Miłość dwóch sióstr. Wojna, która je rozdziela. Dziecko, dla którego gotowe są zrobić wszystko. “Kiedy byłyśmy siostrami” to poruszająca, pełna emocji powieść o wielkiej rodzinnej historii.


Kiedy byłyśmy siostramiHamburg. Rok tysiąc dziewięćset szesnasty. Viviane i Elisabeth dorastają pod troskliwą opieką w mieszczańskiej rodzinie.

Niepokorna i kochająca wolność Viviane wymyka się często potajemnie do sąsiedniej stadniny, gdzie spotyka francuskiego jeźdźca Philippe’a, który występuje w Hamburgu gościnnie ze swoim cyrkiem. Młoda kobieta jest zauroczona nieznanym jej światem i wkrótce ucieka z Phillipe’em.

Elisabeth żyje całe lata w nieszczęśliwym bezdzietnym małżeństwie – aż pewnego dnia pod drzwiami swojego domu znajduje niemowlę. Przyjmuje dziewczynkę pod swój dach i wie, że nie cofnie się przed niczym, aby ją przy sobie zatrzymać.

Marie Jansen to pseudonim niemieckiej pisarki, która już wcześniej odniosła sukces, pisząc egzotyczne sagi. Powieścią „Kiedy byłyśmy siostrami” spełnia pragnienie opowiedzenia wielkiej rodzinnej historii. Autorka mieszka wraz z rodziną i końmi w północnych Niemczech.

Marie Jansen
Kiedy byłyśmy siostrami
Przekład: Barbara Tarnas
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 4 kwietnia 2017
 

Kiedy byłyśmy siostrami


Wszystkie postacie i wydarzenia w tej książce są zmyślone. Jakiekolwiek podobieństwo do żyjących lub prawdziwych osób jest czysto przypadkowe.

Prolog

Tréveneuc, luty 2013

Constanze oderwała wzrok od leżącej przed nią na biurku kartki papieru i przyglądała się swoim dłoniom. Jakie pomarszczone, zauważyła ze smutkiem i uniosła głowę. Musiała zmrużyć oczy, aby widzieć wyraźnie. Przez okno ze szprosami wyjrzała na ogród przy swoim małym château. Był wczesny ranek. Zimowe słońce na horyzoncie przypominało koło bez konturu, pomiędzy krzakami i zaroślami zwisały pasma gęstej mgły. Tam, gdzie mieszała się z pianą, tworzyła kształt podobny do raf, a w miejscu, gdzie Atlantyk rzucał się na surowe betonowe wybrzeże, przypominała tor przeszkód.
Constanze ostrożnie wyprostowała bolące plecy. Upływ czasu dawał jej się we znaki! Człowiek traktuje upływ czasu jako swego rodzaju usprawiedliwienie, które pozwala mu już tylko siedzieć i obserwować ostatnie chwile swojego życia jak drobne ziarnka piasku przesypujące się w klepsydrze, w oczekiwaniu, że ostatnie wreszcie spadnie, a życie dobiegnie końca. Ale to jeszcze nie był ten moment!
Napięła ramiona i ponownie skoncentrowała się na ołówku, który trzymała w dłoni, i kartce papieru leżącej przed nią na wysłużonym blacie biurka z ciemnego drewna. Constanze postanowiła, że dzisiaj wreszcie załatwi to, co od dawna leżało jej na sercu. Czas naglił, już i tak zbyt długo z tym zwlekała. Kiedy przelewała słowa na papier, przez jej dłonie wciąż przechodziło nerwowe mrowienie. Ciało przestawało nadążać za umysłem. Nie umiała tego powstrzymać, dlatego musiała teraz napisać ten list. Zanim w końcu będzie za późno.

Przez burzę i wiatr,
ponieważ jesteśmy siostrami

Rozdział 1

Simone podreptała w ciemności przez sypialnię. Cyfrowy budzik na nocnej szafce wskazywał dziesięć po szóstej. Po cichu włożyła przygotowane poprzedniego wieczoru ubranie, kilkoma szybkimi ruchami rąk zaplotła włosy w warkocz. Potem sięgnęła po torbę podróżną, przewiesiła przez ramię torebkę i wyszła do przedpokoju. Zatrzymała się w drodze do salonu. Światła miasta zalały pomieszczenie mroczną szarością. Na sofie zobaczyła przykrytego kocem Jensa. Naprawdę spał? Simone nadstawiła uszu. Nawet gdyby nie spał, wątpliwe, czyby się z nią pożegnał. W powietrzu wciąż unosiła się głośna wymiana zdań z wczorajszego wieczoru. Przez chwilę Simone coś ścisnęło w żołądku, potem się przemogła. W ciemnym korytarzu wyjęła z garderoby kurtkę, szalik i czapkę. Nie miała zwyczaju znikać po kryjomu, ale dzisiaj wydawało jej się to rozsądnym wyjściem. Wróci tu za dwa dni i, na co bardzo liczyła, będzie wtedy miała jasny umysł.
Po cichu wymknęła się z mieszkania na korytarz. Rozległo się kliknięcie i w tej samej chwili włączyło się automatyczne oświetlenie. Najciszej jak mogła zeszła skrzypiącymi schodami na parter starego budynku. Na ulicy odetchnęła głęboko, a z jej ust wydobywały się obłoczki pary. W nocy burzowy wschodni wiatr przyniósł nad Berlin grad z deszczem. Kapryśny kwiecień serwował wszystkie możliwe atrakcje pogodowe. Simone naciągnęła czapkę na uszy, zakryła szalikiem usta i ruszyła do stacji metra.
Na Dworcu Głównym w Berlinie panował duży ruch. Kiedy stanęła na prowadzących na perony ruchomych schodach, w szklanej fasadzie budynku odbijały się promienie wschodzącego słońca. W drodze do podziemi dworca rzuciła okiem na tablicę informacyjną, aby upewnić się, że jej pociąg do Hamburga odjedzie o czasie. W poczekalni postawiła torbę pomiędzy nogami i schowała zimne palce do kieszeni kurtki. Doskwierał jej chłód. Nie tylko ten fizyczny, spowodowany niską temperaturą. Dręczyła ją wczorajsza kłótnia z Jensem.
– Musisz już wyjeżdżać? – naskoczył na nią. – Przecież jutro wieczorem chcieliśmy pójść do La Viente.
– Już w ubiegłym tygodniu powiedziałam ci, że w ten weekend muszę pojechać do Hamburga. Po prostu muszę! Bo zarabiam tam pieniądze, które ty wydajesz w La Viente. – Niezamierzenie jej odpowiedź zabrzmiała opryskliwie. Zirytowało ją, że widocznie znów źle ją zrozumiał. W ostatnich miesiącach irytowało ją wiele nieistotnych rzeczy, które Jens robił albo których nie robił.
– Dobrze wiesz, że zadaję sobie bardzo dużo trudu, aby zarobić pieniądze na galerii. – Jego głos był cichy i pełen wyrzutu. Gdy wyrzucał z siebie te słowa, nie patrzył jej w oczy. Trafiła w czuły punkt.
Simone nie lubiła się kłócić i w żadnym razie nie chciała go zranić, ale czasem po prostu gotowało się w niej w środku nie mniej intensywnie niż w garnku pełnym mleka postawionym na kuchence. W porywie gniewu zrobiła Jensowi wykład o wspólnych wydatkach, na które trzeba zarobić. Słuchał jej w milczeniu.
– Skończyłaś? – zapytał, gdy zrobiła sobie przerwę, by złapać oddech. Przypominał teraz krnąbrnego nastolatka, który miał dość jej zrzędzenia.
To przelało czarę goryczy. Simone z wściekłością odwróciła się na pięcie, a po chwili energicznie zamknęła za sobą drzwi sypialni.
Czyżby ich związek sprowadzał się już tylko do pragmatycznych kwestii życiowych? Kto za co płaci? Kto na co zarabia? Kto za co odpowiada? Kiedy utracili tę beztroską niefrasobliwość z pierwszych lat ich znajomości?
Simone poznała Jensa osiem lat wcześniej w kinie pod gołym niebem nad jeziorem Weiβensee. Długi ponury sierpniowy wieczór urozmaicony chłodnym białym winem. On – młody, będący na fali właściciel galerii sztuki z błękitnostalowymi oczami i krótką niesforną czupryną; ona – raczej nieśmiała w stosunku do mężczyzn pośredniczka aukcyjna. Simone nie myślała, że po tym wieczorze jeszcze go kiedyś zobaczy. Ale już dzień później stał przed jej drzwiami. Krok po kroku zbliżali się do siebie, aż wreszcie zostali parą. Wciągnął ją w wir barwnego berlińskiego świata kultury, wystaw i wernisaży. Simone, która do tej pory nie zajmowała się sztuką współczesną, ale tą z dawniejszych czasów, doświadczyła całkowicie nowych wrażeń. W tamtym czasie oboje nie mieli jeszcze trzydziestu lat. Noce stały się dniami, a czas mijał równie szybko jak podczas krótkiego lotu samolotem. Tak bardzo się wtedy kochali. A teraz? Dlaczego wszystko stało się takie trudne? Miała już trzydzieści sześć lat. Powoli zaczęła tęsknić za czymś innym niż przyjęcia i beztroskie życie. Coraz częściej w jej głowie pojawiała się myśl o domowych pieleszach, bezpiecznym gnieździe i być może nawet o rodzinie, choć wcześniej zupełnie nie przywiązywała do tego wagi. A teraz przede wszystkim pragnęła stałego związku. Ilekroć jednak rozmowy schodziły na temat małżeństwa, Jens zawsze mówił kategoryczne „nie”. Kolejny cierń, który ją boleśnie kłuł.
Simone wygrzebała z kieszeni kurtki chusteczkę i wydmuchała nos. Czuła, jak drży jej dolna warga. Żeby tylko nie zacząć płakać. Wspomnienia paliły jak rozgrzane żelazo, a przyszłość była niepewna. Ten stan ją dręczył.
Pomyślała o Karen, swojej najlepszej przyjaciółce. Znały się z dawnych czasów, kiedy wspólnie wynajmowały mieszkanie. Ale obecnie Karen mieszkała w Monachium i jeśli miały szczęście, widywały się raz, dwa razy w roku. Nawet telefonowanie nie było proste. Karen wyszła za mąż za cieszącego się uznaniem konsultanta do spraw zarządzania i perfekcyjnie spełniała się w roli żony i matki w swojej małej szczęśliwej rodzinie: miała dom z ogrodem i troje dzieci z różowymi policzkami i jasnowłosymi główkami. Życie Karen było tak bardzo… inne niż jej. Simone rozejrzała się dyskretnie po peronie i cicho pociągnęła nosem. Czy pewnego dnia Jens będzie gotowy na takie życie? Przy czym na ten dzień ona nie mogła czekać połowę wieczności.
Karen bezustannie zapewniała Simone, jak wspaniale mieć rodzinę.
– Dzieci wprowadzają tyle radości – powtarzała z przekonaniem.
– Tak, pełne pieluchy, kłopoty w szkole, a potem nieodpowiedni partner – kontrowała Simone.
Karen za każdym razem lekko się uśmiechała, kiedy przyjaciółka reagowała tak negatywnie.
– Tak, a co ty masz? Co? Kto zatroszczy się o ciebie na starość? Lepiej się pośpiesz, twój zegar biologiczny już od dawna tyka!
Tak, tyka – teraz nawet głośniej, niżby Simone chciała przyznać Karen.
Terkoczący głos z megafonu, który zapowiedział ICE do Hamburga, wyrwał Simone z zadumy.

Gdy wsiadła do pociągu, uderzyło ją ciepłe, gęste powietrze. Simone znalazła swoje miejsce, zdjęła czapkę z głowy i szalik, wepchnęła je do torby podróżnej, którą postawiła obok swoich nóg. Torebkę trzymała na kolanach. Wkrótce wszyscy pasażerowie też zajęli swoje miejsca i dochodzący z peronu metaliczny komunikat zapowiedział odjazd pociągu, który chwilę później leniwie ruszył z dworca. W bezprzedziałowym wagonie, po chaosie wywołanym przez wsiadających pasażerów, wreszcie zapanował spokój. Simone słyszała tylko szelest gazet, prowadzone szeptem rozmowy telefoniczne i szybkie stukanie palców na klawiaturach laptopów i notebooków. Za niecałe półtorej godziny będą w Hamburgu.
Przyjrzała się swojemu niewyraźnemu odbiciu w szybie i odgarnęła za prawe ucho niesforny kosmyk brązowych włosów. Splatała je w warkocz w ogromnym pośpiechu, nic dziwnego, że wyglądały jak potargane. Jej twarz w szybie sprawiała wrażenie bladej, a ciemne kręgi pod oczami prawdopodobnie nie były tylko niekorzystnym odbiciem w tym specyficznym lustrze, lecz smutną rzeczywistością. Kiedy już dotrze do hotelu w Hamburgu, musi wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Aukcja, na którą ma pójść jeszcze tego dnia, zaczynała się dopiero wczesnym popołudniem, więc będzie miała na to dość czasu. Cicho wzdychając, oparła głowę o zimną szybę i zamknęła oczy. Monotonny odgłos jadącego pociągu, który łagodnie sunął po szynach, trochę ją uspokoił. Wkrótce jednak znów zalała ją fala wspomnień ze szczęśliwszych czasów.
Jens i Simone szybko zamieszkali razem. Dokładniej mówiąc: on wprowadził się do niej. Wyprowadziła się z dawnego wynajmowanego mieszkania, on opuścił pokój znajdujący się na tyłach jego galerii. Nowe przestronne mieszkanie na obrzeżu dzielnicy Prenzlauer Berg Simone wynajęła na swoje nazwisko, upojona świeżą miłością i trochę zwariowaną aurą, która ją otaczała. To był pierwszy błąd, jak musiała przyznać z perspektywy czasu. Powinna była poczekać, dać ich związkowi jeszcze chwilę. Ale czy człowiek potrafi myśleć racjonalnie, kiedy jest po uszy zakochany? Początkowo Jens jeszcze dokładał się do czynszu, ale z upływem lat zdarzało się to coraz rzadziej.
– Galeria nie zawsze przynosi zyski – usprawiedliwiał się na początku. Po jakimś czasie usprawiedliwienia stały się obietnicami: – Ale kiedy zrobię nową wystawę…
Wierzyła w jego słowa, a wtedy wiodło im się dobrze. Zarobki Simone wystarczały dla nich obojga, jeszcze trochę im nawet zostawało. Mogli pozwolić sobie na luksusowe urlopy, ich codzienność też obfitowała w atrakcje. Byli mile widzianymi gośćmi na wielu przyjęciach urządzanych przez ludzi kultury w Prenzlau. Jens bywał na nich regularnie i zawsze zabierał ją ze sobą. Simone podobał się ich nowy styl życia. Przyjemności pochłaniały jednak sporo czasu, a ona miała też pracę, którą musiała wykonywać. Mozolnie zapracowała na dobrą reputację i nie zamierzała zaprzepaścić tego, co już osiągnęła. Cieszyła się świetną opinią u swoich w większości bogatych i prominentnych klientów, którzy często zlecali jej udział w aukcjach, bo sami chcieli pozostać anonimowi. Jej zadaniem było nabywanie dla nich na licytacjach pożądanych przedmiotów. Prowizje, jakie za to otrzymywała, umożliwiały dostatnie życie jej i Jensowi.
Ale potem czasy się zmieniły. W ciągu ostatnich trzech lat odnotowała znaczny spadek zleceń. Wielu jej klientów nie miało już tak dużo pieniędzy, podczas gdy ceny antyków i dzieł sztuki na aukcjach niewyobrażalnie wzrosły. Gdyby nie paru stałych klientów, którzy regularnie dawali jej zlecenia i wysyłali na aukcje, sytuacja stałaby się krytyczna. I tak żyła już teraz z miesiąca na miesiąc. Galeria Jensa nadal nie przynosiła większych dochodów, chociaż Jens organizował niezliczone nowe wystawy. Wydawało się, że Berlin jednak nie chce dać światu swojego Picassa. Tak więc utrzymanie ich obojga spoczywało wyłącznie na barkach Simone, co było stałym punktem spornym. Czynsz, rachunki, urząd skarbowy: Jens wciąż bez cienia skrępowania kładł na jej biurku swoje zobowiązania płatnicze. Kiedy próbowała wyznaczyć jakąś granicę, zapewniał ją, że już niebawem galeria zacznie przynosić zyski, a wtedy wszystko się zmieni. W gruncie rzeczy Simone było go nawet trochę żal. Wiedziała, jak bardzo zależało mu na pracy, jak bardzo się stara i jak wielką nadzieję pokłada w każdym nowym artyście. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była w stanie zarabiać za nich dwoje. Dlatego każde, nawet najskromniejsze zlecenie, było dla niej wręcz błogosławieństwem.
Toteż gdy poprzedniego wieczoru Jens miał do niej pretensje o to, że musiała w weekend iść do pracy, czara goryczy się przepełniła. Zawsze zazdrościł jej sukcesów. Być może powinno jej to schlebiać. Ale tym razem nie mogła znieść kolejnej kłótni. Jej praca miała to do siebie, że musiała podróżować.
Hamburg, Kolonia, Stuttgart, Monachium.
– Myślisz, że ucieknę z jakimś starym milionerem? – Na początku, gdy Jens zaczął się skarżyć na jej częstą nieobecność, Simone jeszcze próbowała obracać wszystko w żart. Czule głaskała go po głowie, bo uważała, że jego troska jest urocza. Ale z czasem zaczęło ją denerwować, że nie potrafił się pogodzić z czymś tak oczywistym. Przecież ona też wolałaby spędzić sobotni wieczór w La Viente przy wykwintnym jedzeniu, winie i w towarzystwie przyjaciół. Rachunek za te przyjemności sam się jednak nie zapłaci.

 
Wesprzyj nas