Dla Joanny Petry-Mroczkowskiej losy Karola de Foucauld są pretekstem do nakreślenia szerszej panoramy naszych czasów: problemów misyjności, kolonializmu, dialogu międzyreligijnego, zwłaszcza z muzułmanami.


Bóg, islam i ojczyznaTrudno znaleźć innego błogosławionego, którego życie naznaczone byłoby tak licznymi paradoksami.

Dzieje Karola de Foucauld w swoich początkach przypominają biografie Lawrence’a z Arabii i Antoine’a de Saint-Exupéry, pełne niebezpiecznych podróży po Afryce Pόłnocnej i przygód wśród nieobliczalnych „ludzi pustyni”. Ale zarazem przywodzą na myśl inną historię, najpiękniejszą chyba, jaka wydarzyła się na świecie – życie samego Jezusa.

Karol de Foucauld po zrzuceniu oficerskiego munduru wstąpił do zakonu, który po kilku latach opuścił. Długo poszukiwał swojego miejsca, aż wreszcie już jako ksiądz osiedlił się wśród Berberów w sercu Sahary. Dzielił trudy pustynnego życia z muzułmańskimi koczownikami, świadcząc o Bogu ubogim i samotnym.

Dla Joanny Petry-Mroczkowskiej losy de Foucauld są pretekstem do nakreślenia szerszej panoramy naszych czasów: problemów misyjności, kolonializmu, dialogu międzyreligijnego, zwłaszcza z muzułmanami.

Dziś, w świecie często bolesnego zderzenia kultur, ten boży nomada znów prowokuje pytania o granice miłości bliźniego.

Joanna Petry-Mroczkowska
Bóg, islam i ojczyzna. Opowieść na stulecie śmierci bł. Karola de Foucaulda
Wydawnictwo Znak
Premiera: 25 stycznia 2017

Bóg, islam i ojczyzna

Nikt nie rodzi się świętym ani się nim nie staje w chwili nawrócenia. Świętość jest odpowiedzią człowieka na Bożą łaskę. A los ziarna łaski wiary zależy w dużej mierze od gleby, na którą ono pada. Przyglądając się postaciom świętych, szczególnie tych, w których życiu nastąpił przełom, widzi się trafność obserwacji świętego Tomasza z Akwinu, że łaska naturę człowieka naprawia, ale jej nie ruguje. Dotyczy to w pierwszym rzędzie temperamentu i charakteru. Człowiek potrafi się zmienić, ale przecież zmiana dokonuje się w kontekście indywidualnej osobowości. Jakie cechy natury miał Karol de Foucauld? Na jakim podłożu rozwijał się heroizm jego cnót? Hagiografie przerysowywały niejednokrotnie grzechy młodości tej czy innej postaci, żeby zwiększyć efekt spektakularności odmiany. Sam Karol de Foucauld o swojej młodości pisał bardzo krytycznie, może nawet zbyt surowo. Nie można się temu dziwić, bo wchodząc na nową drogę z neofickim zapałem, postanowił siłą woli, a tę miał „żelazną”, ze starą drogą definitywnie zerwać.

Od czasu „wielkiej przemiany”, jak sam określał swoje nawrócenie, nie przestawał obwiniać się o łakomstwo, lenistwo, tchórzostwo, oziębłość. Ale co może ważniejsze, rozważał swoją młodość nie w jednym, lecz w dwóch aspektach. Pierwszy istotnie dotyczył żalu za grzechy, ale drugi był pieśnią pełnej uwielbienia wdzięczności za liczne i konkretne momenty miłosierdzia. Dodajmy zaraz, że jego notatki z rekolekcji w Nazarecie w listopadzie 1897, które stanowią główny trzon jego duchowej myśli, porównywano do Wyznań świętego Augustyna. Karol Bogu dziękował. Jakżeż często w wojsku uniknął wypadku, nie spadł z konia, nie zaangażował się w pojedynek

W czasie obfitującej w niebezpieczeństwa wyprawy po Maroku kilka razy uratowany został od śmierci. Nie zaraził się, przebywając wśród chorych. Za moment istotnej Bożej interwencji uznał też to, że rodzina przeciwstawiła się jego planom małżeństwa w Algierze.

Grzechy młodości? Owszem, za młodu na pewno bardziej zachowywał się jak ówczesny playboy niż cnotliwy młodzieniec. Ale czy – dla efektu – trzeba posługiwać się przesadą: „Nie można było spaść jeszcze niżej niż on. Dosięgnął szczytów zła”? Nie wydaje się, żeby był wiele gorszy od nieobyczajnych i beztroskich paniczyków ze swojego otoczenia. Z pewnością miał więcej pieniędzy i na wiele mógł sobie pozwolić. A wtedy nie widział powodu, żeby sobie odmawiać. „Źle się prowadził”, jak to się dawniej mówiło, ale nazwanie go rozpustnikiem byłoby nadużyciem.

Lenistwo? Zdolny uczeń, w okresie dorastania naukę zbagatelizował, ale zawsze ogromnie dużo czytał, książki namiętnie kolekcjonował. Nawyku czytania nigdy się nie wyzbył, choć oczywiście zmienił dziedzinę lektury, bo za młodu rozczytywał się szczególnie w „autorach pogańskich”. Łakomstwo młodego Karola trudno negować, ktoś z biografów mówi nawet o bulimii. Ta, jak wiadomo, ma podłoże psychiczne, bierze się z jakichś frustracji. Bo Karol nie był typowym wesołkiem i beztroskim szaławiłą. Dziś już panuje zgoda, że trapiło go poczucie niedosytu. Nerwowo chciał w sobie zapełnić jakiś nieuświadomiony brak, pustkę.

Zagłuszał swojego „robaka” gwarem rozbawionego towarzystwa. W wojsku mógł się realizować jako człowiek czynu, ale nie jako osoba pragnąca głębszego życia wewnętrznego, kontemplacji. Wtedy jednak jeszcze problemu nie rozpoznał. To by jednak tłumaczyło fakt, że życia koszarowego bardzo nie lubił, czego nie ukrywał. Znakomicie natomiast czuł się w marszu, w akcji. Miał fantazję – i nie zawsze polegała ona na brylowaniu w salonach w wesołym towarzystwie, z kielichem szampana i cygarem w ręce, jak lubiły to podkreślać wczesne hagiografie. W szkole kawalerii w Saumur przyszedł mu na przykład do głowy szalony pomysł ubrania się w łachmany i żebrania na wsi w okolicy. Duch był w nim niespokojny.

Tchórzostwem zawsze się brzydził i o ile zarzucano mu młodzieńczy brak zdyscyplinowania i ekscesy w zachowaniu, nigdy nie padł zarzut o brak odwagi. Później sformułował – utrzymaną jakby w konwencji żołnierskiej – dewizę: „Strach jest sygnałem obowiązku”. Zdanie to padło w rozmowie z pewnym dziennikarzem. Kiedy zapytany, czy jest żonaty, dziennikarz odpowiedział, że nie, bo żywi w tej kwestii obawy, brat Karol miał odpowiedzieć, używając powyższej sentencji. Bardziej w duchu chrześcijańskim swój stosunek do strachu wyraził w zaleceniu: „Mamy absolutny obowiązek wobec Naszego Pana, aby nigdy niczego się nie bać”.

(…)

Dialog (po grecku dialegein – rozmawiać) najczęściej oznacza dyskusję, wymianę zdań między osobami o rożnych zapatrywaniach, prowadzoną w celu osiągnięcia porozumienia albo przynajmniej zbliżenia poglądów. Każda religia ma system własnych pytań i odpowiedzi, w dialogu religijnym chodzi więc o pogłębione zastanowienie się nad własnymi przekonaniami w kontekście interakcji z drugą stroną. W ostatnich latach słowo „dialog” uważa się za nadużywane do tego stopnia, że ze strony niechętnych mówi się nawet o „dialogolatrii”. Zastępowane jest słowem „spotkanie”.

W dokumentach kościelnych wyróżniono kilka form dialogu. Najważniejszy jest dialog jako postawa życiowa. Taki dialog codzienności – nie określając go tymi słowami – cicho i niestrudzenie praktykował ojciec Karol de Foucauld w Afryce. Nawiązał do tego świadectwa Jan Paweł II, przemawiając 26 listopada 1991 do biskupów Afryki Północnej. Powiedział, że podstawową intuicją „wielkiego Bożego człowieka z waszego regionu, ojca Karola de Foucauld” było ukazywanie Ewangelii „w sposób pracowity i ukryty, w milczeniu, kiedy Bóg jest obecny jak lekki powiew (1 R 19, 12)”, i zachęcił do kontynuowania tej drogi, „przykładając się przede wszystkim do dialogu życia i dzieł, w szczególności do dzieł miłosierdzia wskazywanych przez Ewangelię”.

Ów kolejny wspomniany dialog dzieł miłosierdzia oznacza wartościowe inicjatywy społeczne i kulturalne podejmowane wspólnie przez przedstawicieli rożnych religii najczęściej w organizacjach międzynarodowych. Pośród dzieł wyróżnianych w dokumentach jest też dialog doświadczenia religijnego – wspólne modlitwy, post czy pielgrzymki, jak te, które organizował Louis Massignon. Wymienić też zaraz należy dialog teologiczny, dziedzinę specjalistów, który również zainicjował Massignon. Nie można wreszcie pominąć dialogu monastycznego, choć w przypadku islamu jest on bardzo ograniczony ze względu na brak struktur zakonnych w tej religii. Są jednak próby nawiązywania kontaktów z muzułmanami takimi jak sufi, których celem jest pogłębione życie duchowe.

Dialog w praktyce to postawa daleka od obojętności, pogardy czy relatywizmu. Nie chodzi w nim o zdawkową tolerancję, bycie miłym dla świętego spokoju. Nie jest to także przetarg czy negocjacje ani chęć narzucenia własnego zdania. Dialog to nie jest perswazja, namowa ani odradzanie czegoś z przytoczeniem odpowiednich argumentów. Dialog jest przeciwieństwem zacietrzewienia.

Trzeba zacząć od słuchania i odrzucenia pokusy wypaczania idei strony przeciwnej. Dialog zakłada odejście od przesądów, zadawnionych uraz, uczciwość w zaprezentowaniu swojego stanowiska i chęć zrozumienia drugiej strony. Nie może dotyczyć tylko specjalistów. Musi występować w stosunkach rodzinnych, w mieszanych małżeństwach. Dialog – co powtórzył ostatnio papież Franciszek w czasie sesji plenarnej Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego – nie oznacza rezygnacji z własnej tożsamości ani ustępstw w wierze. Wręcz przeciwnie – „prawdziwe otwarcie zakłada pozostanie wiernym swoim najgłębszym przekonaniom, jasną i radosną tożsamością” (adhortacja apostolska Ewangelii gaudium). Tymczasem innej religii boimy się z wielu względów. Zwykle jesteśmy ignorantami w zakresie treści owej religii (pisał o tym ojciec Karol de Foucauld), nie spotkaliśmy wyznawców innych systemów religijnych (na brak bliższych kontaktów także zwracał uwagę i widział w nich dużą przeszkodę w porozumieniu). Bywa, że obawiamy się rozmowy, bo sami nie jesteśmy zbyt pewni swoich przekonań. Do wyznawców innych religii powinniśmy podchodzić nie jak do rywali, ale jak do szukających Boga.

Trzeba wreszcie uznać, że tak muzułmanie, jak i chrześcijanie mogą pragnąć, żeby druga strona dzieliła ich wiarę.

Jak każdy, dobrze pojmowany dialog religijny i teologiczny wymaga wzajemności. Tymczasem dialog teologiczny z islamem ma ciągle charakter niesymetryczny. Naukowe badanie islamu i Koranu zostało zapoczątkowane przez Europejczyków i to oni do dzisiejszego dnia zdecydowanie przewodzą w tej dziedzinie. Nawet dobrze wykształceni muzułmanie niewystarczająco znają Ewangelię i chrześcijaństwo. Panuje opinia, że mimo wysiłków ze strony muzułmańskich zwolenników dialogu trudno uznać, żeby islam podjął wystarczające kroki w tworzeniu muzułmańskiej teologii religii niemuzułmańskich.

 
Wesprzyj nas