Na przełomie XIX i XX wieku Budapeszt był najmłodszą z wielkich metropolii Europy. W jedenastym wydaniu Encyclopaedia Britannica miasto określono mianem „jednej z najurodziwszych stolic” kontynentu. Rok 1900 był dla jego dziejów kulminacją i punktem zwrotnym. Syntetyczny portret tego okresu odtworzony został przez wybitnego amerykańskiego eseistę i historyka – Johna Lukacsa w książce “Budapeszt 1900”.


Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kulturyFenomen Budapesztu około 1900 roku jest pochodną zarówno żywiołowej urbanizacji epoki kapitalizmu, jak i konsekwencją złotego wieku Węgier. Paradoks kariery miasta polega na tym, że jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu położone na brzegach Dunaju Buda i Peszt były słabo widoczne na mapie cywilizacji europejskiej (nazwę Budapeszt wprowadzono oficjalnie dopiero w 1873 roku).

Na przełomie wieków Budapeszt staje się szóstym największym miastem kontynentu i ważnym ośrodkiem przemysłowym świata. Zaczyna powoli pełnić funkcję zarówno narodowej stolicy, jak i kosmopolitycznej metropolii, która w 1900 roku mogła pochwalić się prawie sześciuset kawiarniami oraz dwudziestoma dwoma tytułami prasy codziennej!

Podobnie jak niektóre obszary Londynu w XVIII wieku albo Filadelfii w XIX, ten zadymiony, pęczniejący, zatłoczony, metropolitalny Budapeszt wciąż był miastem o wiejskim sercu, dającym poczucie, że prowincjonalna Arkadia znajduje się na wyciągnięcie ręki.

Kreatywne napięcie, jakie przyniosła w swoim finale la belle époque, szybko zastąpił wstrząs wywołany przez szczególnie bolesne dla Węgrów skutki pierwszej wojny światowej. W jej wyniku i wskutek narzuconego Węgrom traktatu z Trianon Budapeszt stał się wielką stolicą niewielkiego państwa, które po rozpadzie monarchii Habsburgów utraciło aż dwie trzecie swojego terytorium.

Tematem książki Lukacsa nie jest historia miasta nad Dunajem, lecz historyczny portret pewnego okresu, portret jego atmosfery, żyjących wtedy ludzi, ich sukcesów i porażek, opis obejmujący mieszkańców, cywilizację, kulturę i jej najważniejszych przedstawicieli.

“Budapeszt 1900” jest poruszającą sagą o mieście i epoce, która bezpowrotnie minęła, lustrem, w którym odbija się ważny rozdział historii Węgier, wzruszającą przypowieścią o naszym wspólnym losie w Europie Środkowej, dziś znowu aktualną, choć autor portretował rodzinne miasto w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

***

Rok 1900 był budapeszteńskim czasem świetności, południem, nawet w zimie. Lato galopowało po jego niebie i w jego sercu. Zagraniczni goście przybywający do tego nieznanego regionu Europy na wschód od Wiednia wpadali w osłupienie na widok nowoczesnego miasta z pierwszej klasy hotelami, eleganckimi witrynami, elektrycznymi tramwajami, dobrze ubranymi mężczyznami i kobietami oraz największym gmachem parlamentu na świecie, którego budowa właśnie się kończyła. Miasto nie było jednak w pełni kosmopolityczne. Można było wyczuć obecność węgierskiej prowincji na ulicach i w mieszkańcach, którzy tak licznie przybyli do Budapesztu z pobliskich rodzinnych wiosek i miasteczek. W innym sensie było również mniej kosmopolityczne od zacofanego, zaniedbanego miasta sprzed stulecia, zamieszkanego przez konglomerat Węgrów, Niemców, Szwabów, Greków i Serbów. Dzisiaj wszyscy, nie wyłączając znacznej liczby Żydów, mówili i śpiewali, jedli i pili, myśleli, marzyli i śnili po węgiersku.
fragment

***

John Adalbert Lukacs (właśc. János Albert Lukács) – węgiersko-amerykański historyk i eseista, laureat m.in. węgierskiej nagrody Széchenyiego; wieloletni profesor Chestnut Hill College (1947–1994), a gościnnie wykładowca na uniwersytetach La Salle, Columbia, Princeton, Johnsa Hopkinsa, Pensylwanii, w Szkole Prawa i Dyplomacji Fletchera oraz na europejskich uczelniach w Tuluzie i na Węgrzech.
Urodzony w 1924 roku w Budapeszcie Lukacs studiował historię na Uniwersytecie Pétera Pázmánya (dzisiejszym ELTE). Na mocy węgierskich ustaw żydowskich w czasie drugiej wojny światowej został wcielony do jednostki pracy przymusowej (jego matka była Żydówką), udało mu się jednak uniknąć losu innych wezwanych do „służby pracy” (węg. munkaszolgálat): deportacji do obozów zagłady lub marszu w pochodach śmierci. Do końca wojny ukrywał się w rodzinnym mieście. W 1946 roku wyemigrował – najpierw do Anglii, gdzie dokończył studia historyczne na Cambridge, a następnie do Stanów Zjednoczonych, swojej późniejszej drugiej ojczyzny.
Lukacs, określany mianem jednego z najlepszych narratorów wśród historyków, ma na swoim koncie ponad 30 książek o tematyce związanej z historią XX wieku, przede wszystkim dotyczących drugiej wojny światowej oraz zimnej wojny. Jest biografem ludzi (Winston Churchill, George Kennan) i miast (Filadelfia, Budapeszt). Jego książka The End of the Twentieth Century and the End of the Modern Age znalazła się w 1994 roku wśród finalistów nagrody Pulitzera w kategorii „general nonfiction”. W Polsce, jak dotąd, ukazał się jego esej Czerwiec 1941. Hitler i Stalin (2008).

John Lukacs
Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury
Przekład: Tomasz Bieroń
seria: Biblioteka Europy Środka
Wydawnictwo: Międzynarodowe Centrum Kultury Kraków
Premiera: 3 listopada 2016
 
 

Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury


Wieczorem 1 maja 1900 roku węgierski malarz Mihály Munkácsy zmarł w prywatnym sanatorium w Niemczech. Pochowano go dziewięć lat później w Budapeszcie. Jego pogrzeb – podobnie jak pochówek Victora Hugo piętnaście lat wcześniej w Paryżu, również w maju – „nie był pomyślany jako egzekwie zmarłego, lecz uczczenie człowieka nieśmiertelnego. Dziewiętnaste stulecie miało przejść do historii razem z człowiekiem, który odzwierciedlał jego zachwyty i pasje”1.
Katafalk wznosił się na budapeszteńskim placu Bohaterów (Hősök tere) – ciało Victora Hugo wystawiono na widok publiczny pod Łukiem Triumfalnym – przed sześcioma korynckimi kolumnami i neoklasycznym perystylem Pałacu Sztuki (Műcsarnok). Na katafalku spoczywał wysoki na trzynaście metrów sarkofag Munkácsyego. Zaprojektował go i pospiesznie wykonał znany węgierski rzeźbiarz, z pomocą swoich studentów, autorem katafalku był natomiast słynny architekt, apostoł węgierskiego modernizmu. Mogło to budzić zaskoczenie, ponieważ nie licząc dużej płaskorzeźby na przodzie, przedstawiającej jelenia w podskoku, w projektach tych nie było niczego szczególnie węgierskiego ani nowoczesnego. Sarkofag był biały, katafalk aksamitnoczarny. Dwa ogromne maszty, udrapowane czarnymi flagami, zdobiły pomalowane na biało wieńce laurowe. Dochodził do tego podwójny rząd sztandarów z szarozielonymi liśćmi. Pośród tych kaskad czerni wyróżniała się inna płaskorzeźba w środkowej części katafalku u dołu, z profilem Munkácsyego w złoconej ramie. Wokół katafalku płonęły i dymiły cztery pochodnie z brązu. Był chłodny, wietrzny majowy dzień.
Tej monumentalnej pogrzebowej scenografii towarzyszył element asymetrycznej węgierskiej fantazji: po jednej stronie Pałacu Sztuki zwisał z attyki ogromny czarny welon, ułożony w kształt półksiężyca. Budziło to skojarzenia z pogrążoną w żałobie wybitną aktorką narodową.
Na uroczystość przybyli członkowie rządu i władz miasta: ministrowie, burmistrz Budapesztu, w czarnych płaszczach i w cylindrach. Byli też biskupi, huzarzy, czterech heroldów w strojach skopiowanych z jednego z obrazów pogrzebowych Dürera, trzech jeźdźców, którzy na długich srebrnych tykach trzymali w górze czarne latarnie. Wiatr niósł zapach kadzidła i mirry. O wpół do czwartej ruszył kondukt pogrzebowy: karawan (ozdobiony w średniowiecznym stylu przez węgierskich malarzy) ciągnięty przez szóstkę koni w czarnych pledach i srebrnych czaprakach oraz osiem powozów z wysokimi stertami wieńców.
Miejska wrzawa ucichła. W Peszcie, na lewym brzegu Dunaju, stanęły trolejbusy. Powiewały czarne flagi. Kondukt powoli posuwał się na zachód i wjechał w szeroką aleję Andrássyego. W tym momencie głośny stukot końskich kopyt nieco zelżał, ponieważ aleja była wyłożona drewnem. Zgodnie z zarządzeniem ministra kultury i religii szkoły były tego dnia nieczynne, a uczniowie tworzyli szpaler na trasie konduktu pogrzebowego. Wielka procesja płynęła tą aleją, dumą Pesztu, mijając wille nuworyszów z misternie kutymi bramami, konsulaty wielkich mocarstw, majową zieleń i młode kasztanowce.
Na Oktogonie, półtora kilometra od placu Bohaterów, trębacz zatrzymał marsz, aby skierować kondukt w lewo, w stronę Wielkiego Bulwaru (Nagykörút). Biskupi i ministrowie wsiedli do swoich powozów. Przed rzędami kawiarni cygańskie kapele grały ulubione węgierskie pieśni Munkácsyego. Członkowie cechów stolarzy i malarzy pokojowych stali wyprężeni, a chór jednej z fabryk słał pod popołudniowe niebo swój basowy tren. Nie obyło się bez wpadek: chór szkoły dla niewidomych dzieci miał wystąpić do przodu, aby zaśpiewać, ale nie powiadomiono o tym konnego policjanta, który ruszył w kierunku przerażonych dzieci, chcąc je zatrzymać. Innych zakłóceń nie było, może poza obawami nielicznych, że wąskie, zdobione balkony niedawno wybudowanych ogromnych kamienic mieszkalnych mogą się zawalić pod ciężarem zgromadzonych widzów. Na balkonie mieszkania przy bulwarze Elżbiety 44, na pierwszym piętrze, stała niewysoka postać z siwą brodą, nestor węgierskiej literatury – Mór Jókai. Uniósł kapelusz, kiedy kondukt przechodził dołem. Kobiety dygały, a niektóre przyklękały. Półtora kilometra Wielkim Bulwarem, a potem kolejny skręt w aleję Rakoczego, w stronę miejskiego cmentarza. O tej porze tłum spowił pomarańczowy zmierzch 2.
Wzdłuż budapeszteńskich bulwarów zapalały się światła. W rzucanych przez nie cieniach winiarska nocna energia miasta budziła się do życia, chrapliwe, zakwaszone głosy wypełniały wyrwy w nocnym powietrzu. Ludzie mieli poczucie, że zakończyło się jakieś dziwne święto, żałoba bez żalu. Można się tutaj doszukać innej ciekawej paraleli z majowym paryskim dniem sprzed piętnastu lat, kiedy to ambasador brytyjski napisał do królowej Wiktorii: „Monstrualny katafalk wzniesiony pod Łukiem Triumfalnym i cała oprawa pogrzebu nie miały w sobie niczego oryginalnego, świetnego czy stosownego. W zachowaniu ludzi nie dostrzegało się żałobnych ani uroczystych tonów […]” 3.
Już drugi raz w ciągu sześciu lat w Budapeszcie odbył się tak wielki pogrzeb. W marcu 1894 roku sprowadzono do ojczyzny ciało wybitnego wychodźcy, przywódcy narodowego Lajosa Kossutha. Ze wszystkich Węgrów Kossuth i Munkácsy byli najbardziej znani za granicą. Rodacy o tym wiedzieli. Była to jedna z przyczyn, być może najważniejsza, apoteozowania Munkácsyego: dzięki swojej zagranicznej renomie okrył Węgry sławą.
Jego droga była drogą komety. Urodził się w 1844 roku, z niemieckiego ojca i węgierskiej matki, w zapylonym, zacofanym miasteczku w północno-wschodnich Węgrzech: w Munkácsu4. Podobnie jak wiele innych osób w tamtym czasie zwęgierszczył swoje nazwisko – z arystokratycznym rozmachem dodając na końcu szlacheckie „y” – z Lieb na Munkácsy. Dzieciństwo miał smutne. Jego rodzice umarli i osierocony chłopiec został czeladnikiem stolarza w domu krewnego. Był dzieckiem ubogim, rachitycznym, nękanym chorobami. Jako nastolatek zaczął przejawiać talent do rysowania. Pewien życzliwy malarz zabrał go ze sobą do prowincjonalnego miasta Arad. Stamtąd udał się do Pesztu, a następnie do Wiednia (nie dostał się na wiedeńską Akademię Sztuk Pięknych – nie wiemy, czy z braku pieniędzy na czesne, czy też z powodu niedostatecznych kompetencji artystycznych); wrócił do Pesztu, po czym wyjechał do Monachium i Düsseldorfu, gdzie zarabiał na życie rysowaniem, ale nie zrobił wrażenia ani na węgierskich malarzach, ani na niemieckich nauczycielach, u których dorywczo się kształcił. Potem nastąpił punkt zwrotny. W 1868 roku Munkácsy namalował duże płótno zatytułowane Cela skazańca (Siralomház). Jest to obraz ciemny i egzotyczny – egzotyczny w wykonaniu, nie w sensie tematycznym: węgierski rozbójnik, w chłopskim stroju, siedzi z głową spoczywającą na stole, wśród majaczących w półmroku postaci, które roztaczają atmosferę lęku i żalu. Tło jest ciemne, pociągnięcia pędzla mocne, naturalistyczne, całe dzieło świadczy o niemałym talencie kompozycyjnym i znajomości sztuki kontrastu; styl przypomina Courbeta. Obraz natychmiast zrobił furorę. Jeden z pierwszych amerykańskich prywatnych kolekcjonerów, filadelfijski kupiec William P. Wilstach, nabył go za dwa tysiące złotych talarów. Munkácsy nie skończył jeszcze dwudziestu sześciu lat.
W 1870 roku obraz wystawiono w Salonie Paryskim. Zdobył złoty medal i przyniósł swojemu autorowi sławę. Munkácsy przeniósł się do Paryża, gdzie poślubił wdowę po pewnym baronie. Madame Munkácsy przejawiała niemałe ambicje towarzyskie. Zamieszkali w kamienicy przy avenue de Villiers. Ministrowie, artyści, ambasadorzy, rosyjscy książęta i król Szwecji przyjmowali od nich zaproszenia na kolację. Munkácsy był przystojnym mężczyzną, z ciemnymi oczami, starannie wypielęgnowaną brodą, a fular, który często zakładał, miał w sobie nutę elegancji spod znaku cyganerii. „Dieu, qu’il est beau”, westchnęła pewna paryżanka. Na kochankę wybrał sobie żonę jednego z paryskich malarzy. Wpływowy marszand z Monachium Sedlmayer został jego agentem – wręcz totumfackim. Stale dyktował Munkácsyemu, co ma malować. Obrazy osiągały zawrotne ceny, ponad sześćdziesiąt z nich nabyli bogaci Amerykanie, którzy zaczęli kolekcjonować sztukę. W gronie tym byli Cornelius Vanderbilt, Jay Gould, William Astor, August Belmont, geniusz finansowy Edward T. Stotesbury z Filadelfii, gubernator stanu Michigan generał Russell Alger, magnat prasowy Joseph Pulitzer (urodzony na Węgrzech) i restaurator z Nowego Jorku Delmonico. Najbardziej lukratywne okazało się duże dzieło Chrystus przed Piłatem – temat zasugerowany przez Sedlmayera. Nabył go „książę kupców”, wypływający na coraz szersze wody właściciel domu handlowego w Filadelfii John Wanamaker, za 150 tysięcy dolarów, czyli w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze za prawie dwa miliony dolarów. Co roku w Wielkanoc obraz jest wystawiany w domu handlowym Wanamakera5. Przed podróżą do Filadelfii Chrystus przed Piłatem trzy lata objeżdżał Europę. W tamtych czasach (1881–1884) byli ludzie, w tym krytycy, którzy uważali Munkácsyego za najwybitniejszego żyjącego artystę, twórcę najwspanialszego współczesnego dzieła sztuki na świecie, dorównującego Michałowi Aniołowi i Rembrandtowi. Wiemy to z wydrukowanej przez Sedlmayera monografii z recenzjami twórczości Munkácsyego, który zyskał taką sławę, że list od amerykańskiego wielbiciela zaadresowany „Munkácsy, Europa” bez problemu doręczono do jego paryskiego domu. W 1886 roku Sedlmayer zorganizował triumfalne tournée po Stanach Zjednoczonych. Sprzedały się kolejne obrazy (między innymi kontynuacja Chrystusa przed Piłatem zakupionego przez Wanamakera). Prezydent Cleveland przyjął Munkácsyego w Białym Domu, minister marynarki wojennej wydał na jego cześć kolację w Waszyngtonie, a Delmonico uroczysty bankiet w Nowym Jorku. Kiedy artysta wsiadał na pokład odpływającego do Francji liniowca „La Champagne”, „węgierska” kapela cygańska zagrała Marsz Munkácsyego na nowojorskim molo.
Sukces artysty odbił się szerokim echem w jego ojczyźnie, której do końca życia pozostał wierny. Ufundował skromne stypendium dla młodych węgierskich malarzy, którzy chcieli studiować w Paryżu. Kiedy Chrystusa przed Piłatem wystawiano w Peszcie, osiem tysięcy osób zapłaciło za bilet; przewodniczącym komitetu organizacyjnego był biskup Arnold Ipolyi, w tamtych czasach najbardziej uczony węgierski hierarcha kościelny. Około 1890 roku rząd Węgier zlecił Munkácsyemu namalowanie monumentalnego płótna do nowego gmachu parlamentu, zatytułowanego Zajęcie ojczyzny (Honfogla‑ lás). Założyciel państwa węgierskiego Árpád, wódz związku węgierskich plemion, siedzi wyprężony na białym ogierze i odbiera hołd od mieszkańców węgierskich gór i nizin. Dzieło to nie trzyma typowego dla Munkácsyego poziomu artystycznego – malarz był już wtedy ciężko chory. Nieznana choroba, przez długie lata niedająca żadnych objawów, prawdopodobnie syfilis, w końcu się ujawniła i odbiła na jego ciele i mózgu. Niewielu Węgrów miało tego świadomość. Był bohaterem i skarbem narodowym, najbardziej znanym na świecie synem węgierskiej ziemi.
Kometa, a może meteor. O kimś, kto zrobił szybką karierę, mówimy, że wzniósł się jak meteor, a przecież definicyjną cechą meteoru jest jego upadek. Znajduje to zastosowanie do biednego Munkácsyego. Był malarzem samoukiem, artystą o wybitnych umiejętnościach, z niemałym talentem do głębi i kontrastu. Być może jednak za najlepsze z jego zachowanych obrazów należy uznać te najmniej znane – kilka letnich krajobrazów i portretów. Jego talent, a możliwe, że całą osobowość, charakteryzował pewien dualizm. Munkácsy potrafił być głęboki, lecz zazwyczaj był powierzchowny. Miał obsesję na punkcie techniki, ale pracował bardzo szybko. Jego mistrzami, poza Rembrandtem, byli malarze późnego renesansu, a przecież rzadko odwiedzał Włochy i nigdy nie dotarł na południe dalej niż do Florencji. Był frankofilem, który do końca życia nie nauczył się dobrze mówić ani pisać po francusku. Teraz dostrzegamy, że jego płótna – tematy, a także wykonanie – są typowe dla jego epoki. W swoim najlepszym wydaniu potrafił dorównać poziomowi artystycznemu Courbeta, może Milleta. Ale meteor Munkácsyego tylko na krótko rozświetlił paryskie niebo, w okresie – w latach siedemdziesiątych – kiedy nowe pokolenie impresjonistów trzymało się z daleka od Salonu. Munkácsy ich nie cierpiał. Przed śmiercią napisał do żony, że jego marzeniem jest założenie akademii, „aby rozprawić się z przejaskrawieniami impresjonistów” . Już wiele lat wcześniej francuscy krytycy odwrócili się od Munkácsyego. Dumas starszy, który osobiście go lubił, powiedział do swojego węgierskiego przyjaciela Zsigmonda Justha: „Munkácsy ma rozdmuchaną reputację, którą pozycja jego żony wspomogła, ale również jej zaszkodziła” . Po obejrzeniu Chrystusa przed Piłatem Huysmans napisał, że Munkácsy jest malarzem dekoracyjnym: „le rastaquouère de la peinture”, malarskim wagabundą. Inni nazywali jego dom „palais de poncif”, pałacem chałturnika. Dwa lata przed śmiercią Munkácsyego ruchomości z domu przy avenue de Villiers wystawiono na licytację: gobeliny, porcelana, perskie dywany, antyczna broń i niektóre obrazy poszły za grosze. Po latach stwierdzono, że materiał, na którym powstały dzieła, ulega rozkładowi. Munkácsy z reguły gruntował swoje wielkie płótna czarnym bituminem, co sprawiało, że kolory z czasem blakły.

 
Wesprzyj nas