Remigiusz Ryziński w książce “Foucault w Warszawie” przedstawia nieznaną historię wielkiego francuskiego filozofa, który przez rok przebywał w Polsce i pozostawił po sobie dopiero dziś odkryte ślady.


Foucault w WarszawieWarszawa 1958. Szare ulice, na każdym kroku milicja. W mieście pojawia się mężczyzna o niebanalnej urodzie i światowych manierach. Wynajmuje mieszkanie, zaczyna pracę, wieczorami wychodzi albo przyjmuje u siebie.

Ilu mężczyzn składało o nim raporty? Na ilu SB zbierała informacje? Czy istnieją różowe teczki? Kogo kochał najbardziej i kto zdradził go najboleśniej? Jak wyglądało jego życie na co dzień i dlaczego naprawdę musiał wrócić do Francji? I wreszcie – kim był jego legendarny kochanek?

Nieznana historia Michela Foucault, wielkiego francuskiego filozofa, który przez rok przebywał w Polsce i pozostawił po sobie dopiero dziś odkryte ślady.

Teczki SB, które nie miały ujrzeć światła dziennego. Pamięć ludzi, którzy go znali i dla których dużo znaczył. Wspomnienia, fakty, dokumenty.

Śledztwo, którego efektu nikt się nie spodziewał.

Remigiusz Ryziński
Foucault w Warszawie
Seria: Reporterska
Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Premiera: 12 maja 2017
 
 

Foucault w Warszawie


Pod wielkim upartym słońcem polskiej wolności.
Historia szaleństwa

Bohaterem książki jest Michel Foucault.
Ale nie tylko. Jest nim również Warszawa.
I chłopcy, z którymi przebywał najchętniej.
Językowa niezgodność z płcią – „dziewczyny”, „koleżanki”, „one” – wynika z subkulturowego slangu, w jakim ci mężczyźni niekiedy zwracają się do siebie i z tego, jak o sobie mówią.
„Mąż” to homoseksualny partner. A „heteryk” to heteroseksualny mężczyzna, na którego czasami ma się ochotę.

Urban legend

Michel Foucault przyjechał do Polski w październiku 1958 roku.
Objął stanowisko pierwszego dyrektora powstałego właśnie przy Uniwersytecie Warszawskim Ośrodka Kultury Francuskiej. W Warszawie zakończył pisanie swojego doktoratu, wydanego później jako Historia szaleństwa.
W połowie roku 1959 musiał jednak Polskę opuścić.
Powodem był pewien chłopiec.
Jurek.
Do dziś nikt nie wie, kim ten chłopiec był.

W poszukiwaniu Michela Foucault

Instytut Pamięci Narodowej był pierwszym miejscem, do którego zwróciłem się w poszukiwaniu śladów Michela Foucault w Polsce. Dla IPN-u nie byłem pierwszy. Niejednokrotnie próbowano już znaleźć informacje o Foucault. Inwigilacja pierwszego dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej w peerelowskiej Warszawie była oczywista. Teczki na pewno istniały.
IPN: „W odpowiedzi na Pana Wniosek o udostępnienie dokumentów w celu prowadzenia badań naukowych, złożony na podstawie art. 36 ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz.U. z 2007 r. Nr 63, poz. 424 z późn. zm.), uprzejmie informuję, że kwerenda dot. Michela Foucault, ur. 15.10.1926 r., przeprowadzona do wniosku: Michel Foucault w Warszawie (1958–1959), zakończyła się wynikiem negatywnym. Oddziałowe Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentacji IPN w Warszawie zakończyło realizację wniosku”.
Uznałem, że brak informacji w IPN-ie nie oznacza, że one nie istnieją, ale że ich jeszcze nie odkryto. Wypisałem więc odpowiednie wnioski i zacząłem szukać Michela Foucault na własną rękę. Wszędzie, gdzie się zwróciłem, otrzymywałem ten sam wynik. W dokumentacji Uniwersytetu Warszawskiego nie ma żadnych informacji o pobycie Michela Foucault na wydziale filologicznym w latach 1958–1959.
Rezultatu nie przyniosły też poszukiwania na uniwersytetach Jagiellońskim i Gdańskim, gdzie według danych biograficznych Foucault przebywał z wykładami. Niczego nie było w Polskiej Akademii Nauk. Przegląd akt warszawskiego wydziału neofilologii oraz Instytutu Romanistyki z lat późniejszych również skończył się niczym.
W Ośrodku Kultury Francuskiej nie dysponowano archiwami Foucault. Instytut Francuski w Warszawie i Krakowie nie wiedział nic prócz tego, że Foucault w Polsce rzeczywiście był. Ambasada Francji wysłała informacje ogólne o współpracy polsko-francuskiej z tego okresu, ale nie znalazła się w nich ani jedna wzmianka o Foucault. Nie istnieją archiwa Orbisu, w których mogłyby się znajdować informacje o hotelu Bristol, gdzie według zapisów biograficznych Foucault mieszkał przez jakiś czas. W archiwach lotniska Okęcie nie ma żadnych danych z ewentualnych przelotów Foucault. Informacji nie mają muzea, instytucje kulturalne, Polska Agencja Prasowa, „Życie Warszawy”, „Przekrój”, Pałac Kultury i Nauki. Nie ma też żadnych zapisów w Muzeum Auschwitz-Birkenau czy w Szpitalu Tworkowskim. Archiwa miasta stołecznego Warszawy czy Muzeum Literatury nie zachowały nazwiska Foucault.
Nie ma świadków jego pobytu.
Wspomnień, listów, dokumentów, ani jednej fotografii.
Pobyt Michela Foucault w Polsce wydawał się tylko legendą.

Właściwa sygnatura

Informacji o Michelu Foucault szukałem ponad rok.
Wielokrotnie wracałem do IPN-u.
Setki teczek pachnących strychem.
Papiery, notatki, zdjęcia, raporty, donosy, informacje poufne, zlecenia i zarządzenia, zapisy rozmów i uwagi tajnych współpracowników. Nekrofilia, patologia, fetysz.
Brudne dłonie.
Kurz.
Lepkość.
Obsesja.
Przeglądałem archiwa pod każdym możliwym kątem. Przeszukiwałem katalogi, wpisując do wyszukiwarki różne kombinacje haseł, synonimów. Nikt nie wiedział, jaki był klucz. Pisałem więc:
Michel Foucault,
samo Foucault,
samo Michel,
Paul Foucault (bo takie imię nosił w rzeczywistości).
I nic.
Zacząłem szukać informacji w aktach osób, które mogłem podejrzewać o znajomość z Foucault.
Wpisywałem osoby związane z Francją, pracowników ambasady, ludzi kultury, twórców.
Przejrzałem archiwa: Andrzejewskiego, Iwaszkiewicza, Kotarbińskiego, Białoszewskiego, Mycielskiego, Hertza, Waldorffa, Stachury, Hłaski, Iredyńskiego. Dowiadywałem się wielu interesujących rzeczy o tamtych czasach i ludziach, gdzie bywali, co jedli, z kim się spotykali, jakimi samochodami jeździli, jaką herbatę kupowali, czy pili kawę, o której wracali do domu i z kim, dowiadywałem się o ich lękach i pragnieniach (z podsłuchów).
Ale wciąż nie mogłem trafić na żadną informację o samym Foucault.
Wreszcie w wyszukiwarkę jednego z komputerów w czytelni IPN-u wpisałem najbardziej oczywiste słowo w kontekście historii pobytu Michela Foucault w Warszawie.
Otrzymałem jeden wynik.
Wypisałem rewers.
Po dwóch tygodniach oczekiwania zadzwonił referent zajmujący się moją sprawą, pan Michał Rosenberg, i powiedział:
– Wytypował pan właściwą sygnaturę.

Świat melancholii był wilgotny, ciężki i zimny;
świat manii jest suchy, rozpalony, burzliwy
a jednocześnie kruchy.

Historia szaleństwa

Chłopcy

Spotkanie

Waldek włożył najlepsze spodnie, uczesał włosy, policzki natarł wodą po goleniu ojca i wyszedł z domu. Na lotnisko z Saskiej Kępy jechali z chłopakami prawie godzinę. Był wieczór. Ciepło, bo lato. Foucault czekał w holu. Waldek uśmiechnął się, wyciągnął rękę.
Bardzo chciał wyjechać do Francji. A tu taka okazja! Człowiek stamtąd.
Waldek miał dziewiętnaście lat i wygląd dziecka. Dopiero odkrywał miasto i siebie, ale szybko to szło i – jak mówi – lawinowo. Bywał w kawiarniach. Miał chłopaka i kilku bliskich przyjaciół. Tamtego letniego wieczoru pojechali na Okęcie: Waldek, Stefan, Jurek i Mirek. Potem dołączył do nich Henryk, którego nazywali „Hrabiną”. Z lotniska wrócili do miasta, prosto na Chmielną – wtedy Rutkowskiego. Urządzili imprezę. Wino, wódka i coś pod nią.
Kombinacja była taka: Foucault – gospodarz, Waldek ze Stefanem, zakochany w Stefanie Mirek oraz Jurek – wolny i jak zawsze wesoły, prawdziwa dusza towarzystwa. I jeszcze Henryk, ale on służył głównie za tłumacza. Wystarczyło mu popatrzeć, pobyć z młodymi i już był szczęśliwy.
Waldek i Michel spoglądali na siebie, zamienili kilka słów.
Nic się nie wydarzyło.
Na przeszkodzie stał chłopak Stefan. Przeszkodą były też brak znajomości języka i Waldkowa skromność.
Musiało minąć trochę czasu i w końcu – którejś gorącej nocy – Waldek został u Foucault.
Taki to miało przebieg.
Lawinowy.

Dociekliwy

W roku, w którym Foucault przyjechał do Polski, Henryk Tyrakowski, pracownik Służby Bezpieczeństwa, uczył się w Legionowie na majora. Z filozofii – trójka, z socjologii – cztery. Miał żonę i trzech synów. Chłopcy byli chorowici, a żona kłótliwa. Konflikty małżonków „rozwiązano po linii partyjnej”.
Nakazano zgodę i zgoda była.
W czasie wojny Henryk, razem z bratem i matką, został wywieziony na przymusowe roboty do Kołobrzegu, wówczas Kolberg. Pracował w majątku u piekarza, a potem na kolei. Według zatrudnionych w firmie Otto Wirke Polaków była to „kaźń ze względu na brutalne obchodzenie się”. W raporcie z poczynań Tyrakowskiego w podczas wojny – potwierdzonym przez tych, którzy jeszcze „nie wybyli” – stwierdzono, że siedemnastoletni Henio „był bardzo dobrze ustosunkowany do Polaków, natomiast nienawidził Niemców, za co kilkakrotnie go zbili”.
Jego patriotyczne przekonania oraz koleżeńskość wyrobiły mu dobry start w przyszłość.
Pierwsze doniesienie złożył Henryk na własnego brata. Opisując sprawę, zaznaczał, że „do przestępstwa jakiego ewentualnie mógłby się dopuścić wymieniony mój brat nie popchnęła by go niechęć do obecnej rzeczywistości w Polsce, bo wrogiem nie jest, ale może być wykorzystany i popełnić przestępstwo przez swoje wady i nałóg do wódki”. Nałóg spowodował, że na handel szły ubrania i przedmioty wykradane z rodzinnego domu. Swoim postępowaniem doprowadził matkę do utraty sił i choroby. I dlatego Henryk uznał za swój obowiązek złożyć na niego doniesienie. Na zwierzchnikach raport zrobił jednak nie najlepsze wrażenie. Uważano, że donos wypłynął z „obawy i chęci asekurowania się” przed ewentualnymi konsekwencjami czynów brata.
Jednak Henryk został zauważony.
Do służb chciał bardzo. W 1946 roku napisał krótko: „Proszę o przyjęcie mnie w poczet pracowników m.b.p.1”. I dołączył życiorys: „Pochodzę z rodziny robotniczej. Ojciec mój pracował w Zakładach Żyrardowskich jako tkacz. Ja jako małe dziecko oddany byłem pod opiekę do ochronki, nie opływałem w dobrobycie, bo jak wiemy warunki robotników w Polsce przedwrześniowej były marne. Zawierucha rozpętana przez najeźdźcę germańskiego zakończyła moją naukę. Nastały okropne dni niewoli, życie pod strachem i terrorem, forsowne marsze za odrobiną kaszy: aby żyć. W roku 1940, schwytany przez Hitlerowskich łapaczy, wywieziony zostaję do Niemiec na roboty, gdzie przebywam do roku 1945 z oczami zwróconymi na wschód oczekując z utęsknieniem wyzwolenia. W kwietniu 1945 roku wróciłem do ukochanej ojczyzny tym kochańszej, bo ludowej, demokratycznej”.
Służbę w sb uważał za „święty obowiązek obywatelski” i bez wahania podpisał zobowiązanie. Deklarował wierność Wolnej, Demokratycznej i Niepodległej Polsce oraz walkę z wrogim elementem. Chciał działać z poświęceniem i sumiennie, a tajemnic służbowych dotrzymywać. Nigdy niczego nie zdradzić, słówka nie pisnąć, farby nie puścić. No, chyba że w raportach, które nie były zdradą, tylko chwałą.
W domu Henryka panował duch obowiązku wobec socjalistycznej ojczyzny. Żona była oddana ustrojowi, dzieci wychowywano partyjnie, bezwyznaniowo i z uczuciem dumy oraz powinności wobec ludowego państwa polskiego. W 1952 roku, z poczucia obowiązku, chociaż bez specjalnego przekonania, Henryk zmienił nazwisko i od tej pory nazywał się Terakowski. Był to wynik błędu w świadectwie urodzenia, a co w dokumencie – to i w życiu. W tym czasie zmienił też charakter pisma. Wcześniejsze dokumenty pisane były zgrabnymi, malutkimi literami z fikuśnymi ozdobnikami, pętelkami, zawijasami, kropkami jak małe kółeczka. Raporty pisane dla sb zgubiły wszelkie ozdobniki, a litery stały się wielkie i pochylone, zamaszyste jak od noża. Początkowo opinie zbierał nieprzychylne. Oceny miał różne. Z dyscypliny – trzy plus, za to z zajęć politycznych i języka polskiego – piątki. Miał problemy z werbowaniem współpracowników.
Sieć kontaktów Terakowskiego określano jako słabą. Jednocześnie był zaangażowany, politycznie uświadomiony, a nawet, zdaniem niektórych – nacjonalistyczny. Zawsze lojalnie ustosunkowany do ludowodemokratycznego rządu. Ponadto: „Moralnie na poziomie, intelektualny, inteligentny, chętny do nauki. Szanuje godność osobistą, ideowy i uczciwy, prawdomówny, bez nałogów. Towarzysko wyrobiony”.
Tylko z tą siecią mu nie szło.
Koledzy rekrutowali znane nazwiska i wpływowe osoby, a Terakowski ciągle jakieś mizeroty. W końcu jednak uśmiechnęło się do niego szczęście. Zaczął się bardziej przykładać do swoich zadań i zadbał o dodatkowe wykształcenie, które otworzyło mu drogę do kariery. 12 lipca 1959 roku ukończył szkołę oficerską Służby Bezpieczeństwa MSW z wynikiem ogólnym dobrym. Uzyskał wtedy ocenę charakterologiczną znacznie lepszą niż poprzednie. Oczekiwał na zadanie, które mogłoby pokazać jego możliwości. Trochę z przypadku, a trochę z wyczucia szansy zaczął wnikać w środowisko warszawskich homoseksualistów.
Obrzydzenia nie miał.
Dystans, owszem, zachowywał, ale rozmawiać z chłopakami z miasta potrafił.
Miał swoje metody.
W kwietniu 1962 roku zajmował się operacją o kryptonimie „Patek”. I jednocześnie pozyskał kontakt operacyjny pseudonim „Świder”.
Henryk miał wówczas trzydzieści dziewięć lat. Waldek – dwadzieścia dwa.
To on pierwszy powiedział Terakowskiemu o Michelu Foucault.

 
Wesprzyj nas