“Osiemnaście stopni poniżej zera” to mroczny kryminał opowiadający o pościgu za bezwzględnym mordercą. To także trzecia część w serii książek o Fabianie Risku, bohaterze bestsellerowych “Ofiary bez twarzy” i “Dziewiątego grobu”.


Osiemnaście stopni poniżej zeraPo szalonym pościgu przez centrum Helsingborga jedno z aut wpada do basenu portowego. Wkrótce okazuje się, że kierowca, znany przedsiębiorca w branży IT, był martwy od wielu tygodni, a jego zwłoki zostały zamrożone.

Jest początek maja i od kilku miesięcy w wydziale kryminalnym policji panuje niespotykany spokój. Fabian Risk, podobnie jak jego koledzy, zaczyna się nudzić, choć żaden z nich nie odważyłby się powiedzieć tego na głos. Kiedy więc na biurku ląduje zagadka zamrożonego milionera, wszyscy myślą to samo: nareszcie.

Śledztwo rusza z kopyta. I od razu się gmatwa. Sprawy przybierają tak nieoczekiwany obrót, że Fabian przestaje wierzyć we własny osąd. Ma zarazem świadomość, że jeśli szybko nie znajdzie rozwiązania, w zamrażarce wyląduje kolejna ofiara.

***

Wydaje się, że w kryminale wymyślono już wszystko, ale to nieprawda: Stefan Ahnhem ma rzadki dar opowiadania oryginalnych i brawurowych historii, nie gubiąc przy tym znaków rozpoznawczych skandynawskiego kryminału.
Mariusz Czubaj

Stefan Ahnhem od ponad dwudziestu lat pracuje jako scenarzysta telewizyjny i filmowy. Jest autorem scenariuszy do najpopularniejszych szwedzkich seriali kryminalnych, m.in. tych o Kurcie Wallanderze. Zadebiutował “Ofiarą bez twarzy”, która spotkała się z fantastycznym przyjęciem, a jej prawa sprzedano do dwunastu krajów. “Dziewiątym grobem” tyko umocnił swoją pozycję jednego z najciekawszych pisarzy skandynawskich. W przygotowaniu czwarta część zmagań Fabiana Riska z przestępczością.
W dzieciństwie nigdy nie marzyłem o zostaniu pisarzem. Układanie liter w odpowiedniej kolejności, aby tworzyły słowa, nie przychodziło mi łatwo. W szkole, podczas gdy reszta klasy uczyła się szwedzkiego, pewna pani o dziwnym zapachu wyciągała mnie z sali i bawiła się ze mną kolorowymi drewnianymi klockami w kształcie liter.
A jednak – od kiedy sięgam pamięcią – byłem zapalonym gawędziarzem.

Stefan Ahnhem
Osiemnaście stopni poniżej zera
Przekład: Ewa Wojciechowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 11 kwietnia 2017
 
 

Osiemnaście stopni poniżej zera

Prolog

28 października 2010

Taksówka zatrzymała się przed budynkiem chwilę po północy. Dwa banknoty pięćsetkoronowe zmieniły właściciela i mężczyzna wysiadł z samochodu, nie czekając na resztę. Przenikliwy lodowaty wiatr napierał od strony pogrążonej w gęstym mroku cieśniny Kattegat. Wiało tak mocno, że mężczyzna czuł na twarzy kropelki słonych fal rozbijających się o oddalony o czterdzieści metrów, niewidoczny w mroku pirs.
W dodatku warstewka lodu pod podeszwami jego butów świadczyła, że temperatura spadła poniżej zera. Dlatego obszedł taksówkę, otworzył tylne drzwi po drugiej stronie i pomógł wysiąść swojej towarzyszce. Nie chciał, żeby się wywróciła na niebotycznie wysokich obcasach. „Jeszcze tylko trzydzieści metrów” – pomyślał, zamykając za nią drzwi. Zaledwie chwila, podczas której musiał udawać miłego i zapewniać dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, ale nie przesadnie, żeby nie zdradzić zniecierpliwienia. Miała być do końca przekonana, że pójście z nim do jego domu było wyłącznie jej decyzją. Zadrżała z zimna, prawą dłonią ścisnęła pod szyją krótki kożuszek i pozwoliwszy się wziąć za lewą rękę, dała się poprowadzić do domu. Uznał to za dobry znak, zwłaszcza po tak trudnej dla siebie kolacji. Musiał użyć wszystkich swoich sztuczek, żeby nie zdołała go przejrzeć, dostrzec szczeliny w jego nieszczerym uśmiechu, i nie odeszła od stołu.
Spotkali się w Grand Hôtel Mölle, zgodnie z planem. Czekała na skórzanej kanapie w hotelowym lobby. Trzymała w dłoni kieliszek, a długie nogi skrzyżowała w atrakcyjnej pozie. Uderzyła go myśl, że wygląda wręcz identycznie jak na fotografii, którą wcześniej widział. Miała takie same ciemne, króciutkie jak u chłopca włosy, usta umalowane ciemnoczerwoną szminką i wystające kości policzkowe. Nawet jej cera, którą wcześniej brał za wyretuszowaną w programie komputerowym, wyglądała, jakby nigdy nie wystawiono jej na działanie niszczycielskich promieni słońca.
W życiu nie doświadczył czegoś podobnego. Dotychczas rzeczywistość zawsze przynosiła rozczarowanie i mógł jedynie się zastanawiać, jak duże spotka go tym razem. Zwykle oznaczało pryszczatą cerę, niewyregulowane brwi i wałeczki tłuszczu wokół pasa, nie zawsze dające się ukryć pod luźnym ubraniem. Czasem różnica między zdjęciem a rzeczywistością była tak ogromna, że odwracał się na pięcie i uciekał zaraz po przywitaniu. Jednak tego wieczoru to on musiał walczyć o uznanie. Idąc teraz po wyłożonej kamieniami ścieżce oświetlonej włączającymi się automatycznie lampami, pomyślał, że jeśli może zaoferować jej coś wyjątkowego, z pewnością jest to dobra zabawa. Tak dobra, że zdoła utrzymać przy sobie tę kobietę co najmniej przez tydzień. Jednak najpierw musiał zyskać pewność, bo bez niej nie mógł zrobić nic. Dlatego zatrzymał się w miejscu, gdzie światło było najsilniejsze i kamera monitoringu widziała najwięcej, po czym odwrócił się i spojrzał na swoją towarzyszkę.
Zajrzała mu w oczy, a on przycisnął usta do jej ust. Nie musiała odwzajemnić pocałunku. Wystarczyło, że się nie opierała. Nie odepchnęła go ani nie wymierzyła mu policzka, więc zyskał dowód, że przyszła tu z własnej woli i wszystkie późniejsze oskarżenia zostaną uznane za próbę wyłudzenia od niego pieniędzy. Jeszcze chwila i będzie mógł zrobić z nią, co mu się żywnie podoba. W przedpokoju odebrał od niej kożuszek i gestem dłoni zaprosił ją do środka. Podobnie jak większość kobiet, które tu przyprowadzał, również ona nie potrafiła ukryć zachwytu nad domem. Czekający na nich ogień w kominku i dizajnerskie meble na specjalne zamówienie. W porównaniu z tym, co dekorowało ściany, każda wystawa w Centrum Kultury Dunker w sercu Helsingborga wyglądała jak zbiór malowanek z przedszkola.
Zaproponował zejście na drinka do baru w salonie na dole, zapewniając przy tym, że nikt nie robi tak dobrego mojito jak on. Rozpromieniła się i poszła za nim do sutereny. Nie mógł się nadziwić, jak łatwo sprawy układają się po jego myśli w porównaniu z trudnym początkiem. Przepuścił ją przodem i podążył za nią wyłożonym białymi kafelkami korytarzem. Minęli drzwi do spa, kazał jej iść dalej, minąć wbudowany w ścianę po lewej stronie regał z książkami, aż do miejsca, w którym korytarz skręcał w prawo.
Wykonała jego polecenie, ale kiedy znaleźli się w pokoju bez okien, odwróciła się ze zdziwioną miną, taką samą, jaką widział u każdej kobiety, która trafi ła tu przed nią. Wszystkie pytały, gdzie jest obiecany bar. Zamiast baru w pomieszczeniu stało szerokie łóżko z czterema metalowymi obręczami przymocowanymi w rogach na skórzanych paskach. Do obręczy przytwierdzono końcówki stalowych lin biegnących po podłodze i po ścianach, a dalej naciągniętych na bębny przekładni zębatych. Instalację pomalowano na biało, żeby uczynić ją jak najmniej widoczną na tle ścian w tym samym kolorze.
Cios, który jej wymierzył, okazał się nieco silniejszy, niż zaplanował. Nie chciał uszkodzić jej ślicznej twarzy. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Zachwiała się i upadła tyłem na łóżko. Mocując obręcz wokół jej nadgarstka, kątem oka dostrzegł, że z nosa pociekła jej krew. Kobieta była zbyt otumaniona, by stawiać opór, dlatego po krótkiej chwili przywiązał jej ręce i nogi. Teraz mógł bez wysiłku ustawić ją w odpowiedniej pozycji. Spodziewał się, że podobnie jak inne będzie tracić energię na próby wyswobodzenia się z więzów, ale ona leżała bezwładnie z rozłożonymi rękami i nogami i patrzyła na niego w milczeniu. Jakby prosiła go bez słów, by obszedł się z nią szczególnie brutalnie. Dlaczego miałby ją rozczarować?
Podszedł do ściany i otworzył szafę z zabawkami gromadzonymi od paru lat, wyjął nożyce do ubrań i nowo zakupioną silikonową piłeczkę do kneblowania. Wepchnął ją dziewczynie do ust i zamocował paski wokół jej głowy. Wciąż nie stawiała oporu. Przemknęło mu przez myśl, że to zbyt piękne, by było prawdziwe. Z drugiej strony postrzegał opór swoich ofiar jako istotny dodatek do tego, by zabawa stała się całością.
Rozciął jej ubranie, stanął nad nią okrakiem na łóżku i spojrzał w dół na jej nagie ciało. Było szczupłe i wysportowane, trochę za chude jak na jego gust. Wąskie biodra i krótka fryzura zbyt przypominały młodego chłopca. Mięśnie brzucha i klatka piersiowa unosiły się w rytm oddechu. „Uzależniona od treningu fizycznego” – stwierdził w myślach. Miałaby piersi większe o co najmniej dwa rozmiary, gdyby nie zrujnowała ich nadmiernymi ćwiczeniami. Za to podobały mu się jej ramiona. Tricepsy i bicepsy miały linię niemal idealną. No i cipka. Lubił wydepilowane dziewczyny, a u tej nie było nawet śladu włoska. Jeszcze raz omiótł spojrzeniem jej ciało, aż napotkał jej wzrok.
Nagle poczuł zmieszanie. Kobieta znajdowała się pod jego całkowitą kontrolą i nie miała pojęcia, co ją czeka, a mimo to w jej oczach dostrzegł wyłącznie spokój. Widocznie dawał jej to, czego chciała. Nie mogło być inaczej. Splunął jej w twarz. Plwocina trafiła ją w policzek i wolno spłynęła na szyję. Wciąż żadnej reakcji. Usiadł na niej okrakiem, chwycił kciukiem i palcem wskazującym prawy sutek i ścisnął go tak mocno, że pobielał mu paznokieć u kciuka. Nareszcie. Z jej oczu dał się wyczytać ból i nawet trochę strachu.
Upewniwszy się z zadowoleniem, że zdoła ją złamać, wyszedł z pokoju i udał się do łazienki w części spa, gdzie zrzucił ubranie, załatwił potrzebę i wszedł pod prysznic. Najpierw namydlił całe ciało, a potem odkręcił wodę tak gorącą, że aż parzyła mu skórę. Wytarł się i umył zęby. Włożył gąbkę do przygotowanej miski, napełnił ją wodą i dodał żelu pod prysznic. Zabrał wszystko i ruszył z powrotem do pokoju bez okien. Kiedy dotarł na miejsce, odstawił miskę i posługując się pilotem, bezszelestnie zasunął za sobą drzwi. Kobieta patrzyła w milczeniu, jak sięga do miski, wchodzi z kapiącą gąbką na łóżko i zaczyna ceremonię obmywania. Bardzo go to podniecało, ale dodatkowo pomógł sobie lewą ręką, aż poczuł silne pulsowanie w żyłach.
Kiedy skończył mycie, rzucił gąbkę na podłogę i nachylił się, żeby posmakować swojej nowej ofiary. Jednak cios trafił go, zanim zdążył wysunąć język. Ból i przeszywający dźwięk, jaki rozbrzmiał mu w prawym uchu, sprawiły, że jego głowa odchyliła się daleko w bok. W ułamku sekundy zdążył nawet pomyśleć, że zaraz odpadnie i potoczy się po podłodze.
Nic z tego nie rozumiał. Jak to się stało? Kto go uderzył? Nie, to było niemożliwe, przecież przypiął ją mocno. Przytknął dłoń do bolącego ucha, pomacał skórę i włosy tuż przy nim. Nie wyczuwał krwi, ale miał wrażenie, jakby rosła mu w głowie jakaś kula. Dopiero teraz dostrzegł, że jedna ze stalowych lin zwisa luźno nad łóżkiem. Została przecięta. „Ale jak, do diabła…” Nie miała prawa mieć w dłoni obcęgów, a jednak widział je na własne oczy. „Jakim cudem je zdobyła?” – zdążył pomyśleć, zanim się zorientował, że kobieta trzyma w drugiej ręce gumowy młotek. „To moje zabawki?” – zdziwił się. Przebiegł w myślach zawartość szafy, ale zdążył dotrzeć tylko do kolekcji pejczy, kiedy ponownie oberwał w głowę młotkiem. Tym razem tak mocno, że nawet nie poczuł bólu, bo nieprzytomny od razu zwalił się na swoją niedoszłą ofiarę.

I

9–15 maja 2012
Paradoks statku Tezeusza

Jak głosi jeden z mitów greckich, ateński heros Tezeusz ocalił siedem dziewcząt i siedmiu młodzieńców wyznaczonych na ofiarę dla Minotaura, potwora o ludzkim ciele i głowie byka, uwięzionego w labiryncie na Krecie. Tezeusz zabił Minotaura. Na pamiątkę jego bohaterskiego czynu zachowano statek, którym powrócił do Aten – jako symbol nieograniczonych możliwości człowieka. Jednak z upływem lat statek, narażony na działanie wiatru i deszczu, niszczał coraz bardziej. Zadecydowano więc, że zużyte elementy zostaną zastąpione nowymi. Wymieniono zbutwiałe deski i żagle, aż po kolejnych latach i naprawach okręt w całości składał się z nowych części.
Wówczas znalazł się ktoś, kto zadał pytanie: czy to aby na pewno wciąż ten sam statek, którym niegdyś pływał Tezeusz?

1

Szefowa wydziału kryminalnego helsingborskiej policji Astrid Tuvesson pożałowała swojej decyzji zaraz po tym, jak wyszła z domu i zamknęła drzwi na klucz. Wewnątrz zasłony trzymały w szachu wiosenne słońce, lecz na dworze światło okazało się o wiele jaskrawsze, niż się spodziewała. Obawiała się, że jeśli natychmiast nie znajdzie w torebce okularów przeciwsłonecznych, ból głowy rozsadzi jej czaszkę. Oczyma wyobraźni widziała już, jak Ingvar Molander i jego ekipa otaczają teren taśmą policyjną i skrupulatnie zabezpieczają rozrzucone po okolicy kawałeczki głowy. „Są! Nareszcie…” – pomyślała z ulgą. „Pewnie pęknięte i upaćkane brudnymi palcami, ale chrzanić to”. „No nie, cholera jasna…” – zaklęła w myślach. Czasem miała naprawdę dość samej siebie. Akurat teraz nagle zachciało jej się siku. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby pomyślała o tym przed wyjściem, zanim wrzuciła klucze do torebki, a teraz nie znajdzie ich przez godzinę. „Ta pieprzona torba jest skuteczniejsza niż Joe Labero*” – zezłościła się. Wiedziała, że nie ma sensu ich szukać. Zniknęły, prawdopodobnie na zawsze. Nie namyślając się, zsunęła spodnie i majtki i przykucnęła w rabatce.

* Joe Labero (Lars Bengt Roland Johansson, ur. 1963) – znany szwedzki iluzjonista. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.

W końcu była w swoim ogrodzie i mogła w nim robić, na co miała ochotę. A jeśli komuś to się nie podoba, niech wezwie policję. Zaśmiała się na myśl o radiowozie podjeżdżającym pod jej drzwi w takiej chwili, a śmiech spowodował, że strumień wydobywający się spomiędzy jej nóg tryskał rytmicznie, jak w zaawansowanej technologicznie fontannie.
Nie pojmowała do końca, dlaczego wsiada do samochodu i przekręca kluczyk zamiast zostać w domu, jak wcześniej zaplanowała. W końcu wzięła tylko trzy dni chorobowego, od poniedziałku, w odróżnieniu od paru ludzi w jej zespole, którzy w podobnych sytuacjach woleli się oszczędzać. W pewnym sensie była to wina tego idioty Gunnara. Gdyby nie on, siedziałaby teraz spokojnie w pracy razem z innymi, a nie leżała w domu i…
Huk zgniatanej karoserii sprawił, że zahamowała z szarpnięciem. „Co, do jasnej cholery?” Spojrzała we wsteczne lusterko i stwierdziła ze złością, że to pieprzona skrzynka na listy. Ten idiota uparł się, żeby ją wzmocnić i osadzić na betonowym fundamencie tak wielkim, że cholerstwo bez problemu przetrwałoby trzecią wojnę światową. Skrzynka stała dalej jak gdyby nigdy nic. Astrid wolała nawet nie myśleć, jak wygląda tył jej samochodu. Podjechała kilka razy w przód i w tył, nim zdołała skręcić w Singögatan. Znalazłszy się na drodze, wcisnęła gaz, żeby być już jak najdalej, kiedy któryś z sąsiadów wyjdzie się pogapić. „No właśnie” – stwierdziła ze złością, upewniając się w myślach, że wszystko, co jej się w życiu nie układało, było winą idioty Gunnara.
Odbiła w lewo na prowadzący na północ wjazd na drogę E20, wcisnęła zapalniczkę samochodową i wyjęła ostatniego papierosa z paczki wetkniętej do kieszeni na drzwiach. Chwilę później żar rozprzestrzeniał się już w pierwszych warstwach tytoniu, a Astrid, włączywszy się do ruchu na autostradzie, jednocześnie nacisnęła na gaz i zaciągnęła się dymem aż do dna płuc.
Jeszcze parę lat temu to ona chciała od niego odejść. To ona trzymała stery i miała go tak serdecznie dość, że na sam jego widok wpadała w podły nastrój. Ale on uczepił się jej jak rzep i nie pozwolił się porzucić, aż w końcu uśpiona w niej głęboko miłość do niego przerodziła się w czystą odrazę. Astrid miała wrażenie, że ta chora sytuacja zmieniła ją w nienawistnego potwora, i kiedy wreszcie Gunnar zrobił jedyną słuszną rzecz, czyli zdecydował się odejść, nic nie potoczyło się tak, jak by sobie tego życzyła. Absolutnie nic.
W pierwszej chwili nie zrozumiała, co się dzieje, kiedy coś huknęło. Boczne lusterko po jej stronie zawisło na cieniutkich kabelkach i zaczęło tłuc się o drzwi jak szalony dzięcioł. Potem dostrzegła czerwone bmw, które jechało teraz tuż przed nią. Nacisnęła klakson, lecz auto tylko przyspieszyło i zaczęło się oddalać. „Nie myśl sobie, gnojku, że ci to ujdzie na sucho”. Astrid nacisnęła gaz i po chwili znów siedziała mu na ogonie. Niczego nie znosiła równie mocno jak nowobogackich niskich facetów w drogich samochodach, a w tym przypadku była przekonana, że ma do czynienia z mężczyzną, w dodatku malutkim pod każdym względem. Wyprzedziła go, wróciła na prawy pas, włączyła światła awaryjne i zwolniła, unosząc pod lusterko wsteczne legitymację policyjną.
Nie sądziła, by kierowca bmw zdołał dostrzec dokument, ale nie obchodziło jej to. Ważne, że zaraz mieli się zatrzymać, a wtedy ona wyjaśni mu to i owo. Lecz zamiast jechać za nią bmw zmieniło pas i jakby nigdy nic pojechało lewą stroną dalej. „Ty sukinsynu!” – wykrzyknęła w myślach Astrid. „To oznacza wojnę!” Opuściła szybę, chwyciła dyndające lusterko i oderwała je jednym szarpnięciem. Jednocześnie wcisnęła pedał gazu aż do brudnej gumowej wycieraczki i podjęła pościg za czerwonym samochodem.
Po minucie osiągnęła prędkość znacznie przekraczającą wszystkie możliwe ograniczenia. Jej toyota corolla trzęsła się i podskakiwała, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie chce w tym uczestniczyć, ale Astrid miała nad nią pełną kontrolę i zaraz po tym, jak minęła zjazd z autostrady Helsingborg Södra, dogoniła bmw i błysnęła mu w lusterka długimi światłami. Jednak bmw nie miało najmniejszej ochoty się zatrzymywać. Przeciwnie, znowu przyspieszyło. Najwyraźniej kierowca nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Włożyła prawą dłoń do torebki leżącej na fotelu pasażera. Gdzieś tam tkwiła jej komórka, Astrid była tego pewna. „No proszę, tutaj się schowały” – pomyślała, wymacawszy klucze od domu. Jak zwykle znajdywały się w chwili, kiedy ich nie potrzebowała.
Wygrzebawszy telefon, rzuciła kątem oka na wyświetlacz, żeby znaleźć ikonkę kamery. „Gdzież ona, u diabła, jest? Cholerny sramsung…” Nie znosiła tego aparatu i wściekała się na wspomnienie wymuskanego sprzedawcy, który paplał w kółko jak papuga, wmawiając jej, że Android jest o niebo lepszy od iOS-a. Astrid w końcu dała się przekonać, żeby gość wreszcie się zamknął. „O, kamera już się włączyła” – stwierdziła z zaskoczeniem. Nie miała pojęcia, jak udało jej się tego dokonać.

 
Wesprzyj nas