Nowa powieść Michała Olszewskiego, laureata Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Fikcja bardziej bolesna niż rzeczywistość.


#upałWszystko dzwoni, pika, wibruje. Klikasz, odbierasz, gnasz. Zewsząd dopadają cię setki newsów. Nie pamiętasz, co czytałeś, dlaczego, gdzie, po co. Uwięziony w wirtualnym świecie nie dostrzegasz odległej o milion lat świetlnych rzeczywistości, aż w brutalny sposób przypomni ci o swoim istnieniu.

“#upał” to opowieść o o sieci, którą na nas zastawiono, o (nie)obecności, pracoholizmie, manipulacji. Autor z wirtuozerią i pozorną lekkością prowadzi czytelnika do piorunującego finału.

“#upał” to powieść o pułapce nowoczesności, w którą wpaść może każdy. Impulsem do jej napisania było pewne szokujące wydarzenie, które przerosło Olszewskiego-reportera: proza pozwoliła mu je opisać.

Powtarzam tę samą czynność po raz kolejny, robię to kilkadziesiąt razy w ciągu doby, budzę się czasem w nocy, by sprawdzić, czy nic mi nie umknęło. Czasem informacje wlewają się we mnie wąską strugą, a czasem z siłą Wodospadów Wiktorii, nawet w uszach mi szumi wtedy, jakbym znajdował się w środku wietrznej sawanny.

***

Houellebecqowska powieść o tym, jak w erze mediów społecznościowych społeczeństwo przestało istnieć. Horror epoki Facebooka.
Juliusz Kurkiewicz

“#upał” opowiada o najszlachetniejszej formie egzystencji w karykaturalnym zniekształceniu (…). Fej, główny bohater powieści Olszewskiego wiedzie coś na kształt takiej egzystencji, ale polem jego aktywności jest świat mediów społecznościowych, ciągłe sprawdzanie przepływu danych, tworzenie szumu wokół udostępnianych komunikatów.
Jan Bińczycki, Onet

informacyjna pustka jest bowiem dla nas największą torturą

Michał Olszewski – pisarz, dziennikarz, reporter, autor wielu opowiadań, esejów, wywiadów. Kierował działem reportażu w „Tygodniku Powszechnym”. Obecnie jest szefem krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Debiutował w 2003 roku zbiorem opowiadań “Do Amsterdamu”, którego bohaterami są młodzi ludzie z małych polskich miast. Jest autorem książek: “Chwalcie łąki umajone” (2005), “Low Tech” (2009), “Zapiski na biletach” (2010), nominowanej do Nagrody Literackiej Gdynia w 2011 roku, oraz “Eco-book o Eko-Bogu –zapis rozmów z ojcem Stanisławem Jaromim” (2010). Był wielokrotnie nagradzany. Za swój debiut otrzymał I nagrodę w konkursie „Znak-Proza”, w 2012 roku zdobył Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski w kategorii Internet Publicystyka. Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego otrzymał w 2015 roku za “Najlepsze buty na świecie” (2014). Olszewski w swoich książkach skupia się na tym, co zazwyczaj spychane jest na margines: Dziennikarz jest od wywlekania rzeczy, które są schowane pod powierzchnię. Jest pośrednikiem między miejscami, w których coś nie gra, coś uwiera, coś boli, a społeczeństwem, które powinno się o tym dowiedzieć – mówił w jednym z wywiadów.

Michał Olszewski
#upał
Wydawnictwo Znak
Premiera: 15 lutego 2017

#upał


Coś tam szybko sobie sprawdzam, żeby zobaczyć, czy nic istotnego w międzyczasie się nie zdarzyło. Bardzo to lubię, gdy głowa napełnia się powoli treścią i narasta nieporównywalne z niczym zero-jedynkowe znużenie, jakbym trwał w stanie podgorączkowym. Zdarza się, zwłaszcza wieczorami, gdy miasto cichnie, a ja zostaję sam na sam z siecią, że wszystko poza prostokątem monitora ma nieinteresującą barwę popiołu. I to też jest ciekawe.

Na razie jednak dzień rozwija się wspaniale. Powtarzam tę samą czynność po raz kolejny, robię to kilkadziesiąt razy w ciągu doby, budzę się czasem w nocy, żeby sprawdzić, czy nic mi nie umknęło. Czasem informacje wlewają się we mnie wąską strugą, a czasem z siłą Wodospadów Wiktorii, nawet w uszach szumi mi wtedy, jakbym znajdował się w środku wietrznej sawanny.

Jedziemy, na szybkości, co tam, co tam. Mam półtora tysiąca przyjaciół, a każdy z nich chce mnie czymś zainteresować. Ten podsyła ultraciekawy tekst o nadchodzącym rozdarciu w obozie nacjonalistycznym, ta prosi pilnie o pomoc w znalezieniu mechanika samochodowego w południowopołudniowo-wschodniej części kraju, nie mam pojęcia, kim jest i w jakich okolicznościach znalazła się na moim wallu, ów informuje, że w niewielkiej miejscowości na północy złamał się krzyż, zabijając przechodzącego pod nim człowieka, co za mistyka, dużo dowcipnych komentarzy pod tą informacją, niewidziana od prawie trzech dekad koleżanka ze szkoły podstawowej informuje o wyjściu na huczną imprezę w Brukseli, kolega kolegi zaprasza na film dokumentalny o grupie jazzowej, czy wiecie, że nasze dzieci to pierdoły, bo noszą kaski, zamiast napierdalać głowami w asfalt podczas nieuniknionych upadków z rowerów czy hulajnóg, jak za starych dobrych czasów, na skutek czego nie poradzą sobie w dorosłym życiu – zapytuje zatroskana przyjaciółka; ciekawe, szkoda, że nie ma foty, kolega zjadł na śniadanie labraksa, co to jest labraks – sprawdzam szybko i już wiem, że mówimy o gatunku morskiej ryby okoniokształtnej, z rodziny morenowatych, niesłychane; rzucam okiem na anons o upadku pedagogiki, łza wzruszenia leci na widok wywiadu z artystą z czasów mojego dzieciństwa, a ten teledysk, nie widziałem go ze trzydzieści lat chyba, Boże, bohaterowie moich pierwszych wspomnień skakali w zimowym parku przez ławki, o, tu też ciekawe, nuda jest potrzebna, nuda jest kreatywna – namawiają specjaliści, zastanawiam się, jak postulat ten realizują u siebie w domach i miejscach pracy, czy są podpięci na sztywno, czy też spędzają czas, rzeźbiąc świątki w drewnie.

@Bezrybicz #upał czy ulewa – nieważne. Ważny jest brzuch. Ja dzisiaj będę robił brzuch, czego i wam życzę, zjeby moje kochane!

***

Niepokój. Miałem sprawdzić, a nie sprawdziłem. To się zdarzyło w drodze do pracy, kierowałem autem, kiedy usłyszałem bdlynk. Kamyk rzucony w elektroniczną studnię. Bdlynk. Ktoś wysłał wiadomość albo polubił moją informację, albo udostępnił moje polubienie, nieważne – coś się zdarzyło. Zerknąłem tylko i muszę przyznać, że wmurowało mnie w fotel. Lubię ten dźwięk. Bdlynk oznacza, że nawiązałem interakcję, że kogoś coś zainteresowało odrobinę mocniej, że tam, po drugiej stronie kabla, siedzą żywi ludzie i czują, komentują, rusza ich to, co robię. Na tym przecież świat polega, żeby reagować i nie dać się zapędzić w pułapkę ślepej obojętności wobec rzeczywistości, która nas otacza.

Więc teraz sprawdzam już konkretnie, nie na chybcika, przebijając się przez stertę świeżych powiadomień, i widzę, że ów dźwięk naprawdę brzmiał inaczej niż wszystkie inne. Nie może być mowy o pomyłce. To Szczapa polubił moją akcję społeczną pod tytułem „Ogarnij miasto centralnie”. Sto polubień, nawet nieźle, ale już zdążyłem przesunąć ją w głąb pamięci, obiecując sobie, że wrócę do tematu przy najbliższej okazji, przypuszczając zarazem, że nie wrócę do niego nigdy, gdyż przyjdą inne, nieporównanie ważniejsze, a ich ciężar zgniecie i unieważni to, co robiłem wcześniej. Polubił w momencie, gdy jechałem samochodem z dziećmi, co odrobinę mnie zdekoncentrowało. Owszem, nie powinno się sprawdzać polubień w czasie jazdy, napisałem ze sto tekstów o istnej pladze kierowców powodujących wypadki wskutek sprawdzania czegoś w czasie jazdy, ale czasem sprawdzam i ja.

Bardzo mnie to polubienie od rana niepokoi i wytrąca z tak pożądanego stanu równowagi. Do tego stopnia, że przestaję na chwilę spadać i odchodzę w innym, mało produktywnym, lecz równie ciekawym kierunku. Telefon dzwoni, zrzucam jednak połączenie. Coś tu jest nie teges.

#upał Jak tam wasze albedo, kochani? Żyjecie jeszcze? Piszcie do #Miastanagorąco #upał @dzikaswinia Jakie albedo pojebało was?
Psa bym tak nie nazwał

***

Gdzieś tam toczyło się prawdziwe życie, do którego nie miałem dostępu: topniały lodowce, satrapa rozciskał palcem opozycję, zapadały ustalenia na najwyższym szczeblu, rządy upadały, by powstać w innej formie, w mieście korkowały się ulice i trwały remonty, a wszystko to relacjonował kto inny. Półtora tysiąca moich najbliższych znajomych pracowicie wrzucało zdjęcia, muzykę, filmy, przepisy kulinarne i recenzje filmowe, własne przemyślenia na temat Boga, seksu, mamony, gatunków inwazyjnych, a wszystko natychmiast. Ja zaś stałem nagi, bezbronny, odłączony od sieci, bez aplikacji, słuchawek w uszach i kolorowych monitorów, stałem w przypałacowym zapuszczonym parku, odrabiając zadane przez terapeutkę ćwiczenia z uważności. I co najgorsze, musiałem czekać, co wkurwiało mnie najbardziej. Zamiast konwersować, nieustająco konwersować, traciłem czas na liczenie pierdolonych liści albo badanie struktury świerkowej gałązki. Nieprzysłonięte niczym, potężniały pustka i cisza, najwięksi wrogowie mojej profesji. Gdybym prowadził wówczas notatki, z pewnością ich początek brzmiałby: „Poniedziałek. Nic. Wtorek. Nic. Środa. Nic”. Świat dział się beze mnie i było to, doprawdy, nie do zniesienia. Czułem, że redakcja współczuje mi z oddali, informacyjna pustka jest bowiem dla nas największą torturą. My chcemy wiedzieć, wiedza o faktach jest sednem naszego życia, a miejsca takie jak odwyk skutecznie tej możliwości pozbawiają. Dlatego w ośrodku nikt z redakcyjnych kolegów i koleżanek nie chciał mnie odwiedzić, nawet ich nieposkromiona ciekawość musiała ustąpić przed lękiem. Bali się, powiedzmy to sobie wprost, zbyt intensywnego kontaktu z nudą. Edit przywiozła kilka razy Czupurka, chłopak był zachwycony, ganiał po parku przez kilka godzin niczym swobodny elektron. Ja z nudów o mało nie eksplodowałem. Rodzicom nie powiedziałem ani słowa, nawet się nie zorientowali, że zaszła istotna zmiana, za dobre sprawowanie mogłem po okresie próbnym dzwonić raz w tygodniu do dwóch wybranych numerów. Co u ciebie, synku? W porządku, mamo, pracuję teraz nad taką jedną sprawą. Ech, ty i te twoje sprawy.

 
Wesprzyj nas