“Prus. Śledztwo biograficzne” to portret najbardziej tajemniczego polskiego pisarza, targanego namiętnościami człowieka z krwi i kości.


Prus. Śledztwo biograficzneMa trzy oblicza: Aleksander Głowacki, Jan w Oleju, Bolesław Prus. Rozproszone ślady jego biografii odnaleźć można nie tylko w archiwach i źródłach z epoki, ale przede wszystkim przemycone w jego twórczości. To z niej dowiedzieć się można o nim rzeczy najważniejszych, jakby grał z czytelnikiem w kotka i myszkę.

Monika Piątkowska, łącząc temperament detektywa z wnikliwością psychologa, przeprowadza drobiazgowe śledztwo i tworzy pełnowymiarowy portret pisarza genialnego i nie docenianego przez współczesnych, prześladowanego przez liczne manie, otoczonego kobietami i owładniętego szaleńczą zazdrością o sławę Sienkiewicza.

Prus, którego dzięki niej poznajemy, nie jest spiżową figurą na postumencie, lecz prowadzącym podwójne życie, targanym namiętnościami człowiekiem z krwi i kości.

Monika Piątkowska – dziennikarka, pisarka. Studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim dziennikarstwo i politologię, pracowała w dziale reportażu „Gazety Wyborczej”. Autorka „Życia przestępczego w przedwojennej Polsce”, powieści „Krakowska żałoba”, zbioru opowiadań „Nikczemne historie” oraz zbiorów felietonów „Talki w wielkim mieście”, „Talki z resztą” (wraz z mężem Leszkiem Talko).

Monika Piątkowska
Prus. Śledztwo biograficzne
Wydawnictwo Znak
Premiera: 10 maja 2017
 
 

Prus. Śledztwo biograficzne


Rozdział 1

Dom pierwszy

To nigdy nie był dom, o którym Aleksander myślałby z czułością i do którego chciałby wracać myślami. Przeciwnie, miejsce, w którym się urodził, budziło w nim niepokój i ten rodzaj uczuć, który nakazywał milczenie i nieufność. Literacka Warszawa, być może zaintrygowana pseudonimem, który Aleksander przybrał, gdy rozpoczął dziennikarską karierę, a być może dlatego, że wyczuła jego lęk, przez długie lata próbowała dociec, gdzie ów dom stoi i komu naprawdę daje schronienie. Mówiono wówczas, że Aleksander coś ukrywa, że być może nie jest dzieckiem szlacheckim, a wielu uwierzyło nawet, że jest po prostu przechrztą, synem żydowskiej rodziny, który ukrył się przed światem za podwójną fosą: najpierw przybierając nazwisko Głowacki, a potem ukrywając je za literackim pseudonimem Bolesław Prus.
Gdy Aleksander zmarł, jeden z jego nałęczowskich przyjaciół, regionalista i publicysta Henryk Wierciński, postanowił w końcu na własną rękę ustalić fakty. Człowiek, którego poprosił o pomoc, po kilku tygodniach doniósł mu wreszcie, że Aleksander nie urodził się ani w Puławach, jak przypuszczano, ponieważ mieszkała tam część jego rodziny, ani w Lublinie, gdzie odwiedzał krewnych, ani w domu ojca we wsi Żabcze, lecz, co wydawało się zaskakujące, w Hrubieszowie. Zapis odszukany tam w księdze metrykalnej dowodził, że przyszedł na świat 20 sierpnia 1847 roku, o godzinie jedenastej wieczorem, jako legalny syn małżonków wyznania katolickiego Apolonii z Trembińskich Głowackiej i Antoniego Głowackiego. Jedyną więc zagadką pozostawał dom – jeden z ładniejszych w mieście, murowany, zwrócony do świata reprezentacyjnym balkonem podpartym czterema kolumnami i szerokim frontem zdobionym ośmioma oknami. Stuletni budynek, w którym Aleksander przyszedł na świat, nie był siedzibą jego rodziny, lecz należącą do parafii Świętego Michała plebanią, na której w owym czasie gospodarował obcy Głowackim czterdziestotrzyletni ksiądz Feliks Troszczyński.
Nad tym, dlaczego Apolonia zdecydowała się urodzić swe ostatnie dziecko właśnie tam, z dala od bliskich, w obcym domu, pośród obcych ludzi i obcych sprzętów, zastanawiali się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku historycy literatury Krystyna Tokarzówna i Stanisław Fita, autorzy monumentalnego kalendarium życia i twórczości Aleksandra. Według ich przypuszczeń Apolonia musiała opuścić męża i na krótko przed rozwiązaniem przyjechać do miasteczka, aby zapewnić sobie i dziecku dostęp do lekarzy. Miała już wówczas trzydzieści sześć lat i cierpiała na zaawansowane suchoty, więc decyzja, by nie rodzić w maleńkiej wsi, lecz w mieście, wydawała się rozsądna. Dla ówczesnych mieszkańców Hrubieszowa sprawa wyglądała jednak na bardziej skomplikowaną i sporo o niej w swoim czasie plotkowano. Kiedy na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku do księgarń trafiła pierwsza biografia Aleksandra pióra Ludwika Włodka, z błędnie podanym miejscem narodzin pisarza, niedługo po jej opublikowaniu w jednym z pism literackich ukazało się sprostowanie pióra Adama Szczerbowskiego, podkreślającego, że na własne oczy widział hrubieszowską metrykę Aleksandra. Według jego wiedzy, w miasteczku, mimo upływu ponad siedemdziesięciu lat, wciąż pamiętano, że Apolonia długo mieszkała na plebanii, a sąsiedzi tłumaczyli sobie jej pobyt tym, że musi być jakoś spokrewniona z księdzem. W konserwatywnym, prowincjonalnym miasteczku nowa mieszkanka plebanii musiała co najmniej intrygować.
Najwięcej materiału do plotek dostarczyło chyba jednak nie postępowanie Apolonii, lecz Antoniego, ojca Aleksandra. Mimo że zwyczaj nakazywał co innego, Antoni nie przyjechał do żony, aby być przy narodzinach dziecka, a potem wznieść zwyczajowy toast za syna, i nie pojawił się na plebanii także w kolejnych dniach, choć Żabcze, w którym mieszkał, dzieliły od Hrubieszowa ledwie trzydzieści dwa kilometry, pół dnia drogi wozem. Tak demonstracyjne zachowanie nie mogło zostać w miasteczku niezauważone i nawet wśród postronnych musiało budzić przypuszczenia, że małżeństwo Głowackich przechodzi głęboki kryzys. Niewykluczone także, że wyprawa Apolonii do Hrubieszowa postrzegana była przez współczesnych bardziej jako ucieczka zdesperowanej żony niż przezorność przyszłej matki.
Jako dorosły już człowiek Aleksander winą za nieudany związek rodziców obarczył ojca. W swoich utworach nie identyfikował się z nim i nie idealizował go, a ojcowie jego bohaterów częściej byli dla synów raczej balastem i powodem do wstydu niż wsparciem. W powieści Dusze w niewoli, którą napisał, nie ukończywszy jeszcze trzydziestu lat, malarz Lachowicz, jego alter ego, wypowiedział nawet okrutne zdanie: „jestem dzieckiem motłochu”1. Ojciec, którego Lachowicz tak bardzo się wstydził, był alkoholikiem, ojciec Stanisława Wokulskiego, bohatera Lalki, nieczułym prostakiem.
Choć nie pamiętał matki, która umarła, gdy miał trzy lata, Aleksander przedstawił ją w swoich utworach w wyraźnie lepszym świetle, jako kobietę wykształconą, umiejącą grać na fortepianie i znającą języki obce. Czytając dziś w opowiadaniu Sieroca dola opis jej postaci, można odnieść wrażenie, że te salonowe czy raczej towarzyskie zalety Apolonii były dla Aleksandra bardzo istotne i w jakimś sensie dobrze świadczyły także o nim samym. Nie jest też wykluczone, że właśnie owo kulturalne i cywilizacyjne niedopasowanie małżonków eksponowano w rodzinie Trembińskich jako powód, dla którego małżeństwo Apolonii się rozpadło, i Aleksander, mimo że nie pamiętał rodziców, przejął z czasem tę perspektywę.
Z ówczesnego punktu widzenia związek Apolonii i Antoniego nie był jednak mezaliansem. Obydwoje pochodzili ze zubożałych prowincjonalnych rodzin i w równym stopniu nie mieli szans na lepsze małżeństwo. Ich losy zetknęły się w maleńkiej wsi Wożuczyn należącej do dziedzica Jana Wydżgi. Antoni miał wówczas niespełna trzydzieści lat i był kawalerem bez majątku, Apolonia zaś wkraczała w dwudziesty rok życia, co oznaczało w jej świecie ostatni moment na zamążpójście. Wincenty Trembiński, ojciec Apolonii, dobrze znał Antoniego i łatwo mógł go zaaprobować jako zięcia. Obaj pracowali w tym samym majątku i obaj pełnili tam podrzędną funkcję: Antoni był wówczas ekonomem, a Wincenty kancelistą.
W rodzinie Trembińskich zapamiętano, że Wincenty rozpoczął dorosłe życie z pokaźnym majątkiem, miał kilka dobrze prosperujących folwarków, lecz zostały one szybko przepuszczone na alkohol i zabawę. Opowieść ta nie musiała jednak być prawdą. W dziewiętnastowiecznej Polsce, bardzo patriarchalnej w kwestii praw i obyczajów, nieporadność ekonomiczna mężczyzny i jego brak zmysłu do interesów należały do tej kategorii wad, których wstydzono się najbardziej. Aby ukryć niegospodarność głowy domu, w wielu rodzinach usprawiedliwiano ją skłonnościami do zabaw i rozpusty, i nie można wykluczyć, że w domu Trembińskich postąpiono podobnie.
Dla pozbawionej kapitału i koneksji Apolonii, tułającej się z rodzicami po prowincjonalnych majątkach, małżeństwo stanowiło w zasadzie jedyny sposób na uzyskanie życiowej samodzielności. Była najstarsza z czworga dorastającego rodzeństwa i nie mogła liczyć na dożywotnią opiekę rodziców. Na początku lat trzydziestych stabilna dotąd sytuacja w jej rodzinie nagle się skomplikowała, niespodziewanie bowiem Marcjanna Trembińska, matka Apolonii, znów zaszła w ciążę i w wieku czterdziestu trzech lat spodziewała się piątego dziecka. W tych okolicznościach zaprzyjaźniony z rodziną sąsiad, mimo swej skromnej posady, wydawać się musiał Trembińskim całkiem dobrą partią. Po trzech obowiązkowych zapowiedziach ślub młodej pary odbył się późnym popołudniem 20 listopada 1831 roku, a małżonkowie pozostali w Wożuczynie. Po roku małżeństwa Apolonia urodziła córkę Brygidę, która zmarła we wczesnym dzieciństwie, a dwa lata później, w 1834 roku, przyszedł na świat pierwszy syn Głowackich Leon.
Antoni Głowacki okazał się człowiekiem, któremu nie zależy na tym, aby wydrzeć od życia lepszy los. Miał gnuśną naturę i brakowało mu przedsiębiorczości. Gdy na skutek prawdziwego zrządzenia losu jego matka odziedziczyła majątek Maszów, który, choć niewielki, przynosił jednak dochód, Antoni pozwolił wykupić się bratu, tracąc sposobność do polepszenia bytu, a kilka lat później dał się oszukać krewnym, którzy zmusili go do wypłacenia nienależnych im dwustu siedemdziesięciu rubli w srebrze. Nie dbał także o swoje nazwisko. Jego rodzina przez wiele lat starała się uzyskać prawo do tytułu szlacheckiego i do używania herbu Prus, lecz ostatecznie siedem lat przed narodzinami Aleksandra Tymczasowy Urząd Heraldyczny Guberni Wołyńskiej rozwiał jej nadzieje, informując, że nie ma dowodu na to, by ród Głowackich wystarczająco długo i w dobrze udokumentowany sposób posiadał dobra ziemskie i leśne. Antoni nie podzielał jednak zamiłowania rodziny do tradycji i nigdy się nie obnosił z pretensjami do szlachectwa.
Nie umiał także dbać o finanse. Jednym ze sposobów na wyrwanie się z prowincjonalnej biedy była w owym czasie przeprowadzka do miasta i wyrobienie tam sobie posady państwowego urzędnika, wielu więc młodych mężczyzn i zbankrutowanych właścicieli ziemskich skwapliwie z tej możliwości korzystało, szukając szczęścia w instytucjach administracyjnych. Antoni Głowacki nigdy jednak nie zdecydował się na podobny krok, choć posady, które zdobywał w prywatnych majątkach, zawsze należały do podrzędnych i źle opłacanych. Zdarzało się, że funkcję prywatnego kancelisty pełnili w majątku nawet analfabeci awansowani na to stanowisko z pozycji lokaja, stangreta czy fornala. W jednym z autobiograficznych opowiadań Aleksander ustami bohatera zasugerował, że ojciec był nawet w jakimś momencie swego życia karbowym, czyli prostym zarządcą chłopów nadzorującym pracę w polu.
Życie na prowincji uważano w dziewiętnastym wieku za tańsze i bardziej odpowiednie dla niezamożnych rodzin, lecz nawet tu utrzymanie domu na przyzwoitym poziomie wymagało od mężczyzny zapobiegliwości i zaradności. Podróże, wyjazdy do uzdrowisk, biblioteka wypełniona książkami, za których oprawę trzeba było słono zapłacić, prywatna edukacja dla dziecka, dobrze zaopatrzona kuchnia – wszystko to kosztowało krocie i Antoniemu Głowackiemu zapewne trudno było tym kosztom sprostać. Aleksander nigdy nie opisał w swoich utworach rodzinnych dziejów, nie wiadomo więc, z jakimi kłopotami materialnymi borykali się Apolonia i Antoni, lecz można przypuszczać, że ich wspólne życie było więcej niż skromne. Gdy Leon wkroczył w wiek nastoletni, koszty edukacji i utrzymania chłopca w gimnazjum wzięła na siebie rodzina Apolonii. Leon trafił wówczas pod opiekę wuja Seweryna, młodszego brata matki, i zamieszkał z nim w Szczebrzeszynie. Nigdy już nie wrócił do rodzinnego domu, a jako młody mężczyzna nie otrzymał od ojca finansowego wsparcia i sam musiał się troszczyć o swoje potrzeby.
Wydaje się, że w rodzinie Trembińskich dużo wiedziano o małżeńskich konfliktach Apolonii i Antoniego, zapewne też jakoś je komentowano, ale to narodziny Aleksandra, dziecka późnego i jak wiele na to wskazuje, niezbyt w rodzinie oczekiwanego, z całą mocą ujawniły je światu. W sierpniu 1847 roku Antoni nie przyjechał do żony, aby być obecnym, gdy dziecko przyjdzie na świat, i zgodnie z tradycją podać je do chrztu, co więcej, nie pojawił się w Hrubieszowie przez całą jesień. Była to z jego strony demonstracyjna i wyjątkowo przykra małżeńska niesubordynacja. W dziewiętnastym wieku chrzest dziecka, zwyczajowo celebrowany nie później niż tydzień po narodzinach, dowodził, że ojciec nie podważa legalności potomka i uznaje go za swego prawowitego dziedzica. Nieobecność męża i jego wyrażona w ten sposób niezgoda na nadanie dziecku swojego nazwiska stawiała Apolonię w skrajnie dwuznacznym położeniu: bez Antoniego nie mogła dowieść światu, że jej syn jest dzieckiem z legalnego, małżeńskiego łoża, a w razie jego nagłej śmierci miałaby związane ręce – nieochrzczone dziecko nie mogło bowiem zostać pochowane w poświęconej ziemi. Jakiekolwiek więc były powody, dla których Antoni postanowił opóźnić formalności związane z legalizacją syna, jego postępowanie narażało żonę na przykrości i dawało pożywkę plotkom. Po czterech miesiącach niepewności i zapewne jakichś listownych monitach Antoni wreszcie zgodził się przyjechać i chrzest Aleksandra mógł się odbyć w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Tego popołudnia podano do chrztu sześcioro dzieci, a uroczystość była krótka i skromna. Ojcem chrzestnym Aleksandra został ksiądz Troszczyński, matką chrzestną miejscowa dziedziczka, a opóźnienie ceremonii odnotowano w księdze metrykalnej i uzasadniono niemożnością wcześniejszego przyjazdu ojca.
Nie można wykluczyć, że to wymuszone, krótkie spotkanie na plebanii było w istocie pierwszym i ostatnim momentem, w którym Antoni widział i dotykał swojego nowo narodzonego syna. Nie zachowały się żadne prywatne zapiski, z których wynikałoby, że Aleksander miał jeszcze potem kontakt z ojcem. Prawdopodobnie to właśnie w Hrubieszowie, podczas pobytu na plebanii, Apolonia podjęła decyzję, aby wieść życie z dala od męża, i choć był to w jej czasach bardzo trudny wybór, postanowiła nie wracać już do Żabcza. Aleksander odniósł się później do tych zdarzeń w autobiograficznej powiastce Sieroca dola, odrobinę tylko zmieniając okoliczności. W literackim świecie matka małego Jasia ruszała z dzieckiem w świat po śmierci męża i utracie domu, ale takie zachowawcze przedstawienie faktów mogło wynikać z moralności epoki. Rodzina Apolonii prywatnie akceptowała postępowanie córki, lecz postronnym tłumaczono jej nieobecność w mężowskim domu koniecznością podjęcia kuracji.
Po wyjeździe Apolonii i Antoniego plebania w Hrubieszowie, ten przypadkowy i smutny dom narodzin Aleksandra, szybko przestała być miejscem, w którym pamięć o dziecku i okolicznościach jego narodzin miałaby jeszcze w kim żyć. Kilka miesięcy po chrzcie Aleksandra ksiądz Feliks Troszczyński przyłączył się do ruchu niepodległościowego, został powstańczym komendantem obwodu hrubieszowskiego podczas Wiosny Ludów, a po aresztowaniu w 1850 roku stracił plebanię. Antypaństwowa działalność zupełnie zmieniła jego życie. Jako wróg władzy najpierw trafił do Cytadeli warszawskiej, potem na cztery lata do guberni tobolskiej, gdzie odbywał zasądzoną zsyłkę, a gdy w 1857 roku pozwolono mu wreszcie wrócić do Hrubieszowa, był inwigilowany. Przez kolejne dekady, aż do swojej śmierci w 1880 roku, ksiądz Troszczyński zmieniał już nieustannie plebanie, bywał oskarżany, dręczony, pomawiany i wyganiany z kolejnych parafii.
Aleksander najprawdopodobniej nigdy nie nawiązał ze swoim ojcem chrzestnym osobistego kontaktu, ale jak się wydaje, nigdy też go nie pragnął. Gdy miał dwadzieścia jeden lat, sporządził listę osób, z którymi utrzymywał stosunki towarzyskie, lecz pośród trzydziestu czterech nazwisk nie wymienił nazwiska księdza Troszczyńskiego. Ich dorosłe życiorysy złączyły się tylko raz, podczas powstania styczniowego w 1863 roku, lecz był to akt jedynie symboliczny: prawie już sześćdziesięcioletni ksiądz Troszczyński wspierał wówczas powstańców patriotycznymi kazaniami, a jego szesnastoletni syn chrzestny brał czynny udział w walkach.
W swoim dorosłym życiu Aleksander nie wspominał o miejscu urodzenia postronnym osobom i zaniechanie to niosło dla niego jakąś istotną wartość. Pod koniec pierwszej wojny światowej do Oktawii, wdowy po Aleksandrze, zgłosił się zaprzyjaźniony z rodziną dziennikarz, dyplomata i historyk Ludwik Włodek, prosząc o informacje do biografii, którą właśnie przygotowywał. Oktawia dobrze znała tajemnice męża, ponieważ rodzina jej ojca (gałąź rodu Trembińskich) i rodzina Apolonii były z sobą spokrewnione. Jako mała dziewczynka Oktawia spędzała wakacje z Aleksandrem, znała wszystkich jego kuzynów i kuzynki oraz cały garnitur wujów i ciotek. Z pewnością wiedziała więc także o miejscu urodzenia Aleksandra, ale wciąż lojalna wobec męża, przekazała biografowi, że przyszedł na świat „prawdopodobnie” w Żabczu, w domu ojca, czyli tam, gdzie urodzić się powinien i gdzie zapewne urodzić by się wolał.

 
Wesprzyj nas