Doktor Augustus Huff, wykładowca sławnego Uniwersytetu w Cambridge, staje przed poważnym problemem: Elliot Fairbanks, jeden z jego studentów, zginął w nieszczęśliwym wypadku.


Pazur sprawiedliwościAugustus podejrzewa, że mogło to jednak być morderstwo, gdyż ofiara bynajmniej nie była aniołkiem.

Morderca w wieży z kości słoniowej – to niedopuszczalne; Augustus więc, przy wsparciu Graya, afrykańskiej papugi żako, która należała do zmarłego studenta, wyrusza na poszukiwanie zabójcy.

Augustus z początku popełnia błąd za błędem, papuga zaś okazuje się ptaszyskiem nad wyraz przemądrzałym. Lecz niebawem to właśnie Gray zaczyna stawiać właściwe pytania i Augustus pojmuje, że tylko razem są w stanie rozgryźć tę zagadkę.

Najnowsza książka autorki “Sprawiedliwości owiec” i “Triumfu owiec”.

Leonie Swann urodziła się w 1975 roku niedaleko Monachium. Studiowała filozofię, psychologię i literaturę angielską w Monachium i Berlinie. Jej dwie pierwsze powieści “Sprawiedliwość owiec” i “Triumf owiec” od razu okazały się sensacyjnym sukcesem: obie miesiącami utrzymywały się na szczycie list bestsellerów i do tej pory zostały przetłumaczone na 25 języków.

Leonie Swann
Pazur sprawiedliwości
Przekład: Agnieszka Walczy
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 13 czerwca 2017
 
 

Pazur sprawiedliwości


Pierwsze preludium:
w górze

Jest tak blisko nieba, a niebo jest cudowne, głębokie i aksamitne, i czarne jak kałamarz. Niżej suną chmury niczym leniwe manaty, oświetlone złotą poświatą leżącego w dole miasta. Cambridge. Cytadela wiedzy. Światło w ciemności.
Rzeka. Miasto. Kilka krów. Rozliczni naukowcy. Labirynt college’ów.
Labirynt wiedzy i niewiedzy.
Tak dużo przeszłości.
Tak dużo przyszłości – jeśli tylko zdoła się nią zawładnąć.
Chwilowo z przyszłością jest raczej krucho.
A on stoi w nicości, czterdzieści metrów nad ziemią, przywarłszy do kościelnej wieży, ze stopami zaklinowanymi w śmiesznie wąski występ i ramionami rozłożonymi na kształt krzyża. Dłońmi obejmuje kurczowo dwie kamienne róże. Prawym policzkiem dotyka szorstkiego kamienia.
Tak chłodnego. Tak starego. Tak obojętnego.
Jego misję uwieńczył sukces. Lecz co teraz?
To, co z dołu wyglądało na nieskomplikowane, po bliższym przyjrzeniu okazuje się bardzo ambitne technicznie. Należy pokonać fragment gołego kamienia, by potem dotrzeć do wąziutkiego gzymsu. Rozciąga się pomiędzy kamiennymi różami i ostrożnie maca lewą stopą.
Po raz pierwszy uświadamia sobie, jak wysoko nad ziemią się wspina. Śmiertelnie wysoko.
Dłonie ma wilgotne od potu. Rzuca jeszcze okiem na przykościelny plac i spogląda ponad college’e i ogrody. Z tyłu, w oddali, rzeka, migotliwa wstążka.
Tak daleko. Tak głęboko. Tak mały jak zabawka.
Powiew powietrza muska jego policzek niczym całus.
Prawie dotarł! To przecież wcale nie jest daleko!
Wyciągnięcie, chwyt – to wszystko.
Ale przedtem musi zrezygnować z punktu oparcia na jednej z kamiennych róż, rozciągnąć się przez nagie powietrze i zawierzyć wszystko jednemu kamiennemu występowi, jednej ręce. Nieprzyjemny odór dociera do jego nozdrzy. Woń rozkładu. Słyszał, że gołębie wpadają czasami do pustych przestrzeni w wieżach, tam umierają i ulegają rozkładowi. Luksusowy gołębi cmentarz, być może ledwie kilka centymetrów od jego głowy, za starym, żółtym kamieniem. Śmierć i rozkład. Pokolenia szarych piór. Pokolenia drobnych, wyblakłych kosteczek. Nie ma ochoty stać się jedną z takich kości. Musi wracać do życia!
Wyciąga rękę, dalej i dalej, i nie może dosięgnąć zbawiennego występu. Ostrożnie poluzowuje również chwyt lewej ręki. Daje mu to trochę więcej możliwości działania i nareszcie tam, po drugiej stronie, czuje pod palcami kamień, wpierw tylko jego chłód, potem wilgoć i fakturę.
Jak skóra ropuchy.
Zabezpieczony tym nowym punktem oparcia może się naciągnąć i lewą stopą…
Lecz wtem… pustka!
Stopa ześlizguje się z występu.
Lewa ręka wymachuje w próżni.
Prawa ręka wystrzela rozpaczliwie w przód – i chwyta pustkę.
– Morderca! – wrzeszczy jakiś głos, gdzieś z najodleglejszej dali.
– Morderca! Morderca! Morderca…

Drugie preludium:
w dole

Młody mężczyzna wyglądał jak anioł, pogodny, spokojny i jakiś taki nieziemski. Włosy jasnoblond rozłożyły mu się wokół głowy niczym aureola, szare oczy spoglądały w niebo z niejaką determinacją. Na ustach uśmiech, na wpół zdumiony, na wpół drwiący. Szczupła dłoń spoczywała na sercu, blada i silna, i urocza nawet w śmierci.
To była jedna strona.
Druga nie wyglądała już tak dobrze. Surowa i otwarta. Nieforemna.
Krew i ostre białe kawałeczki. Gęsta ciecz wypływała z połowy ucha.
Spadł.
Portier spojrzał do góry ku sterczącym blankom kaplicy, koloru kości słoniowej. Papieros wypadł mu z ręki, na ziemię. Nie zauważył tego. A potem puścił się pędem, żeby wezwać pogotowie.
Pobiegł, choć było już za późno.

1.
Bad romance

Doktor Augustus Huff, fellow i antropolog, siedział w fotelu i próbował zebrać się na odwagę, by zacząć stronę ósmą swojej rozprawy. Osiem: dwa razy czwórka. Cztery: dwa razy dwójka. Niedobra liczba, wręcz okropna. Jedna z najgorszych! Już sama dwójka była ryzykowna, czwórka budziła niejasne zagrożenie, a obie naraz sprawiały, że Augustus czuł ciarki na plecach. Ale tak to już jest, że rozprawy mają strony, i jeśli chciał zawinąć do bezpiecznego portu strony dziewiątej, musiał…
Rozległo się pukanie.
Huff zamrugał, na poły z ulgą, na poły z irytacją. Nie jest to miły odgłos, takie pukanie.
Żądający, szorstki. Wcale nieokazujący szacunku.
Na pewno znów jakiś student! To była słaba strona wspólnego mieszkania, tak blisko nich! Augustus Huff westchnął i ciut głębiej zapadł się w swoim zielonym fotelu do rozmyślań. Niemal całe życie marzył o tym, żeby mieszkać i pracować w jednym z tych szacownych college’ów w Cambridge, a teraz, gdy w końcu tutaj trafił, miał naprawdę mieszane uczucia. Och, lubił swój zawód i intelektualną wymianę z kolegami, lubił nawet studentów, dopóki siedzieli uważnie na tutoriatach, obgryzając ołówki, ale…
Pukanie rozległo się znowu.
Augustus nerwowo dotknął lewej poręczy fotela. Jeden raz.
Drugi. Po trzecim pukaniu będzie musiał otworzyć.
Ale wtedy klamka po prostu opadła ze szczękiem i jakaś kobieta wetknęła do pokoju swoją lekko niedbałą fryzurę i zaczerwienioną twarz. W najwyższym stopniu przykre. Któż to mógł być? Trochę za stara na studentkę. Zbyt nieznana jak na koleżankę. Mimo to kobieta wydała mu się niejasno znajoma, trochę tak jak mebel, który mija się codziennie, nie zwracając na niego większej uwagi.
I wtedy mu się przypomniało: pani… yyy, w każdym razie jedna z tych pań, które utrzymywały w porządku pokoje studentów i profesorów, kiedy się akurat nie patrzyło. Pokojówka.
– Naprawdę nie chciałam panu przeszkadzać, panie profesorze, ale… tam, po drugiej stronie… – Jej głos przeszedł w falset.
Augustus Huff machnął ręką. Już mu przeszkodziła. Za późno. O wiele za późno. A poza tym wcale nie był jeszcze prawdziwym profesorem. Zamknął książkę, wstał i podszedł do drzwi, żeby zobaczyć, gdzie dokładnie wskazuje wyciągnięty w nakazującym geście palec pokojowej.
– Akurat sprzątałam pokój, wie pan, jego pokój, kiedy… – Kobieta przeżegnała się, mamrocząc coś, co dla doświadczonych uszu Huffa zabrzmiało jak słowiańskie przekleństwo. Interesująca kombinacja. Chętnie zrobiłby sobie notatkę, ale oczywiście teraz nie było na to czasu. Zamiast tego ze swojego apartamentu spojrzał wzdłuż wyciągniętej znów kobiecej ręki w głąb długiego korytarza, gdzie w oddali widniały otwarte drzwi. Trzecie drzwi po prawej…
Drzwi Elliota.
Ach, tak.
Oczywiście.
– Ach. Tragiczny wypadek – wymamrotał. – Ale co też chce się… Doprawdy nie wiem…
– On został zamordowany – syknęła kobieta. – A teraz straszy tam jego duch! A ja mam to posprzątać!
– Elliot nie został zamordowany. On spadł. – Stek bzdur.
– Spadł! Ha! – Pokojówka skrzyżowała ręce i spojrzała na Augustusa uderzająco pięknymi ciemnymi oczyma. – Oczywiście tak się mówi. Ale pan, panie profesorze, wie lepiej, prawda?
Powoli zaczęło mu świtać, co tu jest grane. Kiedy student tak nagle i w tak teatralny sposób opuścił ziemski padół, ludzie naturalnie wpadli w popłoch. I do kogóż przychodzili? Oczywiście do niego, doktora od czarownic! Jak, u licha, do tego doszło, że wszyscy w college’u uważali go za speca od zjawisk nadprzyrodzonych? Przy czym on nawet nie wierzył w duchy. Wręcz przeciwnie! Badał… powiązania. Przesądy. Myślenie magiczne. I ewentualnie – bardzo ewentualnie – może kiedyś dowie się przy tym, dlaczego lewa strona jest lepsza od prawej i co czyni ósemkę liczbą tak straszliwą. To oczywiście było o wiele więcej, niż mógł wyjaśnić personelowi sprzątającemu.
Huff wziął byka za rogi.
– No dobrze. Przyjrzę się tej sprawie!
Przestąpił próg, stawiając najpierw lewą nogę. Na razie wszystko w porządku. Zamknął swoje drzwi, przekręcił klucz i trzykrotnie sprawdził, czy naprawdę jest zamknięte. Sprzątaczka obrzuciła go dziwnym spojrzeniem. Augustus znał je, zbyt często się z nim spotykał. „To nie jest normalne” – mówiło. Uśmiechnął się z zakłopotaniem, po czym stanowczym krokiem ruszył do pokoju Elliota i odważnie wszedł do środka.
Łał.
Oczekiwał jednej z tych okropnych studenckich nor, z wytartymi dywanami, stosami książek w nieładzie i paskudnymi plakatami na ścianach. Akurat! Światło słoneczne i stare drewno. Nad kominkiem pozłacane lustro. Osiemnasty wiek? Na przeciwległej ścianie pysznił się gobelin wysokości człowieka. Przez świetliste błękity szlachcic jedzie konno na polowanie ze swoim sokołem, u jego stóp dzikie kwiaty i charty, na drugim planie blanki i powiewające chorągwie. Przepiękne detale. Augustus podszedł bliżej. Nie śmiał nawet spekulować, ile lat ma ta tapiseria. Być może tyle, ile sam college. A może jeszcze więcej. Oszałamiające. Arystokrata spoglądał w górę, ku gwieździe, za to ptak… Nagle Augustus odniósł wrażenie, jakby sokół zmierzył go zimnym, taksującym spojrzeniem drapieżnika. Cofnął się o krok i przypomniał sobie o rzekomym duchu.
Tutaj, pomiędzy średniowieczem a oświeceniem, w każdym razie go nie było. Także reszta pokoju nie wydawała się oferować specjalnej przestrzeni dla zjawisk nadnaturalnych. Elliot zdecydował się na łóżko na antresoli, prawdopodobnie po to, żeby zrobić miejsce dla imponującego biurka. Wszystko było czyste, porządne i absolutnie wolne od duchów. Elliot często uskarżał się na skromne warunki mieszkaniowe tu, w college’u, niesłusznie jednak, ocenił Augustus. Ale kiedy się było Fairbanksem, prawdopodobnie stosowało się w tym względzie inne kryteria.
Od biurka dało się obserwować rzekę Cam z jej dostojnym ruchem wód i krowy pasące się na common. Sielanka. Ideał. A mimo to coś nie było w porządku. Ale co?
Na środku pokoju stał wielki brązowy odkurzacz, trywialny i poniekąd nie na miejscu, zostawiony zapewne w pośpiechu przez pokojówkę, i nagle do Augustusa dotarło, co się nie zgadza: odkurzacz był wyłączony, nawet wtyczkę miał wyciągniętą z kontaktu, a mimo to Augustus słyszał cichy, lecz wyraźny odgłos odkurzacza – tu, w tym pomieszczeniu, całkiem blisko.
Faktycznie, dziwne.
Rozejrzał się ponownie.
Może było w tym jednak coś więcej niż tylko nadmiernie pobudzona wyobraźnia sprzątaczki. Znowu niesmaczny studencki żart! Przypuszczalnie ktoś siedział gdzieś i nagrywał wszystko jednym z tych przeklętych smartfonów.
Huff wyprężył się, żeby dobrze wypaść na YouTubie.
– Duch – powiedział głośno, tonem być może z lekka belferskim. – I ten duch odkurza. No, no. Nad wyraz oryginalne. Gdzie też się podziewa?
– Tam wysoko, na łóżku! – Pani sprzątająca poszła za nim i, stojąc pod drzwiami, z powątpiewaniem ściskała swój kij od miotły.
Elena. Teraz sobie przypomniał.
Miała na imię Elena.
Przez półotwarte okno do pokoju wdarł się przeciąg. Huff jeszcze przez moment widział przestraszoną twarz Eleny, po czym drzwi zatrzasnęły się jej przed nosem i Augustus został sam z wykwintną schedą po martwym studencie.
Odgłos odkurzacza umilkł.
Na podłogę opadło jedno jedyne szare piórko.
Augustus spojrzał w górę, a potem – niedorzecznie – w drugą stronę, na sokoła z gobelinu. Nic. Oczywiście nic.
– Głupi! – z wysoka zabrzmiał nosowo wyraźnie rozpoznawalny głos Elliota Fairbanksa.

 
Wesprzyj nas