Gayle Tzemach Lemmon w książce “Wojna Ashley” opisuje niezwykłą historię jednego z pierwszych zespołów kobiet służących w jednostkach specjalnych armii amerykańskiej.


Wojna AshleyW 2010 roku armia USA powołała Cultural Support Teams (zespoły wsparcia kulturowego, w skrócie – CST), tajny program pilotażowy, który miał wprowadzić kobiety do akcji prowadzonych przez żołnierzy oddziałów specjalnych w Afganistanie. Dowództwo armii uważało, że kobiety mogą odgrywać szczególną rolę w jednostkach operacji specjalnych − w czasie, gdy ich towarzysze będą szukać powstańców, kobiety zajmą się przesłuchiwaniem matek, sióstr, córek i żon mieszkających na terenie zajętej posiadłości.

Okazało się, że obecność członkiń CST działa kojąco na Afganki i ich dzieci i że – co istotniejsze – Amerykanki mogą je przeszukiwać, nie łamiąc religijnego i kulturowego tabu. Umundurowane kobiety zdobywały cenne informacje, ale też budowały przyjazne relacje, w kraju muzułmańskim niedostępne dla mężczyzn.

Gayle Tzemach Lemmon opisuje w formie reportażu, z ogromnym wyczuciem i zrozumieniem złożonych realiów wojny, historię CST-2, jednostki kobiet wyselekcjonowanych do służby. Pionierki z tej grupy dowiodły – przynajmniej niektórym spośród zaprawionych w bojach żołnierzy jednostek specjalnych – że kobiety potrafią być dość wytrzymałe fizycznie i psychicznie, by im dorównać. Cena, jaką płacą za ich akceptację, to zerwanie wielu więzi towarzyskich i izolacja społeczna – bowiem jedynymi osobami, które naprawdę je rozumieją, są ich towarzyszki broni.

Osią „Wojny Ashley” jest przyjaźń scementowana serialem „Glee”, grami komputerowymi, zagrożeniami z pola bitwy i uwodzicielską mocą walki z realnym wrogiem, zaś centralną postacią książki jest powszechnie lubiana i bardzo skuteczna żołnierka − Ashley White.

Podobnie jak w bestsellerowych „Kobietach z Kabulu”, Lemmon przenosi czytelników w zupełnie nowy, nieznany im świat − do społeczności kobiet, które mają za zadanie „podbijać serca i umysły”, kobiet połączonych ogromną determinacją i odwagą w obliczu zagrożenia. To porywająca i wzruszająca opowieść o przyjaźni – historia, która odmieni spojrzenie czytelników na wojnę i pojęcie służby.

***

Niesamowita historia… bardzo poruszająca!
„The Daily Show”

Gayle Tzemach Lemmon opisuje niezwykłą historię jednego z pierwszych zespołów kobiet służących w jednostkach specjalnych armii amerykańskiej. Te odważne kobiety dbają o bezpieczeństwo na całym świecie.
Senator John McCain

Lemmon wykonała bardzo ciężką pracę… Jest bardzo silna i zdeterminowana w swoich działaniach. Z dbałością o każdy szczegół pokazuje nam świat, o jakim nie mieliśmy pojęcia.
Foreign Policy

Porywająca i wzruszająca opowieść o przyjaźni – historia, która odmieni spojrzenie na wojnę.

Gayle Tzemach Lemmon jest członkinią Council of Foreign Relations (amerykańskiej niezależnej organizacji politycznej, która zajmuje się kwestiami związanymi z polityką międzynarodową), współpracuje również ze stroną internetową „Defense One” redagowaną przez miesięcznik „The Atlantic”, gdzie pisze głównie o bezpieczeństwie narodowym i polityce międzynarodowej. W roku 2004 odeszła z redakcji „ABC News” w Waszyngtonie, by zająć się studiami MBA na Harvardzie. Tam też zaczęła pisać o przedsiębiorcach działających na terenach, na których toczą się lub toczyły konflikty zbrojne, takich jak Afganistan, Bośnia i Rwanda. Jest autorką bestsellera „Kobiety z Kabulu”, pisze lub pisywała dla takich dzienników, czasopism czy instytucji jak „Newsweek”, „Financial Times”, „International Herald Tribune”, „Christian Science Monitor”, CNN.com, „Daily Beast”, Bank Światowy czy Harvard Business School. Jej mowa na otwarciu konferencji TEDxWomen w 2011 roku została uznana za jedno z najlepszych przemówień w historii tych sesji. Często bierze udział w programach publicystycznych, gdzie zwykle wypowiada się na temat polityki zagranicznej USA.

Gayle Tzemach Lemmon
Wojna Ashley
Nieznana historia wojskowej jednostki specjalnej złożonej z kobiet
Przekład: Janusz Ochab
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 4 kwietnia 2017
 

Wojna Ashley


Od autorki

Ta książka jest owocem dwudziestu miesięcy podróży, setek wywiadów prowadzonych w kilkunastu stanach USA, badań i analiz trudnej do oszacowania liczby dokumentów oraz licznych pouczających rozmów z doświadczonymi wysokimi rangą żołnierzami.
To też skomplikowana układanka, którą udało mi się złożyć w całość, zaszczyt, jakim jest opowiedzenie o tych wydarzeniach, oraz odpowiedzialność, jaką niesie ono ze sobą.
Prezentuję historię widzianą oczami kobiet, które na wezwanie państwa podjęły służbę w jednostkach wojsk specjalnych – patriotek, które gdy tylko dowiedziały się o szansie na walkę u boku najlepszych, natychmiast podniosły rękę. Czytelnicy, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o taktyce wojskowej, procesach decyzyjnych i kreowaniu strategii, znajdą kilka propozycji w bibliografii, przedstawionej na końcu książki. Większość nazwisk została zmieniona dla dobra członków jednostek specjalnych, zarówno tych byłych, jak i wciąż aktywnych. Ze względów bezpieczeństwa pominięto również niektóre szczegóły.
Miałam zaszczyt poznać wielu mężczyzn i wiele kobiet, o których nie wspominam na kartach tej książki. Każde z nich miało ciekawą, wartą wysłuchania historię. Żołnierze opowiadali mi o swoich wojennych doświadczeniach nie po to, by zdobyć sławę – bo na niej wcale im nie zależy – lecz by ocalić pamięć o swoich przyjaciołach i kolegach z jednostki. Oni i one są autorami opowieści. Wszystkie błędy to wyłącznie moja wina.
W czasie, gdy rośnie przepaść między tymi, którzy z własnej woli walczą w wojnach Ameryki, i tymi, którzy nigdy nie służyli w wojsku, powinniśmy głośniej niż kiedykolwiek mówić o wszystkich, którzy przelewają za nas krew.
Miniony rok przekonał mnie, że bez względu na to, co ci żołnierze będą robić w przyszłości, nic nie będzie mogło równać się z miesiącami, które spędzili na polu bitwy wraz z mężczyznami z amerykańskich sił specjalnych. I nigdy nie utracą poczucia przynależności do CST-2.

Członkinie CST

★ Żołnierki w czynnej służbie
Rigby Allen, wywiad wojskowy, Fort Huachuca, Arizona
Kimberly Blake, żandarmeria wojskowa, Fort Stewart, Georgia
Anne Jeremy, wojska inżynieryjne, Fort Carson, Kolorado
Tristan Marsden, artyleria, Fort Sill, Oklahoma
Kate Raimann, żandarmeria wojskowa, Fort Benning, Columbus, Georgia
Amber Treadmont, wywiad wojskowy, Fort Jackson, Columbia, Karolina Południowa
Rachel Washburn, wywiad wojskowy, Fort Huachuca, Arizona
Isabel Wood, żandarmeria wojskowa, garnizon armii USA w Yongsan, Korea Południowa

★ Członkinie Gwardii Narodowej i rezerwistki
Lane Mason, kierowca ciężarówki, Nevada
Leda Reston, operacje specjalne, Waszyngton
Ashley White, korpus medyczny, Karolina Północna

Skróty

DFAC Dining facility – stołówka
JOC Joint Operations Center – Ośrodek Operacji Specjalnych
JSOC Joint Special Operations Command – Połączone Dowództwo Operacji Specjalnych w Fayetteville, Karolina Północna
KAF Kandahar Airfield – lotnisko w Kandaharze
MP Military Police – Żandarmeria Wojskowa
MREs Meals, Ready to Eat – racje żywnościowe
SF Special Forces: the Green Berets – Siły Specjalne: Zielone Berety
SOCOM Special Operations Command – Dowództwo Operacji Specjalnych w Tampa na Florydzie
SOF Special Operations Forces – Siły Operacji Specjalnych/Jednostki Specjalne, do których należą Delta Force, Zielone Berety, Navy SEALs, 75 Pułk Rangersów, Air Force Special Operations Command (Dowództwo Operacji Specjalnych Sił Powietrznych), Marine Corps Forces Special
Operations Command (Dowództwo Operacji Specjalnych Sił Korpusu Piechoty Morskiej)
TOC Tactical Operations Center – Centrum Operacji Taktycznych
XO Executive officer – zastępca dowódcy w niektórych oddziałach

Wstęp: Kandahar

Podporucznik White weszła do sali odpraw i zaczęła się przygotowywać do nocnej bitwy.
Kandahar, sierpień 2011, 22.00: wąski pokój odchodzący od głównego korytarza, ściany zastawione półkami ze sklejki i plastikowymi szufladami, które były wypełnione głównie rolkami rzepów, kablami elektrycznymi i zwojami srebrnej taśmy. W powietrzu unosił się zapach oleju do broni. White przygotowała wcześniej długą listę potrzebnego sprzętu, a teraz spokojnie kompletowała wszystkie przedmioty niezbędne do wykonania misji.
Hełm i noktowizor. Są.
Słuchawki do utrzymania łączności z dowódcą plutonu. Są.
Karabin M4. Jest.
Pistolet M9. Jest.
Amunicja do M4 i M9. Jest, jest.
Okulary ochronne, osłaniające przed pyłem i piaskiem. Są.
Kartki i długopisy do dokumentowania wszystkiego, co zostało powiedziane i zrobione. Są.
Batony energetyczne Clif Bar, na wypadek gdyby misja się przeciągnęła. Są.
Żelki Jolly Ranchers i Tootsie Rolls dla miejscowych dzieciaków. Są.
Opaski uciskowe do powstrzymania krwawienia. Są.
Rękawice gumowe. Są.
Opaski zaciskowe. Są.
Woda. Jest.

Poczuła, jak ogarnia ją strach, ale bardziej doświadczeni wojownicy udzielili jej wcześniej wielu rad dotyczących tej szczególnej trwogi, jaka towarzyszy żołnierzowi przed pierwszą nocną misją. „Po pierwszym razie jest już łatwiej”, zapewniali nowicjuszy podczas szkolenia. „Nie zastanawiajcie się nad tym, po prostu przez to przejdźcie”. Gotowa do akcji White rozejrzała się dokoła. Kilkudziesięciu zaprawionych w bojach mężczyzn, należących do jednej z najlepszych i najlepiej wyszkolonych jednostek armii USA, elitarnego 75 Pułku US Army Rangers, zebrało się tu, by obejrzeć prezentację PowerPoint. Wielu z nich mogło się poszczycić medalem Purpurowe Serce i co najmniej dwucyfrową liczbą wykonanych misji. Towarzyszyli im członkowie personelu pomocniczego, którzy wspierają żołnierzy informacjami wywiadowczymi, środkami łączności i umiejętnościami saperskimi. Wszyscy uważnie oglądali plan kompleksu będącego celem ataku, podczas gdy dowódcy omawiali poszczególne etapy akcji, posługując się specyficznym żargonem – mieszanką wojskowych skrótów i terminów, które dla niewtajemniczonych brzmiały jak język obcy. Jednak każda z osób obecnych na sali doskonale wiedziała, gdzie powinna się znaleźć, jaką ma pełnić funkcję i jak wykonać swoje zadanie.
White miała wrażenie, że znalazła się na planie filmu wojennego. Obok niej stał podoficer, weteran wojny w Iraku, z którym porucznik się szkoliła.
– Mamy coś mówić? – spytała.
Sierżant sztabowy Mason, która również po raz pierwszy brała udział w takiej akcji, przysunęła się bliżej – żaden z nowo przybyłych żołnierzy nie chciał zwracać na siebie uwagi weteranów – i odpowiedziała jej szeptem:
– Nie, chyba nie. Ostatnia grupa będzie mówić w naszym imieniu.
White odetchnęła z ulgą. Nie chciała zabierać głosu w sali pełnej żołnierzy, dla których walka na froncie była chlebem powszednim. Niczym aktorzy, którzy od dekady grają w tej samej sztuce, znali swoje kwestie i ruchy, wiedzieli też wszystko o prywatnym życiu swoich towarzyszy. Dla White było to zaskakujące odkrycie, którego dokonała w ciągu zaledwie piętnastominutowej odprawy, w prowizorycznej sali konferencyjnej, znajdującej się pośrodku jednej z najniebezpieczniejszych prowincji Afganistanu: Ta jednostka była w istocie jedną wielką rodziną. Bractwem.
Odprawa dobiegła końca, dowódca wyszedł przed zgromadzonych w sali żołnierzy, a ci krzyknęli jednym głosem:
– Rangersi zawsze na czele!
Zasalutowali charakterystycznym, starannie wypracowanym gestem i ruszyli do wyjścia.
Młoda podporucznik zrobiła to samo, licząc w duchu, że jej salut nie wygląda zbyt niezdarnie, po czym również udała się w stronę drzwi. Sierżant Mason nie odstępowała jej na krok. Weszły do swojego biura – ciasnej klitki, która jeszcze niedawno pełniła rolę schowka na miotły – i odetchnęły z ulgą.
– O cholera… – pozwoliła sobie White.
– Żarty się skończyły – zgodziła się z nią Mason. – Teraz będzie naprawdę ostro.
Potem obie bez słowa zabrały się do sprawdzania sprzętu. Na początek, ustawiwszy odpowiednią częstotliwość, upewniły się, że ich radia są sprawne. Łączność radiowa mogła im uratować życie podczas misji. Trzykrotnie przetestowały również działanie noktowizorów przyczepionych do ich hełmów, sprawdziły, czy mają baterie do wszystkich urządzeń elektronicznych, które zabierały ze sobą: słuchawek, radiostacji i wskaźników laserowych. Gdy w końcu wyszły z koszar, każda z nich niosła dobrze ponad dwadzieścia kilogramów sprzętu.
W jednej z licznych, zapinanych na rzep, kieszeni munduru White znajdowała się informacja o powstańcu, którego mieli ująć, wraz z listą popełnionych przez niego zbrodni. W innej kieszeni leżały medal Świętego Józefa i obrazek z modlitwą. Opuszczając koszary, White starała się ukryć emocje, jakie towarzyszyły jej w tym momencie: dumę z przynależności do jednostki, która ścigała terrorystę zabijającego amerykańskich żołnierzy i własnych rodaków, oraz niepokój wywołany myślą, że po krótkim locie helikopterem znajdą się w mieszkaniu tego człowieka. Ale właśnie tego chciała i po to się szkoliła – by walczyć u boku innych w tej długiej wojnie, by robić coś, co ma znaczenie.
Żołnierze ustawili się w szeregu, według kolejności alfabetycznej nazwisk, a potem pomaszerowali prosto w mrok nocy Kandaharu. Większość z nich pochodziła z amerykańskich miast, gdzie niebo często przesłaniają kłęby dymu i spalin, podświetlone milionami świateł, z których korzysta nowoczesne, aktywne całą dobę społeczeństwo. Tutaj na atramentowoczarnym nieboskłonie lśniły niezliczone gwiazdy i konstelacje, o jakich mieszczuchy mogą tylko poczytać. Widok był naprawdę cudowny, White aż zwolniła na moment, by podziwiać niebiański spektakl skrzący się nad jej głową. Wkrótce jednak przywołał ją do rzeczywistości odrażający smród – równie intensywny jak widok rozgwieżdżonego nieba, lecz wywołujący kompletnie odmienne doznania estetyczne, zapach ludzkich ekskrementów, który unosił się nad obozem w Kandaharze. W mieście, w którym kanalizacja została niemal całkowicie zniszczona, fetor odchodów atakował bezlitośnie amerykańskich żołnierzy, gdy tylko wiatr wiał w ich stronę.
White starała się skoncentrować na czymś jeszcze bardziej przyziemnym – na utrzymaniu równowagi podczas marszu po nierównym, usianym kamieniami asfalcie, nad którym zalegały nieprzeniknione ciemności.
– Skup się na następnym kroku – szeptała do siebie. – Żadnych błędów. Rób, co do ciebie należy. Nie spieprz tego.
Z mroku co jakiś czas dochodziły głosy innych żołnierzy, którzy przerzucali się dobrotliwymi docinkami i przebłyskami wisielczego humoru. White dostrzegła jednak w blasku papierosa, tkwiącego w ustach jednego z Rangersów, oznakę zdenerwowania, które towarzyszyło im wszystkim. Weterani dobrze ukrywali zmęczenie i niepokój, ale nie mogli się ich całkowicie pozbyć.
White i Mason szły obok swoich „nauczycieli” z wojsk specjalnych, grupy zawierającej saperów rozsławionych za sprawą hollywoodzkiego hitu „Hurt Locker”. (Choć film wzbudzał w nich mieszane uczucia, wszyscy doceniali scenę, w której żołnierz, który właśnie wrócił z misji, stoi w sklepie, patrzy na rzęsiście oświetloną, barwną alejkę z płatkami śniadaniowymi i zastanawia się, po co komu tak wielki wybór). Tuż za nimi szedł ich tłumacz, Afgańczyk urodzony w Stanach, który zaczynał już czwarty rok służby w tym miejscu. Nikt nie kwestionował jego umiejętności lingwistycznych, ale sprzęt, którym się posługiwał, pochodził chyba jeszcze z czasów Eisenhowera. Wszyscy przypuszczali, że hełm tłumacza należał kiedyś do żołnierza walczącego w Wietnamie: był porysowany i powyginany, a noktowizor ledwie się go trzymał.
Wchodząc do zatłoczonego helikoptera, White i Mason nie chciały popełnić błędu typowego dla nowicjuszy i zająć niewłaściwego miejsca, trzymały się więc sierżanta, który już wcześniej wziął wszystkich nowo przybyłych żołnierzy pod swoje skrzydła. Kiedy usiadł, usadowiły się obok niego i podobnie jak on przypięły elastyczną linę zwisającą z metalowego kółka na ich uprzęży do haków umieszczonych pod wąskim metalowym siedziskiem. Teoretycznie liny miały nie dopuścić do tego, by przesuwały się bezwładnie po wnętrzu helikoptera – lub z niego wypadły – gdy ten wzbije się w powietrze. Gdy wszyscy żołnierze zajęli już swoje miejsca, rozległ się ryk silnika i helikopter oderwał się od ziemi. W zielonym blasku wypełniającym noktowizor porucznik White widziała jedynie pozycyjne światła śmigłowca.
No to lecimy, pomyślała. Na pozór zupełnie spokojna, w rzeczywistości czuła ekscytację i strach jednocześnie. Wszystko – proces selekcji, szkolenie, przydział – działo się zaskakująco szybko. I nagle to, co dotąd było jedynie teorią i marzeniem, zmieniło się w rzeczywistość. Co jeszcze bardziej zdumiewające – tak miała wyglądać większość nocy przez następne dziewięć miesięcy jej życia. Dość tych bajdurzeń. Skup się, przykazała sobie w myślach. Myśl o tym, co masz teraz robić. Jak wygląda procedura?
Przygotuj się do lądowania.
Wypnij się.
Wyjdź z helikoptera.
Biegnij co sił w nogach.
Przyklęknij.
Przekrzykując ryk silnika, sierżant podawał im czas pozostały do lądowania.
– Sześć minut! Trzy minuty! – Odwróciła się do Mason, pokazała jej podniesione kciuki i uśmiechnęła się z pewnością siebie, której wcale nie czuła. – Minuta!
Zaczynamy.
Helikopter wylądował, drzwi otworzyły się powoli niczym paszcza wielkiego drapieżnego gada, który właśnie sfrunął z nieba. White wypadła za innymi na zewnątrz, odbiegła na niewielką odległość od helikoptera i przykucnęła, kryjąc twarz przed chmurą kamieni, piasku i Bóg wie czego jeszcze, co odrywa się od ziemi przy starcie śmigłowca. Krztusząc się pyłem, wymamrotała pod nosem:
– Witaj w Afganistanie. – Po czym skoczyła na równe nogi i poprawiła noktowizor, bez którego całkowicie straciłaby orientację w świecie spowitym czernią. Wymieniwszy zaledwie kilka krótkich poleceń, Rangersi ustawili się gęsiego i ruszyli w stronę osady stanowiącej cel ich misji.

 
Wesprzyj nas