Łut szczęścia, a może zrządzenie ślepego losu sprawiło, że to nie Alex, lecz Amy jest stracona dla świata. Alex nie umie się jednak z tym pogodzić. Na własną rękę rozpoczyna śledztwo, które ściąga na nią śmiertelne niebezpieczeństwo…


Wstrzymaj oddechAlex się stacza. Powoli, ale nieuchronnie odcina się od wszystkiego oprócz swojej jedynej prawdziwej miłości – alkoholu, do chwili, kiedy musi napisać reportaż z oddziału pacjentów w śpiączce, gdzie spotyka Amy.

Amy jest stracona dla świata. W wieku piętnastu lat została napadnięta i porzucona na śmierć w parku niedaleko własnego domu. Napastnika nigdy nie znaleziono. Od tamtego czasu Amy dryfuje w bezczasowej pustce, nawet lekarze nie wiedzą, na ile jest świadoma.

Alex i Amy dorastały na tym samym przedmieściu, słuchały tej samej muzyki, flirtowały z tymi samymi chłopcami. I gdy Alex zaczyna badać sprawę napadu, otwiera drzwi do tego samego niebezpieczeństwa, które sprawiło, że Amy zapadła w śpiączkę…

***

„Pikantna intryga, szybka akcja i cudownie skomplikowane postacie. Od czasu «Dziewczyny w pociągu» żaden thriller tak mnie nie wciągnął”
– Tess Gerritsen

„Nie próbuj oddychać, nie próbuj niczego planować, właściwie nie próbuj się niczym zajmować, dopóki nie skończysz debiutanckiej powieści Holly Seddon, bo muszę cię ostrzec – wciągnie cię od pierwszej strony… Błyskotliwa, porywająca, musisz to przeczytać”
– „Glamour”

„Pierwszorzędna psychodrama”
– „Independent”

Holly Seddon
Wstrzymaj oddech
Przekład: Danuta Górska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 11 stycznia 2017

Wstrzymaj oddech


Rozdział pierwszy
Amy

18 lipca 1995

Muzyka łomotała w ciele Amy i ściskała ją za serce. Muzyka tak głośna, że bębenki w jej uszach wibrowały, a kruche ptasie żebra grzechotały. Muzyka była wszystkim. No, prawie wszystkim.
Później gazety nazwą piętnastoletnią Amy Stevenson „promyczkiem słońca” i napiszą, że „miała całe życie przed sobą”. Britpop huczał w jej słuchawkach, kiedy wędrowała dłuższą drogą do domu, ze zwisającym plecakiem na ramieniu.
Amy miała chłopaka, Jake’a. Kochał ją i ona go kochała. Byli ze sobą już prawie od ośmiu miesięcy, w szkole na przerwach odbywali romantyczne spacery wokół górnego boiska. Gorące dłonie złączone, serca bijące szybko jednym rytmem.
Amy miała też dwie najlepsze przyjaciółki: Jenny i Becky. Cała trójka nieustannie kręciła się w wirze plotek, obmowy i współzawodnictwa. Każdy pijacki sobotni wieczór wypełniały bełkotliwe reminiscencje: „a on powiedział… a ona powiedziała…”, zakończone łzawymi uściskami skruchy.
Wieczór poza domem oznaczał cytrynówkę w Memorial Parku albo likier brzoskwiniowy i lemoniadę w pubie The Sleeper, gdzie nie wylegitymowano by nawet pięciolatka. Szkolne wieczory oznaczały telefony od osiemnastej, kiedy włączała się tańsza taryfa. Amy gadała, dopóki jej ojczym Bob nie wszedł do bawialni i nie zmierzył jej spojrzeniem: czas na obiad, odczep się od mojego telefonu. W czwartkowe wieczory oglądano Top of the Pops i EastEnders, w piątki Przyjaciół i The Word.
Z każdym krokiem Kickers, plecak Amy, robił się cięższy. Przesunęła go niezdarnie na drugie ramię, zaczepiając o kabelki tak, że jedna słuchawka wypadła jej z ucha i z zewnątrz wtargnęły odgłosy realnego świata.
Wybrała dłuższą drogę do domu. Poprzedniego dnia wróciła wcześnie i zaskoczyła Boba w kuchni, jak mieszał zabielacz do kawy w swoim ulubionym kubku. Najpierw uśmiechnął się i wyciągnął ramiona do uścisku, zanim się zorientował, że dotarła do domu w rekordowym czasie, więc widocznie poszła przez pole.
Przez pół godziny musiała siedzieć i wysłuchiwać kazania Boba o wracaniu do domu bezpieczną trasą, po ulicy.
– Mówię to, bo cię kocham, Ames, oboje cię kochamy i chcemy tylko, żebyś była bezpieczna.
Amy słuchała, wierciła się na krześle i powstrzymywała ziewanie. Kiedy wreszcie skończył, popędziła na górę, rzuciła się na łóżko i rozsypała dookoła pudełka z płytami CD, układając gniewny miks. Rage Against The Machine, Hole i Faith No More.
Ponieważ zaskoczyła Boba poprzedniego dnia, wiedziała, że prawdopodobnie będzie już w domu. Czeka, żeby ją przyłapać i znowu zmyć jej głowę. Nie warto się narażać, chociaż we wtorki dłuższy spacer był szczególnie męczący. Plecak bardziej jej ciążył, bo w tym dniu miała francuski i historię, i do obu idiotycznie grube podręczniki.
Amy z całego serca nie znosiła francuskiego; nauczyciel był palantem, no i po co nadawać rodzaj łyżce? Ale podobał jej się pomysł, żeby znać ten język. Francuski był seksowny. Wyobrażała sobie, że uwodzi kogoś trochę bardziej wyrafinowanego od Jake’a, szepcząc mu do ucha po francusku. Mogła uwieść kogoś starszego. Dużo starszego.
Oczywiście kochała Jake’a, nie kłamała, kiedy to mówiła. Starannie wypisała jego imię korektorem na swojej torbie i kiedy myślała o przyszłości, on tam był. Ale w ciągu ostatnich tygodni coraz wyraźniej widziała dzielące ich różnice.
Jake, ze swoim szerokim uśmiechem i ciemnobrązowymi oczami szczeniaka, był taki miły, tak przyjemnie spędzało się z nim czas. Jednak kiedy byli razem, z trudem zbierał się na odwagę, żeby wsunąć rękę pod jej szkolną bluzkę. Przez całe przerwy na lunch całowali się na górnym boisku, raz nawet położył się na niej, ale noga jej zdrętwiała i musiała się przesunąć, a on tak się przejął, że przez resztę dnia prawie się nie odzywał.
Mijał miesiąc za miesiącem, a ona wciąż była dziewicą. To się robiło krępujące. Nie chciała być ostatnia, nie znosiła przegrywać w żadnej dziedzinie.
Pomijając frustrację, Amy miała nadzieję, że Jake opuści trening dżudo, żeby się z nią spotkać. On i jego młodszy brat Tom codziennie byli odwożeni do domu, bo ich przemądrzała mamusia pracowała jako szkolna sekretarka. Rodzina Jake’a mieszkała w jednym z okazałych domów na Royal Avenue. Zawsze zdążył wrócić, zanim Amy dotarła do szeregowego domu z dwiema sypialniami na Warlingham Road, gdzie mieszkała z Bobem i swoją mamą Jo.
Mama Jake’a, Sue, nie lubiła Amy. Widziała w niej kogoś, kto zepsuje jej ukochanego synusia. Amy podobało się, że traktują ją jak nierządną kobietę. Podobało jej się, że w ogóle traktują ją jak kobietę.
Amy Stevenson miała sekret. Sekret, który sprawiał, że serce jej łomotało i żołądek się kurczył. Żadna z jej przyjaciółek nie znała tego sekretu, a Jake oczywiście nic nie wiedział. Jake nigdy się nie dowie. Nawet jego mama, ze swoim potępiającym spojrzeniem, nigdy by nie zgadła.
Sekret Amy był starszy. Absolutnie, kategorycznie mężczyzna. Ramiona miał szersze od Jake’a, głos niższy i wygłaszał niegrzeczne uwagi w taki sposób, jakby miał do tego prawo. Był wysoki, chodził pewnym krokiem i nigdy się nie spieszył.
Jej sekret używał płynu po goleniu, nie maści przeciw trądzikowi, i jeździł samochodem, nie rowerem. Miał gęste, ciemne włosy, nie piaskową strzechę jak Jake. Ścięte krótko, po męsku. Widziała przez koszulę ciemne włosy w płytkim zagłębieniu pośrodku jego klatki piersiowej. Jej sekret rzucał długi, mroczny cień.
Kiedy Amy o nim myślała, nerwy jej eksplodowały i głowę wypełniał jaskrawobiały szum, który zagłuszał wszelki rozsądek.
Jej sekret dotykał jej talii tak, jak mężczyzna dotyka kobiety. Otwierał przed nią drzwi, nie jak chłopcy z jej klasy, którzy wysypywali się na korytarz niczym srebrne kulki w automacie do gry.
Mama Amy powiedziałaby, że jest „wysoki, ciemny i przystojny”. Nie musiał się popisywać, nie potrzebował się przechwalać. Nawet najładniejsze dziewczyny w szkole nie pomyślałyby, że mają jakieś szanse. Żadna z nich nie podejrzewała, że Amy miała więcej niż szanse. Dużo więcej.
Amy wiedziała, że będzie musiał pozostać sekretem, i to krótkotrwałym. Przecinkiem w jej historii, niczym więcej. Wiedziała, że powinna trzymać to zamknięte w pudełku: idealne, kompletne, prywatne, całkowicie odseparowane od reszty jej ścieżki dźwiękowej. Właściwie to już się stało wspomnieniem. Za parę miesięcy ona wciąż będzie się obściskiwać z Jakiem podczas przerwy na lunch, kłócić się z przyjaciółkami, wykręcać od odrabiania lekcji, słuchać co wieczór Marka i Larda w Radiu One. Wiedziała o tym. Powiedziała sobie, że tak będzie okej.
To, co czuła, kiedy on dotykał jej biodra albo odgarniał włosy z twarzy, przypominało elektryczny wstrząs. Same czubki jego palców sprawiały, że jej ciało śpiewało, zagłuszając wszystko inne na świecie. Amy była jednocześnie podniecona i przerażona na myśl, co on jej może zrobić, czego może od niej chcieć. Czy kiedykolwiek będą mieli szansę? A jeśli tak, czy będzie wiedziała, jak się zachować?
Tamten pocałunek w kuchni, tuż za ścianą głosy innych ludzi. Jego ręce na jej twarzy, łaskotanie zarostu, jakiego nigdy dotąd nie czuła. Ten jeden króciutki pocałunek, przez który nie spała po nocach.
Amy skręciła w Warlingham Road i rozpoczęła rytuał. Postawiła torbę na kruszącym się betonowym murku. Odwinęła pasek spódnicy i ją obciągnęła. Pogrzebała w swoich rzeczach, znalazła dezodorant Chic Impulse i wiśniowy balsam do ust.
Potrząsnęła sprayem i rozpyliła w powietrzu odrobinę słodkiego zapachu. Potem, rozejrzawszy się wstydliwie, weszła w uperfumowaną chmurkę, jak robiła jej mama przed wyjściem do klubu.
Przejechała balsamem po górnej wardze, potem po dolnej, zacisnęła usta, cmoknęła i osuszyła nadmiar błyszczyku rękawem swetra. Na wypadek, gdyby Jake czekał, chciała się przygotować, ale nie dać po sobie poznać, że się starała.
Walkman Amy dalej zalewał jej uszy muzyką. Zaczęło się Do You Remember The First Time? Pulp i Amy się uśmiechnęła. Jarvis Cocker szczerzył się i mrugał do niej, kiedy upchnęła wszystko z powrotem w torbie, zarzuciła ją na drugie ramię i ruszyła dalej.
Zobaczyła na ulicy furgonetkę Boba. Od domu dzieliło ją jeszcze dwanaście budynków. Mrużąc oczy, spostrzegła, że ktoś idzie w jej stronę.
Po sposobie, w jaki się poruszał – wyprostowany, zdecydowany, pewny siebie – poznała, że to nie Jake. Jake przemykał bokiem jak spłoszony krab, na wpół idąc, na wpół biegnąc. Smukła talia postaci świadczyła o tym, że to nie Bob, którego figura przypominała kartofel.
Kiedy Amy uświadomiła sobie, kto to jest, ogarnęły ją mdłości.
Czy ktoś go widział?
Czy Bob go widział?
Jak mógł zaryzykować przyjście do domu?
Ponad wszystkim górowały radosne uniesienie i przypływ adrenaliny, przyciągające ją do niego niczym stalowe opiłki do magnesu.
Jarvis Cocker wciąż szeptał jej świństwa do ucha; chciała go wyłączyć, ale nie miała ochoty szarpać się z walkmanem.
Nie odrywając wzroku od swojego sekretu i zagryzając wargi, naciskała jeden klawisz za drugim, aż trafiła na właściwy i muzyka ucichła. Zrównali się ze sobą. On uśmiechnął się i powoli wyciągnął rękę. Wyjął jej z ucha jedną słuchawkę, potem drugą. Musnął palcami policzek. Amy z trudem przełknęła ślinę, niepewna co do zasad.
– Cześć, Amy – powiedział, wciąż uśmiechnięty. Jego zielone oczy błyszczały; rzęsy miał tak ciemne, że wydawały się mokre. Przypominał jej Johna Travoltę ze starej fotografii, myjącego twarz pomiędzy zdjęciami do Gorączki sobotniej nocy. Wydrukowano ją w jednym z jej muzycznych magazynów i chociaż uważała, że Travolta to trochę burak, zdjęcie było bardzo fajne. Wkleiła je do swojego szkicownika w twardych okładkach.
– Cześć… – odpowiedziała głosem odrobinę głośniejszym od szeptu.
– Mam dla ciebie niespodziankę… wsiadaj.
Wskazał na swój samochód, forda escorta w rudym kolorze, i elegancko otworzył przed nią drzwi niczym szofer.
Amy rozejrzała się.
– Nie wiem, czy powinnam, mój ojczym pewnie patrzy.
Zaledwie jej słowa przebrzmiały, usłyszała trzask otwieranych drzwi domu i zanurkowała za forda.
Parę kroków dalej Bob ze stęknięciem postawił na chodniku skrzynkę z narzędziami. Sapiąc ciężko, wygrzebał z kieszeni kluczyki i otworzył furgonetkę. Nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obserwowany, władował skrzynkę na fotel pasażera i zatrzasnął drzwi wielkimi, owłosionymi rękami. Poczłapał do drugich drzwi, wgramolił się za kierownicę i odjechał ze zgrzytaniem biegów; tył furgonetki trząsł się jak merdający ogon.
Mimo całego podniecenia i gotowości coś w Amy bardzo chciało wybiec na jezdnię i wskoczyć do furgonetki, znowu być dzieckiem i poprosić Boba, żeby jej pozwolił zmieniać biegi.
– To był twój ojczym?
Amy wstała, otrzepała się z kurzu i w milczeniu kiwnęła głową.
– No to problem rozwiązany. Wsiadaj.
Posłał jej szeroki, nieszczery uśmiech. I to było tyle. Amy nie miała więcej wymówek, więc wsiadła do samochodu.

Rozdział drugi
Alex

7 września 2010

Oddział szpitalny tonął w martwej ciszy. Dziewięć milczących, nieruchomych ciał spoczywało sztywno pod schludnymi pastelowymi kocami.
Alex Dale pisała o przedwcześnie urodzonych dzieciach, których życie trwało zaledwie sekundy, ulotne niczym garstka złocistego pyłu.
Pisała też o chorobach zwyrodnieniowych i zależności od maszyn, kiedy o przyszłości człowieka decyduje jedno niedbałe naciśnięcie guzika. Wyszczególniła nawet wszystkie cierpienia związane z odejściem jej matki, ale pacjenci leżący przed nią doświadczali całkiem innej śmierci za życia.
Obwisłe twarze na oddziale zaburzeń neurologicznych w Tunbridge Wells Royal Infirmary poznały wcześniejsze życie. Nie jak wcześniaki, które nie znały niczego oprócz macicy, wpychanych rurek i ciepła rąk zrozpaczonych rodziców.
Ci pacjenci nie przypominali osób cierpiących na demencję, tkwiących w dziecięcym zastoju przerywanym niekiedy terrorem wspomnień.
Ci sztywni ludzie na oddziale Bramble byli inni. Ich życie nie zanikało stopniowo, tylko nagle się urwało. I ciągle gdzieś tam byli.
Niektórzy mrugali powoli, obracali lekko głowy do światła i płynnie zmieniali wyraz twarzy. Inni zastygli w stop-klatce: w trakcie uroczystości, w spoczynku albo w środku traumy. Wszyscy byli teraz uwięzieni w bezgłośnym krzyku.
– Takich pacjentów przez lata spisywano na straty – powiedziała przełożona oddziału o kasztanowych włosach i najgłębszych zmarszczkach wokół oczu, jakie Alex dotąd widziała. – Nazywano ich warzywami. – Zamilkła na chwilę i westchnęła. – Niektórzy wciąż ich tak nazywają.
Alex kiwnęła głową, zapisując rozmowę chaotyczną stenografią w notesie Moleskine.
Przełożona oddziału kontynuowała:
– Ale problem w tym, że oni nie są jednakowi i nie powinno się ich spisywać na straty. To indywidualne przypadki. Niektórzy są całkowicie nieświadomi, ale inni zachowali minimalną świadomość, a to nie ma nic wspólnego ze śmiercią mózgu.
– Jak długo zwykle tu leżą, zanim wyzdrowieją? – zapytała Alex; jej długopis zawisnął nad kartką.
– Bardzo niewielu odzyskuje zdrowie. Tego lata jeden chłopak wrócił do domu, pod całodobową opiekę rodziców i siostry, ale to był pierwszy taki przypadek od lat.
Alex uniosła brwi.
– Większość jest tu od dawna – dodała przełożona. – I większość tutaj umrze.
– Czy mają wielu odwiedzających?
– O tak. Niektórzy mają rodziny, które przechodzą przez to wszystko co tydzień, przez całe lata. – Przystanęła i obrzuciła łóżka badawczym wzrokiem.
– Ja chyba bym tak nie mogła. Trudno sobie wyobrazić, żeby przychodzić tydzień po tygodniu i nic nie dostawać.
Alex próbowała odepchnąć obrazy swojej rozczochranej matki, wpatrującej się tępo w twarz jedynej córki i proszącej o bajkę na dobranoc.
Przełożona oddziału zniżyła głos; przy kilku chorych siedzieli odwiedzający.
– Dopiero niedawno się zorientowaliśmy, że pod powierzchnią kryją się oznaki życia. Niektórzy z takich pacjentów – wskazała na łóżka za plecami Alex – i mówię tu o garstce na całym świecie, zaczęli się nawet komunikować.
Zatrzymała się. Obie kobiety stały na środku oddziału, otoczone przez łóżka i zasłony. Alex uniesieniem brwi zachęciła przełożoną, żeby mówiła dalej.
– Właściwie to nie całkiem tak. Oni się komunikowali przez cały czas, tylko lekarze przedtem nie wiedzieli, jak ich słuchać. Nie wiem, ile pani przeczytała na ten temat, ale po roku sąd może zdecydować o odłączeniu od maszyn, jeśli one podtrzymują ich przy życiu. A przy tych cięciach budżetowych… – zawiesiła głos.
– Jakie to okropne nie móc mówić – zauważyła Alex, gryzmoląc notatki. Chwiała się, ogarnięta mdłościami, wśród elektrycznego szumu szpitalnego oddziału.
Alex pisała do weekendowego dodatku reportaż o doktorze Haynesie, nieuchwytnym lekarzu badającym skany mózgu, które wychwytywały ślady komunikacji u tego rodzaju pacjentów. Jeszcze nie spotkała doktora, a czas jej się kończył. Bynajmniej nie był to jej najlepszy artykuł.

 
Wesprzyj nas