Reportaż Weroniki Mliczewskiej “Na początku jest koniec” to zapis niezwykłej wyprawy do świata Majów (Mundo Maya), przez tereny Gwatemali, Meksyku, Hondurasu, Belize i Salwadoru.


Na początku jest koniecW poszukiwaniu prawdy o życiu współczesnych Majów przemierzyła wioski odcięte od cywilizacji, gdzie nadal praktykuje się dawne rytuały. Rozmawiała z szamanami i obserwowała ceremonię Nowego Roku Majów. Zatrudniła się jako wolontariuszka w więzieniu dla kobiet, by poznać zasady działania gangów w Salwadorze. Wsłuchiwała się w szept majańskich kobiet, opowiadających o tragediach wojny domowej w Gwatemali. Wróciła z odpowiedziami, które zmieniły jej życie.

„Na początku jest koniec” to piękna opowieść o spotkaniach z ludźmi i wsłuchiwaniu się w ich historie, które skłoniły autorkę do duchowej podróży w głąb siebie. Weronika Mliczewska wyruszyła do świata dzisiejszych Majów z biletem w jedną stronę, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania o ograniczenia, wolność, czas, który wprowadza ramy i normy w naszym społeczeństwie. Chciała znaleźć alternatywę i jako młoda osoba zobaczyć, czy można żyć inaczej. Lekcje, które przyjęła od Majów umożliwiły jej przekroczenie własnych granic i zrozumienie czegoś, co wcześniej nie mieściło się w głowie. „Na początku jest koniec” to opis podróży w klasycznej, antropologicznej odsłonie – podróży radykalnej, która zmienia sposób widzenia siebie i własnej kultury.

Reportaż Weroniki Mliczewskiej to zapis niezwykłej wyprawy do świata Majów (Mundo Maya), przez tereny Gwatemali, Meksyku, Hondurasu, Belize i Salwadoru. Zgłębiając kolejne historie zawarte w książce, czytelnik wraz z autorką odbywa drogę do zrozumienia dzisiejszych Majów, bez ubarwień, romantycznych mitów i taniej egzotyki. Poznaje Majów uwikłanych w swój kontekst kulturowy i społeczny, zarówno takich, którzy chcą odciąć się od korzeni i zapomnieć o swoich tradycjach, jak i tych, którzy nadal podtrzymują kulturę przodków i odprawiają rytuały związane z kalendarzem duchowym. Autorka pokazuje Majów napiętnowanych przez Latynosów i wykluczonych ze społeczeństwa, konsekwencje wojny domowej lat osiemdziesiątych XX wieku, następstwa współczesnego niewolnictwa wśród Majów w Hondurasie, Majów cierpiących głód pośród bogatych turystów i opływających w dostatki Latynosów; Majów, których nie stać na wejście do ruin świątyń przodków. Wiele historii przytaczanych przez autorkę ma wspólny mianownik: to pytanie o tożsamość, uwikłanie w kontekst kulturowy, od którego odcięcie się obiecuje zmianę, lecz także pogrąża w zagubieniu. To pytanie o miejsce dla tradycji przodków w naszej fastfoodowej kulturze. Pytanie o to, jak trwać w chwili, w milczeniu, jak czytać swoje ciało i odnajdywać w nim zalążki intuicji.

Weronika Mliczewska od dziesięciu lat specjalizuje się w tematach związanych z duchowością, jej poszukiwania zabrały ją do serca najbardziej hermetycznych ceremonii wśród Inków w niedostępnych bezdrożach Andów, Indian Shipivo w dżungi amazońskiej, Huicholi ukrywających się przed cywilizacją w Meksyku, pustelników buddyjskich w Himalajach, Rastafarian żyjących w odosobnieniu na Jamajce czy szamanów Sangoma w RPA. W reportażu, podobnie jak w filmie i fotografii pragnie ująć treści, które nie zawsze mieszczą się w formacie naukowym: zbudować mosty pomiędzy prastarymi tradycjami i wiedzą oraz dzisiejszym życiem, pokazać, jak bardzo mogą być one aktualne i nadal wzbogacać przeżywanie świata.

Weronika Mliczewska – antropolożka, reżyserka, fotografka; studiowała w Londynie, Warszawie i Los Angeles, mieszkała w willach i szałasach, jadła mrówki, świerszcze i alpaki, gubiła się w ponad pięćdziesięciu krajach, odnajdywała się tylko kilka razy, spała przy kraterze aktywnego wulkanu, rozkładała po ciemku biwak w towarzystwie czterech tarantuli, poznała sekrety gangsterów, uchodźców i czarowników, wywoływała deszcz z szamanami, szukała nieznajomej kobiety ze zdjęcia w całych Indiach, kręciła film o sześćdziesięciotrzyletnim dziwaku, chodząc za nim, nie zamieniwszy z nim ani jednego słowa. Milczała z mnichami w Himalajach, prowadziła badania terenowe wśród Saamów za kołem polarnym oraz w siedzibie ONZ w Genewie. Na co dzień pracuje jako reżyser filmów dokumentalnych, przygotowuje też sesje zdjęciowe. Ceni ponad wszystko prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem i docieranie do prawd, które wygodnie ukryć albo niewygodnie pokazać.

Weronika Mliczewska
Na początku jest koniec
Na szlakach duchowości Majów
Wydawnictwo Muza
Premiera: 15 lutego 2017

Na początku jest koniec

Zamiast wstępu: ostrzeżenie

Czy istnieje takie miejsce na ziemi, gdzie ludzie żyją według inaczej zorganizowanego systemu? Czy jest jaka­kolwiek alternatywa, która prowadzi do wolności? – takie pytania zadawałam, gdy miałam dwadzieścia trzy lata i byłam przerażona faktem, że powinnam dorosnąć. Właśnie skończyłam studia w Wielkiej Brytanii, gdzie nauczyłam się robić filmy i patrzeć na świat z zacięciem antropologa. Oprócz tego byłam grajkiem ulicznym, mimem, niezdeklarowanym hipisem, przejechałam całą Europę i część Afryki autostopem, przeszłam północną Hiszpanię na piechotę, agitowałam na rzecz ludów rdzennych w ONZ i, co ważniejsze, pytałam ludzi o wszystko – jakbym właśnie spadła z kosmosu i chciała się nauczyć życia od bezdomnych, artystów czy szaleńców. Chciałam przeżywać każdy dzień jak przygodę, łamać bariery i iść pod prąd. Jednego dnia byłam operatorem w telewizji, innego uciekałam przed mafią cypryjską w południowej dzielnicy Londynu, jeszcze innego w poszukiwaniu jedzenia skakałam przez płoty z freeganami, by potem pić szampana, stojąc na stole z reżyserem jednej z oper wystawianych w Paryżu. Wnikałam w kontrastujące ze sobą światy jak duch, aby łapczywie połykać każdy intensywny oddech, chłonąć esencję, która uzależnia. Pisałam artykuły i robiłam zdjęcia do gazet w Polsce i za granicą, a wszystko to tylko dlatego, że byłam najzwyczajniej ciekawa ludzi i chciałam znaleźć odpowiedź na pytanie, które nigdy mnie nie opuszczało: jak być wolnym? Buntowałam się wobec zastygłego w schematach świata. Robiłam to bez agresji, lecz poszukując czegoś zupełnie nowego. Wierzyłam, że mogę odnaleźć świat zbudowany na innych zasadach, w którym można wyjść poza bańkę iluzji i kierować się prawdą. Nie wiedziałam, czym ta prawda jest, ale doskonale czułam, czym nie jest, i nie chciałam być tego częścią.

Każdy wiek ma swoje prawa, dwadzieścia trzy lata to z pewnością wiek, w którym ma się prawo do idealizmu i nałogowego wręcz mieszania go z życiem. Doszłam do wniosku, że za większość naszych zmartwień odpowiedzialny jest czas, a ściślej… brak czasu. Czas wytycza na tyle silny i przyjmowany bez refleksji porządek, że trudno z nim wojować. Można negować systemy polityczne, można kwestionować, czym jest sprawiedliwość, ale każda potyczka z czasem skazana jest na klęskę. A jednak… Czy istnieją ludzie, którym udało się uciec od podziału czasu na miesiące, na dni, na godziny…? Czy można żyć według innego kalendarza? Czy ci ludzie są szczęśliwi? Czy są wolni? I co się stanie, gdy wyruszy się w drogę w poszukiwaniu ich czasu?

Okazało się, że tacy ludzie istnieją. To współcześni Majowie, którzy nadal podtrzymują tradycje przodków i odprawiają rytuały związane z kalendarzem duchowym.

Kilka lat temu media huczały od „przepowiedni majańskich”, głoszących, że w 2012 roku skończy się świat. Niektórzy przygotowywali ukryte w górach bunkry, szkolili się w survivalu, a inni uprawiali ogródek, wiarę w centralne ogrzewanie zastępując wprawianiem się w rozpalaniu ogniska. W ogromie informacji płynących z filmów katastroficznych, publikacji i „naukowych” wyliczeń zabrakło najważniejszego elementu układanki – głosu samych Majów. Dlaczego nikt ich nie zapytał, co oznacza koniec, a czym jest początek? I czy w ogóle funkcjonuje u nich idea końca i początku? Nie mogłam zrozumieć, dlaczego świat przedstawiony w kulturze masowej tak bardzo odbiega od świata ukrytego w dżunglach Gwatemali. Nie dawało mi spokoju przekonanie, że media kreują wizerunek świata, a my podążamy za nim bez najmniejszej próby weryfikacji. I skoro tak się działo w przypadku słynnego tematu „końca świata”, to co jeszcze można odkryć? Co znajdziemy, gdy podążymy dalej, głębiej, gdy zaczniemy się nie zgadzać i kwestionować? Jakie dogmaty kulturowe można przewartościować i którędy prowadzi droga, pozwalająca zachować wewnętrzną niezależność? To wszystko to też pytania o wolność. Na takiej drodze nie ma miejsca na kompromisy. Nie wiedziałam wtedy, że nie ma też z niej powrotu.

Powinnam dorosnąć, wziąć ślub, kredyt i kupić psa, ale zrobiłam coś innego – kupiłam bilet w jedną stronę do Gwatemali. Chciałam zapytać współczesnych Majów, czy są szczęśliwi, czy są wolni i czy udaje im się żyć według innego pojęcia czasu. Chciałam poznać mądrość ich przodków, aby zrozumieć to, o czym kultura europejska zapomniała wieki temu, a co tkwi w każdym z nas. Ku mojemu zdziwieniu te pytania zaprowadziły mnie jeszcze dalej. Zawiodły mnie na tyle daleko, że po ponad siedmiu miesiącach spędzonych wśród Majów wróciłam do Warszawy, a ta moja wędrówka wciąż trwała, przez kolejnych pięć lat prowadziła mnie po coraz bardziej wyboistych drogach ku próbom zrozumienia tego, co mnie tam spotkało. Ta wyprawa zmieniła moje życie, dlatego chcę się tym podzielić. Ona trwa nadal, bo najbardziej wartościowe podróże nie zaczynają się w momencie wyruszenia w drogę i nie kończą się z chwilą powrotu do domu. Z takich wypraw nigdy się już nie wraca. One trwają w nas.

Na tropie tajemnic

Świat Majów, czyli Mundo Maya, w XVI wieku obejmował obszar dzisiejszej Gwatemali, Meksyku, Hondurasu, Belize oraz Salwadoru. Nie będę się starała uporządkować opisywanych wiosek na mapie ani chronologicznie, ani geograficznie, gdyż dla mnie obowiązującą mapę podróży wyznaczali napotykani ludzie. To człowiek jest dla mnie celem podróży, nie miejsca, nie zabytki. Na stronach tej książki nie udamy się do wielkich piramid, pięknych wodospadów, nie będziemy podziwiać zachodów słońca nad oceanem ani podnosić napięcia opisywaniem wysokich urwisk, przez które codziennie przejeżdża, przeżywa lub ginie wielu Gwatemalczyków. Tego nie będzie. Co więcej, nie przemierzyłam majańskich krain na motorze, maluchem, na hulajnodze lub boso. Wydaje mi się, że tego rodzaju spektakularny sposób podróżowania odwraca uwagę od podmiotu poszukiwań, czyli ludzkiego strachu, fobii lub marzeń. Wierzę, że świat, który przemierzam, jest wyjątkowy. Wyszukuję w nim szczeliny dziwne, niewygodne, magiczne, przerażające, wpadam w nie, zapominam się w nich i staram się dzięki temu zrozumieć coś od nowa.

Nie jestem backpackerem, choć wszystko co mam, mogę schować w plecaku. Podczas tej ponad półrocznej podróży spotkałam ich tylko dwukrotnie, a to z tego powodu, że w miejscach, gdzie mieszkałam z Majami, nie było hosteli. Nie jestem podróżnikiem, bo bardziej niż poznawanie egzotycznych miejsc interesuje mnie odkrywanie człowieka. W tym rozumieniu podróż staje się bardzo ryzykowną wyprawą na bezdroża tego, co leży najgłębiej w nas.

W wyprawie momentami towarzyszył mi Henry Hartley, kolega ze studiów w Londynie, z którym postanowiliśmy stworzyć multimedialny dokument o Majach w postaci interaktywnej strony internetowej. Czasami się rozdzielaliśmy, czasami traciliśmy się z pola widzenia. Nie będę zaznaczać, gdzie był, a gdzie go nie było, gdyż tematem tej książki są Majowie i to na ich głosach się skupię. Henry nie mówił po hiszpańsku, więc nie rozmawiał z ludźmi, ale dysponował innym językiem, językiem filmu. Cierpliwie rejestrował majańską rzeczywistość w długich ujęciach. Jako operator osiągał ideał przedstawiciela tego zawodu pracującego przy filmie dokumentalnym, gdyż stawał się niezauważalny. Przynajmniej do momentu, kiedy podczas podróży na canoe przez dżunglę w Belize utopiliśmy kamerę w rwącej rzece. Henry stanął wtedy przed dylematem: wracać do Wielkiej Brytanii, czy jechać dalej? Kamera utonęła, ale Henry ostatecznie został. I to był punkt zwrotny w jego życiu. Zrozumiałam wtedy, czym jest wspólna pasja, wspieranie się i przyjaźń.

Kim są Majowie? Pytałam o to ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali według mnie jak Majowie, czyli władali dialektem tego ludu i nosili tradycyjne stroje. Wydawałoby się, że była to właściwa grupa rozmówców. Według statystyk w samej Gwatemali mieszka sześć milionów Majów, tak więc teoretycznie każdego dnia wśród nich przebywałam, jednak, co zadziwiające, nikt nie chciał przyznać się, że jest Majem.

Moje poszukiwania przypominały sytuację, w której się znalazłam przed wyjazdem. Znakomicie obrazowała ona początek wyprawy. Byłam w lesie. Na zakręcie ścieżki widziałam gęstą mgłę. Chciałam zrobić zdjęcie, ale nie miałam długiego obiektywu. W związku z tym podeszłam bliżej tego miejsca, gdzie wcześniej zobaczyłam gęstą mgłę, tylko że teraz już jej nie widziałam. Byłam w niej zanurzona, stałam się jej częścią. Dostrzegłam natomiast, że gęsta mgła jeszcze bardziej kondensowała się za kolejnym zakrętem. Tak wyglądało moje poszukiwanie potomków Majów.

Majem byli zazwyczaj ci „inni”. Jako Majów wytykało się palcami mieszkańców wioski obok lub za pasmem gór. Te odpowiedzi zawsze poprawiały mi humor, gdyż żadna z nich nie była taka sama, a każda była wytworem bujnej wyobraźni. W Salwadorze dowiedziałam się, że Majowie to tacy ludzie, którzy żyją w domkach na drzewach i ukrywają się w lasach. W zachodniej Gwatemali mówiono mi, że Majowie żyją w jaskiniach i niebawem z nich wyjdą, by powrócić z wiedzą przodków. Nawet w tych baśniowych opisach Majowie to zawsze ci, którzy się ukrywają, a to już dobra wskazówka na początek. A gdzie te sześć milionów, które odnotowały spisy ludności i oficjalne rejestry? Jak można być Majem i się do tego nie przyznawać? I dlaczego? Zamiast przytaczać cytaty, zabiorę Was do centrum wydarzeń, które pozwoliły mi zrozumieć, co to znaczy być Majem i dlaczego Majowie woleliby zniknąć.

 
Wesprzyj nas