highsmith. Jej opowieść perfidnie dopasowuje do siebie mniej lub bardziej szlachetne uczucia, którymi ludzie próbują związać się nawzajem na różne niedoskonałe sposoby, a z których czasem mozolnie starają się uwolnić. Wciągająca, pełna napięcia, oryginalna powieść.
Meg Wolitzer, autorka „Wyjątkowych”.

Delia Ephron (ur. 1944) – amerykańska pisarka, scenarzystka i dziennikarka. Jest autorką powieści dla dorosłych i młodzieży oraz scenariuszy do filmów: „Masz wiadomość”, „Gorąca linia”, „Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów” i „Czarownica”, a także . Współpracuje z „New York Timesem”, „Oprah Magazine”, „Vouge”, „More”, „The Wall Street Journal” i „The Huffington Post”.

Delia Ephron
Siracusa
Przekład: Agnieszka Walulik
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 16 czerwca 2017
 
 

Siracusa


Czy mam się ożenić? Być grzecznym chłopakiem?
Olśnić laskę zza płotu faustowskim kapturem i aksamitnym garniakiem?

Gregory Corso, Małżeństwo

Lizzie

Mam takie zdjęcie z czasu, kiedy miałam dwadzieścia dziewięć lat. Stoję na ramionach Finna. To był taki numer, który długo ćwiczyliśmy. Biegłam do niego sprintem, żeby nabrać rozpędu, i wdrapywałam mu się na plecy i ramiona. Na twarzy mam wyraz tryumfu i niemałego zdziwienia, że mi się udało – był to dla mnie nieprawdopodobny wyczyn, bo nigdy nie byłam cheerleaderką ani gimnastyczką i nie mam talentu do sportu (taka już moja uroda). Tamtego dnia piętnaście lat temu na plaży w Maine byłam nieszczęśliwa, ale nikt by się tego nie domyślił z tej błyszczącej fotografii formatu dziesięć na piętnaście centymetrów. Finn i ja zerwaliśmy ze sobą tamtego popołudnia.
Na zdjęciu, na które patrzę teraz, można mi czytać w myślach. Jestem przygnębiona. Siedzę zgarbiona na kamiennej ławce w czarnej pikowanej kurtce, w której zupełnie mi nie do twarzy. Wyglądam jak zima w czerwcu. Za mną w oddali leży niewielki port pełen żaglówek i jachtów, jedno z nielicznych urokliwych miejsc w Siracusie.
Moje włosy, zawsze w nieładzie, tym razem są potargane w sposób, który sugeruje, że nie chciało mi się czesać. Oczy mam ukryte za okularami przeciwsłonecznymi. Nie wygląda to na przypadek. Konfrontowałam się z aparatem, moja twarz była zwrócona w jego stronę, ale pozbawiona wyrazu. Nie miałam ani ochoty, ani energii na pozowanie.
Kto zrobił to zdjęcie? Nie pamiętam. Wspomnienia wydarzeń tamtego dnia są zamazane. Może je wyparłam? Minął rok i niektórzy z nas nie rozmawiają już ze sobą – nie ci, po których można było się tego spodziewać, a może właśnie tak. Ja w każdym razie się nie spodziewałam. Zdjęcie zrobiono moim telefonem, więc fotografem najprawdopodobniej był Michael, choć nie mam do końca pewności, bo postaciom ze zdjęć Michaela często brakuje czubka głowy lub ramion, a na tej fotografii jestem w środku kadru.
Snow w ogóle nie powinna była jechać z nami. To był wyjazd dla dorosłych, ale Taylor nigdzie się bez niej nie ruszała, jak twierdził Finn. Choć w małżeństwie nigdy nie wiadomo, kto o czym decyduje, prawda? Mężowie i żony kolaborują, ukrywając nawet przed sobą, kto dyktuje warunki, a kto tylko się ciągnie za współmałżonkiem dla towarzystwa.
Córka Finna i Taylor miała dziesięć lat i stanowiła enigmę.
– Jest bardzo błyskotliwa – mówiła Taylor, choć rok wcześniej w Anglii Snow praktycznie się nie odzywała, a jeśli już, to bardzo cicho. Zamawiała za nią matka. Kelner spoglądał na dziewczynkę, która zgłębiała listę dań i wyraźnie nie brakowało jej inteligencji, ale to Taylor odzywała się w zastępstwie córki. Snow często przez cały posiłek czytała z leżącego na kolanach iPada. Kiedy ją o coś pytałam, spoglądała na matkę.
„Boi się – myślałam. – Szuka ratunku”.
– Wolisz mleko czekoladowe, prawda? – mówiła Taylor. – Bardzo ci się podobał ten film, Pitch Perfect? Oglądałyśmy go chyba ze trzy razy.
Dla Michaela i dla mnie Snow była niczym tapeta w tle.
Dopiero zaczęłam, a tą uwagą na pewno zdążyłam was do siebie zrazić. Taka już jestem, nieprzyjemnie bezpośrednia. Niektórym się to podoba, inni tego nie znoszą. Ja zazwyczaj się tym nie przejmuję. Finn byłby w szoku, gdyby usłyszał ten mój komentarz, nawet gdyby Snow nie była jego córką, ale Michaelowi wcale by to nie przeszkadzało, bo to pisarz. Pisarze często wybaczają okrutne uwagi. Nawet je podziwiają. To dodaje im pewności siebie, usprawiedliwia, zwalnia z poczucia winy z powodu ich własnych bezlitosnych słów. Z powodu tego, do czego, ich zdaniem, mają prawo jako pisarze: wybierają sobie znajomego, przeżuwają go (albo ją) z kosteczkami i wypluwają jako postać, którą wykorzystują w sobie tylko wiadomych literackich celach.
Ten wyjazd to był mój pomysł, efekt spontanicznego entuzjazmu na lekkim rauszu. Alkohol od początku odgrywał w tym wszystkim pewną rolę.
Od czasu naszego letniego romansu przed laty Finna i mnie łączyło coś, czego żadne z nas do końca nie rozumiało. Bywało, że nachodziły nas fazy mailowej zażyłości, które ciągnęły się przez kilka intensywnych miesięcy, a potem dawaliśmy sobie spokój na dużo dłużej. Ta urywana przyjaźń nie obejmowała naszych partnerów. Byliśmy na swoich weselach, ale nigdy nie spotykaliśmy się towarzysko całą czwórką. Aż dowiedziałam się, że przypadkiem wszyscy będziemy w tym samym czasie w Londynie. Poszliśmy razem na kolację. Potem na drugą i trzecią. Niewiele nas ze sobą łączyło (poza faktem, że Finn i ja kiedyś byliśmy parą, ale trudno to nazwać czymś, co łączy). Finn i Taylor nie byli z naszego świata – Michaela i mojego – co okazało się całkiem odświeżające. A przy tym mieli w sobie dużo ciekawości i lubili się bawić. Zwłaszcza Finn. Taylor miała obsesję na punkcie zabytków oraz sztuki i umiałam to docenić, nawet jeśli nie podzielałam jej pasji. Dobrzy towarzysze podróży, choć inni od nas.
– To gdzie się spotkamy za rok? – rzuciłam podczas naszego ostatniego wspólnego wieczoru. Uniosłam kieliszek. – Za przyszły rok.
Nadal myślę o tamtej chwili. A gdybym pozwoliła przeminąć tamtemu poczuciu wspólnoty?
Wakacje zaplanowała głównie Taylor, taka już jest, nie miałam z tym problemu.
Michael zazwyczaj na całe tygodnie przed wyjazdem zaczyna pożerać książki podróżnicze, szukając informacji o mało znanych, nieturystycznych miejscach – podczas wakacji w Paryżu zabrał mnie do Musée de la Vie Romantique, by obejrzeć odlewy ramion George Sand i jej kochanka Chopina – tym razem jednak kończył pracę nad powieścią i całkowicie go to pochłaniało.
Przywykłam do tego. Sama też mu to robiłam. Nie stworzyłam co prawda żadnej powieści, nic aż tak poważnego, ale również piszę – głównie artykuły dla magazynów i portali internetowych. Pisarze muszą pozwalać sobie wzajemnie na zachowanie swego prywatnego świata. Nic nie potrafi tak wciągnąć jak kończenie tekstu, nawet prawdziwe życie. W człowieku budzi się wtedy podniecający egocentryzm. To niesamowita frajda. Nie mogłabym pozbawić jej Michaela. Dobrze sobie radziłam z tolerowaniem tych okresów. Wręcz szczyciłam się swoją tolerancją. Znosiłam milczące kolacje – pytania w stylu „Słucham?” dwie minuty po tym, jak rzuciłam jakąś błyskotliwą uwagę.
– To nie jest dobry czas na wyjazd – powiedział raz Michael.
– Teraz już za późno, żeby to odwołać – odparłam. – Machina ruszyła i ponieśliśmy już sporo wydatków. Może taka przerwa ci się przyda. Błagam. Marzę o tym wyjeździe.
Ośmiodniowe wakacje – co mogło się stać? Przecież i tak dryfowałam. Byłam spanikowana. To był najtrudniejszy okres w moim życiu.

Taylor

Wszystko to od początku był spisek, żeby Lizzie i Finn mogli być razem. Michael i ja o niczym nie wiedzieliśmy. A rok wcześniej tak miło spędziliśmy czas w Londynie… Akurat tak się złożyło, że byliśmy tam wtedy, kiedy oni, więc poszliśmy kilka razy na kolację. Dobrze nam było tak w piątkę. Snow bardzo się podobało.
Czemu więc nie zrobić powtórki?
„Ale jesteś odważna, że jedziesz na wakacje z Lizzie, ona jest przerażająca”, powiedziała moja przyjaciółka April. Pamiętała Lizzie z naszego wesela. Jako toast Lizzie wyrecytowała trzy haiku, które napisała o Finnie, wszystkie o tym, jak to nigdy się nie spodziewała, że Finn kiedykolwiek się ożeni. A potem podarowała mu książkę – Toalety świata. Była dokładnie o tym, o czym mówi tytuł: zawierała zdjęcia ubikacji robione od Appalachów po Madagaskar. Cała Lizzie: tak samo onieśmielająca, czy uderzała w wysokie, czy niskie tony. Finn był zachwycony tą książką. Trzymał ją na stoliku do kawy. To był taki jego dziecinny psikus, coś, co miało szokować. Wtedy wydawało mi się to po prostu śmieszne, a książka była tylko wygłupem. Teraz, kiedy o tym wszystkim myślę, wydaje mi się, że był to dla Lizzie sposób, by wkraść się w nasze codzienne życie, by przypominać Finnowi o czymś związanym z nimi dwojgiem, jakby mówiła: „Ja cię rozumiem, a ona nie”. W końcu pozbyłam się tej książki, a Finn nawet tego nie zauważył. Jeśli nie ma czegoś przed oczami, od razu o tym zapomina.
Dużo czasu spędzam na rozmyślaniu o tym, co się wtedy działo w mojej głowie, ale to nie powinno nikogo obchodzić. A już na pewno nie zamierzam iść do psychologa. To nie ja tu mam problem.
Dwanaście lat temu, kiedy się pobieraliśmy, Finn dopiero rozkręcał restaurację i stanowiliśmy zgrany zespół. Ja mam klasę. On właśnie tego potrzebował. Stał się chłopakiem z sąsiedztwa, ale z czymś ekstra, czyli ze mną. Pochodzę z Upper East Side – najlepsze prywatne szkoły, uczelnia Vassar, dyplom z wyróżnieniem. Miałam długie, gęste, jasne i proste włosy. Włosy kobiety sukcesu. Dzięki temu byłam lepszym kąskiem. „Z takimi włosami mogłabyś być o połowę brzydsza”, mawiała moja matka. Kiedy już złapałam męża, nie potrzebowałam długich włosów, więc je ścięłam. Teraz strzygę się u pobliskiego męskiego fryzjera. Pod moim kierunkiem Rudy obcina mi włosy na krótko, odsłaniając twarz. Są gładkie i lśniące, stylizuję je żelem L’Oréal. Żadna inna kobieta w mieście nie strzyże się u Rudy’ego i mogę chyba spokojnie powiedzieć, że żadna nie ma mojego talentu do stosowania produktów do włosów (to żart – podkreślam to, bo ludzie często nie wiedzą, kiedy żartuję, a kiedy mówię poważnie). Finn skarży się, że za dużo wydaję na ubrania, ale lubi mieć żonę ubraną zgodnie z najnowszymi trendami.
Nie jest to łatwe – w Portland w stanie Maine trudno zachować oryginalność. To dla mnie mile widziane wyzwanie.
Finn i ja poznaliśmy się, kiedy miałam dwadzieścia sześć lat (on był trzy lata starszy). Uczyłam wtedy angielskiego w prywatnej szkole w Nowym Jorku – Spence, tam gdzie sama kiedyś chodziłam. Zatrzymałam się w Portland w drodze na zjazd uczestników letnich obozów żeglarskich, a on prowadził akurat wodną taksówkę w zastępstwie kolegi (bez licencji, powiedział mi potem – widać już tak ma). Pokazał mi swoją „knajpę”, jak nazywał przyszłą restaurację; wtedy było to jeszcze tylko zakurzone, puste pomieszczenie z brudnymi, fabrycznymi oknami. Siedzieliśmy na podłodze – właściwie był to zwykły beton, z którego zdarto linoleum – i jedliśmy bułki z homarem. Uwierzyłam w niego, uwierzyłam, że odniesie sukces. Nie jestem pewna dlaczego. Może to był po prostu instynkt. Jako matka nauczyłam się, że instynkt jest bardzo ważny i niektórzy po prostu go mają, a inni nie. Ja mam. Poza tym Finn znał wszystkich ludzi, których mijaliśmy w drodze do lokalu. To mi zaimponowało. Choć teraz wiem, że w Portland wszyscy znają wszystkich.
Nosił szorty w kolorze khaki o wielkich kieszeniach z patkami. Kiedy przyjechał do Nowego Jorku, moja matka była przerażona. „Mężczyźni w szortach!”, powiedziała, wzdrygając się. Do tego mówił „wziąść” zamiast „wziąć”, czego ona nie znosi.
A kiedy poszliśmy na kolację do Gerarda, gdzie obowiązują marynarki i zakaz dżinsów, Finn dostosował się, ale nie włożył skarpetek.
„Chciałaś uciec od matki”, stwierdziła April.
Chciałam zabłysnąć. A w Portland to o wiele łatwiejsze.
Musiałam zająć się garderobą Finna, co zrobiłam pod pozorem sprawiania mu prezentów – zawsze wracałam do domu z jakąś koszulą czy swetrem i stopniowo pozbywałam się starych rzeczy. Raz na tydzień wyrzucałam coś albo dawałam sprzątaczce dla jej męża.
W styczniu Lizzie przysłała mi maila: „Więc nadal Włochy?”. Byłam zaskoczona. Sądziłam, że o tym zapomni. „Snow koniecznie chce tam jechać”, odpowiedziałam. „Dla nas bomba”, napisała na to Lizzie.
„Wspaniale”, pomyślałam. Byłam podekscytowana. To będzie jak dwie przygody w jednej: pojedziemy w podróż z nimi i za granicę. A poza tym Lizzie i Michael zapewnią Finnowi towarzystwo, bo ja i Snow nie lubimy przesiadywać do późna na mieście, a on tak. Takie różnice, które w domu nie mają znaczenia, na wakacjach mogą powodować pewne niesnaski. No i szczerze mówiąc, to trochę męczące, kiedy spędza się ze sobą za dużo czasu i chwilami podczas wyjazdów kończą się nam tematy do rozmowy. A z Lizzie i Michaelem na pewno do tego nie dojdzie. Mimo to… idiotka ze mnie. Lizzie powiedziała, żebym sama o wszystkim decydowała. Oczywiście potem zdałam sobie sprawę, że wcale nie mówiła poważnie, bo Lizzie nie może być szczęśliwa, póki nie zmusi wszystkich do robienia dokładnie tego, na co sama ma ochotę.
Jeszcze zanim przysłała tego maila, Snow i ja zdążyłyśmy spędzić przed komputerem całe godziny, szukając informacji o Wenecji: gondole na połyskliwej wodzie, wiekowe pałace, kolory spalone słońcem.
– Wodne ulice? – Snow była urzeczona.
Moja córka Snow jest z natury pełna rezerwy. Zawsze powtarzam, iż stanowi żywy dowód na to, że cicha woda brzegi rwie. Nie tylko jest nieśmiała, patologicznie nieśmiała (opowiem o tym później), ale niektórzy mogliby uznać ją za wyniosłą. Ja żyję dla jej uśmiechów. Kiedy ona się rozpromienia, ja również.
– Powinniśmy obejrzeć całe Włochy, nie tylko Wenecję – uznałam.
Snow kiwnęła głową.
Przy okazji, te wyjazdy to taka nasza tradycja, choć nie jestem pewna, czy nadal aktualna. Co roku w czerwcu wyjeżdżaliśmy we troje na trzytygodniowe wakacje. Takie na całego. Snow i ja wybierałyśmy miejsce, a potem całymi miesiącami się przygotowywałyśmy.
Jeśli o mnie chodzi, podróże mają sens wyłącznie w pięciogwiazdkowym standardzie. Nie wyobrażam sobie lecieć na drugą stronę oceanu, żeby mieszkać w jakimś pokoiku z szorstką pościelą albo z łazienką gorszą, niż mam w domu. Myślałam, żeby obejrzeć Rzym, Ravello i Wenecję. Ale wtedy Lizzie napisała: „A może Sycylia?”.
Skonsultowałam się z Glorią, to nasza agentka od podróży, prawdziwy skarb. Zasugerowała Taorminę. Znała tam śliczny hotel, miała namiar na menedżera. Ale Lizzie uparła się na Syrakuzy. Tam nawet nie ma pięciogwiazdkowego hotelu – od razu wiadomo, że nie należy się spodziewać cudów. Lizzie zapewniała jednak, że to miejsce z historią, z dala od wydeptanych szlaków. A od Taorminy, którą nazywała turystyczną mekką z ładnymi widoczkami, dzieliło ją tylko półtorej godziny drogi. Jeśli będę chciała pojechać, mogę wynająć samochód. W rzeczywistości w Taorminie znajduje się wspaniały zabytek, teatro greco, ale ustąpiłam i zgodziłam się go pominąć. Jestem bardzo ustępliwa, choć nie wiem, czy ktokolwiek zdaje sobie z tego sprawę.
Lizzie nie interesuje się kulturą. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem.
– W Londynie chwaliła się, że nigdy nie była w Tate – poinformowałam April. – Nie powinno się marnować zagranicznych wyjazdów. Jak można się przechwalać, że nie poszło się obejrzeć tych wspaniałych Turnerów?
– Prawdziwy problem z Lizzie – stwierdziła April – polega na tym, że ona nie ma dzieci. Kobiety, które nie mają dzieci, są zupełnie inne od tych, które je mają.
– Przecież jest miła dla Snow – powiedziałam.
– Nie chodzi o to, czy jest miła. Może to okropne tak mówić, ale bezdzietnym kobietom brakuje głębi. Są niedorozwinięte emocjonalnie.
W głębi ducha sama też zawsze tak myślałam. Ale póki April nie powiedziała tego na głos, nigdy się do tego nie przyznałam.
Tak więc postanowiliśmy. Lizzie i Michael mieli towarzyszyć nam w pierwszej części wycieczki, w Rzymie i Syrakuzach. A potem nasza trójka miała pojechać do Ravello i Wenecji: tylko Snow, Finn i ja.
Finn nigdy nie pyta o wakacje. Mówię mu, dokąd jedziemy i kiedy, a potem pakuję ubrania, także dla niego.
W dzień przed wyjazdem Snow i ja pojechałyśmy do apteki, żeby kupić krem przeciwsłoneczny.
– Mów mi Tawny – powiedziała nagle Snow.
– Tawny?
– Chcę się nazywać Tawny.
– Ale dlaczego? Przecież masz prześliczne imię. Urodziłaś się w śnieżycę, a następnego dnia cały świat był pokryty pięknym białym puchem. Dlatego tak cię nazwaliśmy: Snow, śnieg. – Opowiadałam jej tę historię wiele razy. Traktowałam ją jak kołysankę. – Skąd ci przyszło do głowy imię Tawny?
– Ze zdjęć policyjnych znanych osób. Widziałam na komputerze. Była tam taka kobieta, nazywała się Tawny Nichols. – Snow jednym ruchem przygładziła długie, jedwabiste włosy (jasne, jak moje) i ściągnęła je na bok, przez ramię. Ma w sobie tyle gracji. – Jestem gotowa do swojego zdjęcia policyjnego.
– Ale takie zdjęcie robi się tylko, kiedy cię aresztują.
– Wiem.
Snow potrafi czasem nieświadomie prowokować. To dlatego, że jest taka niewinna i naiwna. Staram się nie zwracać na to uwagi, ale Finna bardzo to bawi. Śmieje się, a Snow nigdy nie wie, czy to dobrze, czy źle. Patrzy na mnie pytająco. Jeśli nie ma w tym nic złego, uśmiecham się. W przeciwnym razie kręcę głową.
Często myślę o tamtej rozmowie ze Snow i zastanawiam się, czy nie była ostrzeżeniem, czy nie powinnam była bardziej jej chronić. Zdaniem April, nie. Matki zawsze o wszystko się obwiniają, nawet jeśli nie zrobiły nic złego.

 
Wesprzyj nas