“Miejsce odosobnienia” to znakomicie poprowadzony thriller polityczny Cezarego Harasimowicza – znanego aktora i scenarzysty.


Miejsce odosobnieniaNa kartach powieści znalazły się brudna polska polityka, sekrety natowskie o najwyższym stopniu tajności i tajemnicze samoloty lądujące na małych polskich lotniskach.

Takiego rozwoju wydarzeń Ewa Górska, analityczka kontrwywiadu, zupełnie się nie spodziewała. Nie zakończyła jeszcze sprawy „Olina”, rosyjskiego szpiega, którego utożsamiano z samym premierem Oleksym, gdy skierowano ją do sprawdzenia byłej rosyjskiej bazy wojskowej.

Razem z byłym oficerem SB, Tadeuszem Kolskim, trafia na ślad afery, która mogłaby pokazać Rzeczpospolitą w bardzo złym świetle.

Wszystko wskazuje na to, że do Polski przywożeni są więźniowie CIA.

 
Cezary Harasimowicz
Miejsce odosobnienia
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 13 kwietnia 2016
 
 

Miejsce odosobnienia


Prolog


Dzień jest piękny. Słoneczny. Łukasz M. stoi przy oknie i patrzy, jak promienie rozkładają się w prawie krystalicznej przestrzeni. Prawie krystalicznej, bo o godzinie ósmej czterdzieści pięć niebo przesłania jeszcze lekka mgiełka. Łukasz m., urodzony w 1979 roku w Suwałkach. Studia na uniwersytecie w Białymstoku. Trzeci rok, marketing i zarządzanie. Łukasz niecałe trzy miesiące wcześniej przyleciał do usa, żeby odwiedzić rodziców. Matka i ojciec wyemigrowali do Stanów dwa lata temu. Szczęśliwcy, wylosowali zielone karty. Łukasz mieszka w Kew Gardens. Na wschód od Brooklynu, na południe od Queens. Wakacyjną przerwę chce wykorzystać, by zarobić na studia. Przyjechał do Nowego Jorku razem z o rok starszą siostrą Kamilą. Znalazł pracę w kafeterii prowadzonej przez Forte Food Service dla Cantor Fitzgerald na sto pierwszym piętrze północnej wieży World Trade Center. Posada – asystent menedżera. Nieźle. Łukasz jest zdolny, mówi biegle po angielsku. Przystojny. Piwne oczy, nieco garbaty męski nos, pełne usta, które lubi wykrzywiać w lekko ironicznym uśmiechu. O ósmej czterdzieści pięć Łukasz patrzy na Manhattan z wysokości sto pierwszego piętra. Wieża północna ma sto dziesięć pięter, mierzy do dachu czterysta siedemnaście metrów, a wraz z masztem telewizyjnym pięćset dwadzieścia siedem. Łukasz jest chłopakiem o pogodnym usposobieniu. Podoba mu się widok ziemi obiecanej zatopionej w porannym świetle. Może myśli o tym, że w kraju został Max, ukochany pies. Łukasz ma wykupiony bilet powrotny do Polski na 26 września. Za dwa tygodnie zobaczy się z Maxem. W barze panuje spokój. Nie ma jeszcze gości.
Nagle ciszę rozrywa potworny huk. Odgłos wybuchu rozdziera błonę bębenkową w uszach. Ogromna, zgęstniała masa powietrza odrzuca Łukasza od okna. W ciało i twarz wbijają się odłamki szkła. Budynek przechyla się w lewo, a potem w prawo. Z regałów spadają naczynia. Trzask fajansu i porcelany miesza się w kontrapunkcie z głuchym łomotem. W powietrzu szybują widelce, noże i łyżki. Przez rozbite okno widać setki, może tysiące kartek papieru, które po chwili zamieniają się w płonące ptaki. Ktoś krzyczy: Immediately run! Łukasz odzyskuje przytomność. Ociera krew z twarzy, biegnie w stronę wyjścia awaryjnego. Ale w tym momencie drzwi stają się magmą, przez którą toczy się kula ognia pożerająca wszystko, co napotka na swojej drodze. Łukasz m. przeistacza się w miliardy zwęglonych pyłków. Jest godzina ósma czterdzieści sześć 11 września 2001 roku.
Siedemnaście minut później zostaje zaatakowana druga wieża wtc. O dziewiątej pięćdziesiąt osiem wieża południowa rozpada się w proch, pył i gruz. O dziesiątej dwadzieścia osiem wieża północna to dymiący wulkan, który pochłania implozja. W zamachach na World Trade Center ginie 2749 osób, 26 osób uznaje się za zaginione. Wśród ofiar jest Łukasz M. Jego pies Max zdechnie niedługo po 11 września 2001 roku.

Sześć tysięcy osiemset sześćdziesiąt cztery kilometry od Nowego Jorku jest godzina szesnasta dwie. Dzwoni telefon. W miarę ładna szatynka o niebieskich oczach zakrytych szkłami okularów podnosi słuchawkę.
– Górska.
– Ewa, włącz tvn24 – odzywa się męski głos w słuchawce. Głos jest stanowczy, ale lekko drży.
Kobieta odkłada słuchawkę. Sięga po pilota. Włącza telewizor. Na sześćdziesięciodziewięciocalowym ekranie pojawia się obraz jak z filmu katastroficznego: płoną dwa wieżowce w Nowym Jorku. To powtórka materiału. Wieże już nie istnieją. Dziennikarka Patrycja Redo informuje, że dwa niezidentyfikowane samoloty uderzyły w World Trade Center. Z początku padają informacje o wypadku lotniczym. Ale szatynka siedząca w ciasnym pokoju przed telewizorem wie, że informacje są bzdurą. Dwa samoloty wbijające się w wieżowce to nie przypadek, to zamach. Kolejne wiadomości: o godzinie dziewiątej trzydzieści siedem miejscowego czasu statek powietrzny American Airlines, lot 77, wbił się w Pentagon. Między godziną dziesiątą sześć a dziesiątą dziesięć boeing 757-222 rozbił się na terenie nieczynnej kopalni węgla gminy Somerset w Pensylwanii, koło Stonycreek Township i Shanksville. W studiu tvn24 pojawia się dwoje dziennikarzy: Justyna Pochanke i Grzegorz Miecugow.
Komentarze nie dotyczą już wypadków lotniczych. Wiadomo, że to atak na Stany Zjednoczone. Pytanie: kto stoi za zamachami? Jakiś kretyn ekspert sugeruje, że być może American Nazi Party uderzyło w USA. Facet nie ma pojęcia, o czym mówi. Kobieta siedząca w ciasnym gabinecie wie, że zaraz posypią się kolejne bzdurne teorie. Trzeba tu zaznaczyć, że kobieta ma swoistą umiejętność przewidywania. Ale nie jest żadną wróżką.
Antycypacja, myślenie kilka ruchów do przodu jest jej rzemiosłem. Nie odbiera kolejnych telefonów, ścisza telewizor, łączy się z siecią, wchodzi w wyszukiwarkę, która od lipca oferuje całkiem zgrabny serwis map. Wyszukiwarka nosi nazwę Google. Można tam szybko obliczyć współrzędne czasu i odległości. W ciągu niecałych pięciu minut kobieta robi kwerendę potencjalnych lotnisk, z których mogły wystartować samoloty wbijające się w wieże WTC. Podstawą analizy jest założenie: jeśli maszyny miały posłużyć zamachowcom jako latające bomby, baki powinny być prawie pełne paliwa. A zatem lotniska muszą być położone niedaleko Nowego Jorku. Nie mógł to być żaden z nowojorskich portów lotniczych. Ani JFK, ani LaGuardia. Czas od startu do uderzenia w budynki jest zbyt krótki, by dokonać porwania. Oczywiście zamachowcami mogli być sami piloci, ale to jest czysta teoria. Taka akcja byłaby zbyt skomplikowana pod względem organizacyjnym i logistycznym. Konspiracja grupy terrorystów pod przykryciem lotników nie miałaby szans. A więc najwidoczniej samoloty zostały porwane, a pilotów sterroryzowano, by nakierowali maszyny na wyznaczone cele. Trzy maszyny uderzyły w strategiczne punkty Stanów Zjednoczonych. World Trade Center jest symbolem amerykańskiej finansjery. Pentagon, jasne, armia. Do jakiego celu zmierzał czwarty samolot? O niecałą godzinę lotu od Somerset jest… Tak, Waszyngton. Obiektem ataku miał być jeszcze albo Biały Dom, albo Kapitol. Skoro porwana maszyna rozbiła się na drodze do celu, to znaczy, że piloci udaremnili zamach, roztrzaskując samolot o ziemię. Pilotom maszyn, które uderzyły w WTC, ten bohaterski manewr się nie udał. Tak czy owak, wniosek jest oczywisty: samoloty zostały porwane, a pilotów zmuszono do ataku. Czyżby…?
Przez mózg kobiety przelatuje błyskawiczna dygresja, reminiscencja, wspomnienie, arcyciekawa konwersacja z pewną analityczką Centralnej Agencji Wywiadowczej. To było podczas szkolenia w Langley, pół roku wcześniej. Okazało się, że obie kobiety łączy pochodzenie i może dlatego tamta odważyła się na szczerość. Była Polką, właściwie polską Tatarką, urodzoną już w Stanach. Pracowała w wyselekcjonowanej grupie analityków Alec Station. Oddelegowano ją do przysposobienia kursantów z krajów tak zwanej młodej demokracji. Była sfrustrowana, bo ważny raport jej autorstwa wylądował w koszu szefa wywiadu. Meldunek stanowił szczegółową informację: pewien Saudyjczyk przechodził kurs pilotażu boeingów w jednej z prywatnych szkół lotniczych w Arizonie w latach 1999–2000. Ciekawa rzecz, szkolenie dotyczyło tylko startów, bez lądowań. Kobieta siedząca w ciasnym gabinecie zapamiętała dobrze nazwisko wymienione przez amerykańską analityczkę: Hani Saleh Hanjour. Jeszcze w Langley, w ramach ćwiczeń z analizy antyterrorystycznej, zrobiła rozbiór powiązań grup saudyjskich. Linia prosta od Haniego Saleha Hanjoura prowadziła do tak zwanej bazy, czyli Al-Kaidy, organizacji stworzonej w 1988 roku przez Abd Allaha Azzama, a obecnie prowadzonej przez niejakiego Osamę bin Ladena, Jemeńczyka, który dorobił się majątku w – uwaga! – Arabii Saudyjskiej. Bin Laden jest wyznawcą radykalnych idei islamskich krzewionych przez Bractwo Muzułmańskie. Odwoływał się do terroru, by odbić z rąk radzieckich Afganistan, a w 1998 roku ogłosił powstanie Światowego Frontu Islamskiego na rzecz Walki z Żydami i Krzyżowcami. Całą swoją fundamentalistyczną nienawiść saudyjski szejk przeniósł na zgniły Zachód. Ameryka jest liderem zgniłego Zachodu. To ambasady USA w Kenii i Tanzanii były celem ataków Al-Kaidy w 1998 roku, niszczyciel USS „Cole” w Jemenie rok temu.
A zatem…
Stop. Kobieta zawiesza w myślach dygresję. Za wcześnie na wnioski. Zaczyna od pieca, by analiza ułożyła się w logiczny ciąg. Wtedy znajdzie się odpowiedź na podstawowe pytanie: kto jest organizatorem zamachu? Kobieta musi najpierw rozwiązać kilka wstępnych kwestii, by po nitce dojść do kłębka. Oto one. Ile czasu potrzeba, by porwać samolot i by w zbiornikach zostało sporo paliwa? Godzina. Następna kwestia: to były maszyny kursujące na wewnętrznych liniach. Pasażerowie lotów międzynarodowych przechodzą przez ścisłą kontrolę. Krajowych rejsów niestety nie. Jakich maszyn używa się w wewnętrznych liniach? Już wiadomo, że pod Somerset rozbił się boeing 757-222. Kobieta nie może znaleźć w sieci szczegółowej specyfikacji. Pozostaje intuicja i rzut oka na mapę. Z jakich lotnisk mogły wystartować samoloty, które uderzyły w wieżowce? Jakie większe miasto jest o godzinę lotu od Nowego Jorku? Już to wcześniej sprawdziła: Boston? Albany? Raczej Boston.
To spore lotnisko. Terrorystom łatwiej zgubić się w tłumie. Załóżmy więc Boston. Jakie samoloty startują na liniach krajowych z Bostonu? Przeważnie boeingi – 737, 747, 757 i 767. Boeing 767 ma z nich największe zbiorniki. Załóżmy, że samolot miał lecieć aż do Los Angeles. Tak. Po godzinie lotu wystarczy paliwa w zbiornikach, by wysadzić stupiętrowy wieżowiec. Konkluzja: trzeba natychmiast sprawdzić listę pasażerów wszystkich boeingów 767 lecących z Bostonu na zachodnie wybrzeże, być może do Los Angeles. Trzeba przepatrzyć listy z samolotów startujących około godziny siódmej trzydzieści i wyodrębnić pasażerów o pochodzeniu arabskim, ze szczególnym uwzględnieniem Saudyjczyków. Jeśli na liście widnieje Hani Saleh Hanjour albo jakiś inny uczestnik kursu pilotażu bez lądowań, jesteśmy w domu – zamach zorganizowała Al-Kaida.
Telefon dzwoni natrętnie. Kobieta nie podnosi słuchawki. W studiu tvn24 pojawiają się następni goście. Generał Gromosław Czempiński, były szef Urzędu Ochrony Państwa, i pułkownik Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu. Kanał tvn24 jest młodym serwisem informacyjnym. Ma dopiero miesiąc. Można powiedzieć, że szefom prywatnej stacji spadła gwiazdka z nieba, choć to porównanie jest nie na miejscu. Stacja stanęła na głowie, by podbić jeszcze bardziej oglądalność. Redaktor wydania sprowadza do studia prawdziwych znawców przedmiotu, aby zatrzeć fatalne wrażenie po komentarzach kretyna, który oskarżył o zamach dawno nieistniejącą amerykańską partię nazistowską. Czempiński i Miodowicz to najwyższa półka speców służb specjalnych, choć ich zawodowa proweniencja jest całkowicie odmienna. Generał Czempiński to „święty Paweł”. Nawrócony były funkcjonariusz peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Departament i MSW, wywiad. Trzeba tu wspomnieć po sprawiedliwości, że Departament i był, jak na warunki PRL-u, w miarę autonomiczną jednostką i do struktur SB został włączony tuż przed transformacją. Czempiński prowadził akcje szpiegowskie w USA i w Szwajcarii. Po zmianie ustroju dokonał w 1990 roku brawurowej akcji wyprowadzenia amerykańskich oficerów wywiadu z wojennego Iraku. Za ten czyn został odznaczony medalem CIA, a Polsce Stany Zjednoczone umorzyły dwadzieścia miliardów dolarów długu. Legenda mówi, że to od jego imienia elitarna jednostka grom nosi swoją nazwę. W latach 1993–1996 był szefem Urzędu Ochrony Państwa. Mimo zasług i legend za plecami generała szepcze się „komuch”. Pułkownik Miodowicz to druga strona barykady, choć jego życiorys też jest naznaczony paradoksem. „Święty Franciszek”. No, może nie z powodu ascezy, ale raczej z powodu buntu przeciw ojcu. Konstanty Miodowicz jest synem Alfreda, szefa komunistycznych związków zawodowych.
To Alfred Miodowicz miał publicznie, podczas debaty telewizyjnej, rozjechać na miazgę Lecha Wałęsę. Stało się inaczej. Wałęsa rozjechał ojca Konstantego. Historyczna dysputa stała się początkiem ostatecznego końca komunizmu w Polsce. Konstanty Miodowicz działał w opozycji, był członkiem nielegalnego pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój. Kiedy w Polsce nastąpiła zmiana ustrojowa, Miodowicz wraz z trzema kolegami z opozycji reformował służby, weryfikował komunistycznych funkcjonariuszy. Był szefem kontrwywiadu. Pacyfista został jednym z najważniejszych w kraju funkcjonariuszy służb specjalnych. Polska to kraj paradoksów…
Kobieta siedząca w ciasnym pomieszczeniu zna obu mężczyzn. Generał Gromosław Czempiński był jej szefem przez trzy lata, a pułkownik Konstanty Miodowicz zarządzał kontrwywiadem, kiedy zwerbowano ją do pracy w resorcie bezpieczeństwa. Teraz dwaj spece od tajnych służb siedzą w studiu młodziutkiego tvn24 i odpowiadają na pytania dziennikarzy. Konkluzja jednego i drugiego jest następująca: trzeba natychmiast zlustrować listy pasażerów samolotów, które zostały porwane. Jeśli znajdą się na nich osoby, do których można przyłożyć jakiś wspólny mianownik, będziemy znali odpowiedź na pytanie, kto stoi za akcją terrorystyczną. Kobieta zna już odpowiedź na to pytanie. Zajęło jej to mniej więcej pół godziny. Jest naprawdę niezłym fachowcem.
Telefon natrętnie dzwoni. Kobieta podnosi słuchawkę.
– Słucham.
– Dlaczego nie odbierasz telefonu? – pyta męski głos.
Kobieta nie odpowiada. To jej przyzwyczajenie, które wielu wprowadza w irytację: milczenie jest odpowiedzią.
– Całe Biuro ma odprawę. Proszę natychmiast przyjść do sali konferencyjnej, pani porucznik.

 
Wesprzyj nas