Pierwszy tom otwierający pełne wydanie dzienników Krystyny Jandy. Teatralne kuluary, kolejne premiery, rodzinne rozmowy w Milanówku, czytane właśnie książki – pełna ekspresji, bardzo osobista opowieść o życiu prywatnym i zawodowym, o miłości i przyjaźni, o rwącym potoku codzienności…


Krystyna Janda Dziennik 2000–2002Na swojej stronie internetowej Krystyna Janda od ponad piętnastu lat nieprzerwanie prowadzi dziennik i wpuszcza czytelników do swojego świata. Od teatralnych kuluarów, kolejnych premier, rodzinnych rozmów w Milanówku, przez czytane właśnie książki, aż po ukochane Włochy.

W tym głodzie życia wszystko chce nazwać, uporządkować, zapisać. Na tyle, na ile tylko może w natłoku obowiązków. Z właściwą sobie precyzją myśli, trafnością spostrzeżeń i ciepłem.

Część zapisków czytelnicy poznali w dwutomowym wydaniu “www.małpa.pl” oraz “www.małpa2.pl”. Teraz – poszerzone – otwierają czterotomowe, pełne wydanie dzienników Krystyny Jandy.

„Od kilku dni ten dziennik mnie uwiera, piszę jak do przyjaciół, znajomych. Czy słusznie? Czy nie powinnam więcej wyjaśniać, opisywać rzeczy precyzyjniej, żeby zostać zrozumiana? A może odwrotnie? Może powinnam pisać jeszcze bardziej nonszalancko, bezpośrednio, skrótami? Gdzie wyznaczyć granice zwierzeń, podawanych faktów, intymność zapisów? Niewątpliwie trochę się w tym pogubiłam albo, jak wolicie, nie wydaje mi się to tak oczywiste jak dotąd. Co więcej, zaczynają mnie czasem te zapiski krępować, a następnym razem myślę o Was tak serdecznie, z taką wdzięcznością, że mam ochotę być dużo bardziej otwarta”
– Krystyna Janda, 25 października 2002

Krystyna Janda – aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, pisarka i piosenkarka. Ma na koncie ponad sześćdziesiąt ról teatralnych i ponad pięćdziesiąt filmowych. Wielokrotnie nagradzana w kraju i na świecie. Uznana za aktorkę stulecia polskiego kina i Człowieka Wolności w kategorii „Kultura” z okazji 25-lecia przemian ustrojowych. W 2004 roku stworzyła fundację, a w jej ramach dwa teatry: Teatr Polonia i Och-Teatr, które prowadzi do dziś.

Krystyna Janda
Dziennik 2000–2002
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 13 kwietnia 2017
 

Krystyna Janda Dziennik 2000–2002

2000

7 września 2000, czwartek, 6.03

Zaczynam dziś pisać dziennik na mojej stronie internetowej. Jest kilka powodów. Pierwszy – bo powiedziano mi, że będzie super! Drugi – ponieważ podczas wakacji trochę przyzwyczaiłam się do zapisywania zdarzeń, refleksji, robienia notatek z dnia. Robiłam to na zamówienie, a teraz mi trochę żal, że już tego nie robię, i korzystam w związku z tym z pretekstu. Po trzecie, wczoraj dostałam pismo z mojego teatru takiej treści: „Pani Krystyna Janda / aktorka / w miejscu / Na podstawie rozporządzenia Ministra Kultury i Sztuki z dnia 31.03.1992 r. w sprawie zasad wynagradzania pracowników niektórych instytucji kultury/ Dz.U. nr 35 z 1992 r. poz.151 z późniejszymi zmianami / z dniem 7 września 2000 r. przyznaję Pani nagrodę jubileuszową za 25 lat pracy, tj. 100% wynagrodzenia miesięcznego” i tu następuje osobisty dopisek mojego dyrektora. Mogłabym Wam to pismo zeskanować i włączyć do dziennika, ale dyrektor mojego teatru prawdopodobnie miałby za to do mnie pretensje, na dodatek słuszne. Otóż. Po dwudziestu pięciu latach pracy, takiej jak moja, następują zmiany w mózgu i nie można, a raczej trudno, coś robić niepublicznie, tak żeby się nikt o tym nie dowiedział. Oczywiście, nie mówię o sprawach osobistych, intymnych, rodzinnych czy zdrowotnych, mówię o szeroko pojętej twórczości. Ten dziennik jest nią, czy chcę, czy nie. A pisać coś tylko dla siebie? W każdym razie, ja tego po tylu latach „publicznego życia” już nie umiem, a poza tym „do szuflady” albo „dla potomnych” mnie nudzi, i zresztą, po co? Mam potrzebę „dzielenia się” i kontaktu z ludźmi permanentnego, i tyle. A więc – publiczny dziennik, a raczej dziennik z dostępem dla każdego. A w związku z tym, na moich zasadach.
Pozdrawiam najserdeczniej, za chwilę zaczyna się dzień, życzę wszystkiego dobrego. Chciałam jeszcze powiedzieć, że ten ciemnoskóry zawodnik w reprezentacji Polski w piłce nożnej to skarb. Zrobi moim zdaniem więcej w sprawie tolerancji w tym kraju niż wszystkie programy wychowawcze rządowe i pozarządowe razem. Cudo. Dostał polskie obywatelstwo i paszport, brawo. Tylko człowieku! Strzelaj te bramki! Bo jak nie, to wiesz… to Polska! Karta sympatii się może odwrócić! Żegnam i idę pod prysznic. Potem siedem godzin na scenie w sprawie Nocy Helvera, oby z jakimś rezultatem.

9 września 2000, sobota, 6.14

Dziś urodziny Człowieka z marmuru, jak napisali w „Gazecie Wyborczej”, czyli Jurka Radziwiłowicza. Pięćdziesiąt lat. Od rana różne radia dzwonią do mnie z głupimi pytaniami: – Czy dzwoniła już pani do męża z życzeniami? (że niby taki żart). Jurek. Żorż. Niebieskie oczy i rozbrajający uśmiech dziecka poparty niewinnością, czyli mruganiem oczami. Całkiem niedawno na pytanie: Przyjaciel? bez namysłu odpowiedziałam: Jerzy Radziwiłowicz. Dlaczego? Przecież rzadko się widujemy, nawet od momentu jego przeprowadzki z Krakowa do… tu, koło mnie… do Kani. Przyjaciel, bo przyjaciel. Niebieskie oczy, czystość, prawość, rzetelność, lekka naiwność i nieśmiały uśmiech. Jednym słowem – jasna łąka. I tak pięknie niósł tę cegłę. Do dziś ten jego chód mnie wzrusza. Jurku, nie dałam się wepchnąć przez dziennikarzy w żarty na Twój temat. Niech sobie żartują na inny, Ty jesteś Człowiek z marmuru i wara! Życzę Ci wszystkiego, wszystkiego dobrego. Pamiętam, jak kiedyś szliśmy razem o ósmej rano Nowym Światem, mijali nas ludzie, uśmiechali się do nas wszyscy, cala ulica, cale miasto. Coś im razem przypominaliśmy, coś ważnego, ale i coś miłego, to był ważny poranek. Andrzej Wajda też się wzrusza, kiedy widzi nas razem. Ma od razu mokre oczy, a potem ukradkiem ociera to wilgotne.
Całuję Cię.
Dziś w nocy przyjeżdża – wraca mąż, mąż, mąż!!!
Cały dzień próba, w niedzielę też. Jędruś, mój synek, powiedział mi rano w łóżku: – Lepiej byś miała, jakbyś chodziła do szkoły, mielibyśmy razem wolne, aż dwa dni. – I zasnął znowu. Wróciłam z Wrocławia o trzeciej rano, trochę jestem zmęczona. Dobrego dnia! Mam nadzieję, że Wy macie wolne. A swoją drogą, jak ja łatwo weszłam w to zwierzanie się do Internetu, zdumiewające, ta łatwość wynika z charakteru mojego cholernego zawodu. Mam nadzieję, że nikt tego nie czyta, a w każdym razie osób niewiele.

10 września 2000, niedziela, 6.05

Wczoraj widziałam swoją rolę w nowym filmie pana Zanussiego Życie jako śmiertelna choroba przenoszona droga płciową…, piszę, widziałam swoją rolę, celowo, widziałam też i film w całości, ale nie chciałabym się na ten temat wypowiadać, może to ktoś czyta, a napisać, co myślę zanim inni się wypowiedzą, byłoby może nieelegancko, więc omijam temat. Zresztą uważam, że od jakiegoś czasu nie powinnam się wypowiadać o twórczości jakiejkolwiek, w ogóle, bo jestem walnięta! Naprawdę! Moje kryteria, moje tempo wewnętrzne, sposób myślenia tak różnią się od tego, co czują inni, że kończę z ocenianiem kogokolwiek i czegokolwiek, zajmuję się tylko sobą. Ten nowy film pana Krzysztofa jest podobno piękny, mądry i w ogóle nienudny, widziałam zapłakanych ludzi wychodzących z kina. Ja nie mogłam w ogóle wysiedzieć w kinie, z powodu mojego grania. Do siebie pretensje mam monstrualne.
Po co ja się tak wzruszam na końcu? Kwiatek? A co to za kwiatek? Dali mi do ręki ten żałosny kwiatek i zaczęłam z nim coś grać, bez sensu. Szklaneczka, woda, kwiatuszek do wody, wzruszenie. Idiotka. Powinien wjechać dupny bukiet kwiatów, komórka w prezencie przed jego śmiercią i wychodzę. A co to za bieganie po korytarzu szpitala na końcu? Niby że nie mogę wytrzymać? Że cierpię? Wyszło tak, jakbym uciekała przed Szymonem Bobrowskim, grającym mojego faceta, a co to, on mi zrobił jakąś krzywdę?
Szymon zresztą to najlepsza postać. Oj, pani Krysiu! Zastanowiłaby się pani, co pani robi! W takim ustawieniu tematu i przy takim głównym bohaterze filmu trzeba było za wszelką cenę trzymać się pionu i nie sentymentalnie, bo to żałosne. Trudno, wypadek przy pracy. Pewnie to dlatego, że pan Krzysztof zawsze obsadza mnie w tak zwanych negatywnych postaciach, a ja chcę Ich w naiwny sposób bronić. A! Rozpisałam się, bo jestem zła! Idźcie do kina, tylko bez zegarka. Żegnam wyniośle, szczególnie że mój mąż, który robił zdjęcia w tym filmie, nie ostrzegał mnie, żebym za żadne skarby świata nie opuszczała głowy przed kamerą, bo mi „spada twarz”, a ja wciąż ją tam opuszczam. No, ale jak mam nie opuszczać, skoro wciąż się tam martwię i martwię. Jak się mam martwić i mieć problemy – z głową do góry? Żeby nie było zmarszczek?!
Film bardzo ważny, o temacie bliskim ludziom. Widziałam, jak jedna pani po obejrzeniu bardzo płakała. Może też ma problem, czy popełnić samobójstwo, czy umrzeć jak chrześcijanka, w zgodzie z Bogiem i siłami natury. Przepraszam za ten zapis, ale nie odpowiadam dziś za siebie.

11 września 2000, poniedziałek, 6.39

Jak to jest, że za każdym razem, jak ON wyjeżdża, psuje się w domu wszystko? Kończą się żarówki i na ogół te, które są wysoko i nie ma do nich żadnego dostępu, zaczynają skrzypieć drzwi, zacina się ekspres do kawy i opiekacz do grzanek? Za każdym razem. Pies od razu włazi do łóżka, bo nie wiadomo skąd wie, że wolno, koty biją się w nocy, a głównie w sypialni, albo budzą śpiących o drugiej, żeby wstać i dać im jeść. Jak to jest, że jak ON jest, dzieci i ja śpimy spokojnie, zasypiamy i budzimy się mniej więcej o czasie, a jak GO nie ma, dzieci już od świtu siedzą przy komputerze albo budzą się za późno i spóźniają do szkoły, a ja oglądam nocami filmy albo łażę po domu, czytam, a śpię chwilami, po dwie, trzy godziny w dziwnych porach nocy? Co to jest, że jak On wyjeżdża… Wyjechał. Zaczyna się znów czas bez NIEGO.

12 września 2000, wtorek, 3.42

Jest czwarta rano. Jak mówi ciocia, która u mnie mieszka: – Już cię trzepie przed premierą? To prawda, już mnie „trzepie”. Ciocia jest najwierniejszym widzem wszystkich, ale to absolutnie wszystkich seriali telewizyjnych, i oglądając je, strasznie plącze wątki i postaci; ukryłam przed nią, że istnieje taki kanał, Romantica, na którym idą brazylijskie seriale od rana do rana, bo wsiąkłaby już na stałe i sama została splątana.
W związku ze zbliżającą się premierą Nocy Helvera nie mogę już spać. Myślę. Ale co ja mogę w łóżku wymyślić, trzeba wyjść na scenę i grać, nie ma ratunku. Co za zawód, piękny i straszny, bywa jak operacja na otwartym mózgu. Marysia, która ma próby w innym teatrze czegoś całkiem innego, telefonuje kilka razy dziennie w sprawie „swojej” teatralnej rozpaczy. – Dziecko! A czy ja ci nie mówiłam, że to okropny zawód? Czy nie ostrzegałam? Czy nie tłumaczyłam? A teraz, jak już to kochasz, jeśli w dodatku wiesz, czego chcesz, masz swoje zdanie, swój gust, nie jesteś potulna, myślisz, jesteś dojrzałym człowiekiem, to wykonywanie tego zawodu – bywa torturą, operacją na żywym organizmie, szantażem psychicznym, wymuszeniem. Teraz już nic ci nie mogę pomóc. Jesteś aktorką. To brzmi jak przekleństwo. Ona ma premierę dwudziestego drugiego, ja siedemnastego. Tylko że mnie, po dwudziestu pięciu latach pracy, doświadczenia, „trzepie” dopiero przed premierą, a ją stale, i ja mam łatwiej, bo po tylu latach potrafię racjonalnie myśleć i realnie oceniać szanse, choć ciągle naiwnie mam nadzieję, że w rezultacie będzie lepiej, niż się spodziewam.

13 września 2000, środa, 5.52

Nie mogę dziś pisać. Ledwo żyję. Niespanie mnie wykańcza. Wczoraj pierwszy raz zagraliśmy całość. Leżę w nocy i myślę. Nic nie wymyślę. Rodzi się nowe teatralne dziecko i we mnie nowa osoba. Cały czas kombinuję, jak zrobić, żeby żyła długo i szczęśliwie. Nie wszystko zależy ode mnie. Pozdrawiam. Dobrego dnia. Leje jak cholera. Przypomina mi się piosenka Maryli Rodowicz: „…autobusy zapłakane deszczem, wiozą ludzi od siebie do siebie” …bardzo lubię tę piosenkę. Pa, pa. Idę znów „zabijać”. W tej sztuce zabijam na końcu. Gramy teraz, w okresie prób, dwa razy dziennie całość, więc zabijam dwa razy dziennie, o, przepraszam, dziś trzy, bo jeszcze dla dziennikarzy i telewizji. W piątek pierwszy raz zabiję dla publiczności. Nie ja, zabije kochająca matka, opóźnionego w rozwoju syna Helvera, żeby go ocalić przed faszyzmem, okrucieństwem tego świata i ludźmi. Zabiję, żeby umarł szczęśliwy.

15 września 2000, piątek, 6.56

Dziś próba generalna.
Wczoraj do fryzjerki, która mnie czesze, przyszła jej stała klientka. Siadła na fotelu i poprosiła o ostrzyżenie. Kiedy pani Wanda już układała jej włosy, pani ta na propozycję zmiany koloru i zakrycia siwizny odparła spokojnie: – Nie, pani Wando, strzyże mnie pani ostatni raz, za miesiąc, dwa, umrę. Czuję się świetnie, mam jeszcze dużo sił, ale to koniec. Teraz tylko chcę jeszcze posprzątać dokładnie dzieciom w domu, bo nikt tego lepiej ode mnie nie zrobi, nagotuję im, włożę do zamrażalnika, to im się nie zepsuje, zrobiłam przetworów, dżemów, ogórków tyle, że powinno im to starczyć na kilka lat. Teraz to już tylko chcę im pomóc, ile sił, a siwe włosy mi nie przeszkadzają. Pracuję całymi dniami ani na chwilę nie staję, tyle mam jeszcze do zrobienia. Wywietrzyć zimowe, bieliznę posortować, wyprać wersalki, dywany, żebym tylko zdążyła. Pani Wanda jak zahipnotyzowana, skamieniała, skończyła ją czesać, bez słowa. Pani spokojnie wytrzepała się z włosów, włożyła sweterek, życzyła pani Wandzie, jej mężowi i dzieciom wszystkiego dobrego i z uśmiechem pobiegła do domu, sprzątać, bo to lubiła najbardziej. Pani Wanda powiedziała mi, że jak zamiatała jej włosy, to płakała.
Wczoraj zaginął mój syn Jędrek, wszedł do biblioteki szkolnej i się zaczytał. Wszyscy domownicy postawieni na równe nogi, w histerii, szukali go dwie godziny, mnie nie zawiadomili, żebym mogła spokojnie grać, tzn. spokojnie zabijać teatralnego syna. O matko, jak ja wieczorem zagram tę Karlę?! Przychodzi publiczność!

16 września 2000, sobota, 8.05, premiera

Wczoraj już było. Nie rzuciliśmy nikogo na kolana. Byli sami znajomi. Trudny temat, mówili. Ładna muzyka, mówili, dobre światło. Jest atmosfera. To ważna twoja rola, mówili. Dobrze to wymyśliłaś. Teraz trudno z takim tematem. Jesteś zupełnie inna, to niesamowite.
– Nie obchodzi was to? Temat? Problem? – pytałam. – Nie wzruszyliście się? – czepiałam się. Nie. Boże, a moim głównym problemem przy zagraniu tej roli jest, żeby się nie rozpłakać, bo będzie wstyd. Jestem walniętą amatorką. Nie! Nie jestem. Jestem precyzyjna, powtarzalna, wiem, co robię, robię to świadomie. Wyjmuję z kieszeni środki wyrazu, które są mi akurat potrzebne, nie ma w mojej pracy przypadku. Wiem, czego chcę. Gdzie jest błąd?
Wiem, wiem, ale nie powiem. Wczoraj, na tej próbie generalnej, był też Ernest Bryll. Mówił, że tekst mu się nie bardzo podoba. Że ma z tym problem. Mówił też, że w Czechach piętnaście tysięcy ludzi zgromadziło się, żeby obejrzeć sześćsetne przedstawienie Na szkle malowane, pytał, co z próbami Szkła w Częstochowie. Reżyseruję. Spokojnie. Próby już trwają, uczą się tam wszyscy śpiewać i tańczyć, z moimi specjalistami od tego, z Myszką Krebsówną i Michałem Jarczykiem, którzy robili ze mną spektakl warszawski Szkła. Będę dojeżdżać do nich na próby teraz od czasu do czasu, dopóki nie opanują materiału. Potem zacznie się intensywna praca już na scenie. Ale sześciuset przedstawień, jak w Czechach, nie mogę obiecać, co prawda, warszawskie przedstawienie zagraliśmy sto pięćdziesiąt razy, a rozpadło się z powodu „czynnika ludzkiego”, tak to nazwijmy, bo mogło być grane do dzisiaj. Lubię Ernesta, jego żona Małgosia przysłała mi Jego nowe wiersze, całkiem świeże, jeszcze gorące. Wie, że zawsze byłam wielbicielką jego twórczości, zawsze dotykała mojego serca. Przeczytajcie. I dobrego dnia.

Archanioły
Archanioły runęły od morza jasnego
Przez nasze ciasne, kościste mieszkania
Pan wołał: – Dosiadajcie ich grzbietu dzikiego,
Płyńcie szeroko na nowe spotkania…
Ale jak się zapoznać z czymś, co nieznajome,
Nieprzedstawione? Jak drzwi otworzone?
Zostawić? A podłogi to kto powyciera
Po tej pieśni, co na nas zwaliła się teraz…
A walizki też przecie są niespakowane
I nie jest powiązane, co ma być zabrane,
I moje ręce także nie do tego,
Żeby się trzymać grzbietu anielskiego.
Panie, za wielka ryba i cud zbyt ogromny,
Co przez pomyłkę wpadł w mieszkanko skromne.

 
Wesprzyj nas