Pierwszy proces tego adwokata zmienił bieg historii. Ostatni zmieni losy cesarstwa.


AdwokatNa procesie Jezusa z Nazaretu Teofil, błyskotliwy młody assessor pochodzący z wyższych sfer Rzymu, stoi za Poncjuszem Piłatem i podszeptuje mu, by zaproponował uwolnienie Barabasza.

Ta strategia obraca się przeciwko podsądnemu. Teofil na zawsze zapamiętuje widok niewinnego człowieka, niesprawiedliwie skazanego na mękę najgorszej z możliwych kar śmierci – ukrzyżowania.

Gdy Teofil wraca do Rzymu, musi się sprawdzić jako jeden z prawników Cesarstwa Rzymskiego. Przetrzymuje niebezpieczne knowania procesów o zdradę i podjętą przez okrutnego tyrana próbę pogrążenia kobiety, którą kocha. Jednak jego dążenie do zemsty pozostawia zmazę zarówno na imperium, jak i na jego niespokojnej duszy.

W końcu musi się zmierzyć z najbardziej osławionym z cezarów, broniąc Pawła sądzonego przez niepoczytalnego Nerona. Czy Teofil będzie umiał przeprowadzić obronę i uchronić przed egzekucją kolejnego niewinnego człowieka?

Randy Singer
Adwokat
Przekład: Małgorzata Bortnowska
Wydawnictwo Świętego Wojciecha
Premiera: 2 czerwca 2016

Adwokat


UCZEŃ

1
W jedenastym roku panowania Tyberiusza Juliusza Cezara Augusta

Miałem czternaście lat, gdy dowiedziałem się, jak to jest być ukrzyżowanym.
Każdy z nas sam ciągnął poprzeczną belkę przeznaczoną dla niego. Nasza dwunastka, uczniowie Seneki Młodszego, targała je ponad pięć milron po kocich łbach Drogi Appijskiej. Dzień był gorący i suchy. Pył osiadał nam w ustach i nozdrzach; między zębami zgrzytały mi drobinki kurzu. Oblizałem spierzchnięte wargi, usiłując je zwilżyć białą, gęstą śliną, która zebrała mi się w kąciku ust. Strużki potu spływały mi po twarzy. Seneka maszerował przed nami, niosąc jedynie swój bukłak, a przesiąknięta potem tunika lepiła mu się do tłustych pleców. Moje odzienie też było mokre i brudne, a sandały skrzypiały mi przy każdym kroku.
Na początku niosłem belkę, wsparłszy ją na swoich chudych barkach, lecz wkrótce zrezygnowałem z tego sposobu i wlokłem ją za sobą, jak wielu innych uczniów. Ważyła prawie tyle co ja. Szorstkie drewno ocierało mi plecy, więc musiałem opierać belkę to na jednym, to na drugim ramieniu. Jedynym, który nie wlókł jej w ten sposób, był Lucjan, starszy od nas o dwa lata i zbudowany jak gladiator. Balansował z brzemieniem na barkach, jednak po pewnym czasie nawet on zaczął się garbić.
Aby wszystko nabrało pozorów prawdopodobieństwa, Seneka sprowadził nawet rzymskiego legionistę, który zamykał tyły. Nasz nauczyciel nie grzeszył poczuciem humoru. Był to człowiek krępy i nieogolony, miał nieświeży oddech i złośliwy charakter. Teraz korzystał ze sposobności, by wykrzykiwać rozkazy do synów patrycjuszy, jakby byli zwykłymi niewolnikami. Jeśli przystawaliśmy, popychał nas mocno i obrzucał przekleństwami. Popijał solidne łyki wody, dręcząc nas opowieściami o tym, jaka jest odświeżająca, a potem wypluwał większość na ziemię.
– Gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, skróciliby go o głowę – mruknął Lucjan pod nosem.
Byłem pewien, że Seneka się tym nie przejmował. Jego zadaniem było uformować z nas młodzieńców, którzy w przyszłości obejmą stanowiska rzymskich senatorów, dowódców lub urzędników. Choć to i tak nie mogło się równać z wojskowym szkoleniem, z którym za kilka lat miało się zmierzyć wielu moich rówieśników. Mimo wszystko byliśmy przecież synami senatorów i ekwitów, więc z rozdrażnieniem popatrywaliśmy po sobie. Za kogo ten człowiek się ma, że tak nas upokarza?
Kaligula ciągnął najlżejszą belkę. Wiadomo. Był w moim wieku, ale nieco przewyższał mnie wzrostem; miał patykowate nogi i długą, chudą szyję. Jego głowa, porośnięta kędzierzawymi rudymi włosami, zdawała się być za duża w stosunku do ciała. Kaligula miał w sobie jakąś podłość, więc na ogół trzymałem się od niego z daleka. Obowiązywała niepisana zasada, że nie wchodzimy mu w drogę – nie dlatego, abyśmy się obawiali tego zepsutego młodego człowieka, ale dlatego, że baliśmy się jego rodziny.
Jego pełne imię brzmiało Gajusz Juliusz Cezar Germanikus. Przyszedł na świat na polu bitwy w Galii, jako syn wielkiego wodza Germanika i jego żony Agrypiny. Żołnierze nadali mu przydomek Kaligula, co znaczy „sandałek”. Kaligula stał się swego rodzaju szczęśliwą maskotką dla oddziałów Germanika. Pozwalali mu, by szedł z nimi do boju, byle trzymał się blisko tylnych szeregów. Był ciotecznym wnukiem imperatora i mógł pewnego dnia sam nim zostać, o ile jego matka zdołałaby otruć wszystkich właściwych krewnych.
Był też prawdziwą kanalią.
Wcześniej w drodze dokuczał mojemu przyjacielowi Markowi, wyładowując swoją frustrację na najmniejszym z całej grupy. Teraz był już po prostu zmęczony.
– To oburzające – powtórzył kilka razy. W przeciwieństwie do Lucjana wypowiedział te słowa na tyle głośno, by dotarły do uszu Seneki. Nasz nauczyciel zignorował to jednak i szedł dalej. Kaligula przystawał kilka razy, a legionista go popychał, choć nie tak mocno jak pozostałych.
Spuściłem głowę i skupiłem się na kolejnych krokach, licząc do stu, a potem zaczynając znowu od początku. Jak zwykle znajdowałem się z przodu grupy, tuż za Seneką.
Było prawie południe, kiedy Seneka w końcu zatrzymał się przy rozległym pastwisku przy drodze, blisko niedużego, chłodnego strumienia. Upuściłem belkę na ziemię i pochyliłem się, opierając dłonie na kolanach. Usiłowałem złapać oddech.
Seneka pozwolił nam się napić i kazał usiąść na belkach. Sam stanął pośrodku. Kiedy podnosiłem na niego wzrok, słońce niemal mnie oślepiało.
Nasz nauczyciel otarł pot z czoła i rozpoczął lekcję. Legionista stał obok niego z nachmurzoną miną, skrzyżowawszy ramiona na piersi.
– Wszyscy słyszeliście o powstaniu Spartakusa – zagaił Seneka. – Człowiek ów stanął na czele trwającego dwa lata powstania niewolników przeciwko Rzymowi. Senat nie traktował tego buntu poważnie, dopóki nie stało się jasne, że zagrożony jest sam Rzym.
Niektórzy koledzy wiercili się na swoich belkach, próbując usadowić się wygodnie po długim marszu. Ale nie ja. Mógłbym słuchać Seneki cały dzień. Jego kręcone włosy, twarz okrągła jak u dziecka i małe niebieskie oczka sprawiały, że wydawał się nieszkodliwy jak dziecko właśnie. Jednak jego głos skłaniał do posłuchu; poza tym uwielbiałem jego błyskotliwość i cynizm. Wyobrażałem sobie, że podobnym uwielbieniem uczniowie darzyli kiedyś Cycerona. Armie gromiły ludzi, a gladiatorzy zapewniali im rozrywkę, lecz to właśnie mówcy pokroju Cycerona i Seneki dawali im inspirację. Pewnego dnia sam będę to robił.
– Marek Licyniusz Krassus był najbogatszym człowiekiem w senacie, a może nawet najbogatszym w historii Rzymu – opowiadał dalej Seneka. – Miał ponad pięciuset niewolników i był znawcą architektury. Wiedział, jak tłumić pożary: jak burzyć płonące budynki, żeby ogień nie rozprzestrzeniał się na sąsiednie domy. Kiedy Rzym stanął w płomieniach, Krassus i jego ludzie pobiegli do pożaru i złożyli właścicielom pobliskich nieruchomości pewną propozycję. Mogli oni sprzedać je od razu młodemu Krassusowi po obniżonej cenie albo patrzeć, jak domy pochłania ogień. Gdy tylko uściskiem dłoni przypieczętowali umowę, niewolnicy Krassusa gasili pożar, a on sam zbierał owoce swego sprytu.
– Kapitalne – skwitował Kaligula.
Seneka zgromił go spojrzeniem, ale Kaligula wcale się tym nie przejmował.
– U szczytu bogactwa Krassusa jego majątek był wyceniany na ponad dwieście milionów sestercji. Ponieważ zaś Krassus zbudował swoją fortunę na plecach niewolników, miał ważki powód, by stłumić rebelię Spartakusa. Najlepsi wodzowie Rzymu wojowali wtedy w obcych krainach, więc Krassus zebrał własną armię do walki ze Spartakusem i zbuntowanymi niewolnikami. W pierwszych bitwach niezbyt mu się wiodło. Na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa jego ludzie rzucali broń i uciekali. Aby zwiększyć morale, Krassus przywrócił starożytną praktykę decymacji. Lucjanie, powiedz, co to oznacza?
– Przepraszam, mistrzu Seneko. Co oznacza co?
Seneka okazał swoje niezadowolenie, zamilkłszy na chwilę.
– Decymacja. Jakie jest pochodzenie tego słowa?
Lucjan zmarszczył brwi.
– Nie wiem.
– Ktoś inny? – spytał Seneka.
Znałem odpowiedź, ale już dawno się nauczyłem, że czasami lepiej trzymać język za zębami. Spuściłem wzrok, kiedy Seneka omiatał spojrzeniem grupę.
– Decymacja pochodzi od słowa decimare, które znaczy tyle co zdziesiątkować: zabrać lub zniszczyć jedną dziesiątą – wyjaśnił nauczyciel. Podszedł do nas bliżej, a słońce za jego plecami otoczyło go poświatą. – Krassus podzielił swoje legiony na dziesięcioosobowe grupki i kazał im ciągnąć losy. Z tego, na którego padł los, dziewięciu pozostałych zdzierało zbroję i chłostało go na śmierć. Duch walki w oddziałach natychmiast wzrósł. Krassus pokazał im, że jest groźniejszy niż wrogowie.
Teraz dopiero wszyscy nadstawili uszu. Wyobraziłem sobie, że nasza dwunastka ciągnie losy i że przegrany zostaje ubiczowany na śmierć. Pomyślałem, że nie umiałbym się do tego zmusić.
– Ostatecznie wojska Krassusa przyparły do muru Spartakusa i jego armię. Spartakus chciał wciągnąć Krassusa w pojedynek, przebijając się ku miejscu, w którym stał wódz. Jednak niewolnicy ulegli przeważającej sile przeciwnika. Spartakus zginął w bitwie, zanim dotarł do Krassusa. Pojmano sześć tysięcy niewolników.
Jak daleko sięgałem pamięcią, uczono mnie gardzić Spartakusem i krwawą rewoltą, którą wywołał. To powstanie było obrazą dla każdego rzymskiego obywatela. Jednak coś we mnie sprzyjało tamtym niewolnikom – moje wrodzone pragnienie, by stanąć po stronie skrzywdzonych. Skrycie żałowałem, że Spartakus nie zdołał rzucić wyzwania Krassusowi i stanąć z nim do walki jeden na jednego, jak walczą prawdziwi mężczyźni.
– Krassus chciał mieć pewność, że już nigdy żaden niewolnik nie zbuntuje się przeciw cesarstwu -tłumaczył Seneka. – Udoskonalił więc sztukę krzyżowania.
Zrobił efektowną pauzę i wszyscy zrozumieliśmy, że zbliża się coś niezwykłego. To dlatego nasi rodzice słono płacili, byśmy mogli się uczyć w tej szkole. Seneka słynął z zapadających w pamięć sztuczek.
– Jesteście wprawdzie zbyt młodzi, by uczestniczyć w igrzyskach i zobaczyć prawdziwą egzekucję, jestem jednak pewien, że wielu z was widziało przestępców wiszących na krzyżach poza murami miasta. Myślę, że Gallus chętnie wam opowie, jak to się robi.
Legionista imieniem Gallus wystąpił naprzód, dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym siedziałem. Dlaczego zawsze pada na mnie? Gapiłem się na jego owłosione nogi, znoszone sandały, zrogowaciałe stopy.
– Wstań! – nakazał szorstko.
Wstałem i spojrzałem mu prosto w oczy.
Podniósł moją belkę i ułożył ją pośrodku naszej grupy. Wyciągnął zza pasa młotek, a z sakiewki długi, ostry gwóźdź.
– Połóż się na belce – polecił. – Ramiona rozciągnij na drewnie.
Popatrzyłem na Senekę, który skinął lekko głową.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytał Kaligula żołnierza.
– Chcesz zająć jego miejsce? – odparował Gallus.
– Niekoniecznie.
– To siedź cicho.
Położyłem się na belce, z rozciągniętymi szeroko ramionami, nie spuszczając Gallusa z oka. Legionista przyklęknął obok mnie, z młotkiem w jednej dłoni i gwoździem w drugiej.
– Używamy gwoździ długich na pół pesi – poinformował, przyciskając ostry czubek gwoździa do mojego lewego przegubu.
– Podejdź tu i przytrzymaj to – zwrócił się do jednego z uczniów. Był nim Marek, mój chuderlawy przyjaciel. Trudno mu było ciągnąć belkę, więc przez większość ranka musiał znosić besztanie Gallusa.
Marek wstał i drżącą ręką przytrzymał gwóźdź nad moim przegubem.
– Zdenerwowany? – spytał go Gallus.
– Tak.
– Nie masz powodu. To raczej twój przyjaciel powinien się denerwować.
Żołnierz zaśmiał się cicho, ale ja się nie przejąłem. Wiedziałem, że Seneka nie posunie się dalej. Legionista mógł zadać jakąś ranę, ale nauczyciel nigdy by mu nie pozwolił przebić mojego nadgarstka gwoździem.
– Odkryliśmy – wyjaśnił Gallus, spoglądając na pozostałych chłopców – że przekłucie nerwu, który biegnie przez przegub, powoduje ból nie do zniesienia. Ponadto kiedy wbijemy tu gwóźdź, utkwi on między dwiema kośćmi i nie rozerwie przedramienia.
– Ból jest tak silny – pospieszył z pomocą Seneka – że wymyślono nowe słowo, żeby go opisać. Na kogoś strasznie obolałego mówi się excruciatus, „jak zdjęty z krzyża”.
Następnie Gallus zaczął wyjaśniać szczegóły tej procedury. Jak należy przybić stopy. Jak to się dzieje, że skazaniec dosłownie się dusi, gdyż ciało zapada mu się pod własnym ciężarem, a on traci siłę i nie może już oprzeć się na gwoździach i podnieść, by zaczerpnąć oddechu.
– Zwykle pozwalamy im wisieć przez trzy dni. Przeważnie umierają drugiego dnia, a trzeciego ptaki mają ucztę. Jakieś pytania?
Nie było żadnych.
Gallus zamachnął się młotkiem. Zamknąłem na chwilę oczy i wzdrygnąłem się. Legionista zatrzymał młotek dość blisko gwoździa i się roześmiał. Pozwolił mi wstać i wrócić na drżących nogach na moje miejsce, a sam dalej opisywał pozycje, w jakich on i jego wojskowi kamraci zwykli krzyżować skazańców.
– No dobrze – rzucił na koniec Seneka. – Myślę, że mają już jakieś wyobrażenie.
Gallus wycofał się, a Seneka kontynuował lekcję.
– Nikt nigdy nie pobił rekordu Krassusa – oznajmił. – Ukrzyżował on sześć tysięcy ludzi, wszystkich niewolników, których pojmał podczas powstania. Krzyże stały wzdłuż Drogi Appijskiej, od tego miejsca aż do Rzymu.
Nauczyciel umilkł na moment, by dotarła do nas cała potworność sytuacji. W końcu wędrowaliśmy całe mile. Kiedyś wzdłuż przebytej przez nas trasy umierali ludzie.
– Krassus i jego ludzie przejechali konno między szeregami ukrzyżowanych. Niewolnicy wołali o litość, błagali, by przebito ich włócznią. W Rzymie Krassusa otoczyły wiwatujące tłumy, został uwieńczony wawrzynem i okrzyknięty triumfatorem. W świątyni Jowisza złożył w ofierze białego byka, a miasto świętowało przez całe dnie. Mówią, że jeszcze trzy dni po tym, jak ciała niewolników zdjęto z krzyży, czuć było ich odór.
Seneka spojrzał ponad naszymi głowami na Drogę Appijską, jakby wyobrażał sobie tę scenę.
– A teraz pytanie do was – powiedział, zniżając głos. – Czy Rzymianie powinni krzyżować ludzi? Czy to przystoi najbardziej rozwiniętej cywilizacji świata, jaką kiedykolwiek znano?
Patrzyłem na Senekę, ale kątem oka widziałem też Gallusa. Wydawało się, że zesztywniał na samą wzmiankę o tym, że jego ulubiona metoda egzekucji ma być poddana pod dyskusję.
Miałem nadzieję, że Seneka nie wywoła mnie. Czułem silne przekonanie, że ukrzyżowanie nie jest warte chwały Rzymu. Jak mogliśmy zadawać taką torturę naszym wrogom? Co nas różniło od barbarzyńców, skoro dopuszczaliśmy się takich czynów? A co z niewinnymi ludźmi, skazanymi na karę śmierci za coś, czego nie zrobili? Nasz system sprawiedliwości nie był doskonały.
Nie chciałem jednak wydać się słaby przed kolegami. Małe przedstawienie Seneki, z udziałem Gallusa, miało nam pokazać, jak strasznie jest umrzeć w ten sposób. Ale byliśmy Rzymianami. Nie wolno nam było wzdragać się w obliczu śmierci, nieważne jak straszliwej. Aby udowodnić swoją męskość, należało znieść tę zgrozę, a nawet się nią delektować.
– Ja odpowiem – oznajmił Kaligula, wstając.
– Bardzo dobrze, Gajuszu – pochwalił Seneka. Nigdy nie używał przydomków swoich uczniów.
– Czy po triumfie Krassusa nad Spartakusem doszło jeszcze do jakiejś rewolty niewolników? – spytał Kaligula. Pytanie było, rzecz jasna, retoryczne i należało do metody argumentacji, jakiej uczył nas Seneka.
– Urodziłem się na polu bitwy – ciągnął Kaligula. – Widziałem wojnę. Ludzie giną. Odcina się im głowy i wypruwa z nich wnętrzności. Przetrwają tylko silni. Nie ma w tym nic pięknego ani nie jest to temat do filozoficznej debaty.
Ta ostatnia uwaga była przytykiem pod adresem Seneki. Zastanawiałem się, jak nauczyciel na to zareaguje. Przyjął to z kamienną twarzą – jak zwykle zresztą.
– Jedyne, co mam do zarzucenia Krassusowi – mówił dalej Kaligula – to że zmarnował tyle dobrego drewna na bandę niewolników.
Stał przez chwilę, dumny ze swego dowcipu. Potem uśmiechnął się krzywo i usiadł.
Seneka przesunął spojrzeniem po młodych twarzach przed sobą.
– Czy ktoś się nie zgadza? – zapytał.
Wiedziałem, że nie powinienem się podnosić. Niczego nie osiągnę, wdając się w sprzeczkę z Kaligulą. Lucjan bez wątpienia przyszedłby mu z odsieczą – jeśli nie teraz, to później, kiedy Seneka nie będzie patrzył. Inni do nich dołączą, bo są zastraszeni. Jedynym uczniem, który może by się ze mną zgodził, był mały Marek, a mieć go przy swym boku czasami oznaczało więcej kłopotów niż pożytku.
Nie mogłem jednak milczeć, prawda? Skoro teraz ugryzłbym się w język, to co by było, gdyby gra toczyła się o naprawdę poważną stawkę?
Wstałem, pewien, że Kaligula przewraca oczami.
– Ja się nie zgadzam – oznajmiłem tak stanowczo, jak tylko potrafiłem.
– Jakoś mnie to wcale nie dziwi, Teofilu – skwitował Seneka.

 
Wesprzyj nas