“Zniknąć” – trzy minipowieści, trzy współczesne historie rodzinne. Trudno się od nich oderwać. Opowiedziane wartko i beznamiętnie, wywołują jednak w czytelniku burzę emocji.


ZniknąćKuba ma sześć lat, osiem miesięcy i trzynaście dni. Pomijając fakt, że brat go nie lubi, a tata za bardzo nie zwraca na niego uwagi, nic złego mu się w życiu nie dzieje. Po prostu nie lubi treningów i nie lubi brata, Martina, jak go straszy. Kuba jest cały jaśniutki i strasznie mały jak na swój wiek.

Nie lubi jeść. Czasami wyrzuca przez okno. Ale potem już się boi, bo raz kawałek mięsa spadł na parapet sąsiadów z dołu. Kuba ma dla siebie całą mamę, Martin całego tatę i każdy z nich chciałby też kawałek tego drugiego rodzica.

Vojta jest rudy i wycina z papieru modele okrętów. Mama mówi, że kiedy wycina, nic do niego nie dociera. Nie za bardzo to kuma, ale przywykła. Siostra, Pavla, nie przywykła, a to dlatego, że jest strasznie głupia. Ale to tak naprawdę strasznie. Uczy się na kucharkę i już teraz jest okropnie gruba.

Vojta ma jedenaście lat, Pavlína szesnaście, ale i tak by go nie dogoniła, on biega szybciej. Vojta i Pavla mieszkają z mamą. Tata Vojty podobno jest marynarzem i służy na statku gdzieś za granicą. Tata Pavlíny mieszka w Stanach i czasem wysyła jej paczki, ale też jest dupkiem.

Helena sama wychowuje Jiříka. Tata nie za bardzo chce go widywać. Jego pech, idiota. Ale płaci. Helena ma młodszą siostrę, Hanę, ale nigdy za sobą nie przepadały. Po prawie dwudziestu latach Hana odzywa się do siostry tylko z powodu śmierci kogoś, kogo Helena nie tylko całe wieki nie widziała, ale nawet wcześniej nie lubiła. Hanka pisze Przyjedź. Czemu nie. Helena chciała to przecież zrobić już ze sto razy. Nie, dużo więcej razy. Ale kiedy przyjeżdża, zauważa coś dziwnego.
Jej własny syn wygląda jak jej ojczym. Coś jest nie tak.

***

Doskonale skonstruowana fabuła, żywi bohaterowie, którzy zabierają w swój świat; równocześnie, niepostrzeżenie i z zaskakującą siłą prowokując nasze własne wspomnienia – najmocniejsze – rodzinne. Bo właśnie w tych relacjach – rodzinnych – jak nigdzie indziej zacierają się granice między miłością a nienawiścią, egoizmem a poświęceniem, codziennością a mroczną tajemnicą. Nic nie daje nam tyle sił i równocześnie tak bezwzględnie nie obezwładnia, jak rodzina. Przecież wszyscy wiemy, że…

…najwięcej wypadków przydarza się w domu!

“Zniknąć” błyskawicznie stało się w Czechach bestsellerem i przyniosło młodej autorce, Petrze Soukupovej, najważniejszą czeską nagrodę literacką Magnesia Litera w kategorii Książka Roku.

Petra Soukupová (ur. 1982) – pisarka, która według krytyki wypełniła lukę w czeskiej prozie młodego pokolenia. Za sprawą bestsellera “Zniknąć” zapewniła sobie pewną, wysoką pozycję na rynku literackim. Absolwentka praskiej szkoły filmowej FAMU, jako scenarzystka i dramaturg współpracuje przy tworzeniu scenariuszy do popularnych czeskich seriali telewizyjnych. Za swój debiut książkowy “Nad morze” (K moři, 2007) otrzymała nagrodę Jiřího Ortena (czeska nagroda literacka przyznawana autorom poniżej trzydziestego roku życia) oraz nominację do nagród Josefa Škvoreckiego i Magnesia Litera (najważniejsza czeska nagroda literacka). Jej druga książka “Zniknąć” (Zmizet, 2009) była nominowana do nagrody Josefa Škvoreckiego i zdobyła w 2010 roku główną nagrodę Magnesia Litera w kategorii Książka Roku. W 2011 ukazała się najnowsza powieść autorki “Marta w roku intruza” (Marta v roce vetřelce).

Petra Soukupová
Zniknąć
Przekład: Julia Różewicz
Wydawnictwo Afera
Premiera: 15 października 2012

Zniknąć

TERAZ

Mamy sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią.
Nasze miasto to placek, wszystko wkoło też, dopiero dalej góry, które widać, tylko kiedy jest całkiem jasno, w zimie skrzą się na biało na odległość, chociaż u nas nie ma ani śladu śniegu.
Dzisiaj na pewno je widać. Wiem to od razu, jak się tylko obudzę, w pokoju jest chłodno, bo całą noc miałem otwarte okno. Zaczynam się uśmiechać. Mam wrażenie, że nawet pogoda mi sprzyja. Czuję, że dzisiaj wydarzy się coś wielkiego.
Wstaję dziesięć po siódmej, na śniadanie kakao i chleb z marmoladą, truskawkową, ale kupną, oni siedzą przy stole, każde zajęte sobą, on czyta, ona myśli, nietrudno zgadnąć o czym.
Potem powoli się ubieram, dzisiaj mogę celebrować każdą rzecz, jeszcze zasuwam obie torby i plecak, wszystko spakowane co najmniej od przedwczoraj. Ostatni raz przelatuję wzrokiem po pokoju, nie ma tu już niczego, co chciałbym zabrać, ale potem rzucam okiem na półkę brata, której normalnie bym nie ruszył, i biorę scyzoryk, co kiedyś dostał od taty, zawsze mu go zazdrościłem, ale nie miałem odwagi tknąć, no to teraz sobie wezmę. Na pewno się przyda.
Jest strasznie zakurzony, całe lata nikt go nie ruszał.
Wezmę, niech zwierzątko ma kolegę.
Później jedziemy autobusem na dworzec, on niesie mi jedną torbę, chciał wziąć też drugą, ale ja nie chciałem, niosę sam, plecak też, trochę ciężko, prawie że kuśtykam, po prostu strasznie duże obciążenie, nie jestem przyzwyczajony.
Przechodzimy przez halę na peron pierwszy, wrzucamy torby do pociągu, a potem stoimy wszyscy troje, słonko świeci i nikt nie wie, co powiedzieć, no to tata robi wykład, jak mam się zachowywać, mama, jak na siebie uważać, a jeszcze potem ona próbuje się nie rozpłakać, dobrze to znam, oboje trochę się wstydzimy,
jednak w żaden sposób nie zbliża nas to do siebie, po prostu taki głupi moment.
Znowu ją zapewniam, że będę dzwonił, pisał i jak najczęściej przyjeżdżał do domu, chociaż wiem, że wcale nie, ona się uspokaja i już znowu jestem dla niej przezroczysty, wiem, myśli o kolejnym zdjęciu.
Muszę wsiadać, obejmuję ją i buziak, jemu podaję rękę, może przez jedną setną sekundy patrzymy sobie w oczy, a może i nie, wsiadam, otwieram okno w przejściu i patrzymy na siebie jeszcze z pięć długich minut, nim pociąg ruszy, chwilę sobie machamy, znikają, wchodzę do przedziału, gdzie leżą moje rzeczy, siedzę sam, specjalnie chciałem jechać wcześniejszym pociągiem, żeby było pusto, i jest.
Siedzę i wyglądam z okna, mijam ładne krajobrazy i czuję się cudownie, strasznie mocne uczucie, aż mi się ryczeć chce, ale z tego zachwytu, nie ze smutku czy strachu.
Pociąg jedzie przez Pragę do Pilzna, gdzie za kilka dni zaczynam szkołę. Mam piętnaście lat i się cieszę. Siedzę w ciasnym przedziale i nie obchodzi mnie nic prócz tego, co za oknem.

PRZEDTEM

Kiedyś w podobnym pociągu mam niecałe siedem lat, patrzę na krajobraz, a brat siedzi obok, ma dziesięć lat, i ciągle mnie szturcha, opędzam się, nie chcę odrywać oczu od szyby, ale potem wali mnie mocno, obracam się, a brat krzywo się uśmiecha.
— Psychiczny jesteś? Dawaj, wysiadamy.
Nim zdążę zrobić minę, obraca się i bierze rzeczy, tata już wychodzi z przedziału, pociąg zwalnia, a mi się nie chce, ale muszę, no to powoli wstaję, mam trochę problem z tempem, jak mi ciągle wszyscy powtarzają, i nawet jak się staram, to na nic, brat łapie
mnie za rękę i ciągnie za sobą, wysiadamy.
Wzdrygam się, strasznie mocno mnie trzyma, boli.
Ale nie chcę robić scen, nie ma z nami mamy, a tata nie jest dla mnie specjalnie wyrozumiały.
No i wysiadamy z pociągu, normalna rodzinka na niedzielnej wycieczce, tyle że bez mamy, która w domu sprząta i gotuje na zapas, bo w tygodniu nie ma czasu.
Mamy z bratem prawie że takie same ubrania, sportowe buty i bluzy, tata ufa tylko tej jednej marce, więc bez dyskusji.
Oczywiście tata nosi takie samo ubranie, tyle że dla dorosłego. Na szyi ma aparat i ciągle robi nam zdjęcia, nam i całej sekcji, teraz też robi nam zdjęcie. Brat mnie obejmuje i szczerzy zęby.
Jesteśmy słodcy.
Jestem wtedy malutki, mam prawie siedem lat, ale wyglądam na pięć, jestem całkiem jaśniuteńki, białe rzęsy, włosy, i prawie przezroczysty, jeszcze niedawno baby na ulicy myliły mnie z dziewczyną, może więc wyglądam raczej jak dziewczynka niż jak sportowiec, którym według taty powinienem zostać. To brat jest sportowcem, jest też sto razy ładniejszy, buźka jak z obrazka, normalnie aniołeczek.
Mama też ma aparat, zawsze robiła nam zdjęcia przy najbardziej codziennych czynnościach, w wannie, w łóżku, przy stole, jak sznurujemy buty, jak płaczemy, jak zakładamy rękawiczki.
Mamy w domu ze cztery pudła po butach albo i więcej zdjęć, na których jesteśmy z bratem mali.
Rodziców połączyło, że oboje lubili robić zdjęcia, chociaż mama jest nauczycielką. To chyba było ich jedyne wspólne zainteresowanie. Ale ostatnio mama nie robi już tylu zdjęć. Zaczęła za to chodzić na kurs ceramiki dla dorosłych. Po całym mieszkaniu walają się okropne brązowe garnki, w których nawet woda wygląda jakby była ciemna. Nie lubię tego.
Opuszczamy dworzec i nim dotrzemy do jakiegoś tam lasu, tata i brat nadają straszliwe tempo, mam więc kupę roboty, żeby za nimi nadążyć, prawie biegnę. I tak mi się nie udaje. Poganiają mnie.
Tata zaczyna patrzeć z rozdrażnieniem, czego wtedy nie rozumiem, i jest mi przykro. Poza tym kłuje mnie w boku i chciałbym się trochę rozejrzeć po lesie. Ale tata zawsze mówi coś w stylu: Na co się znowu gapisz?, kiedy patrzę na przykład na mrowisko, jest naprawdę super, mistrzostwo świata, mógłbym tam stać parę godzin.
No i muszę iść.

Mój tata trenuje atletykę i sekcję dziecięcą biegów na orientację. Brat jest pierwszy albo drugi w powiecie w swojej kategorii, w zależności od tego, w jakiej akurat jest formie. Ja nie umiem biegać, znaczy się tylko powoli i nie za bardzo mnie to bawi. Jestem beznadziejny. W całym biegu na orientację najbardziej lubię zgubić się w lesie, znaleźć coś fajnego i oglądać. Gapić się. Słońce między liśćmi drzew tworzy figury. Wiatr lekko porusza trawą, jakby w każdej chwili miał nadejść ktoś bardzo leciutki i niewidzialny. Jednak potem i tak ktoś mnie znajduje.
Co weekend mamy takie wycieczki z sekcją. Jesienią, kiedy rano jest już naprawdę zimno, strasznie chcę zostać w łóżku, ale bez szans, jedziemy. Mama wprawdzie bierze moją stronę, żebym został, jednak tata po prostu rządzi w tej kwestii.
W tygodniu oczywiście treningi. Próbuję się migać. Wymyślam bajki, że boli mnie głowa, ręka, ząb, raz tata zaciąga mnie do dentysty, nie podejrzewałem, że naprawdę to zrobi, więc potem nie wymyślam już niczego, co da się łatwo sprawdzić, ale na dłuższą metę i tak nic mi z tego nie przychodzi, tata ma mnie za mięczaka.
Po południu pociągiem do domu. Na obiad chleb z serem, mama nam zrobiła, jabłko, papryka, batonik i od święta frytki gdzieś na dworcu.
Wieczorem siedzimy przy kolacji, kurczak i ziemniaki, tata i brat omawiają dzisiejszy bieg, przez całe jedzenie, analizują każdy ruch brata, każdy wydech, wszystko, i tata przez cały czas nawet na mnie nie spojrzy.
Mama normalnie ze mną rozmawia, ale mnie jest wtedy wszystko jedno, chcę, żeby tatuś mnie pochwalił, tyle że właściwie nie za bardzo jest za co, naprawdę jestem niezdarny i powolny.
No i siedzę jak dziewczynka i chce mi się płakać, ale nie płaczę, dopiero po kolacji w swoim pokoju, ale kiedy płaczę, jest jeszcze gorzej, bo brat robi sobie ze mnie straszne jaja, i ja już serio nie mogę, jeszcze bardziej ryczę i zaczynam się okropnie wściekać, a i tak nic nie mogę zrobić, bo on łapie obie moje ręce w jedną swoją, drugą mnie łaskocze i muszę się śmiać, a przy tym go nienawidzę.
Puszcza, dopiero kiedy przychodzi mama i go skrzyczy. Ja prawie że nie mogę złapać oddechu, co dość mocno działa na mamę i jeszcze bardziej drze się na brata, a potem, kiedy wychodzi, brat już tylko patrzy, a mnie znowu chce się płakać, bo w tych jego oczach jest naprawdę straszna złość czy nienawiść, nie wiem, jestem mały, wiem tylko, że go wkurzam.
A przecież nic nie zrobiłem.
Ogólnie się nie lubimy. Jeden jest zazdrosny o drugiego, on ma całego tatę, ja całą mamę no i każdy chciałby kawałek tego drugiego rodzica. Tyle że on jest starszy. I tak może wszystko.
Jest noc i nagle się budzę, nie wiem dlaczego, widzę tylko zarysy mebli, próbuję się rozejrzeć, ktoś siedzi przy stole, ale czemu, jest ciemno, po co brat miałby tam siedzieć, wołam go po imieniu i już mi się trzęsie głos, a ta postać nic, potem wstaje, ja milczę, bo już ledwo żyję ze strachu, podchodzi, to potwór, zaczynam krzyczeć i krzyczę ile sił, sikam w gacie, potwór zapala światło i ściąga sobie pończochę z twarzy, a brat syczy do mnie, żebym przestał, żebym się uspokoił, jednak nie mogę, brat parę razy mnie poszturchuje, ale nie jest w stanie powstrzymać, no to gasi światło i kładzie się do łóżka, przylatuje mama, najpierw mnie uspokaja, mówi bratu, żeby łaskawie jej to wyjaśnił, ale on udaje zaspanego i że w ogóle nie wie, o co chodzi, mama nie wierzy, przychodzi tata i mówi, daj spokój, kto wie, co młodemu się przyśniło, brat odwraca się do ściany, mama z tatą chwilę patrzą na siebie bez słowa, potem mama mnie bierze, przebiera i kładzie w swoim łóżku, w półśnie słyszę, jak mama i tata kłócą się o to w dużym pokoju. A rano brat się ze mnie nabija.
Czasami jednak nie ma taty i brat dostaje za swoje. Bo skarżę. Potem jeszcze bardziej mnie nie znosi. Ja się go boję.
I tak w kółko.
Nie przypominam sobie ani sekundy tego, co nazywają więzią między rodzeństwem, jakiejś świadomości, że to, co łączy mnie z nim, nie będzie łączyć mnie z nikim innym na świecie. Nas raczej w ogóle nic nie łączy.
Mam sześć lat, osiem miesięcy i trzynaście dni, zacząłem chodzić do szkoły, gdzie mi się całkiem podoba. Pomijając fakt, że brat mnie nie lubi, a tata za bardzo nie zwraca na mnie uwagi, nic złego mi się w życiu nie dzieje, jednak wtedy tak tego nie postrzegam. Po prostu nie lubię treningów i nie lubię brata, jak mnie straszy.
Najfajniej jest, kiedy zachoruję, ale tylko trochę, nie żeby naprawdę źle się czuć, tak akurat żebym mógł zostać z mamą w domu i pomagać jej przy gotowaniu.

JAK ŚLIMAK

Jest sobota, jakoś na początku kwietnia, a kiedy przy śniadaniu wyglądam z kuchennego okna, na trawie jest szron. Mimo to po śniadaniu ubieramy się i jedziemy na jakieś zawody, w sumie to nie wiem, czy na zawody, wiem tylko, że zaraz jedziemy.
Przychodzi tata, ma na sobie dres i bardzo dobry humor, wesoło pogania, żebym nie ślęczał nad tym do południa i puszcza do mnie oko, nie mogę powstrzymać uśmiechu, tak mnie to cieszy. Potem zrobimy sobie jeszcze wycieczkę na Krivoklat, wiesz?
Nie wiem, ale wszystko jedno, nawet zaczynam się cieszyć na dzisiejszą wycieczkę, dopijam kakao i szybko idę się ubrać. W naszym pokoju brat się rozgrzewa, otworzył okno na oścież, co jest serio nieprzyjemne, bo jest okropnie zimno, od razu dostaję gęsiej skórki.
Jedziemy pociągiem, zwykle moja ulubiona część wypadów, jednak dzisiaj mnie nie bawi, nagle chcę, żeby już było po zawodach, żebyśmy mogli iść na zamek.
W sumie nie wiem, dlaczego się tak cieszę. Może dlatego, że tata puścił do mnie oko, może dlatego, że nie pamiętam, żebym kiedyś był na zamku, i obiecuję sobie po tym coś fajnego.
Więc nawet jakoś daję radę podczas zawodów, nie żebym skakał z zachwytu, ale przynajmniej nie gubię się w lesie w połowie drogi.
Po zawodach odłączamy się od reszty, oni jadą do domu z drugim trenerem, my, niemal uroczyście, udajemy się na zamek, tylko we trzech i tym razem nawet mi nie przeszkadza, że tata z bratem rozmawiają o biegu i nie zwracają na mnie uwagi. Idę za nimi i się cieszę.
Tyle że ten cały zamek jest nic niewart. Nuda. Jestem rozczarowany.
Schodząc, zahaczamy o skalne miasteczko, we trójkę włazimy na małą skałkę, ale brat i tata już stoją na górze, gdzie prowadzi stroma szczerbina, prawie że bez wypustek, nie daję rady, oni mnie łapią każdy za jedną rękę i podciągają w górę jak piórko, moment, kiedy czuję, jakbym leciał. Moment, kiedy chcę, żeby nigdy mnie nie puścili.
To pewnie nic takiego, tylko atmosfera tego dnia, który był dla mnie ważny, dlatego to pamiętam, przecież milion razy wcześniej i później podawali mi ręce.
No i stoimy na skałce, a tata, że idzie na tę obok, dużo większą, żebyśmy poczekali, to brat od razu, że on też, jasne, bo brat za tatą wszędzie jak piesek, ale tata, że nie, przecież ja nie mogę zostać sam na skale.
Fakt, że spokojnie mógłbym, na krok bym się z niej nie ruszył, jednak tata się uparł, robi nam fotkę, brat wkurzony, tata idzie. Brat chyba na serio jest bardzo zły, szturcha mnie i upadam.
To nic takiego, wstaję i udaję, że nic się nie stało, ale on się zbliża i ma dość rozwścieczoną minę, ja się cofam aż do skraju skały i chyba zacznę ryczeć, wtedy on mnie łapie i przechyla, trochę okropne uczucie, ale trzymam się, bo wiem, że to tylko zabawa.
A on nagle, jak jestem tak przechylony, na chwilę mnie puszcza i od razu potem łapie, zaczyna się śmiać, brat cudownie się śmieje, kiedy się śmieje, wygląda jak wesoły anioł, nadnaturalnie piękny, z tymi kręconymi włosami. Ale ja zaczynam beczeć, zawodzę jak wariat, bo na serio się przestraszyłem.
Brat mnie uspokaja, tata od razu wraca i wygarnia bratu, mnie też ochrzania, żebym nie marudził, i schodzimy.
Tata zamawia piwo w knajpie na dworcu, nam kupuje żółtą lemoniadę, siedzimy i się nie odzywamy, mamy dość, brat jest najbardziej obrażony. No i tak sobie siorbiemy picie, normalna dworcowa knajpa, i nagle w drzwiach pojawia się facet o kuli z jedną nogą bezwładną, ciągnie ją za sobą i pełznie tak w stronę baru, kelner od razu go zauważa. Nim facecik dochodzi do baru, już ma nalane piwo, podaje kelnerowi monetę, opiera kulę o bar i wypija piwo na dwa razy. Bierze kulę i kuśtyka na zewnątrz.
A ja na niego patrzę, bo wygląda jak ślimak, bardzo mnie fascynuje, aż tata huczy, żebym się tak nie gapił.
I przez cały czas do przyjazdu pociągu, w drodze i nawet w domu przy kolacji i przed spaniem myślę o tym gościu i myślę sobie, że już nigdy o nim nie zapomnę.
Zapominam po kilku dniach.
A rok później znowu sobie przypominam.

Ojciec nie pamięta tej wycieczki. Pamięta jednak, jak zwykle przebiegały ich wypady, Jakub wlókł się z tyłu, ciągle musiał go pilnować i poganiać, bo był po prostu niemożliwy. Tak jak w przypadku każdego innego sportu. Lecz to by jeszcze ojciec był w stanie zrozumieć, nie każdemu musi wychodzić. Nie rozumiał tylko, jak Jakub mógł tak wszystko olewać. Nie mógł nic na to poradzić, że kiedy widział Jakuba, w lesie podczas biegu albo na treningu na ścieżce, czuł przede wszystkim marność. Dlaczego choć minimalnie się nie stara? Nie każdy musi mieć talent, ale niechby trochę zacisnął zęby, od czego w końcu jest facetem! Ale nie, po co, ona chce z niego zrobić dziewczynę, mieć chociaż jedną córkę.

Matka trochę boi się o Kubika. Wie, że chłopak nie lubi sportu. Próbuje powiedzieć o tym ojcu, jednak on nie słucha, jego synowie po prostu muszą uprawiać sport i basta. Spójrz tylko na Martina, stale powtarza, stara się i jak mu dobrze idzie, ale chłopcy nie są poodbijani na ksero, jednemu idzie, drugiemu nie musi, Kuba po prostu nie jest do tego stworzony. Martwi ją też, że Martin czasami brzydko się wobec brata zachowuje. Powinien uważać, jest o tyle silniejszy, Kubik jest taki kruchy. Próbuje być sprawiedliwym sędzią w kłótniach. Ale to przecież naturalne, że chroni słabszego. Martin patrzy wtedy na nią jak na wroga.

 
Wesprzyj nas