“Moraliści” to książka, która zmusza do myślenia i która stawia wiele pytań, wciągając czytelnika w dyskusję na temat europejskiej przyszłości i uniwersalnych wartości.


MoraliściTo miała być zupełnie inna książka. Może niekoniecznie w klimacie duńskiego hygge, ale na pewno prezentująca Szwecję jako dobry i udany projekt społeczny. Tymczasem powstała opowieść o szwedzkich pomyłkach, wątpliwościach i problemach, o których nie śniło się nikomu jeszcze parę lat temu. Przy okazji Katarzyna Tubylewicz napisała książkę uniwersalną i bardzo na czasie – o tym, co dzieje się z wartościami liberalnej demokracji w czasach wielkiej zmiany – migracji, demagogii, nacjonalizmu.

Szwecja była przez lata niedoścignionym wzorem państwa społecznego dobrobytu. Mitem. Gdyby nie istniała, należałoby ją wymyślić. Równouprawniona, nowoczesna, zsekularyzowana, państwo Astrid Lindgren i IKEI. W ostatnim czasie pisze się o niej także negatywnie, zwłaszcza w kontekście problemów z wielokulturowością.

Szwecja to wyidealizowane marzenie polskiej lewicy i postrach prawicowych konserwatystów – twierdzi Katarzyna Tubylewicz, pisarka, tłumaczka i publicystka, która od 17 lat żyje w tym kraju. Dla lewicy to raj, w którym panuje społeczna równość, liberalizm obyczajowy oraz tolerancja. Dla prawicy to piekło multikulti i homoseksualnych małżeństw, w którym feministki prześladują mężczyzn. Tymczasem prawda o Szwecji nie jest jednoznaczna.

Tubylewicz przyglądała się Szwecji w chwili największego rozkwitu i przygląda jej się teraz, w momencie zachwiania, kiedy kraj boryka się z wieloma problemami. Część z nich, na przykład ciągnące się od lat kłopoty z integracją imigrantów na rynku pracy oraz z dyskryminacją kobiet na etnicznych przedmieściach, przez długi czas stanowiły temat, o którym się nie dyskutowało. Kryzys migracyjny (w roku 2015 to Szwecja przyjęła najwięcej uchodźców per capita ze wszystkich krajów europejskich) sprawił, że wyzwania społeczeństwa wielokulturowego stały się tematem numer jeden. Okazało się, że aby stworzyć idealne społeczeństwo, nie wystarczą dobre intencje, czasem trzeba mieć odwagę mierzenia się z konfliktami.

Katarzyna Tubylewicz to świetna obserwatorka rzeczywistości, mądrze prowadzi swoich rozmówców i uważnie przygląda się bohaterom reportaży, wśród których znajduje się wielu zwykłych ludzi o bardzo niezwykłych doświadczeniach. Są wśród nich dwie dyrektorki domów dla uchodźców, polski lekarz pracujący w szwedzkim szpitalu, niepoprawny politycznie policjant urodzony w Afganistanie, kuratorka wystaw, która postanowiła zostać pracowniczką biura pogrzebowego, uchodźca z Syrii, który nauczył się szwedzkiego już w Turcji oraz polska pracowniczka szwedzkiej służby penitencjarnej, która zdecydowała się ze swoją dziewczyną na tęczowe rodzicielstwo. Rozmówcami Tubylewicz są także tuzy szwedzkiego życia publicznego, m.in. dziennikarz Maciej Zaremba-Bielawski, wybitna szwedzka literaturoznawczyni Ebba Witt-Brattström, czołowy reporter „Dagens Nyheter” Niklas Orrenius, kryminolog Jerzy Sarnecki, Amineh Kakabaveh – szwedzka parlamentarzystka z ramienia Partii Lewicy, która była kiedyś kurdyjską bojowniczką o wolność, peszmergą, laureatka nagrody im. R. Kapuścińskiego Elisabeth Åsbrink oraz Eva Brunne – biskup Kościoła Szwecji, która jest lesbijką i ma żonę.

Szwecja – humanitarne mocarstwo?

Wielu rozmówców Tubylewicz wyłamuje się ze spojnej narracji o egalitarnym państwie, które śniło o byciu moralnym mocarstwem. Dzięki nim czytelnik szybko zauważy wiele paradoksów. Na przykład to, że najgłębszą wiarę w szwedzkie wartości żywią często mieszkający w tym kraju imigranci, i że to oni są także w stanie otwarcie rozmawiać o zagrożeniach wynikających z wielokulturowości. Że najbardziej radykalną walkę z fundamentalizmem proponują zsekularyzowane muzułmanki. I że Szwecja wcale nie jest spokojnym i umiarkowanym krajem, tylko niezwykle dynamicznym społeczeństwem, w którym bardzo szybko dochodzi do radykalnych zmian.

“Moraliści” to książka, która zmusza do myślenia i która stawia wiele pytań, wciągając czytelnika w dyskusję na temat europejskiej przyszłości i uniwersalnych wartości. Jak pogodzić najważniejsze ideały liberalnej demokracji, którym zdarza się wchodzić ze sobą w konflikt (np. ideał równouprawnienia kobiet z ideałem poszanowania dla różnic kulturowych)? Czy poprawność polityczna usprawiedliwia milczenie na niewygodne tematy? Dzięki Moralistom możemy przyjrzeć się lękom, oczekiwaniom i wyzwaniom przyszłości, która w Szwecji nastała już dziś.

***

Trudno znaleźć lepszego przewodnika po zmieniającej się szwedzkiej planecie niż Katarzyna Tubylewicz. Jej Moraliści to opowieść o społeczeństwie, które wybrało system wartości, wydający się być utopią i jak dotąd konsekwentnie przy nim trwało. Czy można sobie założyć bycie dobrym? Czy Szwecja zderza się dziś z rzeczywistością i własnymi ograniczeniami? Czy unikanie trudnych tematów i konfliktów nie doprowadzi do jakiegoś wielkiego wybuchu? Dobór rozmówców jest niebywale ciekawy – ale jeszcze ciekawsze są pytania, które autorka im zadaje. Bo Tubylewicz patrzy na Szwecję jednocześnie z dystansu i od środka. Kocha ten kraj, ale jasno widzi wszystkie jego pułapki. Ta perspektywa łącznie z talentem reporterskim pozwala jej uogólnić szwedzkie doświadczenie – uczynić z niego jedno z najważniejszych doświadczeń nowoczesności.
Agnieszka Holland

Katarzyna Tubylewicz – pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka z języka szwedzkiego (przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson i trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji). Autorka powieści “Własne miejsca”, “Rówieśniczki” i “Ostatnia powieść Marcela”, współautorka głośnej antologii na temat czytelnictwa “Szwecja czyta. Polska czyta”. W latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Była też dyrektorką programową pierwszej edycji festiwalu „Odnalezione w Tłumaczeniu, Gdańskie Spotkania Tłumaczy” i prowadziła zajęcia na temat kultury polskiej na Uniwersytecie Sztokholmskim. Jako publicystka współpracowała z „Krytyką Polityczną” i „Gazetą Wyborczą”. Mieszka w Sztokholmie i w Warszawie.

Katarzyna Tubylewicz
Moraliści
Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 10 maja 2017
 
 

Moraliści


Moje Wyspy Trobrianda

Razem z wiedzą rosną wątpliwości.
Johann Wolfgang Goethe, Refleksje i maksymy

– Wiesz, że mówiąc o Szwedach, zawsze używasz określenia „oni”? – Redaktorka zerka na mnie badawczo sponad oprawek okularów.
Ma rację. W rozmowach o Szwecji ustawiam się w pozycji zewnętrznego obserwatora, chociaż w szwedzkim społeczeństwie żyję od siedemnastu lat, znalazłam tu przyjaciół, wychowałam dziecko, a Szwecja rozprzestrzeniła się we mnie i rozrosła jak korona drzewa czereśni stukająca w okno mojego szwedzkiego domu. Pozostaje jednak między nami dystans. Niewielka szczelina dzieląca mój drugi kraj ode mnie. Małe pęknięcie tektoniczne dzieli mnie również z Polską. Mój pierwszy kraj widzę dziś inaczej niż wtedy, gdy mieszkałam w nim na stałe. Czasem myślę, że wyraźniej, bo dystans wyostrza wrażliwość na szczegóły.
Szwecja to moje prywatne Wyspy Trobrianda. Pielęgnuję tu ciekawość i antropologiczne zdziwienie drugim. W przeciwieństwie do świata, który eksplorował Malinowski, Szwecja ma wyraźny wizerunek. To kraj, który wcześnie zrozumiał, czym jest nation branding, i umiał z tego zrobić użytek. Amerykański kulturoznawca Joseph Campbell twierdzi, że we współczesnych mitach kluczowy jest ich wymiar pedagogiczny. Mają nam pokazać, jak żyć.
Szwecja przez lata była takim mitem. Niedoścignionym, pięknym wzorem. Gdyby nie istniała, należałoby ją wymyślić! Czegóż bardziej potrzebowała zszargana dwudziestowiecznymi wojnami Europa niż spokojnego kraju na północy, który pozostał neutralny i teraz odnosi sukcesy? To tutaj wprowadzono pierwszy na świecie zakaz bicia dzieci, to szwedzcy ojcowie jako pierwsi korzystali z urlopów ojcowskich, to tu najlepiej funkcjonowało państwo opiekuńcze, to w Szwecji wymyślono tanie i funkcjonalne meble IKEA, to ABBA podsycała dyskotekową gorączkę lat siedemdziesiątych zeszłego wieku, to na książkach Astrid Lindgren wychowała się połowa naszego globu. Równouprawniona, nowoczesna, zsekularyzowana Szwecja, państwo dobrobytu, próbówka przyszłości, idealne społeczeństwo, którym być może staniemy się kiedyś i my.
W ostatnim czasie o Szwecji pisze się także negatywnie. Kryzys migracyjny uwypuklił problemy z integracją imigrantów, a wielka fala uchodźców, którą Szwecja przyjęła z otwartym sercem (do czego zachęcał dziś już były premier Fredrik Reinfeldt), zaowocowała ostatecznie dużymi ograniczeniami polityki migracyjnej. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opublikował wtedy duży tekst o „pożegnaniu z Bullerbyn”. Na lotnisku Atatürka w Stambule zawisł pewnego dnia transparent głoszący, że „Szwecja ma najwięcej gwałtów na świecie”, a fala artykułów o chaosie w Szwecji uderzyła z taką siłą od USA przez Węgry po Czechy, że Instytut Szwedzki wraz ze szwedzkim Ministerstwem Spraw Zagranicznych przeznaczyły specjalne środki na dementowanie nieprawdziwych i demonizujących kraj informacji o no-go zones na przedmieściach oraz strefach szariatu. Prawda jest taka, że Szwecja nadal ma wiele cech uroczego Bullerbyn, ale jest też krajem borykającym się z problemami, o których nie śniło się socjaldemokratom czasów Olofa Palmego. Szwecja naprawdę nie jest dziś jednowymiarowa, ani tylko miła, ani czarno-biała.
Jednym z kluczowych pytań dla społeczeństwa jest na przykład to, jak połączyć dwie podstawowe dla demokracji wartości: wolność religijną i poszanowanie praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet. Nie jest to łatwe zadanie i rodzi wiele dylematów, które wcale nie tyczą się jedynie państw, w których mieszka duża mniejszość muzułmańska. Powiedzmy sobie szczerze, że z tym samym problemem boryka się dziś katolicka Polska.

Polski obraz północnego sąsiada jest podwójny i oparty na skrajnościach. Szwecja to wyidealizowane marzenie polskiej lewicy i postrach prawicowych konserwatystów. Dla lewicy to raj socjaldemokratów, w którym panują społeczna równość, liberalizm obyczajowy oraz tolerancja. Dla prawicy Szwecja to piekło multikulti i homoseksualnych małżeństw, w którym feministki prześladują mężczyzn, a socjal odbiera pociechy przykładnym rodzicom.
W spolaryzowanym, pękniętym na pół społeczeństwie polskim Szwecja jest ekranem, na który projektujemy nasze sprzeczne nadzieje, lęki i uprzedzenia. W tym sensie mały kraj za niewielkim morzem jest dla nas jakoś ważny.
Można go podziwiać i próbować naśladować albo demonizować i ośmieszać. Można też doń tęsknie wzdychać, jak Stanisław z Pawia królowej Doroty Masłowskiej: „[…] dlaczego w Polsce, nie w Szwecji urodził się, miałby teraz na imię Hamsun, miałby czystą żonę Brittę, a na imię Alfred, w jasnej czystej Szwecji urodziłby się, miałby jasne krowy i konie uczciwe…”[1].

Tytuł Moraliści można przyjąć dosłownie. Szwedzi to naprawdę moraliści i idealiści. Szwecja to jeden z nielicznych znanych mi krajów, w którym takie argumenty jak potrzeba solidarności ze słabszymi lub obowiązek niesienia pomocy są ważnymi elementami politycznej debaty. Nie przypadkiem to właśnie Szwecja w czasie kryzysu migracyjnego przyjęła najwięcej osób per capita ze wszystkich krajów europejskich, a kiedy pojawili się tu romscy żebracy, gazety pisały o znaczeniu odpowiadania na ich pozdrowienia i o tym, by patrzeć im w oczy. Dla Szwedów najgorszą na świecie rzeczą jest pogarda względem słabszego.
Można to nazwać naiwnością, ale jest coś pięknego w fakcie, że w społeczeństwie szwedzkim panuje autentyczna wiara w to, że dobro jest możliwe i że należy o nie walczyć. Jednocześnie szwedzkie marzenia o byciu „moralnym” czy „humanitarnym mocarstwem” mają w sobie odrobinę hipokryzji, bo rzeczywistość i prawdziwe ludzkie wybory nie zawsze przystają do wzniosłych ideałów. Wystarczy powiedzieć, że ten miłujący pokój kraj jest znaczącym eksporterem broni i dostarcza ją także dyktaturom oraz krajom pogrążonym w konfliktach zbrojnych. A co począć z faktem, że premier Szwecji Stefan Löfven, który stoi na czele „pierwszego na świecie rządu feministycznego”, podczas wizyty w Arabii Saudyjskiej nie pisnął słowa krytyki na temat sytuacji tamtejszych kobiet? Czy zapomniał o feminizmie ze względu na ważną umowę gospodarczą? Czy w tamtym momencie nie było go stać na moralizowanie?
W tym sensie w tytule mojej książki znajduje się i nutka ironii.

Czytając tę książkę, staraj się, Czytelniku, niczego szybko nie oceniać. Nie wyciągaj daleko idących wniosków od razu po pierwszym rozdziale. Po prostu słuchaj ludzkich opowieści, bo to one są tu najważniejsze. Nie będą traktowały jedynie o solidarności, tolerancji i problemach szwedzkiej demokracji, ale także o innych ludzkich tematach, jak śmierć, samotność czy religia. Szwedzi mówią o nich inaczej niż Polacy. Jeszcze inaczej widzą je tutejsi imigranci. Wysłuchaj ich wszystkich.

Rozdział I
Solidarność

W teorii nie ma żadnej sprzeczności między moralnością a polityką.
Immanuel Kant, O wiecznym pokoju

– Historia socjaldemokracji i szwedzkiego państwa opiekuńczego zaczyna się od solidarności ludzkiej, od ruchów społecznych, od organizowania bibliotek, pomocy dla biednych, od tego, że lud szwedzki wspólnie zażądał równości względem prawa oraz praw socjalnych, a potem w sposób pokojowy przejął władzę – opowiada Thomas, wysoko postawiony pracownik biura partii socjaldemokratów. Pijemy kawę, której nie podała nam żadna sekretarka, w takich sprawach obowiązuje samoobsługa. Thomas ma na sobie dżinsy, chociaż znajdujemy się w kancelarii rządowej, na samym szczycie władzy. Jest przytulnie, mysigt. – Do młodzieżówki socjaldemokratycznej trafiłem, mając trzynaście lat, i zostałem w niej do dziewiętnastego roku życia. Potem zrobiłem sobie przerwę, ale do pracy w partii wróciłem. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym, dlaczego robię to, co robię, i doszedłem do wniosku, że mam w sobie jakiś dług wdzięczności, a jednocześnie niepokoi mnie przyszłość. – Thomas ma miękki, uspokajający głos. – Pochodzę z dość prostego domu i gdyby nie dobra szkoła i cała opieka, którą ma każdy szwedzki obywatel, nie zaszedłbym w życiu tak daleko. Nie miałbym tej wolności, którą mam dziś jako jednostka. Moja siostra zaczęła pracować zaraz po skończeniu podstawówki, bo była zmęczona nauką. Dziś wykłada na uniwersytecie i niedługo będzie miała tytuł profesora. Odbyła długą podróż. Była ona możliwa, bo żyjemy w społeczeństwie, w którym wierzy się w jednostkę i ją wspiera. To samo można powiedzieć o mnie. Miałem możliwość studiowania na dobrych uniwersytetach, podróżowania. Chciałbym, żeby to społeczeństwo nadal było takie: zbudowane na zaufaniu, solidarności i wierze, że mamy wszyscy ze sobą wiele wspólnego.

Solidarność w Szwecji niejedno ma imię i jest bardzo ważna. Vi måste vara solidariska („Musimy być solidarni”) to zdanie imperatyw, często powtarzane przez polityków, media, nauczycieli w szkole oraz zwykłych ludzi. Zdanie, które waży w Szwecji więcej niż w Polsce. Zawsze to podziwiałam.
Kultowy muzyk Dogge Doggelito – syn Szwedki i Wenezuelczyka – ujął tę prawdę prostymi słowami, opowiadając w jakiejś gazecie o mądrości swojej babci: „Nauczyła mnie, że prawdziwy Szwed jest oczytanym i solidarnym z innymi demokratą. […] Szwedzkość to duma z naszej historii, której częścią jest solidarność ze wszystkimi ludźmi i angażowanie się w pracę na rzecz demokracji w innych krajach”.
W swoim własnym kraju Szwedzi nie tylko solidarnie płacą jedne z najwyższych podatków na świecie, lecz także mają pensje ukształtowane pod wpływem koncepcji solidarnej polityki płacowej. Chodzi o to, by zarobki najniżej opłacanych pracowników były większe, niż oferowałby wolny rynek, a pensje osób o największych zarobkach – niższe od ich rynkowej wartości. Szwedzką kasjerkę powinno być więc stać na wakacje na Majorce, ale pensja szwedzkiego dyrektora pomniejszona o pięćdziesiąt procent podatku niekoniecznie wystarczy na wszelkie luksusy, choć na wakacje na Majorce na pewno tak. (Wiem, w polskiej duszy takie rozwiązanie rodzi sprzeciw, w naszej mentalności silne jest przekonanie o tym, że to, co sobie jednostka wyszarpie, jest jej, że to jej własność). W Szwecji zmniejszanie nierówności uważa się za konieczną dla dobrego funkcjonowania społeczeństwa solidarność.
I jak to z dzieleniem bywa, oznacza ono także czyjąś rezygnację.

 
Wesprzyj nas