“Rowerem po Amazonce” to historia wyprawy dwóch braci, którzy przemierzyli największą rzekę świata na… rowerach. Opowieść tak brawurowa jak sama podróż, która wydawała się niemożliwym do zrealizowania szaleństwem, a okazała się wspaniałą przygodą i cenną życiową lekcją. Dla jednego z jej bohaterów była spełnieniem marzeń, dla drugiego – ostatnią szansą na ocalenie.


Rowerem po AmazonceWyprawa niezwykła, bo Amazonka nie jest zwykłą rzeką. Prawie siedem tysięcy kilometrów przez góry i dżunglę. Nie jedno, ale dwa źródła. Ujście dwustukilometrową deltą do oceanu. Rwące bystrza. Fale jak na oceanie. Uwielbiana równie mocno, jak i nienawidzona. Ale niezmiennie fascynująca.

Przypadkowo w 30. rocznicę pierwszego przepłynięcia całej Amazonki od źródła do ujścia Dawid Andres i Hubert Kisiński wyruszyli w podróż z nurtem królowej rzek na… rowerach. Ale nie zwykłych rowerach. Na rowerach amazońskich.

Opowieść o przeżyciach braci, poznawaniu rzeki i ludzi, a przede wszystkim samych siebie, snuje Piotr Chmieliński – pierwszy na świecie człowiek, który przepłynął kajakiem Amazonkę. Wracając po 30 latach na jej brązowe wody, wspólnie z Dawidem i Hubertem zmierza się z fenomenem Amazonki i ulega magicznemu wpływowi, który urzeka, a jednemu z braci ratuje życie.

Podróż rowerami po Amazonce została nagrodzona Kolosem 2015 w kategorii Wyczyn Roku.

***

„Niewielu jest ludzi na ziemi, którzy znają Amazonkę tak dobrze jak Piotr Chmieliński. Jeszcze mniej może opowiedzieć niezwykłą historię o wyprawie braci Dawida Andresa i Huberta Kisińskiego, którzy «przepedałowali» rzekę na rowerach. Osobiste wyzwanie, jakie podjął podczas tej wyprawy Hubert, uczyniło podróż niezwykle inspirującą. To rzadka, ale doskonała kombinacja, która układa się we wspaniałą opowieść”
Joe Kane, amerykański pisarz, towarzysz Piotra Chmielińskiego w wyprawie kajakowej od źródeł do ujścia Amazonki na przełomie 1985 i 1986 roku, którą opisał w książce „Z nurtem Amazonki”

„Nie ma na świecie chyba nikogo, kto bardziej niż Piotr Chmieliński nadawałby się do opisania liczącej osiem tysięcy kilometrów rowerowej podróży po Amazonce. Jako pierwszy pokonał kajakiem całą Amazonkę i od lat jest zaangażowany w badania jej źródeł, doskonale zna trudności i przeszkody piętrzące się na rzece. Podobnie jak bracia pokonuje je w sposób unikalny i nowatorski. Piotr ma nienasycony apetyt na przygody, co pozwala mu opowiedzieć naprawdę świetną historię”
Bernadette McDonald, kanadyjska pisarka, autorka m.in. „Ucieczki na szczyt”, książki o dziejach polskiego himalaizmu

„Najpotężniejsza rzeka świata, osiem tysięcy kilometrów przez najbardziej niedostępne tereny na Ziemi, dzikie zwierzęta, piraci, gangi narkotykowe i dwóch śmiałków… na rowerach! Dawid Andres i Hubert Kisiński mieli szalony, niewykonalny plan. I zrealizowali go! To historia o marzeniach, wewnętrznej sile i wielkiej determinacji. A opisał ją Piotr Chmieliński, który jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął Amazonkę od źródeł do ujścia, co światowe media uznały za jedno z największych osiągnięć eksploracyjnych XX wieku. Od tamtej pory nie tylko wielokrotnie wraca nad tę rzekę, żeby ją badać i opisywać, ale też dzieli się swoim ogromnym doświadczeniem i wiedzą.
Tym razem jako przewodnik i dobry duch przeprowadził przez meandry Amazonki kolejnych młodych eksploratorów. Piotrze, dziękuję Ci za inspirację, a naszą przyjaźń uważam za wielki przywilej i zaszczyt”
Martyna Wojciechowska, dziennikarka i podróżniczka

Piotr Chmieliński
Rowerem po Amazonce
Bracia Dawid Andres i Hubert Kisiński w podróży po największej rzece świata
Wydawnictwo Agora
Premiera: 15 marca 2017
 

Rowerem po Amazonce


Rozdział 1
Lima

Szukając źródła pomysłu na wyprawę rowerową po Amazonce, należałoby się cofnąć o jakieś dwadzieścia lat. Do Gorzowa Wielkopolskiego, a dokładniej Zawarcia, starej robotniczej dzielnicy miasta położonej, jak nazwa wskazuje, za Wartą. Dawid, który nosił wówczas nazwisko swego ojca – Kotula, wraz z przyjacielem, Markiem Pielechem, snuli marzenia o podróży do Indii i na Bliski Wschód.
Wojaże po świecie grały Dawidowi w duszy od maleńkiego. Spontaniczne wypady w Polskę i Europę, „odhaczanie” ważnych miejsc na mapie i książki podróżnicze oraz historyczne pobudzały jego wyobraźnię. Dawid pragnął być daleko i przeżywać coś niezwykłego.
Indie i Bliski Wschód musiały jednak poczekać. Dawid bowiem na drugim roku postanowił rzucić studia i zaciągnął się do pracy na statkach pasażerskich. Wydawało mu się wówczas, że to najlepszy sposób na podróżowanie, a jednocześnie zarabianie. Czas spędzony na statkach okazał się prawdziwą szkołą życia i przetrwania. Zatrudniony jako „snack steward” pełnił, jak to sam określił, funkcję chłopca na posyłki: podawał posiłki, sprzątał stoliki, przygotowywał miejsca pracy, wykonywał polecenia załogantów zajmujących wyższe miejsce w okrętowej hierarchii, czyli prawie wszystkich. Pływając od portu do portu, zwiedzał interesujące miejsca i poznawał ludzi ze wszystkich stron świata. Kiedy uznał, że ma już dość niewolniczej pracy i podłego traktowania załogi przez pracodawców, któregoś dnia podstępem wydobył od dowódcy swój paszport, zszedł z pokładu w San Diego i już nie wrócił.
Dotarł do Chicago i tam zaczął swoje amerykańskie życie. Pracował na budowie, potem jako kierowca jeździł ciężarówką po Stanach Zjednoczonych. Podczas andrzejek organizowanych przez jednego z kolegów z Polski poznał Michelle Andres.
– Zwróciłem na nią uwagę od razu, ale byłem przekonany, że to dla mnie za wysokie progi – wspomina z uśmiechem. – Sam nie wiem, jak to się stało, że ta atrakcyjna Filipinka się mną zainteresowała.
Półtora roku później wzięli ślub. Dziś mają dwoje dzieci: dwunastoletnią Amelkę i dwa lata młodszego Nathana. Ich dom w Arizonie jak soczewka skupia trzy kultury: polską, filipińską i amerykańską.
W 2008 roku podczas pobytu w Polsce Dawid spotkał się z Markiem Pielechem i odżyły marzenia o podróży do Indii. Wymyślili, że pojadą busem przez Turcję, Iran i Pakistan. Kupili starego volkswagena, wyremontowali silnik i zawieszenie, wymienili kilka części i auto było prawie gotowe do drogi. Ale i tym razem wyprawa nie doszła do skutku. Dawid, po przejściu zawiłej procedury, właśnie otrzymał zieloną kartę i musiał wracać do USA.
– Do trzech razy sztuka – powtarzał sobie – w końcu i tak pojedziemy.
Jakiś czas później Marek wysłał mu kilka podróżniczych książek, które ukazały się w Polsce, między innymi Z nurtem Amazonki Joego Kane’a. Dawid pochłonął ją zafascynowany opisami i przeżyciami bohaterów. Największa rzeka świata go zaintrygowała. Przede wszystkim nurtowało go pytanie, dlaczego tak niewielu eksploratorom udało się ją przepłynąć i co sprawia, że jest tak nieosiągalna.
Zaczął szukać innych lektur na temat ekspedycji po królowej rzek. Szperał w internecie, czytał o warunkach panujących w Amazonii, niebezpieczeństwach czyhających na wodzie oraz w dorzeczu, zapoznawał się z relacjami i opisami wypraw. Zafascynowały go XVI-wieczne opowieści spisane przez kronikarza pierwszego zdobywcy Amazonki, Francisca de Orellany. Ten hiszpański konkwistador w 1542 roku rozpoczął podróż po Río Napo – która bierze swój początek w północnych Andach, a po blisko dziewięciuset kilometrach łączy się z Amazonką – by dotrzeć po wielu miesiącach do Atlantyku. Największa rzeka świata go oczarowała, a może raczej zaczarowała. Po trzech latach ponownie znalazł się na jej wodach, by w 1546 roku umrzeć na jej brzegu.
Amazonkę przez pewien czas określano nawet mianem Rio Orellana. Niespełna dwadzieścia lat później dotarł nad rzekę jeden z najokrutniejszych i najbardziej krwawych hiszpańskich kolonizatorów, Lope de Aguirre. Wraz ze swymi żołnierzami przeprowadził rozpoznanie dopływów Amazonki – Marañon i Rio Negro. Motywem przewodnim wypraw Aguirrego i innych ówczesnych eksploratorów było poszukiwanie mitycznego Eldorado, krainy złota.
O ile w XVI wieku w podróżach po Amazonce i odkrywaniu jej dopływów dominowali Hiszpanie, o tyle w wieku XVII prym wiedli Portugalczycy, Anglicy, Holendrzy oraz Francuzi. I tak Pedro de Teixeira z Portugalii jako pierwszy przepłynął nizinną Amazonkę pod prąd. Francuski przyrodnik Charles Marie de la Condamine badał i opisywał florę i faunę tego zakątka świata. Szczególne multidyscyplinarne osiągnięcia badawcze przypisuje się niemieckiemu baronowi Alexandrowi von Humboldtowi, który w latach 1799–1804 podróżował po Amazonii i Amazonce, opisując roślinność, uwarunkowania geograficzne regionu i inne zjawiska astronomiczne, geologiczne oraz geofizyczne.
Dawid konfrontował amazońskie opowieści sprzed wieków ze współczesnymi: pierwszą wyprawą od źródeł do ujścia, w której brałem udział na przełomie 1985 i 1986 roku, i kolejnymi – Colina Angusa z Kanady, Marka Kalcha z Australii, Amerykanów Westa Hansena oraz Darcy Geatcher, pierwszej zdobywczyni Amazonki. Były to opowieści o życiu w dżungli, niezwykłych spotkaniach z ludźmi oraz doświadczeniach nie tylko podróży wodnej, ale i lądowej, jak choćby u Eda Stafforda, który przez dwa lata wędrował wzdłuż rzeki od źródła do Atlantyku. W grudniu 2015 roku w pieszą podróż od Atlantyku do źródła wyruszył zaś Anglik Pete Casey.
Te wszystkie historie uświadomiły Dawidowi, jak niezmienna jest fascynacja Amazonką – jakkolwiek zmienia się jej otoczenie, ona sama ciągle pozostaje przedmiotem marzeń podróżników i poszukiwaczy przygód. Przekonywał się również, że pomimo nowoczesnego sprzętu pływającego i nawigacyjnego podróże Amazonką nadal wymagają wielkiego wysiłku i wielkiego szczęścia. Dla wielu śmiałków podejmujących się przepłynięcia rzeki niektóre jej odcinki, jak Czarny Kanion czy Otchłań Acobamba na Apurímacu, ciągle są niedostępne ze względu na trudne warunki. Woda kotłująca się w przestrzeniach zamkniętych pomiędzy wysokimi na kilkaset metrów skalnymi ścianami stanowi ogromne wyzwanie i jeszcze większe ryzyko dla każdego, kto znajdzie się w tych odciętych od świata wąwozach.
W Dawidzie powoli kiełkowała myśl o zmianie kierunku podróży – zamiast Azji Ameryka Południowa. Powiadomił o tym Marka, a jemu też spodobał się ten pomysł. Pozostawała tylko kwestia środka transportu.
Najpierw pomyśleli o kajakach. Górskich na górną część Amazonki i morskich na dolną. Plan upadł niemal natychmiast, bo ani Dawid, ani Marek nie pływali nigdy kajakami górskimi. Druga opcja to przejazd rowerami po górach, wzdłuż rzeki, a potem, gdy zrobi się płasko, spływ kajakami. Ale i ten pomysł spalił na panewce po rozeznaniu kosztów zakupu kajaków morskich i przewiezienia ich do Peru.
„No to czym, w czym lub na czym podróżować po Amazonce?” – zastanawiali się, aż wreszcie wymyślili. Skoro spośród trzech środków transportu wyeliminowali dwa, czyli kajaki górskie i morskie, to został im tylko jeden: rower. Ale jak przepłynąć rzekę rowerem? Przeglądając i analizując mapy dorzecza, Dawid zwrócił uwagę na drogi biegnące wzdłuż Amazonki w jej górnej, czyli górskiej, części. Ten etap podróży mogliby więc pokonać lądem na rowerach trekingowych, a w części dolnej przesiąść się na rowery wodne.
W internecie znalazł zdjęcie pojazdu, który był wprawdzie za drogi jak na kieszeń Dawida, ale mógł służyć za wzór do opracowania własnego prototypu. Seacycle przypominał katamaran z siedziskami umieszczonymi na kajakopodobnych płozach. Dawid znalazł jeszcze coś, co się nazywało hydrobike – rower osadzony na stałe na dwóch plastikowych pływakach. Wysłał adres strony internetowej Markowi, ale ten stwierdził, że hydrobike to zabawka ze źle osadzonym środkiem ciężkości i za małymi pontonami. Niezrażony Dawid skontaktował się z firmą, która miała siedzibę we Włoszech. Usłyszał, że rowery wodne produkowane są na zamówienie, trzeba wpłacić dwa tysiące euro i czekać kilka miesięcy, a sprzęt absolutnie nie nadaje się na Amazonkę. Dawid odpuścił więc włoską firmę, ale znalazł amerykańską w Kolorado, która produkowała pontony.
– Okazało się, że to są topory z PCV, ciężkie, ale bliskie naszym wymogom. Ucieszyłem się. Szukałem dalej, ale byłem już spokojny, że jeśli nie znajdę niczego lepszego, to kupię pontony od nich.
Pewnego dnia przeczytał w internecie o człowieku, który przepłynął kawałek Amazonki na tratwie zbudowanej na dwóch dmuchanych pontonach. Dawidowi serce zabiło mocniej. Okazało się, że firma, która wyprodukowała pontony, ma siedzibę w Polsce. Nie namyślając się, wysłał na jej adres mejla z opisem roweru do podróży po Amazonce. Z firmy odpisali, że toną w zamówieniach i dopiero za trzy miesiące będą mogli przystąpić do realizacji zlecenia.
– Mam czas, mogę poczekać – odpowiedział uradowany Dawid.
Przez kolejne trzy miesiące wraz z przedstawicielką producenta, panią Małgorzatą Kuźmą, kobietą o imponującej wiedzy i doświadczeniu, pracował nad stworzeniem projektu odpowiednich pontonów. Po pięciu miesiącach pływaki trafiły do Marka, który miał dopracować kwestie konstrukcji i mocowania ramy oraz napędu.
Mijały jednak kolejne tygodnie, a rowery wciąż nie były gotowe. Dawid skontaktował się zatem z kolegą ze szkolnej ławki, Jarkiem Berdowskim, który jest współwłaścicielem firmy produkującej wózki garmażeryjne i chłodnie. Jarek pomyślał, policzył i zaprojektował metalową ramę. Napędami zajął się jego wspólnik, Piotr Przybylski, człowiek, który przez dwadzieścia pięć lat pracy w warsztatach wojskowych nauczył się „z niczego zrobić coś”. Dawid twierdzi, że to właśnie Piotr jest ojcem rowerów amazońskich, jak miałem zaszczyt ochrzcić te nietypowe pojazdy.
Rower amazoński, podobnie jak wspomniany wcześniej seacycle, przypomina katamaran. Rama rowerowa bez kół została osadzona na dwóch pontonowych pływakach o długości trzech metrów i osiągających wyporność czterystu osiemdziesięciu kilogramów. Napęd jest połączony z korbą łańcuchem. Do tego dochodzą tylne sakwy, które miały pomieścić cały dobytek podróżników. Opisywany przez Dawida pojazd budził moje wątpliwości. Zastanawiałem się, czy wytrzyma starcie z Amazonką, zwłaszcza z falami końcowej części rzeki, począwszy od Manaus. A kiedy zobaczyłem zdjęcia, moje obiekcje stały się jeszcze poważniejsze – ujrzałem bowiem delikatną konstrukcję: rama i kilka rurek przymocowanych do dwóch pontonowych płóz. „Przy pierwszym silniejszym wietrze rozsypie się na kawałki”, pomyślałem.
– Czy ten rower na pewno wytrzyma na dużych falach? – pytałem wielokrotnie.
– Piotrze, to jest konstrukcja nie do zdarcia, testowana na Warcie – odpowiadał Dawid.
Ale Warta to nie Amazonka. Test na spokojnej rzece rower mógł faktycznie przejść bez problemu, lecz prawdziwy sprawdzian możliwości i trwałości sprzętu miał nastąpić dopiero na wzburzonych wodach amazońskich. Dlatego sądziłem, że ta ekspedycja to kompletne wariactwo. To tak, jakby na Mount Everest wybrać się w trampkach. Nie byłem przekonany, czy warto się angażować w przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Podobały mi się jednak entuzjazm i pasja Dawida. Postanowiłem więc czekać na rozwój wypadków. Dawid pytał, to odpowiadałem. Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić.
W międzyczasie Dawid czynił przygotowania do wyprawy. Rozeznawał, jakie wyposażenie należy zabrać, dokładnie analizował i porównywał parametry i funkcje urządzeń. Ściągał mapy. Pisał do ludzi, którzy byli na Amazonce – stąd jego znajomość z Westem Hansenem, poprzez którego nawiązał kontakt ze mną. Przez Rafała Kośnika, podróżnika i kajakarza, który pływał po Amazonce i Orinoko, poznał mieszkającego w Limie Jacka Klisowskiego. Jego pomoc w organizacji pobytu w Peru miała się okazać nieoceniona.
Wyprawa zawładnęła głową, sercem i duszą Dawida. Jeżdżąc ciężarówką, myślał, co zabrać i kupić, gdzie się ubezpieczyć i… jak powiedzieć żonie o swoich planach. Kiedyś mimochodem wspomniał jej, że chciałby przepłynąć Amazonkę.
– To najgłupszy pomysł, na jaki do tej pory wpadłeś – oznajmiła Michelle tonem niezachęcającym do dalszej dyskusji.
Ale Dawid wciąż spędzał każdą wolną chwilę na zbieraniu informacji: o źródłach rzeki, o dżungli, o ludziach, o kulturze. Także kiedy był w domu. Robił to w ukryciu przed żoną i tylko z dziećmi dzielił się rezultatami poszukiwań. Jednak po kilku miesiącach konspiracja się wydała, a swój wywód na temat planu ekspedycji Michelle zakończyła słowami: „Nawet o tym nie myśl”. Dawid nie przestawał myśleć ani działać.
Przez następne pół roku oboje z uporem obstawali przy swoim. Atmosfera zrobiła się gęsta, wreszcie małżonkowie przestali ze sobą rozmawiać, a nawet się widywać. Po pewnym czasie Michelle podjęła próbę nawiązania kontaktu z Dawidem. Wysyłając mu zdjęcia dzieci, próbowała pokazać, co ich łączy – rodzina, dom, wspólne radości i problemy.
Tego dnia Dawid jak zwykle przemierzał amerykańskie autostrady ciężarówką wypakowaną tym razem owocami morza. Był w trasie od szesnastu godzin, zmęczenie dawało mu się we znaki. Do tego robiło się ciemno i zaczął padać deszcz. Usłyszał dochodzący z telefonu sygnał otrzymanej wiadomości. Otworzył swój staroświecki aparat z klapką i na małym ekraniku zobaczył zdjęcie Amelki z nowymi medalami zdobytymi w zawodach pływackich. Podniósł telefon bliżej oczu, by się dokładniej przyjrzeć fotografii, lecz w tym momencie poczuł gwałtowne uderzenie i wstrząs. Jego samochód wjechał na pełnym gazie w zepsutą ciężarówkę, która wlokła się w żółwim tempie z przodu, częściowo po poboczu, następnie wypadł z drogi i chwilę sunął po grząskiej ziemi, by zatrzymać się w bagnie. Dawid cudem wyszedł z opresji tylko ze złamaną nogą. Wypadek paradoksalnie zakończył konflikt małżeński. Michelle nie wyraziła co prawda zgody na wyjazd, ale przestała mu się sprzeciwiać.
Wyprawa miała się rozpocząć pod koniec czerwca 2015 roku. Im bliżej było wyjazdu do Peru, tym bardziej Dawida przejmowały wątpliwości, czy na pewno da sobie radę i czy nie naraża niepotrzebnie przyjaciela.
– Przez dwa miesiące przed wyruszeniem strasznie się gryzłem: że to niebezpieczne, ryzykowne, nieodpowiedzialne – opowiadał później. – Tak niewielu ludziom udało się pokonać całą Amazonkę, niektórzy rezygnowali, inni zginęli. Ale coś wewnątrz mnie mówiło „musisz to zrobić”. Bo skoro ktoś jednak tego dokonał, to dlaczego ja nie miałbym dać sobie rady?
Krótko przed wyjazdem do Dawida zadzwonił Marek. Poprosił o przesunięcie startu ekspedycji o kilka tygodni – z przyczyn osobistych, jak to określił. Ustalili nową datę na wrzesień. Minął czerwiec, a potem lipiec i połowa sierpnia. Dawid cały czas trenował, jeżdżąc po arizońskich preriach na rowerze. Już prawie na walizkach czekał i dopinał ostatnie sprawy przed wyruszeniem w podróż. Właściwie nie było wiadomo, kiedy wróci. Zakładał, że wyprawa potrwa mniej więcej pół roku, ale tak naprawdę wiedział, że „potrwa tak długo, aż dopłyniemy”. Tak przynajmniej powiedział, gdy go o to zapytałem.
Pod koniec sierpnia znów zadzwonił Marek. Znowu prosił o przesunięcie terminu startu, tym razem aż do maja kolejnego roku. Dawid zaniemówił. Tyle przygotowań, nerwów i starań, by wszystko dopiąć na ostatni guzik, i teraz miał czekać kolejne dziewięć miesięcy?
– Marek, nie ma takiej opcji. Jestem przygotowany fizycznie, psychicznie i sprzętowo. Dziewięć miesięcy oczekiwania mnie wykończy. Teraz albo nigdy.
„A jednak. Propozycja, którą złożyłem Hubertowi, się urzeczywistni”, pomyślał Dawid, odkładając telefon. Półtora roku wcześniej, gdy stali w kolejce po bilety na wyścigi żużlowe w ich rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim, opowiedział Hubertowi Kisińskiemu, swojemu młodszemu o osiem lat przyrodniemu bratu, o wyprawie. Obu ta chwila zapadła w pamięć. Dawidowi – bo dawno nie widział brata tak zdecydowanego jak wtedy, gdy na pytanie o udział w roli rezerwowego członka ekspedycji Hubert odpowiedział bez zastanowienia: „Tak”. Hubertowi – bo to była najwspanialsza propozycja, jaką mógł na tym etapie życia otrzymać. Pomysł go zafascynował, ale bał się nawet marzyć, że opuści ławkę rezerwowych.
– Hubert, słuchaj, jeśli nadal jesteś zainteresowany, to polecisz ze mną do Peru. Na jakieś dwa miesiące. Razem przejedziemy przez góry, a potem, już na rzece, zastąpi cię Marek. Zgadzasz się? Co za pytanie? Oczywiście, że się zgodził! Nie dowierzał swojemu szczęściu. Dobre i dwa miesiące!
Kiedy Dawid napisał do mnie o zmianie partnera, stwierdził żartobliwie: „Nie wybrałem Huberta dlatego, że jest moim bratem. Wybrałem go, bo ma ponadprzeciętne zdolności odnajdywania sensownego rozwiązania w sytuacjach bez wyjścia. Potrzebuje pięciu minut, żeby się zorientować, jak naprawić rzecz, którą widzi pierwszy raz w życiu, i jest bardzo odważny”.
Po pewnym czasie dowiedziałem się, że był jeszcze jeden powód, dużo istotniejszy, dla którego Hubert wziął udział w wyprawie. W nim faktycznie wyrażała się braterska więź – ekspedycja miała pomóc młodszemu bratu odbić się od dna, które właśnie osiągnął po wielu latach spadania.
Kilka dni później bracia spotkali się na Florydzie, gdzie Hubert pracował przez ostatnie dwa miesiące. Zapakowali ekwipunek, na który składało się trochę żywności (głównie batony czekoladowe), ubrania zimowe i letnie, aparaty fotograficzne, kamery, GPS, lokalizator, telefon komórkowy i satelitarny oraz zeszyt Amelki, który miał służyć jako dziennik podróży. Do tego oczywiście rowery trekingowe i pływaki. Wszystko ważyło jakieś siedemdziesiąt kilogramów. Stelaże i napędy do rowerów wodnych miał z Polski przywieźć Marek, kiedy w listopadzie dołączy do braci w peruwiańskim San Francisco, jak pierwotnie zaplanowali.
2 września 2015 roku Dawid i Hubert byli już w Limie, stolicy Peru. Plan wyprawy zakładał przejazd rowerami znad Pacyfiku przez Andy aż do miejsca, gdzie możliwe będzie zwodowanie rowerów wodnych. Pierwotnie miało to być wspomniane wcześniej San Francisco. Stamtąd drogą wodną oraz drogami lądowymi w miarę dostępności rowerzyści zamierzali dotrzeć aż do Atlantyku. Ekspedycja miała przebiegać etapami: start w mieście Camaná nad Pacyfikiem, następnie podróż przez Arequipę–Chivay do stałego źródła Amazonki, jeziora Ticlla Cocha i dalej szlakiem Caylloma–Cuzco–Ayacucho–Satipo w górnym odcinku rzeki, a potem w dolnym: Atalaya–Pucallpa–Iquitos–Tabatinga–Manaus–Santarém–Belém–Atlantyk. W sumie prawie osiem tysięcy kilometrów, z czego dwa tysiące etapu górskiego i sześć tysięcy po części nizinnej. Bracia mieli przemierzyć w swojej podróży Peru i Brazylię, dwie strefy klimatyczne: górską i tropikalną, trzy strefy czasowe, narkotykową Czerwoną Strefę w regionie ludu Asháninka, rejon kontrolowany przez brazylijskich piratów oraz obszary Amazonki zdominowane przez sztormy i wielkie fale przed ujściem rzeki do oceanu.
Z Limy bracia pojechali autobusem do Camany. Po kąpieli w oceanie wsiedli na rowery i ruszyli do Arequipy w śródandyjskiej dolinie w głębi kraju. Z Arequipy przejechali do leżącego około stu kilometrów na północ Chivay, skąd przysłali mi swoje zdjęcie przy tablicy upamiętniającej pierwsze przepłynięcie kanionu Colca przez wyprawę Canoandes*, w której brałem udział. A potem w drogę, w kierunku Ticlla Cocha. Tam u stałego źródła Amazonki mieli rozpocząć swoją przygodę z największą rzeką świata. A ja razem z nimi.

 
Wesprzyj nas