“Matka i córka”, opowieść Jenn Díaz o skomplikowanej egzystencji i relacjach czterech kobiet i o kruchości rodziny.


Gloria, Dolores, Natalia i Ángela uczą się żyć bez mężczyzny – ojca, męża, brata. Gdy odchodzi Ángel, głowa rodziny, tracą przewodnika, rozjemcę, oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Każda z nich inaczej pojmuje świat i miłość, inaczej wyraża swoje uczucia.

Jenn Díaz opowiada o losach czterech kobiet, silnych i kruchych zarazem, o tym, jak mierzą się ze stratą, jak zapełniają ogromną pustkę po stracie najważniejszego mężczyzny w ich życiu, jak radzą sobie z poczuciem osamotnienia i głodem miłości.

***

Im jestem starsza, tym bardziej doceniam literaturę, która opisuje świat przez emocje kobiet. To niezwykłe połączenie wrażliwości z siłą, pragmatyzmu z marzeniami, biologii z wyrachowaniem daje mieszankę niekiedy wybuchową. Skrywane potrzeby, skrajne emocje, niewypowiedziane słowa… Miłość bliska nienawiści. Matka i córka. Pokłady inspiracji, z których autorka tej świetnej opowieści – wzruszającej i opowiedzianej z charakterystyczną dla literatury hiszpańskiej nutą melancholii, ale i z ognistym temperamentem – czerpie pełnymi garściami.
Paulina Holtz

Jenn Díaz – urodziła się w 1988 roku w Barcelonie. Jej pierwsza powieść “Belfondo”, którą opublikowała w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, przyniosła jej uznanie krytyków, którzy obwieścili pojawienie się nowej pisarskiej indywidualności wśród hiszpańskich pisarzy młodego pokolenia. Kolejnymi powieściami (“El duelo y la fiesta”, “Mujer sin hijo” i “Es un decir”) Diaz ugruntowała swoją pozycję. Laureatka nagrody Mercé Rodoreda za zbiór opowiadań “Vida Familiar”. Współpracuje z dziennikiem “El Periódico”, czasopismem kulturalnym “Jot Down” oraz “Catorze.cat”.

Jenn Díaz
Matka i córka
Przekład: Andrzej Flisek
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 6 czerwca 2017
 
 

Matka i córka


Najdroższy, to wszystko jest życiem
MERCÈ RODOREDA

Matka i córka. Co za absurdalna kombinacja
uczuć, konfliktów, niszczycielskich sił.
Nie zrozumiem tego nigdy.
INGMAR BERGMAN

Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby mama nie była mamą. Ciotka Dolores i Natalia nie mieszkałyby teraz razem, nie dręczyłyby ich ciągłe wyrzuty sumienia – to elastyczne i perwersyjne poczucie winy. Gloria też byłaby szczęśliwsza, gdyby była inna, mniej opryskliwa, mniej neurotyczna, nie stroniła tak od życzliwości innych; ale już od jakiegoś czasu Natalia przestała martwić się tym, że nie kocha swojej matki tak, jak powinna kochać córka, i od dawna nie obraża się z powodu jej impertynencji, matka to matka.
Ostatnimi czasy, odkąd zachorował jej brat, Dolores dręczyła myśl, że w każdej chwili mogą wyrzucić ją z domu, bo jeśli przeżyła w nim tyle lat, to tylko dzięki Ángelowi. Od śmierci głowy rodziny i jej ostatniego bliskiego krewnego żyła z duszą na ramieniu, że oto z dnia na dzień straci dach nad głową, a jak kobieta, do tego kobieta samotna, która nie poznała nigdy mężczyzny ani miłości, da sobie radę w życiu? Koniec końców, jedynym ogniwem łączącym ją z pozostałymi domowniczkami był Ángel: ojciec, brat, prawdziwy mężczyzna, i kiedy umarł, nikt już nie zmuszał ich do wspólnego życia z ciotką Dolores – przedtem też ich nikt nie zmuszał, ale tata zawsze bardzo kochał swoją młodszą siostrę.
Tego, jak mama chciała wyrzucić ciotkę, nikt już nie pamięta, albo nie chce pamiętać. Tata przez cały tydzień nie odezwał się słowem do żony, nawet zwykłego dzień dobry, nie odpowiadał na jej pytania dotyczące codziennych spraw: jak spałeś, co jest na obiad, są jeszcze pomidory? Mama zrozumiała, że nic nie wskóra, cóż, była skazana na swoją szwagierkę, i gdyby ktoś jej to kiedyś powiedział, nie uwierzyłaby, ale to też jest życie.
Kiedy po śmierci taty zostały same we trójkę, bo starsza córka Ángela już od jakiegoś czasu nie mieszkała w domu, mama, po kilkunastu dniach żałoby i bezwzględnej ciszy, zaczęła pakować rzeczy taty i wynosić je do sieni, oznajmiwszy, że wyrzuci wszystko, ale to wszyściuteńko, że nie można być sentymentalnym. To był jej pierwszy taki numer… Tak, pierwszy i nie ostatni, bo gdy zabrakło taty, mama przejęła całą władzę nad domem i mieszkającymi w nim kobietami, ten rodzaj władzy, która nie jest nigdzie zapisana, ale którą wszyscy respektują, jakby pochodziła od jakiegoś małego boga, a mama zawsze lubiła rozstawiać innych po kątach.
Ciotka nie chciała się rozstać z rzeczami brata i mama zjadliwie zachęcała ją, żeby w takim razie potykała się o nie codziennie i żeby na każdym kroku przypominały jej o nieszczęściu, jakie je dotknęło – o śmierci męża, ojca i brata, prawdziwego mężczyzny, tyle śmierci w jednym człowieku. Przykładnego mężczyzny, którego pogrzeb odbył się w wypełnionym po brzegi kościele, przykładnego mężczyzny, za którym wszystkie będą tęsknić, z jego rzeczami lub bez, bo ubranie czy zegarek przechowywane na dnie szafy nie mają absolutnie żadnego znaczenia, zresztą zawsze będą go pamiętać ubranego i z zegarkiem na ręku, prawda? Więc koniec kropka.
Zażegnawszy burzę, jedną z najbardziej zajadłych awantur w ich dorobku, choć te poprzednie też były niczego sobie, coś w nich pękło i rozryczały się – one takie są, kobiety, że raptem robią coś nieracjonalnego – i padły sobie w objęcia, i objęły się tak, jak nie obejmowały się nigdy dotąd – nawet wówczas, gdy tata zachorował i lekarz kręcił tylko markotnie głową, dając do zrozumienia, że tutaj nic się nie da zrobić.
Po tamtej awanturze, której Natalia roztropnie przyglądała się z boku, znała dobrze swoją matkę, nikt nie znał jej tak dobrze jak ona, szwagierki, jak gdyby nigdy nic, wróciły do normalności, a ta normalność to pewna uraza, pewne napięcie; wróciły do codziennego życia, rutyny, tata był martwy i miał pozostać martwy na wieki wieków, i one, silne kobiety, bardzo silne, musiały dalej żyć, i aby dalej żyć, musiały czym prędzej wrócić do tego życia co zawsze, do życia ludzi żywych, innego nie było. I tak w tygodniu domem zajmowała się ciotka, bo mama pracowała w szkole, w weekendy zaś stery przejmowała mama, bo to był jej dom, dom stworzonej przez nią rodziny, która zaakceptowała obecność siostry mężczyzny, rodziny gościnnej, powiedzmy.
Dom tonął w półmroku, bo sufit był niski, okien mało i do tego wąskie. Zimą było chłodniej w środku niż na dworze, a latem zbyt ciemno, żeby tam tkwić, kiedy na dworze świeciło promienne słońce. Dom był smutny i pogrążony w półmroku, ale to nie był ich dom, wynajął go jakiś daleki krewny mamy i potem przedłużano dzierżawę z pokolenia na pokolenie. Dopóki dziewczynki były małe, spały razem z ciotką w ciasnym, wilgotnym pokoiku. Ale z czasem, w miarę jak dorastały, zaczęło im brakować intymności, której ciotka Dolores nie potrzebowała, a nie była już przecież dzieckiem, ale to cała ciotka, tak bardzo rodzinna, bez pozostałych jej życie nie miało sensu… intymności nie potrzebowała nigdy.
Rodzina składała się z taty i czterech kobiet. I chyba nie trzeba dodawać, że nie potrafiły znaleźć wspólnego języka, bo kobiety takie są, i nie ma na to rady. O zgodnym współżyciu nie mogło być oczywiście mowy, bo dom zamieszkany przez kobiety zawsze jest zbyt ciasny, nie wystarczało dla wszystkich miejsca. Chcąc nie chcąc, biedny tata wcielał się w rolę sędziego, u którego szukały aprobaty i akceptacji, ale on był, jaki był, i nie wystarczało go dla wszystkich – mężczyzna jest tylko mężczyzną. Kiedy wybuchał konflikt, zażegnać go mógł jedynie Ángel, starając się być sprawiedliwy dla wszystkich… Ale czy ktoś może być sprawiedliwy zawsze i dla wszystkich? Nikt. Przez co wyzwalał w nich, w swoich ukochanych kobietach, tak wiele niegodziwych uczuć – rodzina stwarza więzy, których koegzystencja nie potrafi umocnić i które z czasem żałośnie się rozpadają. Gdy ojciec odszedł, zabrał ze sobą słuszną miarę rzeczy, nawet tych nic nieznaczących, najbardziej przyziemnych, takich, których nie widać gołym okiem, bo życie pełne jest niedostrzegalnych drobnostek – bez niego nie wiedziały, co jest dobre, a kiedy postępują niegodnie, nawiasem mówiąc częściej, niżby chciały się do tego przyznać, ale z kobietami tak to już jest, jak mawiał tata.
Z początku, jeszcze przed narodzinami Ángeli i Natalii, ciotka i mama były jak siostry. Odkąd mama wyprowadziła się z domu, wszyscy są zgodni, że na początku cała trójka żyła w harmonii, nie przeszkadzając sobie nawzajem; teraz trudno to sobie wyobrazić, ale faktycznie były nierozłączne, nie mogły bez siebie żyć. Obie kobiety uzupełniały się i wspierały, czasem nawet zmawiały się przeciwko tacie, żeby coś od niego wydębić… Kto by powiedział, co?
– A takimi były przyjaciółkami! Były jak siostry, a nie szwagierki!
Tata, ma się rozumieć, zawsze był bardzo pojednawczy, lecz wszystko uległo zmianie, kiedy mama po raz pierwszy zaszła w ciążę. Ángela była pierwszą córką, pierwszą wnuczką, pierwszą bratanicą, jedynym dzieckiem w domu, i mama czuła się bohaterką tego święta narodzin. Ciekawe, że coś tak nierozerwalnie związanego z życiem, tak naturalnego jak narodziny, stało się przyczyną rozstania, bo rozstania nie są wyłączną domeną miłości, miłości między mężczyzną i kobietą, bo nienawiść lęgnie się tam, gdzie się jej podoba. Mama była matką tej dziewczynki, jedyną, która czuła w sobie nowe życie. Oczywiście ciotka chciała być częścią tego wydarzenia, należeć do kręgu wtajemniczonych, tak jak była częścią małżeństwa, ale mama kategorycznie się sprzeciwiła. Co innego dzielić dom i mężczyznę, głównie dlatego, że Dolores była jego siostrą; teraz jednak miało pojawić się dziecko i dziecko należało tylko do niej, do niej i do taty. I tak zaczęło iskrzyć między szwagierkami, jeszcze do niedawna wielkimi przyjaciółkami.
– A takimi były przyjaciółkami! To nie do wiary!
Gdy Ángela przyszła na świat, mama zażyczyła sobie, żeby ciotka wyjechała, przynajmniej na kilka pierwszych dni, w ciągu których mogłaby spokojnie przyzwyczajać się do dziecka, do macierzyństwa, do swojego ciała, do wszystkich tych zmian, które czuła ona i tylko ona – sprawiała wrażenie jedynej osoby na świecie zdolnej rodzić; to było zaskoczenie dla wszystkich, chyba z nią samą włącznie, bo ona była trochę… dziwna, w tych dniach, bo zaraz po porodzie kobieta jest bez mała jak… zwierzę. Tata usiłował apelować o spokój, o zdrowy rozsądek, ale mama pozostała nieprzejednana – po powrocie ze szpitala, bo zdecydowała się rodzić w szpitalu, nie w domu jak jakaś dzikuska, nie chciała jej tam widzieć. Bała się, że malutka przyzwyczai się do zapachu ciotki i straci orientację, nie będzie wiedzieć, która z nich jest jej matką. Mężczyzna nie ma z tym żadnego problemu, on dobrze wie, z kim idzie do łóżka! Ale takie dopiero co narodzone niemowlę, niemające pojęcia o otaczającym je świecie…
Ciotka musiała wyjechać na jakiś czas do krewnych, na wybrzeże, i co tydzień pisała sążnisty list, rozpytując o bratanicę i nie wspominając słowem o powrocie – uchowaj Boże, nie odważyłaby się. Dolores zawsze szanowała przestrzeń, jakiej potrzebowała mama do życia, przestrzeń osobliwą, zmienną, nieuporządkowaną i nieusankcjonowaną żadnymi normami, przestrzeń, jeśli można się tak wyrazić, nieco kapryśną; a przecież wciąż jeszcze przepełniała ją wdzięczność za to, że brat i bratowa tak wspaniałomyślnie przygarnęli ją do siebie, i dlatego tak dobrze odnosiła się zawsze do Glorii, chociaż Gloria nie zawsze odpłacała jej pięknym za nadobne; wszyscy przyzwyczajamy się zbyt szybko do rzeczy dobrych i zapominamy, jak bardzo są dobre i jakiego trzeba wysiłku, żeby je czynić.
Po ślubie taty i mamy ciotka Dolores została sama ze swoim ojcem. Dziadek, o tym mówiło się zawsze, był okrutnikiem, okrutnikiem i egoistą, i zatruwał im życie, przede wszystkim babce, ale i kobietom w ogóle; tylko tacie się upiekło, i kiedy mowa była o dziadku, cichł i pochylał głowę na znak szacunku. Babcia była jedyną, która broniła córki, ale dziadek owdowiał w wieku pięćdziesięciu lat i w samotności jego serce jeszcze bardziej stwardniało, a może to starość wyostrza cechy charakteru, i z wiekiem stawał się coraz gorszy, coraz trudniej było z nim wytrzymać. Ciotka Dolores żyła w ciągłym strachu i nie umiała się bronić, i potem nigdy już bidulka nie otrząsnęła się z traumy, jakiej doświadczyła, żyjąc pod jednym dachem z własnym ojcem. Ludzie mówili, że ciotka nie wyszła za mąż z winy dziadka i że, w jakimś sensie, jedynym mężczyzną, jakiego tolerowała, był Ángel, jej brat, a teraz, gdy zmarł, to już żadnego, ale tak tylko gadają, żeby gadać, bo ludzie zawsze plotą niestworzone rzeczy, coś trzeba robić z wolnym czasem, tyle go przez całe życie. Nigdy nie pojawił się na horyzoncie żaden pretendent do ręki ciotki, pomimo jej niewątpliwej urody, bo ciotka Dolores zawsze była bardzo ładna, i to też kłuje ludzi w oczy.
Dolores nie narzekała na swój los i nigdy nie przyznała, że podłość dziadka była przyczyną jej celibatu, przeciwnie, z czasem zaczęła nawet lukrować wspomnienie o ojcu, niech spoczywa w pokoju. Poza tym nie została sama dzięki mamie, która niedługo po ślubie użaliła się nad szwagierką i zabrała ją do siebie. Piekło ciotki skończyło się jak ręką odjął, gdy tylko spakowała walizkę i odeszła z domu, w którym się wychowała. Dziadek został sam jak palec i nie miał się na kim wyżywać, więc cóż pozostało? Nie pociągnął długo; w dniu pogrzebu ciotka nie uroniła ani jednej łzy, tata też nie, ale u mężczyzny to zrozumiałe, nikt się temu nie dziwił.
Od tamtego czasu ciotka mieszka z nimi, z wyjątkiem kilku tygodni, kiedy mama skazała ją na tymczasowe wygnanie, żeby Ángela nie myślała, że ma dwie matki – skąd jej się to bierze, czasem sprawia wrażenie, jakby miała nie po kolei w głowie. A może cała ta historia z dwiema matkami to wymysł sąsiadek, którym nie w smak było, że ciotka nie pozwalała bratu i bratowej wieść w spokoju normalnego, małżeńskiego życia, jeśli w ogóle małżeństwo może być synonimem normalnego życia. A i dlatego, że nikt nie może zrozumieć, dlaczego ciotka, tak piękna kobieta, żyła w staropanieństwie – nie znalazła mężczyzny, bo nie chciała! A może, jak mówi mama, żeby jej dopiec, nie gustuje w mężczyznach.

 
Wesprzyj nas