Powieść Arnaldura Indriðasona, «Ciemna rzeka», jest kolejnym dowodem na to, że jest on jednym z najwybitniejszych pisarzy kryminalnych swojego pokolenia.


Ciemna rzekaKażdy ma mroczne sekrety. Niektórzy ukrywają je lepiej od innych. Temida bywa opieszała, ale nie zapomina o swoich obowiązkach. Czy jednak w przypadku denata, którego zabójstwem zajmuje się detektyw Elinborg, będzie miała co robić?

Młody mężczyzna zostaje znaleziony martwy w kałuży krwi we własnym mieszaniu. Brak śladów włamania. Ofiara jest ubrana w kobiecą koszulkę, zaś na stoliku obok leży fiolka po rohypnolu, inaczej nazywanym pigułką gwałtu.

Sprawa trafia do detektyw Elinborg, która w toku śledztwa odkrywa, że zamordowany mógł być seryjnym gwałcicielem. Jednak bez względu na przeszłość denata zagadka brutalnego morderstwa musi zostać rozwiązana, a sprawca ukarany.

Elinborg musi mierzyć się nie tylko z nie lada dylematem moralnym, ale też z nikłymi tropami i… dorastającym synem, którego skrytość i sekretne życie niepokojąco kojarzy się jej z zamordowanym mężczyzną.

Indriðason mistrzowsko osadza wstrząsającą zbrodnię w świecie, w którym mimo wszechobecnych kamer i nieustannego bycia on-line – a może właśnie dzięki nim – wszyscy są tak bardzo skupieni tylko na sobie, że nawet na niewielkiej Islandii można z powodzeniem wieść mroczne, podwójne życie…

***

[…] kto jest najlepszym specjalistą od kryminałów ze Skandynawii? Mankell? Larsson? Holt? Moim zdaniem – Islandczyk Arnaldur Indriđason
Robert Ostaszewski, „Polityka”

Nowa powieść Arnaldura Indriðasona, «Ciemna rzeka», jest kolejnym dowodem na to, że jest on jednym z najwybitniejszych pisarzy kryminalnych swojego pokolenia
„Sunday Times”

Arnaldur Indriđason (ur. 1961) – islandzki pisarz i autor scenariuszy. Z wykształcenia historyk, pracował jako dziennikarz i krytyk filmowy. Jest autorem kryminałów: „W bagnie”, „Grobowa cisza”, „Głos”, „Jezioro”, „Zimny wiatr”, „Hipotermia” oraz powieści: „Napóleonsskjölin”, „Bettý”, „Konungsbók”. Mieszka z rodziną w Reykjaviku. Książki Indriđasona cieszą się ogromną popularnością. Były tłumaczone na angielski, francuski, duński, niemiecki, włoski, czeski, szwedzki, norweski i fiński. Za powieść „W bagnie” autor otrzymał Szklany Klucz, nagrodę dla najlepszego kryminału skandynawskiego w 2002 roku, oraz Le Prix Mystère de la Critique w roku 2006. Został także nominowany do International IMPAC Dublin Literary Award (2006).

Arnaldur Indriðason
Ciemna rzeka
Przekład: Jacek Godek
Seria: „Mroczna Seria”
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 10 maja 2017
 
 

Ciemna rzeka


1


Włożył czarne dżinsy, białą koszulę i wygodną marynarkę, wzuł eleganckie buty, kupione trzy lata wcześniej, i pomyślał o barze w centrum miasta, o którym wspomniała jedna z dziewczyn.
Zrobił sobie dwa mocne drinki i wypił, siedząc przed telewizorem. Nie chciał wyruszać do miasta zbyt wcześnie, bo gdyby musiał długo siedzieć w lokalu, ktoś mógłby go zapamiętać. Wolał tego uniknąć. Najważniejsze to pozostać niezauważonym, wtopić się w tłum, upodobnić do innych gości. Mało prawdopodobne, ale gdyby ktoś go później pytał, to cały wieczór spędził w domu przed telewizorem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt nie będzie pamiętał, że go gdziekolwiek widział.
Dopił drinka i wyszedł. Mieszkał niedaleko centrum, więc tego jesiennego wieczoru poszedł na piechotę. Miasto pełne już było spragnionych weekendowej rozrywki. Przed najmodniejszymi lokalami zaczęły ustawiać się kolejki. Oczekujący przekonywali bramkarzy, by ich wpuścili. Na ulice wylewała się muzyka z pubów. Zapach jedzenia z restauracji mieszał się z wonią alkoholu z barów. Jedni klienci byli bardziej pijani, inni mniej. Drażnili go.
Na wejście nie czekał długo. Lokal nie należał do najmodniejszych, ale tego wieczoru i tu było tłoczno. To dobrze. Już po drodze zaczął rozglądać się za dziewczynami albo młodymi kobietami, najlepiej takimi niewiele po trzydziestce i nie całkiem trzeźwymi. Dobrze, żeby były podpite, ale nie pijane.
Starał się nie rzucać w oczy. Kolejny raz dyskretnie dotknął kieszeni marynarki, by upewnić się, że to zabrał. Po drodze też kilka razy klepał się po kieszeni – pomyślał nawet, czy nie jest jednym z tych dotkniętych jakimś natręctwem, które każe im sprawdzać kilkanaście razy, czy zamknęli drzwi, czy zabrali ze sobą klucze, czy na pewno wyłączyli ekspres do kawy, piekarnik. Miał lekką obsesję na tym punkcie, czytał kiedyś na ten temat w jakimś kolorowym czasopiśmie. W tym samym numerze znalazł materiał na temat innej obsesji, którą był dotknięty: ze dwadzieścia razy dziennie mył ręce.
Większość osób siedziała przy dużym piwie, tak więc i on poprosił o jedno. Barman w zasadzie go nie zauważył, a on pilnował się, by zapłacić gotówką. Łatwo mu było wtopić się w tłum. Gośćmi, w przeważającej liczbie, byli jego rówieśnicy, spędzający wieczór z przyjaciółmi lub kolegami z pracy. Jazgot panował straszny, zwłaszcza że goście usiłowali przekrzyczeć wyjący rap. Spokojnie rozejrzał się wokół i zauważył kilka grupek dziewczyn i kobiet w towarzystwie panów, ale samotnej nie widział ani jednej. Nie skończył nawet piwa i wyszedł.
Dopiero w trzecim lokalu zobaczył znajomą. Mogła mieć około trzydziestki. Siedziała przy stoliku w części dla palących, gdzie ludzi było wielu, ale ona z nikim nie rozmawiała. Przez tę chwilę, kiedy ją obserwował z dystansu, sączyła margeritę i wypaliła dwa papierosy. Choć było tak pełno, że goście wylewali się drzwiami, nikt, kto się do niej zwrócił, najwyraźniej jej nie towarzyszył. Dwóch facetów usiłowało do niej zagadać, ale ona potrząsnęła głową i sobie poszli. Trzeci stał nad nią i wyglądało na to, że się nie odczepi.
Miała ciemne włosy, ładną twarz, była lekko puszysta, ubrana w spódnicę i koszulkę z krótkim rękawem, ramiona okryła ładnym szalem. Na koszulce widniał napis „San Francisco”, a literę F wieńczył kwiatek.
Kiedy udało jej się uwolnić od tego trzeciego faceta, odczekał chwilę, by doszła do siebie, po czym podszedł.
– Byłaś tam? – zapytał.
Ciemnowłosa podniosła wzrok.
– W San Francisco – dodał, wskazując na koszulkę.
Spojrzała na piersi.
– A, o to ci chodzi.
– Cudowne miasto – powiedział. – Powinnaś tam kiedyś pojechać.
Spojrzała na niego, jakby nie wiedziała, czy go spławić, tak jak poprzednich. Ale po chwili jakby sobie przypomniała, że już go gdzieś widziała.
– Tam tyle się dzieje – ciągnął. – We Frisco. Jest co oglądać.
Uśmiechnęła się.
– Ty tutaj? – spytała.
– Tak. Fajnie cię widzieć. Jesteś sama?
– Ja? Tak.
– A co z Frisco? Koniecznie musisz tam pojechać.
– Wiem, ja…
Słowa utonęły w gwarze. Pogładził się po kieszeni marynarki i nachylił w stronę dziewczyny.
– Tylko że lot jest dość drogi. Ale wiesz… byłem tam raz. Naprawdę cudowne miasto.
Celowo używał pewnych słów. Patrząc na niego, zadzierała głowę do góry, a on wyobrażał sobie, że dziewczyna zna niewielu facetów, którzy używają przy niej takich słów jak „cudowne”.
– Wiem. Byłam tam.
– Mogę się przysiąść?
Zawahała się przez moment, po czym zrobiła mu miejsce obok siebie.
Nikt specjalnie się nimi nie przejmował, nikt się nawet nie obejrzał, kiedy nieco ponad godzinę później wyszli razem. Poszli do niego mało uczęszczanymi uliczkami. Wtedy już tabletka zaczęła działać. Wcześniej postawił jej drugą margeritę. Kiedy szedł z baru z trzecią, dyskretnie sięgnął do kieszeni, wyjął tabletkę i wrzucił do kieliszka. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie, wiedział, że kobieta nie sprawi mu kłopotów.

Dwa dni później policja otrzymała zawiadomienie. Odebrała je Elinborg i wezwała zespół. Kiedy dotarła na miejsce, drogówka zdążyła już zamknąć ulice w dzielnicy Thingholt, technicy podjeżdżali pod dom. Zauważyła wysiadającego z samochodu przedstawiciela lekarza okręgowego. Zrazu do mieszkania wpuszczono jedynie techników śledczych, żeby zamrozili miejsce zbrodni, jak nazywali zabezpieczenie śladów pracownicy wydziału.
Oczekując na sygnał od techników do wejścia na miejsce zbrodni, Elinborg zajęła się tym, co w takiej sytuacji konieczne. Dziennikarze i reporterzy zjechali licznie, więc starała się mieć ich na oku. Wobec policjantów pilnujących wejścia zachowywali się nachalnie, niektórzy wręcz po chamsku. Parę osób znała z telewizji, i przepytywacza, który niedawno awansował na reportera, i dziennikarza od publicystyki politycznej. Nie miała pojęcia, co on robi wśród tych sępów. Zaczynała pracę w policji jako jedna z nielicznych wtedy kobiet, dziennikarze byli o wiele kulturalniejsi i nie tak liczni. Zawsze wolała tych z gazet – nie gorączkowali się tak, zachowywali się spokojniej, nie byli obcesowi i nie panoszyli się, tak jak ci z kamerami na ramionach. Niektórzy z nich potrafili nawet pisać.
Sąsiedzi wyglądali przez okna lub stali w drzwiach ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, dygocąc w jesiennym chłodzie. Widać było, że nie mają najmniejszego pojęcia, co się stało. Policjanci już zaczęli ich przesłuchiwać na okoliczność zdarzeń na ulicy, czegoś nietypowego w okolicy, czy zauważyli coś podejrzanego, czy bywali w tamtym domu.
Swego czasu Elinborg wynajmowała mieszkanie w tej dzielnicy. Zanim Thingholt stało się modne. Dobrze się czuła wśród tych wrośniętych w tradycję domów, wznoszących się na wzgórzach w sąsiedztwie centrum. Domy opowiadały historię budownictwa ubiegłego stulecia, jedne budowane były dla najuboższych, inne jako wille deweloperów. Tu klasa robotnicza zawsze mieszkała z klasą wyższą w zgodzie i pokoju, dopóki dzielnica nie zaczęła przyciągać młodych ludzi, niegodzących się na ciągłą rozbudowę miasta w stronę gór, takich, którzy woleli uwić sobie gniazdko w pobliżu centrum. Artyści i inne kolorowe ptaki wprowadzali się do domów, a nowobogaccy kupowali pałace dawnych krezusów. Mieszkańcy chlubili się kodem pocztowym dzielnicy. 101 Reykjavik.
Szef techników wychynął zza węgła domu i kiwnął na Elinborg. Poprosił, by zachowała ostrożność, i przypomniał, żeby niczego nie dotykała.
– Nie wygląda to zbyt apetycznie – powiedział.
– Tak?
– Trochę jak w rzeźni.
Do mieszkania prowadziły drzwi w tylnej części ogrodu, niewidoczne od strony ulicy. Mieściło się w suterenie i wchodziło się do niego prosto z ułożonego z płyt chodnika, prowadzącego w głąb ogrodu. Pierwsze, co Elinborg zauważyła po wejściu do mieszkania, to leżące na podłodze w salonie zwłoki młodego mężczyzny ze spodniami spuszczonymi na pięty, ubranego jedynie w koszulkę z krótkim rękawem i z napisem „San Francisco”. Literę F wieńczył nieduży kwiatek.

2


W drodze do domu Elinborg zajechała do hipermarketu. Zazwyczaj sporo czasu poświęcała na zakupy i unikała tanich sklepów, bo nie było w nich specjalnego wyboru, a jakość towaru pozostawiała wiele do życzenia. Ale teraz jej się spieszyło. Obaj synowie dzwonili do niej z pytaniem, czy na pewno będzie kolacja, tak jak obiecała, a ona potwierdziła: będzie, choć nieco spóźniona. Starała się codziennie przygotowywać wspólny posiłek, żeby usiąść całą rodziną przy stole, spędzić razem choćby kwadrans, nawet jeśli dzieciaki skupiają się wyłącznie na jedzeniu. Wiedziała, że kiedy nie gotuje, chłopcy kupują sobie śmieciowe żarcie za te niewielkie pieniądze, jakie zarobili latem, albo namawiają do tego ojca. Jej mąż Teddi, mechanik samochodowy, był oczywiście kompletnym ignorantem, jeśli chodzi o gotowanie; potrafił zrobić owsiankę, usmażyć jajka, ale nic poza tym. Za to chętnie sprzątał po kolacji i pomagał w utrzymaniu domu. Elinborg rozglądała się za czymś, co w miarę szybko da się przyrządzić; wzięła mieloną rybę, paczkę ryżu, cebulę, jeszcze parę niezbędnych w domu rzeczy i po dziesięciu minutach siedziała już w aucie.
Godzinę później usiedli przy stole w kuchni. Starszy chłopak kręcił nosem na rybne klopsy. Zauważył, że poprzedniego dnia też była ryba na kolację. Cebuli nie jadał, więc skrupulatnie odsuwał ją na brzeg talerza. Młodszy syn bardziej przypominał Teddiego – jadł wszystko, co mu podano. Theodora, najmłodsze z dzieci, zadzwoniła wcześniej i spytała, czy może zjeść u koleżanki. Razem odrabiały lekcje.
– Mamy tylko ten sos sojowy? – spytał starszy syn. Na imię miał Valthor i właśnie zaczął naukę w szkole średniej. Od początku wiedział, kim chce zostać, po gimnazjum wybrał handlówkę. Eliborg była przekonana, że ma dziewczynę, chociaż z niczym się nie zdradzał; zresztą, nigdy o sobie nie mówił. Matka jednak nie musiała przeprowadzać specjalnego śledztwa, żeby zorientować się, że coś jest na rzeczy. Kiedy niedawno wkładała jego dżinsy do pralki, z kieszeni wypadła prezerwatywa. O nic nie pytała, tak się toczy życie; była nawet zadowolona, że syn zachowuje się rozsądnie. Nie udało jej się zdobyć jego zaufania. Ich związek bywał chłodny, chłopak zawsze był bardzo niezależny, czasem nawet bezczelny. Tej jego cechy nie tolerowała; nie miała pojęcia, skąd się u niego wzięła. Teddi lepiej sobie z nim radził. Może dlatego, że obaj interesowali się samochodami.
– Tak. – Elinborg westchnęła, nalewając sobie białego wina do kieliszka. – Nie chciało mi się robić sosu.
Spojrzała na syna, zastanawiając się, czy wspomnieć o swoim odkryciu, ale uznała, że jest zbyt zmęczona, by wdawać się z nim w sprzeczkę. Podejrzewała, że nie będzie zadowolony z tego, co zrobiła.
– Mówiłaś, że dzisiaj będzie wołowina – przypomniał jej chłopak.
– Co to za zwłoki znaleźliście? – zapytał młodszy. Na imię miał Aron. Oglądał wiadomości w telewizji i widział matkę kręcącą się wokół jednego z domów w dzielnicy Thingholt.
– Mężczyzna około trzydziestki – odpowiedziała Elinborg.
– Zamordowany? – zapytał starszy.
– Tak.
– Bo w wiadomościach jeszcze nie wiedzieli, czy to było morderstwo – powiedział Aron. – Tylko że podejrzewacie morderstwo.
– On został zamordowany.
– Co to za człowiek? – zainteresował się Teddi.
– Nikt, kogo byśmy znali.
– A jak został zamordowany? – spytał Valthor.
Elinborg spojrzała na niego.
– Wiesz, że nie powinieneś o to pytać – zauważyła.
Valthor wzruszył ramionami.
– To przez narkotyki? – dociekał Teddi. – Został zamor…
– Przestańcie o tym mówić, dobrze? – poprosiła Elinborg. – Nic jeszcze nie wiemy.
Wiedzieli, że nie powinni ciągnąć jej za język, bo rozmowę na temat swojej pracy uważała za coś niestosownego. Mężczyźni w rodzinie zawsze przejawiali wielkie zainteresowanie pracą policji i jak tylko zwietrzyli, że Elinborg zajmuje się czymś ciekawym, nie potrafili się powstrzymać i wypytywali o postępy w sprawie, nie skąpiąc własnych sugestii. Ale jeśli śledztwo się przeciągało, tracili zainteresowanie i znów odzyskiwała spokój. Oglądali dużo seriali policyjnych w telewizji, a kiedy chłopcy byli młodsi, bardzo im się podobało, że matka pracuje w policji śledczej jak bohaterowie tamtych seriali. Ale potem zorientowali się, że nie wszystko, co im opowiada, zgadza się z tym, co znają z telewizji. Serialowi policjanci wyglądali i poruszali się jak modele, zawsze wiedzieli, co powiedzieć, kiedy mieli do czynienia z podejrzanymi typami, błyskawicznie rozwiązywali najbardziej skomplikowane sprawy, a między ekscytującymi zdarzeniami i pościgami samochodowymi cytowali wielką literaturę światową. W każdym odcinku ktoś popełniał straszliwą zbrodnię, a nawet dwie, trzy albo i cztery, a sprawca zawsze w końcu wpadał i dostawał za swoje. Chłopcy wiedzieli, że Elinborg haruje ciężko po to tylko, żeby wyciągnąć marne grosze, jak sama mówiła. Podobno nigdy nie brała udziału w pościgu samochodowym. Nie miała pistoletu, nie mówiąc o automatycznym karabinku; zresztą islandzka policja nie nosi broni. Przestępcami bywali zazwyczaj jacyś nieszczęśnicy, łachudry, jak ich nazywał Sigurdur Oli, w większości dobrze znani policji już wcześniej. Włamania, kradzieże samochodów – to były największe przestępstwa. Napaści. Wydział narkotyków zajmował się dilerami, ale na biurko Elinborg trafiały też dość regularnie sprawy dotyczące gwałtów. Morderstwa rzadko się zdarzały, choć pod tym względem bywało różnie; jednego roku nie popełniano ani jednego morderstwa, w innych latach mogły się trafić i cztery. W ostatnich latach policja zaobserwowała niepokojący trend: przestępstwa stawały się coraz lepiej zorganizowane, bandyci coraz częściej dysponowali bronią i byli coraz bardziej bezwzględni.
Zazwyczaj Elinborg wracała wieczorami wykończona – przygotowywała kolację, a potem zajmowała się przepisami kulinarnymi, bo gotowanie było jej autentycznym hobby, albo kładła się na kanapie i zasypiała przed telewizorem. Chłopcy odrywali czasem wzrok od ekranu i spoglądali na drzemiącą matkę, ale nie odczuwali fascynacji islandzką policjantką. Córka Elinborg była zupełnie inna niż bracia. Wcześnie okazało się, że Theodora jest wyjątkowo inteligentna; z tego powodu miała pewne kłopoty w szkole. Elinborg nie zgadzała się, żeby przenieść ją o klasę wyżej, bo chciała, by się rozwijała razem ze swoimi rówieśnikami, ale program nauczania zupełnie się dla niej nie nadawał. Dziewczyna stale musiała się czymś zajmować – trenowała piłkę ręczną, uczyła się gry na pianinie, działała w skautach. Nie lubiła oglądać telewizji i niespecjalnie interesowały ją filmy czy gry komputerowe. Była za to molem książkowym i czytała, kiedy tylko mogła. Gdy była młodsza, Elinborg i Teddi nie mogli nadążyć z wypożyczaniem dla niej książek z biblioteki, a skoro tylko osiągnęła odpowiedni wiek, sama zaczęła się tym zajmować. Skończyła ledwie jedenaście lat, a już któregoś dnia próbowała wytłumaczyć matce, o co chodzi w Historii czasu.
Zdarzało się, że Elinborg plotkowała z Teddim na temat swoich kolegów z pracy, kiedy sądziła, że dzieciaki już śpią. One wiedziały, że jeden z kolegów matki ma na imię Erlendur; był dla nich niezłą zagadką, bo czasem odnosiły wrażenie, że Elinborg nie chce z nim pracować, a czasem, że nie może się bez niego obejść. Wiele razy słyszały, jak ich matka się dziwi, że tak marny ojciec i humorzasty samotnik może być świetnym śledczym. Podziwiała jego pracę, choć on sam często działał jej na nerwy. Inny, o którym Elinborg czasem Teddiemu wspominała, miał na imię Sigurdur Oli i z tego co udało się dzieciakom zrozumieć, był niezłym dziwakiem. Matka często wzdychała, kiedy rozmowa zeszła na jego temat.
Elinborg już zasypiała, kiedy usłyszała trzask w przedpokoju. Wszyscy się już położyli, poza najstarszym synem, który wciąż siedział przed komputerem. Nie miała pojęcia, czy przygotowuje się do zajęć szkolnych, czy siedzi na czacie lub bloguje. Wiedziała, że nie położy się spać wcześniej niż nad ranem. Valthor funkcjonował według własnego zegara biologicznego, kładł się spać późno, a spał do oporu. Jeśli oczywiście mógł. Martwiło to Elinborg, wiele razy próbowała przemówić mu do rozsądku, ale był uparty i robił, co chciał.
Cały wieczór rozmyślała o mężczyźnie z Thingholt. Miejsce znalezienia zwłok wyglądało tak, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby opisać tego chłopcom. Mężczyzna miał poderżnięte gardło, a plamy krwi znajdowały się na fotelach i stolikach w salonie. Lekarz sądowy miał dopiero złożyć swój raport. Policjanci byli zdania, że sprawca musiał wcześniej to zaplanować, musiał przyjść z zamiarem zabicia tego człowieka i zrobił to perfekcyjnie. Nie było żadnych oznak walki. Samo cięcie zostało wykonane pewną ręką w poprzek szyi, dokładnie w takim miejscu, by ofiara się wykrwawiła. Na skórze znajdowały się także mniejsze ślady po ostrzu noża, tak jakby trzymano go przez jakiś czas przy szyi ofiary. Napaść najprawdopodobniej zupełnie zaskoczyła ofiarę. Drzwi do mieszkania nie zostały wyważone, co mogło oznaczać, że lokator sam wpuścił mordercę do domu. Nie można też było wykluczyć, że ktoś przyszedł z późniejszą ofiarą do domu lub był jej gościem i nagle zaatakował gospodarza. Niczego chyba nie skradziono, a nawet nie ruszano. Mało prawdopodobne, by to włamywacz zaatakował gospodarza, ale nie można było całkiem wykluczyć, że gospodarz wrócił i zaskoczył złodziei na swoją zgubę. Denat całkiem się wykrwawił, krew zastygła w wielkiej kałuży na podłodze. Świadczyło to o tym, że jego serce biło jeszcze przez jakiś czas po napaści.
Elinborg nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogła smażyć krwisty stek, mając w pamięci ten widok. Nawet gdyby starszy syn miał marudzić.

 
Wesprzyj nas