„Turcja: obłęd i melancholia” relacjonuje historię państwa, które trafiło do piekła, historię jednocześnie przygnębiającą i zabawną. W tej książce czytelnik odnajdzie to, czego nie zobaczy w wiadomościach, gazetach i politycznych analizach: turecką duszę.
Turcja to kraj kontrastów i sprzeczności. W ostatnim czasie uwaga świata ponownie skierowana jest na to państwo: rząd Erdogana, choć pozornie demokratyczny, stopniowo zaczął przypominać dyktaturę, wtrącając do więzień swych oponentów i brutalnie tłumiąc wszelkie głosy sprzeciwu.
I chociaż Turcja jest państwem świeckim, religijny konserwatyzm staje się istotną siłą. Pozostając w geopolitycznej przestrzeni między zsekularyzowanym Zachodem a muzułmańskim Wschodem, Turcja jest targana wieloma konfliktami, w tym choćby Arabską Wiosną, wojną w Syrii, rozkwitem ISIS.
Książka, w której dwudziestoletnie doświadczenie nagradzanej dziennikarki łączy się ze znakomitym literackim piórem – Turcja: obłęd i melancholia relacjonuje historię państwa, które trafiło do piekła, historię jednocześnie przygnębiającą i zabawną. W tej książce czytelnik odnajdzie to, czego nie zobaczy w wiadomościach, gazetach i politycznych analizach: turecką duszę.
Temelkuran napisała elementarz dzisiejszego chaosu, to mistrzostwo w przewidywaniu tego, co niespodziewane.
„Financial Times”
Wspaniała książka dająca fascynujący i przerażający wgląd w przyczyny, dla których Turcja stała się krajem autorytarnym. To trzymający w napięciu i intymny obraz sytuacji, obejmujący każdy aspekt życia w Turcji.
Patrick Cockburn, autor Państwa Islamskiego
Ece Temelkuran jest patriotką – żadne inne słowo tego nie odda.
Seymour Hersh
Ece Temelkuran (ur. w 1973 r. w Izmirze) – turecka powieściopisarka i komentatorka polityczna. Pisała m.in. dla „Miliyet”, „Haberturk”, „The Guardian”, „New Statesman”, „New Left Review”, „Der Spiegel” czy „Le Monde Diplomatique”. W swoich tekstach podnosi tematy uznawane w Turcji za kontrowersyjne: problematykę kurdyjską, ormiańską, feministyczną czy kwestię wolności wypowiedzi. Przekładana m.in. na angielski, arabski, niemiecki, francuski, hiszpański, chiński, serbski, bułgarski i hindu, wielokrotnie honorowana nagrodami literackimi, jest uznawana za najpoczytniejszą turecką pisarkę i jeden z najbardziej wpływowych głosów tureckich mediów społecznościowych. W Polsce wyszły dotąd dwie jej powieści: „Taniec w rytmie rewolucji” (PWN, 2015) oraz „Odgłosy rosnących bananów” (Książkowe Klimaty, 2016).
Turcja: obłęd i melancholia
Przekład: Łukasz Buchalski
Seria: Tureckie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 20 maja 2017
Turcja: obłęd i melancholia
Od dwóch lat na murach budynków w Stambule niespodziewanie pojawiają się szare plamy. Widzimy je za każdym razem, gdy rano wychodzimy z domu. A gdy znów mijamy je kilka godzin później, są już pokryte żartobliwymi komentarzami, na przykład: „Znowu szary? Brawo! Bardzo kreatywnie!”.
Grubymi warstwami szarej farby pokrywa się graffiti powstające regularnie od protestów w Gezi. Zaczęło się właściwie od tego, że w kilku miejscach w mieście ludzie pomalowali schody na tęczowo. Ponieważ władze jakimś cudem doszły do wniosku, że tęcza jest symbolem anarchii, kazały przez noc zamalować ją na szaro. Następnego dnia protestujący jeszcze raz pokolorowali schody, a potem znów zamalowano je na szaro. Właściwie można tego zdarzenia użyć jako klucza do zrozumienia protestów: Gezi i jego następstwa to turecka wojna tęczy z szarością. I choć kolorowa farba się już skończyła, walkę kontynuuje się za pomocą humoru: „Świetnie się pisze po tym szarym!”. Ale żeby zrozumieć, co ma zakryć ten szary – czyli to, czym było Gezi – musimy się przenieść na plac Taksim w 2013 roku.
Para nowożeńców, koczująca na placu dzień i noc przez cały pierwszy tydzień demonstracji, wywiesiła na froncie swojego namiotu transparent skierowany bezpośrednio do premiera: „Szanowny panie, prosimy, niech pan odpuści, żebyśmy mogli wrócić do domu i się kochać!”. W zależności od swoich poglądów, przechodnie reagowali chichotem albo oburzeniem, ponieważ w Turcji nie wypada publicznie mówić o seksie, a co dopiero o nim pisać i to na widoku, w centrum miasta. To, co w normalnych okolicznościach byłoby nieprzyzwoitym żartem, nabrało teraz wyjątkowo politycznego wydźwięku, ponieważ premier używał przeciwko protestującym konserwatywnej retoryki. Sugerował, że okupujący plac Taksim „szabrownicy” wyrabiają „Bóg wie jakie bezeceństwa”. Oczywiście był to tylko drobny element kampanii propagandowej wymierzonej w demonstrantów. Były też oskarżania o spożywanie alkoholu w meczecie albo o pobicie kobiety za to, że nosiła chustę; miały rzekomo istnieć nagrania obu incydentów, ale dziwnym trafem nigdy ich nie pokazano, a kiedy imam meczetu, o którym była mowa, powiedział prasie, że demonstranci szukali w świątyni schronienia dla rannych i niczego nie pili, został przeniesiony do innego meczetu, daleko od Stambułu. Nowożeńcy wykazali się zatem nie lada odwagą, kiedy ogłosili światu, że gaz łzawiący i ciągłe naloty policji przeszkadzają im się kochać, więc byliby wdzięczni, gdyby premier wycofał mundurowych.
Ten niewinny żart był tylko jednym z kosmicznej ilości dowcipów, jakie się wtedy pojawiły. Niepokoje zaczęły się od protestu przeciwko planom zabudowy parku Gezi, ale poruszane przez demonstrantów kwestie objęły także wolność słowa oraz narastanie w Turcji bezprawia, nierówności społecznych i konserwatyzmu. Z perspektywy czasu stwierdzam, że warto ustawić te wydarzenia w szerszym kontekście.
W społeczeństwie istnieją trzy kategorie reguł, jakie łatwo można przekroczyć: prawo, niepisane zasady moralne oraz obyczaje. W Turcji nietrudno złamać dowolną z tych reguł. […]. Czasami nieposłuszeństwo nie jest nawet umyślne – po prostu nam się przytrafia. Najmłodszy dziennikarz, jaki kiedykolwiek stanął przed sądem, Sami Mente§, po prostu wykonywał swoją pracę. Po przeprowadzeniu wywiadu z działaczami lewicowymi zaraz po wydarzeniach na placu Taksim, trafił na prawie dziewięć miesięcy do aresztu. Wypuszczono go po pierwszej rozprawie, a przy okazji okazało się, że jedynym dowodem przeciwko niemu były zeznania „tajnego świadka”. „Tajny świadek” stał się w ostatniej dekadzie bardzo popularnym źródłem informacji, szczególnie w procesach przeciwko reporterom, politykom i aktywistom. Ponieważ jego zeznania są zwykle identyczne z treścią zarzutów stawianych przez prokuraturę, można się zastanawiać, czy w ogóle istnieje. Turcja jest krajem, który więzi nie tylko tysiące działaczy politycznych, ale też najwięcej dziennikarzy na świecie. Wróćmy jednak do rzeczy.
Zamiast na wykroczeniach przeciwko prawu i tak zwanym „kodeksie moralnym”, skupmy się na świadomym łamaniu obyczajów. Ta forma nieposłuszeństwa – dużo subtelniejsza od pozostałych, a jednak często równie surowo karana – była istotnym elementem protestów w Gezi. Dało się tam zaobserwować formę oporu, której wy być może nie nazwalibyście w ogóle buntem, a która polegała na byciu miłym. Aby zrozumieć, o jakim stopniu odwagi mowa, trzeba poznać istotę życia codziennego w Turcji.
[…]
Turcja jest surowym krajem. Typowy Turek odwiedzający Wielką Brytanię jest wstrząśnięty ilością czasu, jaką Brytyjczycy marnują na przepraszanie i dziękowanie, nie wspominając nawet o czekaniu w kolejce. Pomijając pojedyncze osoby, które z uporem praktykują uprzejmość wbrew ogólnym trendom, my prawie nie mówimy „przepraszam”.
I nie chodzi mi tu o wielkie, polityczne przeprosiny za prześladowania i pogromy Ormian czy Kurdów; mam na myśli najzwyklejsze „sorry!”, kiedy wpadniemy na kogoś na ulicy. W krainie udającej, że złe rzeczy nigdy się nie wydarzyły, przeprosiny stanowią oznakę słabości. Być może nie ma jednoznacznego powiązania między grzecznościowym językiem a empatią, ale wydaje się, że żadna z tych rzeczy nie jest ceniona w Turcji, gdzie – według statystyk Stambulskiej Izby Adwokackiej – co drugi dzień morduje się kobietę, a między rokiem 2002 a 2009 liczba takich morderstw wzrosła o tysiąc czterysta procent.
W tym kontekście wydaje się niezwykłe, w jak wielu relacjach z buntu w Gezi powtarzają się podobne treści: „Wiecie co? Ludzie na placu są niesamowici! Nawet gdy dostaną gazem łzawiącym albo właśnie uciekają przed policją, zawsze przepraszają, kiedy na was wpadną. Robią to, choć właśnie walczą o życie! Niesamowite!”. W parku Gezi ta pełna uporu grzeczność była elementem szerszej filozofii: wiary, że inni liczą się tak samo jak wy, a współczucie nie jest oznaką słabości.
Wyobcowywanie każdego, kto odstaje od głównego nurtu, też jest wymownym elementem tureckiej codzienności. Zbyt ciemne włosy, nierespektowanie postu w trakcie ramadanu, niebycie sunnitą, bycie Kurdem, kawalerem, studentką mieszkającą z mężczyznami, kobietą, która zbyt głośno się śmieje – każda z tych rzeczy może posłużyć jako podstawa do wymierzenia surowej kary ze strony społeczeństwa. Każdy, kto żyje inaczej, niż dyktuje turecka, sunnicka, patriarchalna, militarystyczna, kapitalistyczna norma, naraża się na jakiegoś rodzaju „pouczenie”: od społecznego ostracyzmu po publiczne pobicie.
[…]
Mimo to na placu Taksim i w podobnych miejscach, które powstały w innych miastach Turcji, ludzie cieszyli się swoją różnorodnością i wbrew wszystkiemu starali się współistnieć. Optujący za rozdziałem religii od państwa socjaliści trzymali w czasie deszczu parasole nad modlącymi się islamistami, z których zdecydowana większość przeciwstawia się kapitalizmowi; zwolenniczki nacjonalistycznej lewicy trzymały się za ręce z działaczami ruchu kurdyjskiego. Ten osobisty kontakt z odmiennością, choć możecie go postrzegać jako coś błahego, przed wydarzeniami w parku Gezi wydawał się niemożliwy. Dziewczyna w miniówce oraz islamista, którzy współpracują, by zapewnić okupującym plac zaopatrzenie? Brzmi jak wątek wyjęty z romantyczno-eklektycznej utopii, ale oni naprawdę to robili.
Ludzie zaskoczyli samych siebie tym, że w ciągu zaledwie kilku dni stali się partyzantami, ale chyba jeszcze bardziej spostrzeżeniem, że mogą być wobec siebie życzliwi i nikt nie posądza ich o słabość. W sytuacji, gdy władza wymaga od was uprzejmości, sprzeciw wobec niej wyraża się ostrymi reakcjami – i tak właśnie wyobrażamy sobie rewolucje. Ale kiedy otacza was kultura skrajnej przemocy, a wy decydujecie się ją odrzucić, okazanie grzeczności staje się aktem oporu. Kiedy zachęca się was albo wręcz zmusza do czegoś odwrotnego, bycie miłym to czyn rewolucyjny. W Kairze i Tunisie było tak samo: zdecydowana i zamierzona życzliwość wśród demonstrantów jawiła się jako próba uleczenia wiary w ludzkość, którą okrucieństwo tamtejszych reżimów mocno nadwątliło.
Przeżycie w Turcji, jak w każdym innym miejscu ogarniętym wojną albo w spolaryzowanym politycznie państwie, którego mieszkańcy słyszą „jak się nie podoba, możesz wyjechać”, wymaga wykształcenia w sobie pewnego rodzaju odrętwienia. Na placu Taksim niepokorni obywatele nie tylko sprzeciwili się sugestii, by „dać sobie spokój”, ale też odrzucili wzorce promujące wrogość, brutalność, szorstkość i nieuprzejmość. Pośród chmur gazu łzawiącego stworzyli wzorcowy świat, jakiego pragnęli: niemal nierzeczywistą krainę życzliwości. Otoczone przez wszystkie matki dzieci bawiły się i rysowały, bardzo szybko powstała ogólnodostępna biblioteka, zbudowano sceny dla artystów, dzielono się jedzeniem. Pamiętam bezdomnego chłopaka, błagającego demonstrantów, żeby nie odchodzili, bo w ich działaniach „pierwszy raz zobaczył ludzkie zachowanie”. Tak długo nas gnębiono, że teraz dzień po dniu rozsmakowywaliśmy się w uprzejmości i spotkaniach we wspólnej przestrzeni.
Możecie pomyśleć, że to brzmi jak Woodstock, dzieci-kwiaty i tak dalej, ale nocą było tam nie tyle jak na kilkudniowym festiwalu muzycznym, co raczej jak w Strefie Gazy. Po zachodzie słońca naiwni idealiści musieli przedzierzgać się w wojowników walczących z policyjną przemocą, by o świcie znów wrócić do praktykowania życzliwości. Jednym z najpopularniejszych haseł w tamtym czasie było: „Wszędzie jest Taksim! Wszędzie stawiamy opór!”. Protestujący marzyli o poszerzeniu granic placu, o objęciu całego kraju wytworzoną przez siebie kontrkulturą.
Patrząc wstecz, mam wrażenie, że demonstranci próbowali przywrócić wiarę w sprawiedliwość w kraju, gdzie została ona zupełnie zniszczona. W państwie rządzonym zasadą, że „zwycięzca bierze wszystko”, w którym procesy polityczne toczą się latami, a dla dysydentów buduje się gigantyczne więzienia, w którym próbuje się siłą ujednolicić obywateli, członkowie protestów w Gezi stworzyli wizję bardziej sprawiedliwego prawa i łagodniejszej moralności. Bunt kojarzy się zwykle z łamaniem przepisów i obalaniem systemu, ale tam działo się dokładnie na odwrót: dzień po dniu tworzono, kodyfikowano i wprowadzano w życie nowy wzór postępowania. I było miło, bardzo miło.