“Ekspedycja” to próba podjęta przez Beę Uusma próba wyjaśnienia, co spowodowało śmierć trzech członków szwedzkiej ekspedycji polarnej w 1897 roku.


EkspedycjaJest 11 lipca 1897 roku. Trzej członkowie wyprawy polarnej ze Sztokholmu: Salomon August Andrée, Knut Frænkel i najmłodszy – dwudziestoczteroletni, Nils Strindberg, odlatują wypełnionym wodorem balonem o nazwie „Orzeł” w stronę bieguna północnego. Trzydzieści trzy lata później zupełnym przypadkiem inna wyprawa natrafia na resztki ich ostatniego obozowiska na lodowcowej wyspie. W dziennikach można przeczytać, że po kilku dniach w balonie musieli awaryjnie lądować pośrodku wielkiej kry i przez kolejne miesiące próbowali wrócić na stały ląd.

Trzech mężczyzn o minimalnej wiedzy na temat Arktyki znalazło się w środku koszmaru. Nie przebyli nawet jednej trzeciej odległości do bieguna, nie udało im się nawet dotrzeć najdalej na północ – oni wylądowali na 82° 56’, przed nimi norwescy polarnicy dotarli już dalej. Członkowie wyprawy byli tego świadomi. Wobec innych wypraw, które kończyły się sukcesem, ta w ogóle nie powinna była się odbyć.

Na początku każdy z nich miał ciągnąć sanie o wadze 200 kilogramów, ale ostatecznie przepakowali je i zostawili dużą część wyposażenia. Ale po co ciągnęli ze sobą do końca kilka tomów encyklopedii, spinacze, krawaty, szalik z różowego jedwabiu, obrus?

Zapisują: „Tu każdy dzień mija jak inny. Ciągniemy sanie, jemy i śpimy”. Żaden z członków wyprawy nie wiedział, jak utrzymać się przy życiu w warunkach arktycznych.

Przez niemal sto lat badacze Arktyki, dziennikarze i lekarze próbowali rozwiązać zagadkę: co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie? Co spowodowało śmierć trzech członków ekspedycji?

Mieli przecież dużo pożywienia, ciepłe ubrania, skrzynie z amunicją i broń. Wszystko to znaleziono obok ich ciał w obozowisku. A także inne pamiątki, które mogły powiedzieć coś więcej o uczestnikach: medalik ze zdjęciem i puklem włosów narzeczonej Strindberga, Anny Charlier, rolki filmowe ze zdjęciami wykonanymi podczas wyprawy.

***

To fascynująca historia pasji graniczącej z obsesją. Z jednej strony poznajemy dzieje jednej z najśmielszych i najbardziej tajemniczych wypraw na biegun północny. Losy Salomona Andréego i jego dwóch towarzyszy prawdopodobnie nigdy nie zostaną do końca wyjaśnione, ale “Ekspedycja” dociera do prawdy tak blisko, jak tylko się da. Ale jest tu i druga strona – zaangażowanie autorki w rozwikłanie tajemnicy jest niemal równie fascynujące, co sama zagadka. Bea Uusma poświęciła większą część swojego dorosłego życia na próbę wyjaśnienia, co właściwie stało się ze szwedzką ekspedycją. Między innymi dlatego ta książka jest tak interesująca i nie tylko dla polarnych marzycieli.
Mikołaj Golachowski

Wszystko w tej książce jest prawdą. Wszystko się wydarzyło. Oprócz tego, co napisano na stronach 275 i 276.

Bea Uusma
Ekspedycja
Historia mojej miłości
Przekład: Justyna Czechowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 24 maja 2017
 
 

Ekspedycja

1. Historia mojej miłości.

Nienawidzę zimna. Na myśl, że miałabym wyjść w wietrzny dzień bez rękawiczek, wpadam w panikę. Gdy temperatura spada poniżej zera, najchętniej siedzę w domu. Przedtem byłam ilustratorką. Potem kształciłam się na lekarza. Kupuję dzieciom ciepłe skarpety, żeby i one nie musiały marznąć. Godzinami leżę w kąpieli. Wkładam naczynia do zmywarki. Nie mam siły włożyć tych naczyń. Posiadam bilet miesięczny, kod do bramy i kredyt mieszkaniowy. Mam kalendarz i listę piosenek do joggingu, a każdego dnia, przez piętnaście lat, tęskniłam do opustoszałej wyspy, białego odłamka lądu na Morzu Arktycznym.
Wyspa jest niezamieszkana, pokryta lodowcem, którego boki spadają pionowo wprost do wody niczym ściany skały. Nazywają ją wyspą niedostępności, ponieważ wiecznie otaczają ją kry. Próbowałam się tam dostać trzykrotnie, ale za każdym razem, kiedy już prawie byliśmy na miejscu, trzeba było zawrócić, ponieważ istniało ryzyko, że nasz statek utknie i przetną go wielkie miętowozielone pokłady lodu. Na tej wyspie nic nie rośnie, ale na południowym krańcu znajduje się wąska kamienista plaża z odkrytą ziemią, niewielki język lądu wystawiony do morza. Na plaży nie ma nic, jedynie tłuczeń i żwir, kilka kawałków dryftowego drewna – to właśnie na tę plażę chcę, nie, nie chcę, muszę się dostać.

Tęskniłam do tej plaży przez piętnaście lat. Muszę się tam znaleźć, chociaż nie wiem, co zrobię, gdy już tam dotrę. Kiedy dotrę na Wyspę Białą.

W połowie lat dziewięćdziesiątych siedziałam w fotelu na pewnej nudnej imprezie. Wyciągnęłam książkę z półki. Tragedia wśród lodów. Pamiętnik wyprawy S.A. Andréego do bieguna. Zaczęłam czytać. Wstałam z fotela i poszłam do domu. Książkę wzięłam ze sobą. Od tamtej pory stoi na mojej półce. Przez ponad piętnaście lat nie potrafi łam zapomnieć o wyprawie Andréego. Trzech mężczyzn ze Sztokholmu, którzy zginęli w drodze na biegun północny, lecąc w balonie wypełnionym wodorem.
Trzydzieści trzy lata później znaleziono resztki ich ostatniego obozowiska zamarzniętego na opustoszałej wyspie na środku Morza Lodowatego. Trzy szkielety, maleńki namiot w strzępach. Im więcej dowiaduję się o tej historii, tym staje się prawdziwsza, niczym czarno-biała fotografia, która powoli nabiera kolorów.

W historii polarnej mnóstwo jest bohaterskich wypraw. Pod koniec XIX wieku, kiedy Arktyka i Antarktyka wciąż stanowiły białe plamy na mapie świata, wielu mężczyzn odważnie wyruszyło ku wielkiemu nieznanemu lądowi. Twardzi faceci ze szronem na brodach – Nansen, Amundsen, Norden skiöld, którzy po potwornych wyrzeczeniach wracali jako narodowi bohaterowie. Medale od króla. Szczęśliwe zakończenia. Ekspedycja Andréego była zupełnie inna. Z perspektywy czasu widać, że nigdy nie powinna była wyruszyć.

Kilka tygodni po imprezie jechałam do Göteborga. Po drodze zatrzymałam się w Grännie, żeby odwiedzić Muzeum Andréego. Kiedy po raz pierwszy na żywo zobaczyłam wyposażenie członków wyprawy, coś we mnie pękło. Przez kilka godzin krążyłam między gablotami, oglądając puszki po konserwach, na których widniały ślady zębów niedźwiedzia polarnego, i ręcznie naprawiane sanie. Wróciłam do auta i wyjechałam na drogę krajową numer 40, wzrok wbiłam w jezdnię przed sobą, ale nie potrafi łam przestać myśleć o tym, co właśnie zobaczyłam. Starałam się przemówić sobie samej do rozsądku, jednak byłam jak wampir, który po raz pierwszy skosztował ludzkiej krwi. To była moja wyprawa.

Znów odwiedziłam muzeum. Zaczęłam kupować w antykwariatach książki o wyprawie Andréego. Szukałam czegoś, nie wiedząc dokładnie, co by to miało być. Jedyne, co wiedziałam, to że muszę się dostać do środka tej wyprawy, najgłębiej jak się da. Kiedy nie było już więcej książek do przeczytania, sięgnęłam do oryginalnych dokumentów z końca XIX wieku w muzealnym archiwum: od rachunków hotelowych i list z zamówieniami Andréego, jego testamentu i protokołu morskiego, do rozdzierających serce, zapisanych drobnym pismem listów miłosnych i osobistych wiadomości na odwrocie zdjęć. Przyglądałam się brzydkim szkolnym rysunkom psów, nie rozumiejąc, czego tak naprawdę szukam. A jednak szperałam dalej. Najmłodszy uczestnik wyprawy zaręczył się tuż przed zniknięciem. Spotkałam się z potomkami jego krewnych. Oraz jej. Podążałam śladami życia trzech członków wyprawy, kartkowałam księgi rachunkowe, księgi wieczyste i spisy ludności. Odwiedziłam domy, które zamieszkiwali. Weszłam na schody w ich kamienicach.

W historii tej wyprawy jest jedna zagadka, której nikomu jeszcze nie udało się rozwiązać: nie wiadomo, dlaczego umarli. To jak medyczna zagadka kryminalna: o 13.46 11 lipca 1897 roku balon Orzeł (szw. Örnen) unosi się ze Spitsbergenu i znika wśród chmur, lecąc w północnym kierunku. Cztery dni później wraca jeden z ich gołębi pocztowych. Kilka aluminiowych pływaków dobija do brzegu. Potem cisza, przez trzydzieści trzy lata. Martwe ciała członków wyprawy znaleziono przez przypadek w 1930 roku na Wyspie Białej, opustoszałej wyspie w Arktyce. W obozie odkryto ich dzienniki, czytamy w nich, że zaledwie trzy dni po starcie ze względu na uszkodzenie balonu zmuszeni byli awaryjnie lądować na środku arktycznego lodu i przez trzy miesiące, nieprzerwanie mokrzy i zmarznięci, ciągnęli kilkusetkilowe sanie, by móc wrócić na stały ląd. Kiedy po osiemdziesięciu siedmiu dniach nieludzkiego wysiłku dotarli na Wyspę Białą, zapiski się urwały. Mieli spore zapasy prowiantu, ciepłe ubrania, działającą broń i kilka skrzyń amunicji. Ale trzej członkowie wyprawy umarli, zanim zdążyli rozpakować sanie.

Udało się odzyskać roztopione strony dzienników, które leżały zamarznięte na Wyspie Białej tak, że nadal można odczytać tekst. Udało się wywołać zdjęcia z negatywów znalezionych w obozowisku, mimo że leżały pod pokrywą śniegu przez ponad trzy dekady. Lecz chociaż mamy zapiski z dzienników i zdjęcia członków wyprawy, nikt nie rozwiązał zagadki, jak zakończyła się ekspedycja Andréego. Gdy tylko dotarli na ląd na Wyspie Białej, coś się wydarzyło. Coś, o czym nie wspomnieli. Od 1897 roku pisarze, dziennikarze, lekarze i badacze polarni próbowali się dowiedzieć, co się stało. Ale nikt nie potrafi ł wyłożyć teorii o przyczynie ich śmierci, którą dałoby się naukowo udowodnić.

CZEGO DOTYCZY ZAGADKA.
OTO FAKTY:

1. Trzech członków wyprawy Andréego, Salomon August Andrée, Nils Strindberg i Knut Frænkel, dostają się na ląd na Wyspie Białej 5 października 1897 roku. Po raz pierwszy od trzech miesięcy rozbijają namiot na stałym lądzie. Zbliża się czas ciemności, noc trwająca cztery miesiące. Są świadomi tego, że ich szanse na ocalenie są w tym okresie znikome. Ponieważ nikt nie będzie szukał ekspedycji na Wyspie Białej, która nawet nie istnieje na mapach, muszą przezimować na brzegu. Wiosną spróbują się dostać do któregoś z zapasów prowiantu rozmieszczonych wzdłuż północnego wybrzeża Spitsbergenu, mając nadzieję, że niebawem ktoś ich znajdzie.

2. D a s i ę przeżyć zimę na opustoszałej wyspie leżącej tysiąc czterysta kilometrów na północ od koła podbiegunowego. Andrée świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że dwa lata wcześniej norwescy badacze bieguna Nansen i Johansen przezimowali w norze na Ziemi Franciszka Józefa, położonej na prawie tej samej szerokości geograficznej co Wyspa Biała, w tej samej części Arktyki. (Nansen i Johansen mieli odleżyny po tym, jak przeleżeli obok siebie całą zimę. Ale po powrocie do cywilizacji okazało się, że Nansen przytył dziesięć kilo, Johansen sześć.)

3. W bagażu ekspedycji Andréego jest wystarczająco dużo jedzenia i wody, by przezimować. Poza konserwami i suszonym jedzeniem mają zapasy mięsa z zastrzelonej dziczyzny (niedźwiedzie polarne, foki wąsate i ptactwo, głównie mewy). Liczą na to, że mięsa wystarczy na cały okres ciemności. Ich prymus jest tak skonstruowany, by mogli roztapiać śnieg na wodę pitną, jednocześnie podgrzewając jedzenie. Kiedy w 1930 roku znaleziono obozowisko, w butli był jeszcze gaz. Gdy ją przetestowano, po trzydziestu trzech latach na Wyspie Białej, maszynka wciąż działała. W obozie było ponad sto pudełek z zapałkami.

4. Poza odzieżą, którą mieli na sobie, w bagażu jest mnóstwo dodatkowych ubrań, którymi można się ogrzać: wełniane swetry, odzież wierzchnia, futrzane czapki, rękawice, skarpety i buty. Mają namiot, dwie skóry z niedźwiedzia polarnego, kilka koców i śpiwór z renifera.

5. Mają leki, trzy działające strzelby i skrzynie z amunicją.

CO SIĘ POTEM STAŁO, JEST NIEJASNE,
ALE PEWNE JEST, CO NASTĘPUJE:

1. 6 października szaleje śnieżyca.

2. 7 października, po dwóch nocach na wyspie, przenoszą namiot w miejsce chronione niską skałą, sto pięćdziesiąt metrów od brzegu. Zaczynają zbierać dryftowe drewno rozrzucone po plaży, układają je w stosy. Planują wybudowanie szałasu, w którym przezimują.

3. 8 października śnieżyca zmusza ich do pozostania w namiocie. Uczestnicy wyprawy od trzech dni są na wyspie. W tym dniu Andrée przestaje pisać w dzienniku.

4. Nie wiadomo, ile czasu mija, ale wydarza się coś, co powoduje śmierć najmłodszego uczestnika wyprawy, Nilsa Strindberga. Z pewnością można uznać, że przynajmniej j e d n a osoba wciąż jest przy życiu po jego śmierci, ponieważ Nils zostaje pochowany w szczelinie skały i przykryty kamieniami. Ale ani Andrée, ani Frænkel nie notują tego wydarzenia.

5. Nie wiadomo, czy Andrée i Frænkel umierają jednocześnie. Nie wiadomo, czy jeden umiera, a drugi zostaje sam. Żaden z nich nie ma grobu.

Jak umarli?
Dlaczego umarli?
Co takiego się wydarzyło?

Kiedy poszłam na tamtą imprezę i wychodząc z niej, zabrałam ze sobą książkę, byłam dorosła, ale już jako dziecko słyszałam o wyprawie Andréego. Jako dwunastolatka napisałam razem z siostrą piosenkę na konkurs Eurowizji. Utwór nazywał się Włosienie w tym *! Słówko „tym” odnosiło się do mięsa niedźwiedzia polarnego, które Andrée, Strindberg i Frænkel jedli, by przeżyć na paku lodowym. Włosień to pasożytniczy nicień, który może zarazić zwierzęta i przejść na ludzi, jeśli mięso nie zostanie dostatecznie podgrzane przed zjedzeniem. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych uznawano powszechnie, że uczestnicy wyprawy umarli przez włosienie. Dziś wiadomo, że zarażenie włośniami nie powoduje śmierci.

Wyprawa Andréego jest w Szwecji najczęściej opisywaną ekspedycją polarną. Opublikowano ponad pięćdziesiąt książek, z których niemal wszystkie kończą się w ten sam sposób: wycieńczeni mężczyźni schodzą na ląd na Wyspie Białej. Nils Strindberg umiera jako pierwszy, ma gorączkę i skurcze, jego organizm nie potrafi walczyć z infekcją. Salomon August Andrée i Knut Frænkel są również osłabieni przez włosienie, zasypiają obok siebie w namiocie. Gdy czytam te książki, jedną po drugiej, za uważam, że dociekając, co takiego mogło się wydarzyć na Wyspie Białej, ich autorzy cytują się nawzajem. Spekulacje powtórzone dostatecznie wiele razy zamieniają się w końcu w prawdę.

 
Wesprzyj nas