„W ciemnym, mrocznym lesie” to elektryzujący, trzymający w napięciu thriller psychologiczny – pełna napięcia i przerażająca powieść.


W ciemnym, mrocznym lesieNora jest autorką kryminałów, która niechętnie opuszcza swoje londyńskie mieszkanko. Gdy nieoczekiwanie otrzymuje zaproszenie na wieczór panieński przyjaciółki, z którą nie miała kontaktu od dziesięciu lat, z oporami godzi się na spędzenie weekendu na wsi.

Tam jednak wpada w szpony przeszłości, przed którą próbowała uciec przez ostatnią dekadę. Uwięziona na odludziu, w złowieszczym szklanym domu, osaczonym przez upiorną widownię mrocznego lasu, trafia w sam środek śmiertelnie niebezpiecznej intrygi.

Wstrząsające wydarzenia sprawią, że będzie musiała stawić czoło nie tylko mordercy, ale i własnej przeszłości.

***

Kto przynosi naładowany pistolet na wieczór panieński? Wyjątkowa książka, w stylu powieści Gillian Flynn!
„O Magazine”

Ruth Ware napisał ekscytującą, niesamowitą książkę, która na długo zapadnie w pamięci czytelników.
Peter Straub, autor bestsellerów z list „New York Timesa”

Toksyczne przyjaźnie, dom na odludziu i mroczny, zasypany śniegiem las… Ucieleśnienie najgorszego koszmaru i znakomita recepta na pełną napięcia, przerażającą powieść.
Clare Mackintosh, autorka książki „Pozwolę ci odejść”

Bestseller „New York Timesa”

Ruth Ware dorastała w Sussex, na południowym wybrzeżu Anglii. Po ukończeniu studiów na uniwersytecie w Manchesterze przeprowadziła się do Paryża, po czym osiadła na stałe w północnej części Londynu, gdzie mieszka z mężem i dwójką dzieci. Pracowała jako kelnerka, księgarka, nauczycielka języka angielskiego oraz rzeczniczka prasowa. „W ciemnym, mrocznym lesie” to jej debiutancka powieść − trafiła na listy bestsellerów „New York Timesa” oraz „Sunday Timesa” i była nominowana do wielu nagród literackich.

Ruth Ware
W ciemnym, mrocznym lesie
Przekład: Ewa Kleszcz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 10 stycznia 2017

W ciemnym, mrocznym lesie


W ciemnym, mrocznym lesie był sobie ciemny, mroczny dom;
A w ciemnym, mrocznym domu był sobie ciemny, mroczny pokój;
A w ciemnym, mrocznym pokoju był sobie ciemny, mroczny kredens;
A w ciemnym, mrocznym kredensie był sobie… kościotrup!
(tradycyjna wyliczanka na Halloween)

Biegnę.
Biegnę przez las zalany księżycową poświatą. Gałęzie czepiają się mojego ubrania, stopy grzęzną w paprociach uginających się pod ciężarem śniegu. Kolce jeżyn kaleczą moje dłonie. Oddech niemal rozsadza mi gardło. Czuję ból. Wszystko mnie boli. Ale nie mogę się zatrzymać. Biegnę dalej. Uda mi się. Zawsze, gdy biegam, w myślach powtarzam jakąś mantrę. Skupiam się na czasie, który chcę osiągnąć, albo na frustracjach, których próbuję się pozbyć, miarowo uderzając stopami o asfalt. Jednak tym razem w głowie huczy mi tylko jedno słowo, jedna myśl.
James. James. James.
Muszę tam dotrzeć. Muszę dotrzeć do jezdni, zanim…
I wreszcie ją widzę – czarny asfaltowy wąż zalany blaskiem księżyca – i słyszę ryk zbliżającego się auta. Białe linie wymalowane na drodze lśnią tak ostro, że aż bolą mnie oczy. Czarne pnie drzew przypominają rozcięcia na tle światła. Czy jest już za późno?
Zmuszam się do pokonania ostatnich trzydziestu metrów, potykam się o obalone pnie, serce bije mi jak oszalałe.
James.
A jednak się spóźniłam… Samochód jest za blisko, nie zatrzymam go.
Wybiegam na asfalt z rozpostartymi ramionami.
– Stój!

1

Czuję ból. Wszystko mnie boli. Światło mnie razi, ból rozsadza czaszkę. Moje dłonie lepią się od krwi, w nozdrzach czuję jej metaliczny zapach.
– Leonora? − Niewyraźny głos przedziera się przez mgłę cierpienia. Próbuję pokręcić głową, usta odmawiają mi posłuszeństwa. − Leonora, jesteś bezpieczna, jesteś w szpitalu. Zabieramy cię na tomografię. − To kobieta. Mówi głośno i wyraźnie. Jej głos sprawia mi ból. – Czy mamy kogoś powiadomić? − Znowu próbuję pokręcić głową.
– Nie ruszaj – poucza mnie. – Masz uraz głowy.
– Nora… – szepczę.
– Chcesz, żebyśmy zadzwonili do Nory? Kim jest Nora?
– Ja… ja się tak nazywam.
– W porządku, Nora. Spróbuj się odprężyć. To nie będzie bolało.
Ale boli. Wszystko mnie boli.
Co się wydarzyło?
Co ja zrobiłam?

2

Gdy tylko się obudziłam, wiedziałam, że to idealny dzień na przebieżkę po parku − moją najdłuższą trasą, liczącą łącznie niemal dziewięć mil. Jesienne słońce sączyło się przez rattanowe żaluzje i prześlizgiwało po pościeli, a ja wdychałam zapach deszczu, który spadł w nocy, i patrzyłam na brązowiejące krawędzie liści platana rosnącego przed moim budynkiem. Zamknęłam oczy i przeciągnęłam się, nasłuchując jęków systemu grzewczego i stłumionego szumu samochodów. Czułam każdy mięsień. Upajałam się nadchodzącym dniem.
Każdy poranek zaczynam w taki sam sposób. Może dlatego, że mieszkam sama – człowiek jest w stanie wyrobić w sobie pewne przyzwyczajenia, nikt mu nie przeszkadza, współlokatorzy nie wypijają resztek mleka, kot nie wykasłuje kulek sierści na dywan. Możesz być pewien, że to, co zostawiłeś w kuchennej szafce poprzedniego wieczoru, będzie w niej, gdy się obudzisz. Masz kontrolę. A może ma to związek z faktem, że pracuję w domu. Gdy nie trzeba harować od dziewiątej do piątej, dni bardzo łatwo tracą kształt, zaczynają się ze sobą zlewać. Nagle orientujesz się, że jest piąta po południu, ty wciąż siedzisz w szlafroku, a jedyna osoba, którą widziałeś od rana, to mleczarz. Są takie dni, gdy ludzki głos dociera do mnie wyłącznie z radia i wiecie co? Całkiem to lubię. To dobre życie dla pisarza, pod wieloma względami – spędzam mnóstwo czasu sam na sam z własnymi myślami, z postaciami, które tworzę. W ciszy stają się bardzo realne. Jednak taki tryb życia niekoniecznie jest najzdrowszy, dlatego ustalenie codziennej rutyny okazuje się bardzo ważne. Daje punkt zaczepienia, pozwala odróżnić zwykłe dni tygodnia od weekendów.
Oto jak zaczynam swój dzień.
Dokładnie o wpół do siódmej uruchamia się system grzewczy i budzi mnie wycie bojlera. Zerkam na komórkę – tylko po to, żeby sprawdzić, czy w nocy nie nastąpił koniec świata – a potem leżę, wsłuchując się w trzaski i skrzypienie kaloryfera. O siódmej włączam radio – już ustawione na program 4 i audycję Today Programme – i wyciągam rękę, żeby uruchomić ekspres do kawy, napełniony poprzedniego wieczoru kawą marki Carte Noire, wsypaną do idealnie zagiętego papierowego filtra. Niewielkie rozmiary mojego mieszkania mają swoje zalety. Mogę sięgnąć zarówno do lodówki, jak i do ekspresu bez wstawania z łóżka.
Gdy wiadomości dobiegają końca, kawa jest już gotowa, a ja powoli wygrzebuję się spod ciepłej kołdry i wypijam ją z odrobiną mleka. Do tego zjadam tost z dżemem malinowym Bonne Maman (bez masła – nie chodzi o dietę, po prostu nie lubię połączenia masła i dżemu). Później wszystko zależy od pogody. Jeśli pada albo nie mam ochoty na bieganie, biorę prysznic, sprawdzam pocztę i siadam do pracy.
Ale dzisiejszy dzień był tak piękny, że aż mnie korciło, aby wyjść, poczuć wiatr na twarzy i mokre liście pod podeszwami adidasów. Nałożyłam T-shirt, legginsy i skarpetki, wcisnęłam stopy w buty czekające w pobliżu drzwi. Pokonałam trzy piętra dzielące mnie od wyjścia na ulicę i wybiegłam w świat.

*

Kiedy wróciłam, byłam zgrzana i spocona, a nogi miałam jak z waty. Długo stałam pod prysznicem, myśląc o tym, co mam tego dnia do zrobienia. Lodówka świeciła pustkami, więc musiałam zamówić zakupy przez Internet. Musiałam też przejrzeć zredagowaną wersję swojej książki – obiecałam redaktorce, że odeślę jej uwagi w tym tygodniu, a jeszcze nawet nie zaczęłam. No i powinnam wreszcie przeczytać e-maile, które wpadły do mojej skrzynki przez formularz kontaktowy zamieszczony na stronie internetowej, czego nie robiłam od wieków, bo wciąż odkładam to na później. Oczywiście większość z nich okaże się spamem – najwyraźniej żadna metoda weryfikacji nie potrafi powstrzymać botów. Ale zdarzają się też ważne wiadomości, jak prośba o napisanie blurba czy o egzemplarz książki do recenzji. A czasami… czasami bywają e-maile od czytelników. Generalnie ludzie piszą, żeby powiedzieć, jak bardzo podobała im się książka, chociaż trafiło mi się też kilka wiadomości informujących mnie o tym, jak straszną jestem osobą. Ale nawet jeśli czytelnicy są mili, wciąż czuję się skrępowana, gdy widzę, jak reagują na moje prywatne myśli. Zupełnie jakbym czytała czyjąś opinię na temat mojego pamiętnika. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję – może dlatego zawsze muszę się przygotowywać psychicznie do lektury takich wiadomości.
Ubrałam się, włączyłam laptopa i powoli zaczęłam przeglądać pocztę, na bieżąco kasując zbędne e-maile. Viagra. Zapewnienie, że „zadowolę swoją kobietę”. Rosyjskie ślicznotki. A potem…

Do: Melanie Cho; kate.derby.02@DPW.gsi.gov.uk; T Deauxma; Kimayo, Liz; info@LNShaw.co.uk; Maria Tatibouet; Iris P Westaway; Kate Owens; smurphy@shoutlinemedia.com; Nina da Souza; French, Chris
Od: Florence Clay
Temat: WIECZÓR PANIEŃSKI CLARE!!!

Clare? Nie znałam żadnej Clare poza… Serce zaczęło mi szybciej bić. Ale to nie mogło chodzić o nią. Nie widziałam jej od dziesięciu lat. Mój palec zawisł irracjonalnie nad przyciskiem „Usuń”. A potem kliknęłam i otworzyłam wiadomość.

CZEŚĆ WSZYSTKIM!!!
Do tych z was, którzy mnie nie znają: nazywam się Flo i jestem najlepszą przyjaciółką Clare ze studiów. Jestem też – uwaga, uwaga – jej druhną! Zatem zgodnie z tradycją będę organizowała jej WIECZÓR PANIEŃSKI!!! Pogadałam z Clare i – jak pewnie się domyślacie – nie życzy sobie żadnych gumowych penisów ani boa z różowych piór. Urządzimy więc coś bardziej wyrafinowanego – weekendowy wyjazd do hrabstwa Northumberland, niedaleko jej starych studenckich śmieci – chociaż myślę, że może uda nam się przemycić kilka niegrzecznych zabaw!!!
Clare zdecydowała się na weekend 14–16 listopada. Wiem, że daję wam znać zupełnie na OSTATNIĄ chwilę, ale niestety nie miałyśmy zbyt wielkiego wyboru ze względu na obowiązki zawodowe, Boże Narodzenie i tak dalej. Proszę was o bezzwłoczne potwierdzenie obecności.
Uściski i buziaczki – mam nadzieję, że już wkrótce spotkam starych i nowych przyjaciół Clare!!!!
Flo xxx

Siedziałam ze ściągniętymi brwiami i nerwowo zerkałam na ekran, obgryzając skórkę wokół paznokcia i próbując zrozumieć, o co chodzi. Potem spojrzałam na listę adresatów. Rozpoznałam jedno nazwisko: Nina da Souza. Cóż, to wyjaśniało sprawę. Nie mogło chodzić o nikogo innego, jak tylko o Clare Cavendish. Wydawało mi się, że studiowała w Durham, a może w Newcastle, co odpowiadałoby okolicom hrabstwa Northumberland. Ale dlaczego? Dlaczego Clare Cavendish zaprosiła mnie na swój wieczór panieński? Czy to mogła być pomyłka? Może ta cała Flo po prostu przejrzała książkę adresową Clare i wysłała e-maila do wszystkich, których tam znalazła?
Ale to tylko dwanaście osób… To znaczy, że moja obecność na tej liście raczej nie jest przypadkowa. Prawda?

 
Wesprzyj nas