“Kobiety z ulicy Grodzkiej. Weronika” to finał historii o rodzinnej klątwie, aptece „Pod Złotym Moździerzem” i kobietach, które w trudnych czasach potrafiły odczarować los.


Kobiety z ulicy Grodzkiej. WeronikaJest rok 1938. Nad Europą zawisły czarne chmury. Matylda nadal próbuje odnaleźć zaginioną przyjaciółkę. Wszystkie tropy prowadzą do ogarniętego nazistowskim szaleństwem Berlina.

W tym samym czasie młoda kobieta odkrywa, kto naprawdę jest miłością jej życia. Ukoronowaniem tego uczucia staje się córeczka Weronika.

Niestety, rodzinna klątwa znów daje o sobie znać. Kilka miesięcy po narodzinach dziecka wybucha wojna, Matylda musi się rozstać się ze świeżo poślubionym mężem i całą swoją miłość i energię poświęcić córeczce. Jak się wkrótce okaże, mała Weronika nie będzie jedynym dzieckiem, które znajdzie miłość i opiekę w domu przy Grodzkiej.

Czy bohaterkom powieści uda się ostatecznie przezwyciężyć rodzinną klątwę? Odpowiedzi trzeba szukać w powojennym Paryżu.

Lucyna Olejniczak urodziła się i mieszka w Krakowie. Z zawodu laborantka medyczna, były pracownik Katedry Farmakologii UJ. Autorka powieści: „Jestem blisko”, „Wypadek na ulicy Starowiślnej”, „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” (nagroda na Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach w 2014 roku, za powieść o tematyce wykluczenia) i „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”.

Lucyna Olejniczak
Kobiety z ulicy Grodzkiej. Weronika
seria Kobiety z ulicy Grodzkiej tom 4
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 25 kwietnia 2017
 

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Weronika


Część 1

Rozdział 1

Kraków, maj – czerwiec 1938

Ciepłe majowe powietrze wpływało przez uchylone okno do pokoju Matyldy. Dało się w nim wyczuć zapach kwitnących w pobliżu drzew i woń bukiecików konwalii, sprzedawanych przez owinięte chustami kobiety. Wraz z zapachami zaczęły też przenikać do świadomości Matyldy hałasy ulicy, kroki przechodniów, nawoływania, śmiech dzieci.
Zacisnęła mocniej powieki, aby zatrzymać piękny sen, ale ten zaczął blaknąć i uciekać. Ostatnio powtarzał się jednak tak często, że i tak doskonale pamiętała każdy szczegół. Oto stoi na scenie teatru, w światłach ramp, starając się nie patrzeć na widownię. Wie, że miejsca przeznaczone dla rodziców są puste, i nie chce po raz kolejny przeżywać zawodu. Dźwięcznym głosem wygłasza swoją kwestię:

Na głowie mam kraśny wianek,
W ręku zielony badylek,
Przede mną bieży baranek,
Nade mną leci motylek.

I nagle widzi, że dwa fotele w drugim rzędzie wcale nie są puste. Rodzice jednak przyszli! Siedzą ramię przy ramieniu i uśmiechają się do niej, dumni i szczęśliwi. Mama ma na dłoniach jedwabne rękawiczki, wkłada je zawsze na „wielkie wyjścia”, żeby ukryć plamy po odczynnikach na palcach. Matylda widzi, jak oboje ukradkiem ocierają łzy wzruszenia. Kłania się i jak na skrzydłach pędzi ze sceny w ich kierunku. Mama wstaje ze swojego miejsca, wyciąga do niej ręce… I w tym momencie sen zawsze się kończy. Ale i tak czuła ulgę, wiedziała, że byli i widzieli ją na scenie. To dla nich, a zwłaszcza dla mamy, grała tamtego wieczoru.

Z niechęcią wstała z łóżka, zrobiła szybką toaletę i zabrała się do pracy, żeby zdążyć jeszcze przed obiadem. Dochodziło południe, na śniadanie było już za późno, zresztą wcale nie czuła głodu. Przepis na kolejny kosmetyk, produkowany w aptece „Pod Złotym Moździerzem”, był już niemal gotowy. Matylda chciała jeszcze tylko raz sprawdzić dokładnie proporcje podane w starych zapiskach matki. Korzystała z gotowych już receptur Wiktorii, czasami tylko udoskonalając je według własnej fantazji. Jak to się dzieje, że wciąż czuje zapach konwalii?
Mydełka, kremy do ciała i twarzy, a ostatnio szampony do włosów, sporządzane głównie na bazie ziół, cieszyły się coraz większą popularnością. Wytwarzane były na miejscu i w niewielkich ilościach, toteż rozchodziły się niemal w dniu, w którym były wyłożone do sprzedaży. Joasia i jej mąż musieli robić zapisy na poszczególne produkty, a na jednym ze wspólnych spotkań zaczęli wraz z Matyldą całkiem poważnie się zastanawiać nad założeniem osobnej fabryczki, produkującej kosmetyki. Opuszczony budynek po starej mydlarni na peryferiach miasta nadawałby się doskonale na ten cel, cena też była przystępna. Sprawami formalnymi miał się zająć Julek, przyszywany brat i przyjaciel Matyldy, przyszły prawnik. Na razie zajęty był przygotowaniami do zbliżającego się egzaminu dyplomowego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wolny czas dzielił między naukę a poszukiwania Meli, porwanej przez handlarzy żywym towarem, oraz szukanie byłego narzeczonego Matyldy. Michał, jak już zdołano ustalić, uczestniczył w zbrodniczym procederze swego stryja.
Tym razem Julek wybrał się po raz kolejny do Berlina, żeby potwierdzić otrzymane niedawno informacje w tej sprawie. Wszyscy z niecierpliwością czekali na jego powrót, tym bardziej że pobyt nieco się przeciągał i zaczęto już się obawiać najgorszego. Julek nie telefonował, nie dawał żadnego znaku życia, a miał przecież do czynienia z niebezpiecznymi przestępcami. Matylda nie potrafiła się na niczym skupić, z rosnącym niepokojem wyczekiwała chwili, kiedy znów będzie mogła zobaczyć ukochanego brata i usłyszeć jego głos. Jedynie Julek umiał ją pocieszyć po strasznych wydarzeniach z zeszłego roku. Tylko on znał dokładnie wszystkie szczegóły tej historii i tylko jemu mogła się szczerze wypłakać.
Głośne pukanie przerwało jej rozmyślania. W szparze lekko uchylonych drzwi ukazała się głowa służącej, Tekli. Zatrudnienie jej do pomocy w domu było pomysłem Matyldy, która zupełnie straciła ochotę do jakichkolwiek działań. Wpadła w stan przypominający raczej wegetację niż życie. Jadła, oddychała, zajmowała się apteką, ale wszystko to robiła mechanicznie i bez zaangażowania. Przez kilka ostatnich miesięcy nie mogła sobie poradzić z uczuciem pustki po odejściu Michała, ze świadomością, że została oszukana i tylko cudem uniknęła strasznego losu. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że człowiek, który wyznał jej swoją miłość, zaręczył się z nią nawet, był zwykłym oszustem. Mało oszustem: przestępcą, zajmującym się handlem kobietami. To było dla niej najgorsze. Jak mogła tak się pomylić? Jak mogła nie zauważyć, że związała się z potworem?
Przestała się zajmować domem, żyła jakby obok. Dręczyło ją też poczucie winy w stosunku do Meli, swojej dobrej przyjaciółki. To przez nią właśnie, przez Matyldę, Mela zaginęła i nikt nie mógł jej teraz odnaleźć. Myśl o tym, a właściwie niemal pewność, co mogło się z nią stać, prześladowała Matyldę w dzień i w nocy. Chciała umrzeć i gdyby nie wsparcie Julka, skończyłaby ze sobą. Wiedziała, co należy wziąć, żeby odejść w miarę bezboleśnie. Wprawdzie nie skończyła studiów farmaceutycznych, ale wystarczająco dużo czasu spędziła w aptece matki, żeby takie rzeczy wiedzieć. Bywało, że w chwilach największej rozpaczy Julek zostawał u niej na noc. Bał się zostawiać swoją przybraną siostrę sam na sam z jej myślami. Zasypiała wtulona w niego jak dziecko i w ten sposób choć na chwilę mogła zapomnieć o dręczących ją koszmarach.
Joasia z mężem całymi dniami siedzieli w aptece, ktoś więc musiał zająć się domem i gotowaniem, zwłaszcza że rosnąca jak na drożdżach Marta, ich córeczka, potrzebowała regularnych i zdrowych posiłków. Niania miała zbyt dużo obowiązków przy ruchliwym jak żywe srebro dziecku, a babcia Michalska była już za stara na opiekowanie się dziewczynką i prowadzenie gospodarstwa. I tylko to skłoniło Matyldę do szukania służącej oraz kucharki w jednym, sama mogła się obejść byle czym. Młoda służąca nie była wprawdzie mistrzynią kuchni, ale wystarczyło, że coś tam potrafiła przygotować. Sprzątała też nieźle.
– Chciałam tylko powiedzieć, że idę dziś na targ. – Okrągła twarz Tekli aż poczerwieniała z wysiłku, gdy gosposia wdrapała się na piętro. Tęga dziewczyna otarła pot z czoła rękawem wzorzystej bluzki. – Jakby panienka miała co specjalnego na myśli, to kupię.
– Nie – odparła Matylda obojętnym tonem. – Co tam Tekla kupi, to będzie.
I co jeszcze dostanie o tej porze. Matylda pamiętała dobrze, że za życia mamy na targ wychodziło się wczesnym rankiem, żeby dostać najświeższe produkty, ale Tekla i tak zawsze robiła po swojemu. Ktoś powinien był się nią zająć i dopilnować jej w pracy, ale Matyldzie było to obojętne, a babci Michalskiej dziewczyna nie słuchała.
Ku jej rozdrażnieniu drzwi otworzyły się ponownie, z hukiem odbijając się od ściany. Już miała wybuchnąć gniewem, kiedy do pokoju wpadł jak burza Julek. Zaskoczona Matylda zapomniała natychmiast o służącej i chwilę później wylądowała w objęciach młodego mężczyzny, nie zwracając uwagi na nic innego. Tekla wzruszyła tylko ramionami i sapiąc z wysiłku, zaczęła iść z powrotem na dół.
– W ogóle jej nie obchodzi, co się w tym domu dzieje – mruczała pod nosem. – Może być to, a może tamto. Pomyślałby kto, że niby pani domu, a niczym się nie interesuje. I żeby się bratem tak cieszyć? Sodomia i gomoria!
Dla Matyldy najważniejszy był teraz długo wyczekiwany gość. Nic innego się nie liczyło. Nawet nie zauważyła, kiedy Tekla wyszła z pokoju.
– Lulek! – zawołała uszczęśliwiona. – Nareszcie wróciłeś! Nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłam! Jak bardzo…
Julek obracał ją wokół własnej osi, zasypując pocałunkami i nie pozwalając dokończyć zdania. Odsunął dziewczynę w końcu na odległość ramienia i wpatrując się w drogie mu rysy twarzy, wyszeptał z uczuciem:
– Ja też tęskniłem jak szalony. Matysia moja… Matysia!
Matylda zamknęła oczy i nagle poczuła jego usta na swoich. Po trwającym nie dłużej niż kilka sekund zaskoczeniu zaczęła oddawać mu pocałunki z żarem, o jaki nigdy by siebie nie podejrzewała. Nikt, nawet Michał, nie wzbudził w niej do tej pory tak gorących emocji. Ogarnęło ją niewyobrażalne szczęście.
– Mój Boże! – Ocknęła się nagle przestraszona.
– Co my robimy? Przecież tak nie można…
Julek z trudem oderwał się od niej i wymamrotał niezbyt przytomnie:
– Dlaczego, Matysiu? Dlaczego?
– Bo przecież jesteśmy…
– Rodzeństwem? Bzdura! Przecież tak naprawdę to nie jesteśmy. A ja cię kocham od zawsze. Nie czułaś tego?
Chciała wyjaśnić, że ona też od zawsze go kochała, lecz tylko jak brata, ale nie pozwolił na to, znów zamykając jej usta pocałunkami. Po chwili nie była już tak pewna tego, co chciała wcześniej powiedzieć. Tulił ją do siebie i całował, a ona poddawała się temu z radością. Jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa jak w tym momencie.
Kiedy w końcu oderwali się od siebie, stanęli, nagle speszeni, nie wiedząc, co dalej. Minął pierwszy poryw, dali upust swojej tęsknocie i dopiero teraz zaczęli sobie uświadamiać, jak bardzo to zmieniło relacje między nimi.
– Matysiu… – zaczął z trudem Julek, wpatrując się z niepokojem w twarz dziewczyny. – Jeśli nie podzielasz moich uczuć, zapomnij, co powiedziałem. Wybacz mi. Tak długo wyobrażałem sobie nasze spotkanie, marzyłem o tej chwili, a kiedy w końcu cię zobaczyłem, straciłem głowę. Jeśli nie chcesz, nie mówmy już o tym. Znów będę tylko twoim bratem… – Przełknął z trudem
ślinę. – I wszystko wróci do…
Nie pozwoliła mu dokończyć. Objęła jego twarz dłońmi i z czułością przyciągnęła do siebie.
– Do normy? – spytała, całując go delikatnie. – Naprawdę potrafiłbyś zapomnieć o swoich uczuciach? Bo ja nie. Ja też chyba od zawsze cię kochałam. Właśnie teraz mi to uświadomiłeś.
– Ale… – usiłował się uśmiechnąć, lecz usta mu drżały – powiedziałaś kiedyś, że dla ciebie nie jestem mężczyzną…
– Bo byłam głupia! – Znów przyciągnęła go do siebie. – Mój Boże, jaka ja byłam głupia przez te wszystkie lata!
Ponowne pukanie do drzwi sprawiło, że odskoczyli od siebie jak oparzeni. Tym razem do pokoju wpadła uradowana Joasia, żeby się przywitać z Julkiem. Dowiedziała się od Tekli o od dawna wyczekiwanym gościu. Jeśli nawet zauważyła zmieszanie obojga, to nie dała nic po sobie poznać.
– Witaj w domu, Julku! – Uściskała go z całej siły. – Tak się cieszę, że w końcu jesteś. Może teraz to dziewczę trochę się ożywi, bo była już nie do wytrzymania.
Mrugnęła do niego i roześmiała się głośno z własnego żartu. Julek spojrzał z miłością na zmieszaną Matyldę. To było tak do niej niepodobne, że mogło znaczyć tylko jedno. Czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
– Chodźcie na obiad, już gotowy. – Joasia objęła oboje serdecznym gestem. – Ja muszę szybciutko zjeść, żeby wymienić moją gorszą połowę w aptece.
Zeszli po schodach, żartując. Wszyscy wiedzieli, że Joasia i jej mąż świata poza sobą nie widzą i w tym stadle nie było ani gorszej, ani lepszej połowy. Stanowili doskonale zgrany duet. Babcia Kasperkowa byłaby taka szczęśliwa, westchnęła w duchu Matylda. I to nie tylko z powodu Joasi.

 
Wesprzyj nas