Mnóstwo dworców, co najmniej dwa śródmieścia, ale żadnego nowoczesnego lotniska – to możliwe tylko w Berlinie! Jakob Hein z sympatią i humorem opisuje miasto, które zmienia się jak żadne inne, i przygląda się jego mieszkańcom.


Berlin. Hipsterska stolica EuropyHein specjalnie dla nas degustuje latte macchiato w dzielnicy z rekordową liczbą wózków dziecięcych, staje w kolejce do budek z kebabem w Neukölln i odwiedza najmodniejsze kluby w mieście. Udowadnia, że Berlin, a nawet każdą jego dzielnicę, można rozpoznać po zapachu.

„Wielu przybyszów chce koniecznie zobaczyć mur berliński. To przedziwne: kiedy mur jeszcze stał, wszystkim przeszkadzał; teraz, gdy go nie ma, wszyscy muszą go obejrzeć. Kierując się czystym instynktem obronnym oraz aby zadowolić gości, wielu berlińczyków pokazuje jako kawałek muru pierwszą lepszą betonową ścianę. Amerykanie stają więc przed ozdobionym rysunkami zwierząt murem przy Dworcu ZOO, podziwiają go, robią kilka zdjęć i odchodzą zachwyceni. W rzeczywistości istnieje już tylko jeden, bardzo krótki fragment muru w pobliżu Muzeum Muru Berlińskiego; „mur” nie był przecież jedynie wąską betonową ścianą, bo w przeciwnym razie usiłowałoby go pewnie przeskoczyć więcej osób.

W Berlinie nikt nie ma powodu, żeby ukrywać się jako turysta. Jeśli do nich należycie, cieszcie się po prostu, że tu jesteście, a berlińczycy powinni się cieszyć razem z wami. Miasto jest bowiem zadłużone na dwanaście pokoleń do przodu i jeżeli w najbliższym czasie pod ogrodem zoologicznym nie zostaną odkryte złoża ropy lub pod Alexanderplatz nie otworzy się ziemia, odsłaniając pokłady diamentów, turyści są i pozostaną przez wiele jeszcze lat najważniejszym, by nie rzec jedynym źródłem dochodów dla miasta. Przyjeżdżajcie więc, jest tu naprawdę wiele rzeczy do odkrycia!”

Jakob Hein urodził się pod koniec 1971 roku w Lipsku, a od początku 1972 roku mieszka w Berlinie, gdzie studiował oraz gdzie pracuje jako lekarz i pisarz. Jego żona i dzieci urodziły się w Berlinie, autor ma zatem wszelkie podstawy do tego, aby czuć się prawdziwym berlińczykiem.

Jakob Hein
Berlin. Hipsterska stolica Europy
Przekład: Kamil Markiewicz
Seria: Mundus
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Premiera: 20 maja 2016
 
 

Berlin. Hipsterska stolica Europy


ZAPACHY MIASTA

Das ist die Berliner Luft Luft Luft,
so mit ihrem holden Duft Duft Duft,
wo nur selten was verpufft pufft pufft,
in dem Duft Duft Duft
dieser Luft Luft Luft*.

Paul Lincke (1904)

* To Berlin z jego rozmachem, achem, achem,
i z tym przepięknym zapachem, achem, achem.
Tu rzadko spotkasz się z krachem, achem, achem,
wśród tego rozmachu, achu
i tego zapachu, achu [przyp. tłum.].

Jest Berlin, który pachnie musztardą. „Dobra stara musztarda!” – zawołaliby zakochani w tym zapachu berlińczycy, konsumując Bockwurst, którą, jak często zapewniają, da się zjeść wyłącznie w ich budkach ulicznych i która jest najlepsza w mieście. Do tego bułka i piwo z butelki podobnej do butelki ze smoczkiem oraz dyskusje nad doniesieniami gazet z krzykliwymi nagłówkami.
Jest jednak także Berlin, który pachnie keczupem. „Pyszny keczup!” – słychać w tym Berlinie. Stoją tu wygłodniali turyści, którzy skapitulowali wobec złożoności oferty gastronomicznej i w końcu zdecydowali się na coś, co wszędzie smakuje tak samo. Za nimi siedzą młodzi ludzie, dla których jest to ulubiony punkt spotkań i którzy wkrótce będą tu pracować ze słuchawkami na uszach oraz mikrofonem przy ustach. Rozmawiają o ostatniej płycie ostatnio wykreowanego piosenkarza i o dziwnym nowym chłopaku na podwórku szkolnym. Przy stoliku obok trwa dyskusja, czy uda się jeszcze dziś zajrzeć do Muzeum Żydowskiego, czy też lepiej usiąść w Planetarium i czy w ogóle jest jeszcze sens wracać do hotelu, skoro wieczorem ma się w planach musical.
Nie zapominajmy o Berlinie, który pachnie czosnkiem. Świeżym, wspaniale śmierdzącym czosnkiem z sosów, nad którymi obraca się rożen z kebabem. Stoją tutaj studenci, którzy piją z małych szklaneczek darmową herbatę i usiłują poprawnie wymówić nazwisko właściciela lokalu. Ten, wyczerpany nerwowo, czyta „Hürriyet”* i cieszy się ze swojego nowego niemieckiego samochodu, zaparkowane- go oczywiście na tyłach baru.

* Dziennik turecki – jego wydanie europejskie z redakcją pod Frankfurtem nad Menem jest tureckojęzyczną gazetą o najwyższym nakładzie w Niemczech [przyp. tłum.].

Trzeba uczciwie przyznać, że jest również Berlin, który pachnie psimi odchodami. Zadziwiający właściciele dają się ciągnąć po chodnikach swym zadziwiającym stworzeniom; obie grupy cieszą się, że żyją prawdopodobnie w ostatnim wielkim mieście świata, w którym nie ma jeszcze obowiązku starannego usuwania nieczystości, jakie pozostawiają po sobie przedstawiciele przynajmniej jednej z nich. Choć presja społeczna rośnie, coraz częściej pełne woreczki wiszą na drzewach; kiedyś było inaczej, kupki zalegały pod drzewami. Na smyczy łatwo nawiązać kontakt i poprzez dziwactwa czworonogów szybko przejść do dziwactw istot dwunożnych, a przy odrobinie szczęścia również do wspólnej wizyty w cukierni.
Oczywiście nos odnajdzie w Berlinie i staroświecki zapach Chanel. Można go wyczuć na Kurfürstendammie, a już na pewno w jednym z wielkich domów towarowych na Tauentzienstraße*. Zdarza się tutaj, iż nie zagadnąwszy nawet sąsiada w kolejce, uzyskuje się od niego informację, że jest on jeszcze jednym z tych „starych zachodnich berlińczyków” i że liczy się dla niego nieco bardziej wyszukany gust oraz fakt, iż nigdy jeszcze nie był w Berlinie Wschodnim, ewentualnie tranzytem; a co do świeżych ostryg w słynnych delikatesach, to doskonale pasują one do lampki wybornego szampana.

* Kurfürstendamm, Tauentzienstraße – aleje w centrum Berlina Zachodniego, słynące z ekskluzywnych sklepów [przyp. tłum.].

Niedaleko stąd jednak do Berlina, który pachnie ziołami prowansalskimi. Dla gościa chętnie dorzuci się do garnka trochę makaronu, chyba że lepiej będzie z nim pójść do Włocha na rogu. Tak czy owak, najpierw trzeba jeszcze raz na wszelki wypadek zmienić dzieciom niewybielane pieluszki i nie zapomnieć o zabraniu ze sobą smoczka z naturalnego kauczuku, bez którego całe przedsięwzięcie może się zmienić w bardzo głośną przyjemność. Z drugiej strony podczas ostatniego zebrania wspólnoty mieszkaniowej padły głosy, że wspomniany Włoch zasila swoje piece do pizzy energią wyprodukowaną w elektrowni jądrowej, w związku z czym dorzuca się w końcu do garnka trochę makaronu.
Bynajmniej nie bez znaczenia jest Berlin, który pachnie kolendrą. Tutaj rozpyla się za uchem perfumy i sunie po oszlifowanej drewnianej posadzce przez amfiladę pokoi w starej kamienicy prosto do taksówki, żeby zdążyć na premierę w operze. Po przedstawieniu zasiada się w pierwszorzędnej restauracji, oferującej połączenie kuchni kreolskiej i azerskiej, opowiadając o tym, co się najbardziej w spektaklu nie podobało. Biorąc pod uwagę wysokość rachunku, osoba z zewnątrz zdziwi się, jak gwałtownie towarzystwo przy stole potrafi się spierać na ten temat późnym wieczorem.
Jeszcze kilka godzin później budzi się Berlin pachnący przygotowanymi wcześniej tysiącami plasterków limetek, które wpadają do rozmaitych kolorowych koktajli. Kostki lodu grzechoczą pod wpływem fal akustycznych rozchodzących się z olbrzymich głośników, które rozbrzmiewają muzyką którejś z tysiąca na pewno najlepszych składanek na świecie. Lód w jednym kieliszku topi się od ciepła zmysłowych dłoni mężczyzny w czerwonym T-shircie, a kostki z drugiego – rozpuszczają na obiecujących każdą rozkosz ustach piwnookiej dziewczyny. Noc i muzyka pokażą, czy po kilku rundach negocjacji dojdzie między nimi do prawdziwego zjednoczenia.
O jedną bramę dalej Berlin pachnie anyżem, dodawanym do egzotycznych napojów, które z całą pewnością są zakazane, ale nie dziś w nocy i na pewno nie tutaj. Bibułka skrywa tylko szczyptę tytoniu, a kto nie ma na sobie nic czarnego, z pewnością właśnie wychodzi. Można byłoby porozmawiać o tylu sprawach, lecz w tej chwili wydaje się, że jeszcze milej będzie o wszystkim pomilczeć.
Berlin, który pachnie lateksem, lackiem i skórą, odnaleźć jest może trochę trudniej, ale za nieco hojniejszy napiwek zainteresowanemu chętnie i sprawnie pomoże zaufany taksówkarz.
Nie mamy pewności, czy wciąż jest jeszcze późna noc, czy już wczesny ranek, gdy szybkim kroki mijamy Berlin śmierdzący moczem, ubraniem, które czasem nie było prane latami, tanim alkoholem, kiepskim jedzeniem i utratą godności. Zwłaszcza zimą celem jest przeżycie kolejnej nocy. Świat, w którym istnieją kaloryfery, pomoc lekarska i spokój, leży na pozór blisko, a jednak udaje się tylko oprzeć o jego betonowy mur, żeby ogrzać się nad jego kanałami ciepłowniczymi.
Ucieszymy się więc, że coś odwraca od tego wszystkiego naszą uwagę, i damy się porwać Berlinowi, który pachnie kawą – kawą z filiżanki z odciskiem szminki, stojącej wciąż jeszcze na stole, gdy jedzie się już autobusem. Trzeba było, cholera jasna, zrobić sobie jeszcze jedną kanapkę z chleba, który teraz pleśnieje w lodówce. Czasu pozostało jednak tak mało, że znów starczyło go jedynie na to, żeby po drodze wpaść do piekarni. Choć człowiek czuje się zmęczony, nie może nie porozmawiać o wczorajszym filmie z siedzącym obok pasażerem. Już od lat jeździ z nim tym samym autobusem, ale za każdym razem poznawał go dokładnie w ten sam sposób, co dziś rano. Po prostu zaczynał mówić.

Dopiero po jakimś czasie zaczynamy wyczuwać Berlin, który pachnie cynamonem sypanym do wielkich czarek z mlekiem i kawą, nad którymi odbywają się inscenizacje śniadań, trwające czasem dłużej niż opery Wagnera. Ich uczestnicy studiują uważnie gazety z co najmniej czterech europejskich metropolii, rozmyślając, czy to dziś, czy jutro będzie ten dzień, w którym ponownie zaszczycą swoją wizytą wybraną przez siebie uczelnię. Wcześniej jednak trzeba koniecznie omówić projekt, ten niesłychanie ważny projekt, z pomocą którego chce się bądź co bądź zmienić świat.

 
Wesprzyj nas