Trzy kraje bałtyckie: Litwa, Łotwa, Estonia, a także obwód kaliningradzki, czyli część dawnych Prus Wschodnich. Nieduża powierzchnia, niewielka liczba ludności, za to jakże zróżnicowanej narodowościowo! “Bałtyckie dusze” to piętnaście opowieści o pochodzących stamtąd niezwykłych rodzinach i niezwykłych ludziach.


Bałtyckie duszeTo obszar zawsze pilnie obserwowany przez Wielkiego Brata – imperium rosyjskie – mimo to, a może właśnie dlatego, wciąż walczący o zachowanie własnej tożsamości i niepodległość. W dziejach tym ziem jak w soczewce skupiają się wszystkie tragedie europejskiej historii, do tego w zwielokrotnionej postaci.

“Bałtyckie dusze” to piętnaście opowieści o pochodzących stamtąd niezwykłych rodzinach i niezwykłych ludziach. Niektórzy z nich zyskali światową sławę, inni stali się jedynie lokalnymi bohaterami (czy też antybohaterami, jak estoński szpieg w służbie Moskwy).

Wszyscy, kierowani instynktem przeżycia, z trudem starali się uniknąć ciosów wymierzanych przez Historię. Są w tej grupie: wybitny reżyser Siergiej Eisenstein, który był synem wziętego ryskiego architekta, genialny łotewski skrzypek Gidon Kremer, Roman Kacew, znany wielbicielom literatury francuskiej jako Romain Gary alias Émile Ajar, rzeźbiarz Jacques (Jacob) Lipchitz, malarz Mark Rothko, estoński kompozytor Arvo Pärt czy też pochodząca z Królewca Hannah Arendt, jedna z najbardziej wpływowych myślicielek XX wieku.

W epizodach pojawiają się między innymi: Michaił Barysznikow, Vytautas Landsbergis, Guillaume Apollinaire i Margaret Yourcenar.

Czytelnik odnajdzie w ich historiach dumę, odwagę, wierność, fascynującą miłość i niezrównaną sztukę, lecz także strach i zdradę.

Duma jest czymś innym niż nacjonalizm, szowinizm czy wyniosłość; jest wiarą we wszystko to, co czyni człowieka niezwykłym, znamiennym i niepowtarzalnym. Duma to ufność we własny język, kulturę, możliwości i oryginalność. Duma jest jedyną właściwą odpowiedzią na przemoc i ucisk.

Jan Brokken (ur. 10 czerwca 1949 w Lejdzie), holenderski pisarz dziennikarz i podróżnik, studiował dziennikarstwo w Utrechcie i nauki polityczne w Bordeaux. Jego pierwsza powieść, opublikowana w 1984 roku “De provincie” (Prowincja), została sfilmowana siedem lat później. Duże uznanie zyskała książka “In het huis van de dichter” (W domu poety, 2008), we Włoszech uhonorowana nagrodą Giuseppe Acerbi, poświęcona przedwcześnie zmarłemu pianiście Jurijowi Jegorowowi, który w 1976 roku opuścił ZSRR i osiadł w Holandii, a także znany polskim czytelnikom zbiór esejów “Dlaczego jedenastu Antylczyków klęczało przed sercem Chopina” (2005), w których autor bada korzenie muzyki karaibskiej i wpływ, jaki wywarła na nią Europa. Do końca 2016 roku Jan Brokken wydał ponad dwadzieścia książek; najnowsza nosi tytuł “De gloed van Sint-Petersburg” (Blask Sankt Petersburga). Jest laureatem prestiżowych holenderskich nagród literackich: Lucy B. en C.W. van der Hoogtprijs (1988) za “De zee van vroeger” (Morze przeszłości), ICODO prijs (2004) za “Mijn kleine waanzin” (Moje małe szaleństwo) i De Onregelmatige Omslagprijs (2008).

Jan Brokken
Bałtyckie dusze
Przekład: Alicja Oczko
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 30 marca 2017
 

Bałtyckie dusze


1
Dummmna
Córka Jacobsona

Estonia, wrzesień 1999

Na otwartym morzu marynarze stanowili świetną kompanię.
Od Dollard do Sundu napawałem się pełnymi sztormów i katastrof opowieściami, którymi Huig, Melle i Aristides zasypywali mnie podczas posiłków. Ale gdy mieli już pod stopami stały grunt, stawali się w moich oczach nieokrzesanymi typami. Mieliśmy popłynąć do Oulu, najdalej na północ położonego portu Finlandii; ja jako pasażer. Zawieźć sól, przywieźć miazgę drzewną. Czarterujący uznał jednak, że ładownia jest zbyt brudna, by przewozić w niej sól kuchenną. Po dobie oczekiwania w porcie w Emden kabotażowcowi wyznaczono inny cel: Parnawę w Estonii. Znałem ten kraj tylko z sekwencji, której uczyliśmy się w kiedyś szkole — Litwa, Łotwa, Estonia. Brzmiała jak wyliczanka i na zawsze zapadała w pamięć. Aristides, kucharz z Wysp Zielonego Przylądka, od wieków pływający dla holenderskich armatorów po północnych morzach, był już kiedyś w Estonii. Wtedy stanowiła jeszcze część sowieckiego imperium. Przy trapie postawiono policjanta, podobnie jak przy cumie dziobowej i rufowej. Trzy krzepkie Rosjanki poprosiły o krzesła i zawołały po niderlandzku: „Kucharz, jeść!”. Te słowa znały w każdym języku. Nie żałował im. Potem zawołały: „Kucharz, pieprzyć!”. Te słowa również znały w każdym języku.
Cztery dni później ujrzeliśmy wybrzeże Kurlandii. Wydmy były tak białe, że wziąłem je za skały kredowe. Dalej na wschód plaża przechodziła w szeroki, oślepiający blaskiem pas. Poniżej wyspy Sarema statek wpłynął w cieśninę prowadzącą do Zatoki Ryskiej. Na horyzoncie pojawiły się lasy iglaste skąpane w ostatnim blasku dnia.
Kapitan, stary i ostrożny, polecił Huigowi, Mellemu i mnie pilnie obserwować powierzchnię wody. Cierpiał na zwapnienie żył — uważał Huig, któremu od wieków żaden kapitan nie kazał się tyle wpatrywać w morze gołym okiem. Odkąd odkryto fale radiowe, człowiek przy sterze zdaje się na radar. Ale kapitan ujrzał na mapie tak wiele wykrzykników, że zrobiło mu się słabo. Zatoka Ryska była usiana minami. Zostały rozmieszczone przez Rosjan w czasach, gdy zagraniczne statki miały zakaz wpływania do akwenu. Min nigdy nie usunięto.

Wisieliśmy z Huigiem przechyleni przez poszycie stewy dziobowej.
— Jakby o zmroku było widać miny — mruczał pod nosem, ze skrętem w kąciku ust.
— Jak wyglądają miny? — spytałem.
— Okrągłe i czarne.
Woda była równie czarna. Ku przestrodze to też zaznaczono na mapie: woda skażona chemikaliami, zakaz kąpieli. Rosjanie naprawdę zrobili z niej bagno.
Statek płynął wolno. Nie drżał, nie kołysał się, tylko sunął po falach niczym jacht. Powietrze pachniało lądem, sosnowym igliwiem. Wybrzeże składało się z dwóch pasów, jasnego — plaży, i ciemnego — lasów. Nigdzie żadnej latarni morskiej, żadnego punktu świetlnego. Zdawało się, że wpływamy do tajemniczego świata.
Huig był w Rydze mniej więcej dwanaście lat wcześniej. Każdy zagraniczny statek dostawał wtedy eskortę w postaci dwóch łodzi patrolowych sowieckiej marynarki wojennej. Płynęły w odstępie nie większym niż mila, cały czas oświetlając statek reflektorami.
— Kiedy szło się wzdłuż burty, nie można było nawet w tyłek się podrapać. Nigdy nie wiadomo, może pomyślą, że chcesz strzelać.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego Zatoka Ryska została otwarta dla wszystkich statków bez względu na pochodzenie. Mimo to Huig dostrzegł zbliżającego się mąciwodę, „chyba żem ślepy”. Z wieczornej mgły wyłoniła się łódź patrolowa łotewskiej straży przybrzeżnej. Łotysze nie dali wiary temu, co nasz sternik przekazał drogą radiową: że płyniemy do Estonii bez ładunku. Ale gdy zobaczyli, że „Grachtborg” stoi wysoko na wodzie, a w ładowni nie ma ani grama towaru, dali sygnał, że wszystko okej. Akurat wzeszedł księżyc, gdy łódź pilota obróciła się bokiem. Mogliśmy się z Huigiem wycofać; oni na pewno wiedzą, gdzie znajdują się miny. Tuż po północy wpłynęliśmy do portu w Parnawie i zacumowali na wprost miasteczka, przy wąskim nabrzeżu. Nasz statek był jedynym statkiem w porcie.
W środku nocy obudził mnie pierwszy sternik. Policja graniczna chciała sprawdzić, czy moja twarz pasuje do zdjęcia w paszporcie. Ubrałem się i poszedłem do kajuty kapitańskiej. Spojrzało na mnie trzech ponuraków. Strażnicy zapytali o sztangi papierosów, a kapitan obsypał ich wyzwiskami.
— Dupek — burknął pierwszy sternik. — Gdyby nie strugał takiego holenderskiego kalwinisty, moglibyśmy kimać dalej.
Jeden po drugim musieliśmy się stawić przed strażą graniczną. Mnie przepytywano ostatniego, z dziewięciu osób na pokładzie byłem jedynym pasażerem.
— Why are you hanging around on this ship?*
— Chciałem zobaczyć Bałtyk — odpowiedziałem znużonym angielskim.
— A jest w nim coś szczególnego?
— Według marynarzy to najpiękniejsze ze wszystkich mórz.
— Nie zauważyliśmy.
— Światło jest wyjątkowe. Łagodne i ciepłe.
— Światło? — Spojrzeli po sobie.
— Żarzy się jesienią.
— Z czego pan żyje?
— Pisarz.
— O…
To znaczy, że jest się po prostu stukniętym, nie zaś niebezpiecznym. W sposobie, w jaki podstemplowano mój paszport, dostrzegłem pewną drwinę.

* Why are you hanging… (ang.) — Co pan robi na tym statku? (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Następnego ranka, w poniedziałek o brzasku, zszedłem na ląd. Domy w Parnawie były obstawione rusztowaniami albo świeżo pomalowane na żółto, czerwono, jasnoszaro lub niebiesko. Na ulicach pachniało pracowitością. Między dzielnicami mieszkaniowymi rozciągały się parki; największy kończył się przy plaży. Dziwiłem się na widok kobiet — wszystkie miały zadarty nosek i długie nogi. Budynki przypominały fińskie domki, najbardziej rzucająca się w oczy świątynia była cerkwią. Kobiety w przedsionku, u których musiałem zapłacić za wstęp, miały chustki na głowach, wełniane swetry i grube wełniane skarpety. Chłopki. Kiedy kupiłem trzy widokówki, najstarsza z kobiet wyjęła z kieszeni elektroniczny kalkulator, który obsługiwała równie sprawnie jak uczeń komputer.

Kurort, nad samą plażą, przeniósł mnie w niemieckie klimaty. Był wytworny jak hotele w Baden-Baden z końca XIX wieku. Emanował minioną świetnością, choć ta przeminęła całkiem niedawno. Do końca lat osiemdziesiątych radzieccy urzędnicy przyjeżdżali się tu kurować. Nałogowi palacze zachwycali się czystym powietrzem, które mogli wdychać na wybrzeżu Bałtyku.

Po godzinach chodzenia po miasteczku poprosiłem taksówkarza, żeby mnie obwiózł po okolicy. Ruszyliśmy przez rozległe lasy na wschód. Nigdzie żadnych wsi, żadnych zabudowań. W czasie jazdy Estończyk powiedział zaledwie dwa słowa: „Welcome” i „Jakobson”. Po czterdziestu kilometrach zjechał z głównej drogi w polną. Wysiedliśmy przy młynie wodnym i ruszyliśmy przez teren posiadłości. Panowała cisza, jakby ktoś przykrył niebo aksamitem. Estonia jest wielkości Holandii, lecz mieszka w niej dziesięć razy mniej ludzi. A może to cichszy śpiew ptaków powodował takie wrażenie.

Kierowca zadzwonił do drzwi wielkiej drewnianej willi; otworzyła młoda kobieta. Zadarty nosek, nogi do nieba. Poprowadziła mnie przez pokoje, w których w połowie XIX wieku, za czasów carskich, mieszkał niejaki Carl Robert Jakobson. Swego rodzaju Tołstoj, jak zrozumiałem. Dziedzic, właściciel osiemdziesięciu pięciu hektarów ziemi, przejęty losem biednych chłopów. Propagandysta radykalnych reform rolnych, pisarz, filozof, polityk, nacjonalista, założyciel pierwszego dziennika w języku estońskim. Zmarł w 1882 roku na tyfus, w wieku czterdziestu jeden lat. Żadna z jego trzech córek nie wyszła za mąż, dom pozostawiły w spadku państwu. Patrząc na zdjęcie sióstr — trzy zrzędy — wyobrażałem sobie zaśnieżone pola, słyszałem wodę gotującą się w samowarze i czułem znużenie. Ojciec o żelaznej woli, zmierzwiona broda, drobne okulary, oczy wyrozumiale spoglądające na nędzny świat, i trzy córki, których unikają wszyscy mężczyźni — tak, to już prawie środek powieści. Lecz Andra, moja przewodniczka, mówiła o Jakobsonie jak o własnym ojcu.
— Poprowadził nas ku przyszłości. Od niego zaczęła się niezależna Estonia.

Wróciłem na statek, który załadowywano torfem. W Holandii torf zostanie zmieszany z ziemią, tworząc podkład do kwiatów. Sternik ocenił, że minie co najmniej doba, zanim wąska taśma przerzuci do ładowni trzy i pół tysiąca ton. Przy kolacji towarzysze podróży pytali, jakie są „estońskie babki”. Opowiedziałem o domu Jakobsona. Słuchali mnie jak nudnego nauczyciela.

Następnego ranka kapitan dał wolne Huigowi, Mellemu i Aristidesowi. Od miesięcy nie schodzili na ląd. Huig zaproponował, żeby odwiedzić dom „tego gościa”.
— Jakobsona?
Owszem, pod warunkiem że pojadę z nimi.
Na tylnym siedzeniu musiałem się wcisnąć między dość pokaźne ciała bosmana i marynarza. Huig wpatrywał się w krajobraz jak w spokojne morze, Aristides próbował wytłumaczyć kierowcy, co znaczy „kucharz, pieprzyć”. Zrobiło mi się gorąco. Przy willi zastanawiałem się, czy nie udać się na samotny spacer po lasach. Andra miała na sobie spódniczkę o wiele krótszą niż poprzedniego dnia, a co gorsza, bez względu na publiczność nie zamierzała zmieniać długości, tonu ani rzetelności swojego wywodu.
Z największą powagą oprowadzała marynarzy po pomieszczeniach. Ci zaś rozkołysanym krokiem posuwali się za nią na swoich krzywych nogach. Aristides nie mógł się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie rzucić okiem na gołe łydki dziewczyny, Huig i Melle byli całkowicie skupieni na jej opowieści. Po zwiedzeniu biblioteki nastąpiły wyjaśnienia w stodole, przy maszynach rolniczych zaprojektowanych przez Jakobsona. Huig właśnie zamierzał przypalić, lecz gdy Andra zapytała, czy jesteśmy zainteresowani również mechanizmem napędowym młyna wodnego, rezolutnie wsunął skręta za ucho. Żadnych aluzji, żadnego porozumiewawczego puszczania oka, choć byłem przekonany, że wszyscy trzej odgrywają komedię.

Wracaliśmy na wybrzeże w miękkim jesiennym świetle. Czekałem na komentarze. Marynarze patrzyli przez okno, owładnięci ciszą lasów. Wtedy odezwał się Huig:
— Wiesz, co mi się podobało w tej dziewczynie? Że jest taka dumna ze swojego kraju. — „Dumna” wymówił jak dummmna. — Nam to jest już obce, prawda?
Pozostali przytaknęli, a ja pomyślałem: prawda, oduczyliśmy się tego, odkąd nasz kraj jest doskonały i już niczego istotnego nie musimy osiągnąć.
— Wstąpimy na jednego? — zapytałem, gdy w oddali wyłoniło się miasteczko portowe. Poprzedniego wieczoru mijałem bar, do którego wchodziły dziewczyny z rozcięciem w spódnicy.
— Nie — odparł Melle — ja niekoniecznie. — Spojrzałem w jego zamglone od alkoholu oczy. — Chcę jeszcze na chwilę zatrzymać ten spokój.
Huig był głodny. Wybraliśmy przyzwoitą restaurację. Wewnątrz wszystko było niebieskie — drewniany sufit, satynowa tapeta, aksamitne fotele, obrusy na stołach. Zanim spróbowaliśmy dorsza, do stołu dosiedli się właściciel, jego żona, obaj synowie i córka. Język nie stanowił przeszkody — Huig wyrysował na serwetce mechanizm młyna wodnego.

Rok później dostałem od niego widokówkę, z Tallinna. Wspaniałe miasto. Ale nie umywa się do Jakobsona. Tamto mieliśmy tylko dla siebie, prawda? Trzymaj się, pisarzyku. Z marynarskim pozdrowieniem, Huig.

W mojej pamięci zachowały się estońskie lasy — jako nieokreślony obszar między Wschodem a Zachodem albo między Europą Północną a Środkową. I wieże kościelne Parnawy, spiczaste luterańskie obok cebulastych prawosławnych. A także drewniane wille, skrywające za okiennicami tak wiele przeszłości. Ta jedna, przypadkowa podróż do portowego miasteczka nad Zatoką Ryską obudziła we mnie zaciekawienie krajami w tym najbardziej mglistym zakątku Europy. Bałtyckim spokojem i bałtycką dumą, które Huig tak szybko i tak bezbłędnie dostrzegł swoim przenikliwym okiem marynarza.
Duma jest czymś innym niż nacjonalizm, szowinizm czy wyniosłość; jest wiarą we wszystko to, co czyni człowieka niezwykłym, znamiennym i niepowtarzalnym. Duma to ufność we własny język, kulturę, możliwości i oryginalność. Duma jest jedyną właściwą odpowiedzią na przemoc i ucisk.
Odbyłem cztery, pięć, sześć podróży na Litwę, Łotwę i do Estonii. Przemierzałem Kurlandię i tereny, które pierwotnie nosiły nazwę Prus Wschodnich, a obecnie należą do rosyjskiego obwodu kaliningradzkiego. W Rydze, Dyneburgu, Wilnie, Tallinnie, Tartu, Rakvere i tylu innych miastach oraz miasteczkach miałem nadzieję odnaleźć jakąś część tego, co kiedyś stanowiło o sile i żywotności naszego własnego kawałka Europy.
Podróżowanie, wraz z czytaniem i słuchaniem, zawsze jest przecież najkrótszą i najbardziej pouczającą drogą okrężną do siebie samego.

 
Wesprzyj nas