“Zaklinaczka” to seria sześciu bestsellerowych powieści fantasy autorstwa Lene Kaaberbøl przeznaczona dla młodzieży w wieku od dziesięciu lat.


Zaklinaczka. Tom 1 Próba ognia“Próba ognia” to pierwsza część serii powieści dla nastolatków o Clarze, jej miłości do zwierząt i trudnościach, jakie napotyka będąc zaklinaczką w świecie, w którym magia to coś więcej niż dziecięce zabawy.

Clara uważa się za zwyczajną nastolatkę. Może trochę nieśmiałą, może trochę zbyt bladą i za bardzo piegowatą, i w ogóle fascynującą mniej więcej tak jak siekana wątróbka.

Lecz w chwili, gdy spotyka czarnego kota zwyczajne życie odchodzi w przeszłość. A jeśli nie będzie ostrożna, przeszłością stanie się również ona sama?

Lene Kaaberbøl (ur. 1960) – duńska pisarka książek dla młodzieży, kryminałów i fantasy. Pierwszą książkę opublikowała w wieku 15 lat. W 2004 roku otrzymała Nordic Children’s Book Prize.

Lene Kaaberbøl
Zaklinaczka. Tom 1 Próba ognia
Przekład: Edyta Stępkowska
seria: Zaklinaczka tom 1
Wydawnictwo Debit
Premiera: 24 maja 2017
 
 

Zaklinaczka. Tom 1 Próba ognia


1
Kot morski

Kot siedział na środku schodów i ani drgnął.
Był to największy kot, jakiego w życiu widziałam. Wielki jak labrador mojego kolegi Oscara, i tak samo czarny. Jego żółte oczy świeciły w półmroku panującym w zejściu do rowerowni.
– Ekhm… kocie? Możesz się trochę przesunąć?
Nie.
To znaczy on tego nie powiedział. Po prostu było po nim widać, że nie zamierza się ruszyć. Rozłożył się tam nie dla przyjemności. Ani nie przypadkowo. Siedział tam właśnie dlatego, że chciał tam siedzieć. Bo czegoś ode mnie chciał.
A mnie spieszyło się do szkoły. Już byłam spóźniona, a przy takim wietrze i ulewie, jadąc na rowerze, raczej nie miałam szans nadrobić straconego czasu. Sama jazda pewnie też nie będzie najprzyjemniejsza. I z całą pewnością nie miałam ochoty próbować wyjaśniać Matematycznej Hannie, że spóźniłam się na jej lekcję po raz drugi w ciągu dwóch tygodni, bo bałam się przejść obok czarnego kota.
– A kysz! – syknęłam. – Poszedł! No już, żegnam!
Zwierz tylko otworzył pyszczek, pokazując różowy język i komplet białych zębów, dłuższych i ostrzejszych niż u innych kotów. A gdy syknął, okazało się, że i w tym wyrasta ponad przeciętność.
Stojąc wciąż na dole schodów, potrafiłam docenić przewagę przeciwnika, ale naprawdę nie miałam czasu na grę nerwów. Pchnęłam rower po podjeździe i weszłam na kolejny stopień. Od kota dzieliły mnie teraz jakieś dwa metry. Zamachałam mu ręką przed oczami.
– No idź stąd!
Nie ruszył się nawet o milimetr.
Cóż, może nie jestem najbardziej odważną dziewczyną na świecie, ale akurat w tamtej chwili zdecydowanie bardziej bałam się Matematycznej Hanny niż jakiegoś kota. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w górę najszybciej, jak umiałam. Trudno, albo się ruszy, albo…
Kocur podskoczył. Nie na bok ani w tył, ale wprost na mnie. Wczepił się we mnie na wysokości klatki piersiowej, zasłaniając mi twarz, i przez moment nie widziałam nic poza czarnym futrem. Straciłam równowagę i runęłam w tył aż na sam dół schodów. Wylądowałam plecami na podłodze, ciągnąc za sobą rower i oczywiście kota. Tyłem głowy uderzyłam w beton i zdarłam sobie skórę na łokciu, ocierając się o szorstką ścianę. Ale to przez kota leżałam sparaliżowana strachem, czując, jak oszalałe serce podchodzi mi do gardła. Przeszywał mnie ognistym spojrzeniem żółtych oczu, a jego pazury przedarły się przez płaszcz przeciwdeszczowy, bluzę i wbijały się w moje ciało. Czarny, futrzany cień niemal całkowicie wypełniał moje pole widzenia. Za nim widziałam jedynie skrawek szarego nieba i wielkie krople deszczu spadające na nas oboje.
Zwierzę podniosło przednią łapę i rozcapierzyło pazury. Na końcach były śnieżnobiałe, a wyżej sine.
– Nie, nie rób tego… – szepnęłam, choć sama nie do końca rozumiałam, czego się boję. Leżałam, na wpół przygniatając swoje lewe ramię, a prawą ręką próbowałam go z siebie zepchnąć. Futro miał mokre i ciężkie, nie tylko od deszczu. Pachniał wodorostami i morzem, i słoną wodą. Zupełnie nie byłam w stanie go ruszyć.
– Kysz.
Błyskawicznie machnął mi łapą tuż przy twarzy i poczułam, że pazurami zdarł mi skórę pomiędzy brwiami. Rana natychmiast zaczęła krwawić. Ciepła strużka krwi spływała po nasadzie nosa i musiałam szybko mrugać, żeby nie zalała mi oczu. I gdy tak leżałam, poobijana i unieruchomiona, morski kot pochylił się do przodu i szorstkim językiem lizał mnie po czole.
Zlizywał krew z rany, którą sam mi zadał.

– Claro! Co z tobą? Spóźnisz się! – z gabinetu dobiegł głos mamy. A ja stałam w przedpokoju i nie byłam w stanie wydusić słowa. Chwilę później wyszła do mnie.
– Skarbie! – zawołała przestraszona. – Co ci się stało?
Pokręciłam tylko głową. Drżałam na całym ciele. Głowa bolała mnie od uderzenia, rana na czole swędziała i piekła. Wciąż czułam na sobie ciężar mokrego kociego ciała i zapach wodorostów oraz słonej krwi.
– Kot – szepnęłam. – Tam był kot.
Nie liczyłam, że mi uwierzy. Sądziłam, że zasypie mnie pytaniami i powie, żebym nie histeryzowała. No bo sami powiedzcie, jak często się zdarza, żeby kogoś zaatakował ogromny czarny kot?
A jednak tak się nie stało. Mama uważnie mi się przyglądała.
– Ach, nie – powiedziała. Tylko tyle, nic więcej. A potem się rozpłakała.

Tu chyba należy się wam parę słów wyjaśnienia. Otóż moja mama nie jest jakąś tam beksą. Przeciwnie, to naprawdę twarda babka. Jest dziennikarką, freelancerką, jak to się nazywa, bo ma własną firmę i żyje z pisania artykułów dla różnych gazet, które są gotowe za nie zapłacić. A jest ich sporo, bo mama jest w tym naprawdę dobra. Nie tylko w pisaniu, ale też w wyszukiwaniu ciekawych historii. Tato już z nami nie mieszka. Wyprowadził się, kiedy miałam pięć lat, więc mama przywykła, że z wszystkim musi radzić sobie sama.

Szybko jednak przestała płakać. Poszła po apteczkę i zaczęła oczyszczać mi ranę na czole i tę na łokciu, jednocześnie przyciskając barkiem telefon do ucha i próbując dodzwonić się do lekarza.
– Jesteś siódmy w kolejce do połączenia z konsultantem – odezwał się cichutki, odległy głos w słuchawce. Mama wściekle rzuciła telefonem i poszła do kuchni po woreczek mrożonego groszku i ręcznik kuchenny.
– Trzymaj – powiedziała. – Przyłóż to do rany. Jedziemy na pogotowie.
– Ale rower – przypomniałam sobie. – Nie przypięłam roweru.
– Olać to – zdecydowała. – To teraz nieważne. Załóż suchą bluzę, nie wiemy, ile będziemy musiały czekać.
Znów była sobą. Moją mamą, która ma wszystko pod kontrolą, która zawsze potrafi się mną zająć. A jednak nie potrafiłam zapomnieć bezradnego westchnienia „Ach, nie”. Ani wyrazu jej twarzy, zanim na powrót włożyła maskę supermatki.
Otwarte usta. Pobielałe wargi. I łzy, które niekontrolowanie trysnęły jej z oczu.
Jakby świat się zawalił.

2
Kocia gorączka

– To wystarczy na pięć dni – powiedziała lekarka, wręczając mamie receptę na penicylinę. – A ty, Claro, pamiętaj, żeby następnym razem nie drażnić kota, dobrze?
– Wcale go nie drażniłam – próbowałam się bronić. Wciąż bolała mnie głowa i miałam wrażenie, jakby była większa i bardziej gorąca niż normalnie. Ramię też mnie bolało, bo dostałam zastrzyk przeciwtężcowy, a zadrapanie między oczami swędziało i piekło. Czułam się urażona, że pani doktor, zazwyczaj całkiem miła, zachowuje się, jakbym była wszystkiemu winna.
– Nie, oczywiście, że nie – poprawiła się szybko. – Ale postaraj się trzymać z dala od kotów, przynajmniej póki co, dobrze? – Po czym znowu zwróciła się do mamy: – Proszę dzwonić, jeśli zauważy pani zaczerwienienie albo opuchliznę, albo pęcherze w okolicy rany. Trzeba uważać na chorobę kociego pazura.
– Boże, a cóż to takiego? – zaniepokoiła się mama.
– Koty często są nosicielami bakterii o nazwie Bartonella, która może przejść na człowieka. Penicylina powinna jednak temu zapobiec, więc proszę się nie martwić.
Postanowiłam się nie martwić, w każdym razie nie jakoś szczególnie. Bardziej się bałam, że kocie monstrum może wrócić.

Po drodze do domu zatrzymałyśmy się przy aptece na Dworcowej, a potem pojechałyśmy do „La Luny”, naszej ulubionej pizzerii, żeby wziąć pizzę na wynos.
– Hawajska z dodatkowym serem? – upewniła się mama.
– Dokładnie – powiedziałam, choć dziwnie się czułam, zamawiając pizzę w środku dnia. Z drugiej strony wciąż lało jak z cebra, a moje ciało wydawało się ciężkie, jakbym łapała grypę. Nie byłam pewna, czy nadmiar roztopionego sera może na to pomóc, ale chyba warto spróbować.
I nie było mowy, żebym szła do szkoły. Mama tak naprawdę zachowywała się, jakby kwestią czasu było, zanim ta straszna bakteria Bartonella rozłoży mnie na łopatki, pomimo zastosowanych jodyny, spirytusu, kwasu bornego i nawet penicyliny oraz dokładnego oczyszczenia rany. Kiedy skończyłyśmy pizzę i posprzątałyśmy ze stołu, chciałam pograć na komputerze u siebie w pokoju, ale mama kazała mi leżeć z książką pod kocem na łóżku dla gości w jej gabinecie, a sama zasiadła do pracy. W sumie całkiem miło było tak sobie leżeć skuloną, ale nie mogłam wyzbyć się poczucia, że mama chciała po prostu mieć mnie na oku.
Krótko po trzeciej dostałam esemesa. Oscar pisał: „Dlaczego nie było cię w szkole?”. Nie bardzo wiedziałam, co odpisać. Tłumaczenie, że podrapał mnie kot i możliwe, że się od tego pochoruję, było nieco skomplikowane. Ostatecznie napisałam tylko „Chora ”, mimo że to nie była prawda – w każdym razie jeszcze nie.

***

Kot przyśnił mi się tamtej nocy. Czekał na mnie przy rowerowni, dokładnie tak jak było w rzeczywistości. Ale zamiast mnie zaatakować, przeciągnął się z zadowoleniem i ziewnął, pokazując wszystkie zęby.
– Teraz jesteś moja – powiedział i oblizał wargi różowym językiem. – Moja. Moja. Moja…

– Mamo?
– Słucham, skarbie? – błyskawicznie, całkiem przytomna usiadła na łóżku, aż zwątpiłam, czy w ogóle spała.
– Chyba mam gorączkę…
Czułam, jak rozsadza mi czaszkę. Ręce i nogi wydawały się długie i chude jak patyki, jakby nie były odpowiednio mocno przymocowane do ciała. Światło lampki nocnej kłuło mnie w oczy i wnikało aż do mózgu. Spróbowałam na chwilę zamknąć powieki, ale tak też było źle. Zakręciło mi się w głowie i prawie się przewróciłam.
Mama przyciągnęła mnie do krawędzi swojego łóżka i położyła dłoń na czole.
– Jesteś rozpalona – stwierdziła. – Tu cię boli?
– Tak.
– Chodź, połóż się. Zadzwonię na ostry dyżur.
Ale najwyraźniej lekarz dyżurny nie przyjeżdżał z wizytą domową tylko dlatego, że jakaś dwunastolatka dostała lekkiej gorączki. Leżałam z zamkniętymi oczami w łóżku mamy i słyszałam, jak się z nim wykłóca. Jej głos był niewyraźny i zdawał się dobiegać z daleka, choć była praktycznie tuż obok.
– Rzecz w tym, że penicylina najwyraźniej nie działa – tłumaczyła. – Ona ma czterdzieści stopni gorączki!
Przysnęłam na chwilę. Świeżo wyprana pościel tak cudownie pachniała czystością i bezpieczeństwem, mamą i jej szamponem. Nie miałam jednak odwagi zasnąć zupełnie. Kot wciąż tam był, czułam to. Czekał na mnie w moim śnie.
– Chcesz wody?
– Nie, dziękuję… – Miałam rozpalone, obolałe gardło i nie chciałam nic do niego wlewać, choć rzeczywiście bardzo chciało mi się pić.
– Może jednak powinnaś coś wypić. Może coli? Albo soku?
– Może trochę soku.
Przyniosła mi szklankę. Potem wróciła do kuchni i słyszałam, jak nastawia wodę na kawę. Wzięła ze sobą komórkę i do kogoś zadzwoniła.
– Mówi Milla Ask. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pilnie muszę się skontaktować z siostrą…

 
Wesprzyj nas