Szczęście Cavendon trwało długo. Czy zdoła przetrwać wojenną zawieruchę i ocali następne pokolenie?


Szczęście Cavendon HallWspaniała rezydencja Cavendon Hall od wieków stała pośród wrzosowisk Yorkshire, zamieszkana przez dwie rodziny: arystokratycznych Inghamów i lojalnie im służących Swannów.

W obliczu wojny przetrwanie wspaniałego Cavendon zależy od Daphne, córki hrabiego, i jej bratowej, Cecily Swann.

Synowie, mężowie i bracia stają do walki; problemy i tragedie nie omijają ich domu. Pozostawione w nim kobiety, niezależnie od swojego pochodzenia, muszą stawić czoło straszliwemu zagrożeniu.

***

Klasyczna saga pełna tajemnic, namiętności i intryg. Jeśli cierpicie na zespół odstawienny po Downton, ta książka jest dla was!
„Daily Mail”

Piękna rezydencja, niebezpieczna tajemnica i dwie rodziny, których losy splatały się ze sobą od pokoleń. Porywający fragment dziejów osadzony w realiach nadchodzącej drugiej wojny światowej. Najwyższych lotów ucieczka od problemów codzienności.
„The Lady”

Barbara Taylor Bradford urodziła się i dorastała w Anglii, obecnie mieszka z mężem, amerykańskim producentem filmowym, w Nowym Jorku. Jest autorką ponad 30 bestsellerowych książek, które wydano w 90 krajach, a ich łączna sprzedaż przekroczyła 92 miliony egzemplarzy. Dziesięć jej powieści przeniesiono na ekran. Pisarkę wprowadzono do Writers Hall of Fame, a królowa Elżbieta II uhonorowała ją Orderem Imperium Brytyjskiego za wkład w rozwój literatury.

Barbara Taylor Bradford
Szczęście Cavendon Hall
Przekład: Urszula Smerecka
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 24 maja 2017
 
 

Szczęście Cavendon Hall


CZĘŚĆ PIERWSZA
Inghamowie i Swannowie
1938

PRZEPOWIEDNIE

Aniołek, fijołek, róża, bez,
Konwalia, dalia, zdechły pies.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cecily Swann Ingham stała na schodkach aneksu biurowego Cavendon Hall, rozglądając się dokoła. Ależ ta pogoda się zmienia, pomyślała. Po ponurym, pochmurnym poranku mamy prześliczne popołudnie. Błękitne niebo bez jednej chmurki, słońce prześwieca przez liście drzew. Tak właśnie powinno być pod koniec lipca. Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Zeszła na dół i przez podwórze stajni dotarła do dróżki parkowej prowadzącej do wioski Little Skell.
W trakcie spaceru nagle przypomniała sobie niedawne urodziny syna. Lało jak z cebra i planowane przyjęcie na świeżym powietrzu wzięło w łeb. W końcu uroczystość odbyła się w domu. Szkoda, że nie było wtedy tak ładnie jak dziś. Z drugiej strony, Davidowi nie przeszkadzała pogoda. Były to jego dziewiąte urodziny i świetnie się bawił z Walterem i Venetią. Rodzina czuła się szczęśliwa, i to się najbardziej liczyło, a ich radość wynikała z okazji do zabawy i tego, co Miles nazywał „zebraniem klanu”.
Później, w łóżku, Miles przytulił ją i zaczął się głośno zastanawiać, jak minęły te wszystkie lata. Powiedziała, że czas zawsze szybko płynie, kiedy są razem. Roześmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej, gładząc jej włosy. Po chwili dodała, że mieli sporo zajęć, wychowując trójkę dzieci, prowadząc interesy i zabezpieczając byt Cavendon i rodziny, a on wymruczał słowa podzięki, objął ją, pocałował i zaczął pieścić.
Wspominając teraz tę noc, pomyślała, że mogła wtedy zajść w ciążę. Byli tak siebie spragnieni, kochali się tak namiętnie…
Cecily zadumała się. Ma trzydzieści siedem lat i musi traktować następne dziecko jako dar, bo wkrótce przestanie mieć na to szansę. Ale rodzić dziecko w obliczu nadchodzącej wojny? To ją niepokoiło. Odrzuciła tę myśl i ruszyła żwawo do wioski. Zaczęła wspominać ogrom pracy, jaki włożyli w Cavendon Hall. Przyczynili się do tego także jej brat Harry i cztery szwagierki. Ostatnie lata były pod wieloma względami trudne.
Każde z nich wiele poświęciło, często także własne pieniądze, by utrzymać posiadłość na powierzchni.
Ale udało im się to uczynić.
Inghamowie i Swannowie ramię w ramię dokonali cudów. Cavendon wypłynęło teraz na bezpieczne wody.
Lecz nawet dzisiaj pewne rzeczy nie dawały Cecily spokoju. Wcześniej odsuwała od siebie obawy o Harry’ego i troskę związaną z Gretą, jej osobistą asystentką, ale w głębi duszy czuła, że żadna z tych spraw nie jest prawdziwą przyczyną jej niepokoju.
Martwiło ją coś zupełnie innego, nękało i przyprawiało o bezsenność.
Agresywne poczynania Trzeciej Rzeszy kładły się cieniem także na Anglii. Groźba wojny wisiała w powietrzu. W przypadku inwazji Cavendon będzie zagrożone… cały kraj będzie zagrożony. A także Europa. Właściwie cały świat. Rozumiała to aż nadto dobrze.
Dochodząc do ogrodu różanego, Cecily przystanęła, otworzyła masywną dębową furtkę i zeszła po schodkach. Natychmiast otoczyła ją woń późnych letnich róż. Odetchnęła głęboko i usiadła na metalowej ławce. Odchyliła się do tyłu i zamknęła oczy, usiłując złapać kilka chwil relaksu.
Ten uroczy stary ogród nie zmienił się od wieków; był dla niej od dzieciństwa oazą spokoju. Siadywała tu prawie codziennie, choćby na parę minut. Uwielbiała zapach róż i spokój panujący za wysokim ceglanym murem. To miejsce koiło jej skołatane nerwy, pomagało pozbierać myśli, poradzić sobie z troskami.
Powędrowała myślami ku matce. Wiedziała, że Alice wraz z innymi kobietami z trzech wiosek, członkiniami Instytutu Kobiet, przygotowuje się do wojny. Charlotte była przewodniczącą tej grupy. To wyjątkowe zrzeszenie kobiet wiejskich wypracowywało sposoby na ułatwienie życia na wypadek, gdyby wojna rzeczywiście zbliżyła się do ich kraju.
Oczywiście, że wojna nadejdzie, mruknęła pod nosem. Premier Chamberlain był zdania, że uda mu się ugłaskać Hitlera, który już zaanektował Austrię i łakomie zerkał na czechosłowackie Sudety.
Z drugiej strony Winston Churchill rozumiał bezcelowość polityki ugodowej i stale ostrzegał rząd przed wojną. Cecily wiedziała, że Churchill ma rację, choć było to przerażające.
W jej myśli wdarł się nagle warkot nisko przelatującego samolotu. Zerwała się z miejsca, uniosła głowę ku niebu i jej lęk natychmiast się rozwiał.
Mały samolot nie nosił swastyki, emblematu nazistowskich Niemiec. Należał do Joela Jolliona, syna komandora floty wojennej Edgara Jolliona, który mieszkał za Mowbray, w pobliżu High Clough. Komandor wybudował pas startowy na długim polu w Burnside Manor, ponieważ jego syn uwielbiał latanie.
Cecily usiadła znów na ławce, usiłując odpędzić troski. Ale tego popołudnia przychodziło jej to z trudem. Wciąż tkwiły w jej głowie.
W zeszłym tygodniu Hanson zaprowadził ją i Milesa do ogromnych piwnic Cavendon i pokazał, jakie rozpoczął przygotowania do wojny.
Piwnice były zawsze nienagannie czyste; miały pobielone ściany i pozamiatane podłogi. Hanson zwrócił ich uwagę na stos łóżek polowych, które przyniósł z magazynu. Były tam też sofy, fotele i stoliki, które wcześniej zalegały na strychu. Hrabia polecił mu, by urządził piwnice możliwie jak najwygodniej, gdyby w razie wojny musieli tam zamieszkać. Zapowiedział też, że natychmiast po ogłoszeniu wojny między Wielką Brytanią a Niemcami wszystkie obrazy i inne dzieła sztuki zostaną przeniesione do podziemnego skarbca.
Hanson jak zwykle był bardzo sprawny. W piwnicy znalazła się nawet lodówka, zakupiona u Harrodsa i dowieziona firmową ciężarówką. Co by zrobili bez Hansona? Powinien w grudniu przejść na emeryturę. Miał siedemdziesiąt sześć lat i służył w Cavendon od pół wieku. Cecily miała nadzieję, że tak się nie stanie. Świetnie się trzymał, a oni bardzo go potrzebowali.
Niechętnie opuściła swoje schronienie i ruszyła w dalszą drogę do domu rodziców w wiosce. Ale najpierw musiała zatrzymać się przy cygańskim wozie, w którym mieszkała Genevra. Chciała koniecznie z nią porozmawiać.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wynurzając się zza zakrętu ścieżki, natychmiast zauważyła czekającą na nią Genevrę. Cyganka siedziała na stopniach wozu ubrana jak zwykle w jedną ze starych sukienek Cecily, podarowanych jej przez Alice Swann. Ta była letnią sukienką z bawełny w biało-czerwone paski i dobrze na niej leżała.
Cyganka pomachała ręką na powitanie.
Cecily z uśmiechem powtórzyła ten gest. Zauważyła, że czeka na nią drewniane krzesło. Zrobiło jej się przyjemnie, że o tym pomyślano.
Genevra wyglądała na poruszoną, na jej twarzy malował się wyraz oczekiwania. Miała trzydzieści dziewięć lat, tyle samo co Miles, ale wyglądała dużo młodziej. Wciąż była ładną kobietą – ciemną, o egzotycznym wyglądzie i bujnych kruczoczarnych włosach.
Kiedy Cyganie pięć lat temu przenieśli swoje wozy na niżej położone pole, Genevra po raz pierwszy zaprosiła Cecily do siebie na szklankę miętowej herbaty. Cecily nie chciała urazić jej odmową, weszła do środka i ku swemu zdumieniu odkryła tam skarb.
Na ścianach niezwykle schludnego pomieszczenia wisiały obrazy namalowane przez Genevrę. Były to przeważnie pejzaże przedstawiające Cavendon. Później DeLacy powiedziała jej, że można je zaliczyć do kategorii sztuki naiwnej. Jednak miały swój własny styl. Cecily nazwała go stylem Genevry. Obrazy były śmiałe, imponujące, przyciągały wzrok, a tym, co natychmiast ujmowało każdego, było przedziwne lśnienie żywych barw.
Cecily dowiedziała się wkrótce, że Genevra malowała od dzieciństwa. Jej brat Gervaise zachęcał ją do tego, a kiedy była starsza, kupował jej płótno i farby olejne, jeśli tylko mógł sobie na nie pozwolić. Dziewczyna była zupełnym samoukiem, naturalną, obdarzoną talentem artystką.
Cecily spytała wtedy, czy mogłaby kupić jeden z obrazów. Genevra odmówiła sprzedaży, lecz ofiarowała jej obraz w prezencie. W końcu Cecily wybrała ten, który silnie do niej przemawiał; przedstawiał fragment różanego ogrodu z mnóstwem późno kwitnących róż w wielu odcieniach różu i bladej czerwieni na tle szarego kamiennego muru.
Genevra zeszła ze schodków, by się przywitać. Jak zwykle dygnęła i ujęła rękę Cecily.
– Wystawiłam krzesło, pani Milesowo – powiedziała, wskazując mebel.
– Dziękuję – mruknęła Cecily, siadając na nim.
Genevra wróciła na swoje miejsce na schodkach.
Cecily przyjrzała się Cygance z niepokojem. Pomyślała, że wygląda nieco mizernie, jakby była zmęczona.
– Czyżbyś znowu chorowała? – spytała zmartwiona. Nie widziały się od dziesięciu dni.
– Nie, nie chora. Wszystko dobrze – odparła Genevra z lekkim uśmiechem.
– Moim zdaniem kiepsko wyglądasz.
– Nie jestem chora, mała Ceci. – Cyganka spojrzała na nią porozumiewawczo. – Będę pierwsza, która się o tym dowie. A potem powiem tobie, i ty będziesz druga. Nie umieram. Jeszcze nie.
– Nie gniewaj się. Zależy mi na tobie, Genevro.
– Tak, wiem o tym, pani Milesowo.
– Ja i Miles wyjeżdżamy w poniedziałek. Jedziemy odwiedzić lady Daphne i pana Hugona w Zurychu. Gdybyś czegoś potrzebowała, kiedy mnie nie będzie, moja matka ci pomoże – powiedziała z uśmiechem. – Musisz tylko pójść do niej.
– Jedziecie na wakacje. – Genevra kiwnęła głową. – Pani Alice mi powiedziała.
– To tylko dwa tygodnie. Miles potrzebuje odpoczynku… – Cecily zamilkła. Nagle spostrzegła dziwny wyraz twarzy Genevry. – O co chodzi? Czy coś się stało?
– To wizja. Nachodzi mnie. Wiesz o tym.
Cecily przytaknęła. Przez te wszystkie lata nauczyła się, że powinna siedzieć cicho.
– Będziesz musiała być dzielna, mała Ceci, jak zawsze byłaś. Nadchodzi wojna. Wielka wojna. Złe czasy. Będą się działy okropne rzeczy. – Cyganka umilkła, zamknęła oczy. Po chwili spojrzała na Cecily i dodała: – Będziesz rządzić Cavendon. Zawsze to wiedziałam.
– Czemu teraz? – spytała Cecily z widocznym niepokojem.
– Co masz na myśli? – Genevra wpatrzyła się w Cecily.
– Czemu mówisz mi o tym teraz? Zazwyczaj posługujesz się zagadkami, a nie mówisz tak otwarcie.
– Bo wiem, że mi uwierzysz, uznasz moje przeczucia za prawdziwe… zrozumiesz je.
– Tak, to prawda, Genevro.
– Przyszłość. Będzie twoja, Ceci. I będziesz rządzić.
– Z Milesem?
Genevra nie odpowiedziała. Spojrzała na stojący na wzgórzu Cavendon Hall. Złocisty dom, lśniący w blasku słońca. Błogosławiony dom.
– Kiedy mówisz tak dziwnie, nie całkiem pojmuję, co masz na myśli – powiedziała z pretensją w głosie Cecily. Spojrzała surowo na Genevrę.
– Nadchodzą złe czasy.
– Chodzi ci o wojnę?
– O życie. – Genevra opuściła głowę. – Ciężkie czasy. Złe czasy. Śmierć, zniszczenie, smutek, ból. Dużo cierpienia. Wszystko to nadchodzi.
Genevra odwróciła głowę i znów spojrzała na Cavendon. Oczy miała pełne łez. Złociste lśnienie zazwyczaj otaczające jego mury znikło. Dom nie był już złoty. Był skazany. Wielka rezydencja pogrążała się w coraz ciemniejszym cieniu. Oczami duszy widziała ogromne czarne chmury unoszące się nad jego dachami. Słyszała gromy i widziała błyskawice.
Po chwili otworzyła oczy i powiedziała cicho:
– Zawierucha. Chaos. – Potrząsnęła głową i w milczeniu otarła ręką łzy.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
– Swannowie rządzą – powiedziała z nikłym uśmiechem Genevra.
– Cavendon miało szczęście przez kilka ostatnich lat – odezwała się Cecily. – Szczęście nas nie opuści, prawda? Nic się nie zmieni, czyż nie?
– Ciągle się zmienia. Raz na wozie, raz pod wozem. – Genevra pochyliła się i wpatrzyła przenikliwie w Cecily. – Przychodzi i odchodzi. Nigdy nie wiadomo… Szczęście nie należy do nikogo… szczęście należy do życia. Nic się na to nie poradzi, mała Ceci. Rozumiesz mnie?
– Tak, Genevro. I dziękuję.

ROZDZIAŁ TRZECI

Alice poderwała się na nogi, widząc na progu uśmiechniętą radośnie Cecily. Córka podbiegła do niej i serdecznie ją uściskała.
– Przepraszam za spóźnienie, mamo – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.
– Nie szkodzi, Ceci, właśnie zajmowałam się papierkową robotą – mruknęła Alice. Weszły razem do pokoju i usadowiły się na fotelach naprzeciwko siebie. – Ślicznie dziś wyglądasz, kochanie, zawsze było ci do twarzy w różowym.
– Wiem, dziękuję. Ty też ślicznie wyglądasz, mamusiu.
– Oczywiście, mam przecież na sobie sukienkę, którą uszyła mi córka. Podoba mi się, jest wygodna i daje ochłodę w taki upał.
– Zaprojektowałam następną wersję tej sukienki, również z bawełny. To taka zawijana suknia, prawie jak szlafrok, zakładana po jednej stronie. Zamierzam zrobić zimową kolekcję w tym samym stylu, z lekkiego kaszmiru. Przywiozę ci kilka, kiedy będą gotowe.
– Dziękuję, jesteś taka troskliwa.
– Nie żartuj, jesteś moją matką i możesz dostać ode mnie wszystko, czego zapragniesz. Swoją drogą, kiedy rozmawiałyśmy wczoraj przez telefon, mówiłaś, że sporządzasz plan. Ale czego?
– Przyszedł mi do głowy pewien pomysł – żeby stworzyć wspólną działkę dla wsi. Poszłam prosto do Charlotte i poprosiłam ją o kawałek pola. A ona spytała hrabiego i on powiedział, że to wspaniały pomysł, bardzo praktyczny, i natychmiast przydzielił mi pole.
Alice pokiwała głową; widać było, że jest z siebie zadowolona.
– To było takie proste… wystarczyło poprosić. – Wstała i skinęła na Cecily. – Chodź do biurka i weź ze sobą krzesło. Pokażę ci mój plan.
Po chwili obie siedziały przy biurku Alice, na którym rozłożone były papiery Instytutu Kobiet wraz ze szczegółowym planem zagospodarowania działki. Zostanie obsiana i będą się nią zajmowały ochotniczki.
– To jest naprawdę praktyczny pomysł – powiedziała Cecily. – Żywność stanie się problemem, jeśli wybuchnie wojna.
– Kiedy wybuchnie – poprawiła ją Alice.
– Masz rację – przyznała Cecily. – Równie dobrze mogłaś poprosić o pole Milesa, a nawet własnego syna. Wiesz przecież, że Harry zarządza majątkiem razem z Milesem – dodała z przekąsem.
– Zgadza się, mogłam tak zrobić, Ceci. Ale nie sądzę, żeby to było właściwe. Szósty hrabia wciąż jest szóstym hrabią; jeszcze nie umarł, i to jego ziemia. Uznałam, że powinnam zwrócić się z tym do niego za pośrednictwem Charlotte.
– Teraz już rozumiem, mamo. – Cecily posłała matce serdeczny uśmiech.
Spoglądając na duży arkusz papieru, dostrzegła, jak mądrze zaprojektowano pole mające służyć za wspólną działkę. Każdy kwadrat był oznaczony nazwą warzywa, które na nim będzie uprawiane.
– Ziemniaki, marchew, pasternak – odczytywała na głos. – Cebula, brukselka, kapusta, kalafiory… – Przerwała, wybuchając śmiechem i potrząsnęła głową. – Jesteś mistrzynią planowania, mamo! Harry z pewnością odziedziczył po tobie talent do ogrodnictwa.
– On jest dużo mądrzejszy ode mnie – mruknęła Alice. Odwróciła się na krześle i rzuciła córce znaczące spojrzenie. – Udało ci się porozmawiać z Harrym? No wiesz… o tej… osobie.
– Nie. – Cecily potrząsnęła głową i dodała ciszej: – Mieliśmy się spotkać na pogawędkę dziś po południu.
– Jego romans z tą bezwstydną kobietą zaczyna wychodzić na jaw! – zawołała Alice ze złością. – On uważa, że to wielka tajemnica, a tak nie jest, i wasz ojciec już się o tym dowiedział. Jest wściekły. Wiesz, jak jego lordowska mość nie cierpi skandali, a wokół twojego brata wkrótce wybuchnie skandal.
– Zgadzam się ze wszystkim, co mówisz, mamo, ale to dorosły mężczyzna. Ma już czterdziestkę. Powie mi, że to nie moja sprawa.
– Ale porozmawiasz z nim? – spytała niespokojnie Alice. Widać było, że się martwi.
– Tak, obiecuję. Porozmawiam z nim jutro rano – zapewniła matkę Cecily.
Alice skinęła głową i ściągnęła wargi. Kiedy znów się odezwała, jej głos brzmiał stanowczo i surowo.
– Powinien był się dobrze zastanowić, zanim się z nią zadał. Pauline Mallard jest mężatką. Co więcej, jest amerykańską dziedziczką, obraca się w najwyższych kręgach towarzyskich Londynu i Nowego Jorku. A teraz w Harrogate. Ale zakładam, że wiesz o tym wszystkim.
– No tak, mamo.
– W końcu ona zrobi z niego durnia, zobaczysz. A na domiar złego jest od niego dużo starsza.
– Ale piękna, jak mi mówiono. Oszałamiający rudzielec – wtrąciła Cecily.
– I dość rozpustna… jak słyszę – odpaliła Alice, wyraźnie chcąc mieć ostatnie słowo w dyskusji.

 
Wesprzyj nas