Książka Anny Malinowskiej „Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci” to wstrząsająca opowieść o polskich dzieciach porwanych przez nazistów i zniemczanych w założonych przez Himmlera ośrodkach Lebensbornu.


Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieciW Lemgo mieszka dziewczynka, której pierwszym wspomnieniem jest duża łąka ciągnąca się za oknem. W rzeczywistości był to zwykły trawnik, ale zawsze będzie myślała o nim jak o łące. Często przesiaduje na parapecie dużego, półkoliście zwieńczonego okna. Tak jak inne dzieci. Nie bawią się, nie śmieją. Siedzą. Nawet rozmawiać ze sobą nie mogą. Gdy próbują, zaraz przychodzą opiekunki i biją. Dzieci muszą się nauczyć nowego języka. Jest trudny, więc lepiej w ogóle się nie odzywać. Opiekunki biją też za inne rzeczy. Dziewczynka czasem w nocy moczy się do łóżka. Za karę lanie dostają wszystkie dzieci. Jak jedno zaczyna płakać, w lament uderzają też inne. Wtedy opiekunki robią im zastrzyki. Dzieci potwornie się ich boją. Po zastrzyku wpadają w otępienie. Nie chce im się już płakać, siedzą przy oknie. Dziewczynka nie ma pojęcia, że nazywa się Basia Gajzler i przebywa w ośrodku Lebensbornu Pommern w Bad Polzin.

To dawny dom zdrojowy Luisenbad. Uzdrowisko Bad Polzin (czyli Połczyn-Zdrój) podarowało go 30 października 1937 roku Führerowi, a ten przekazał Lebensbornowi. Do 1939 roku budynek został przerobiony – dobudowano do niego nowy z 60 łóżkami dla matek i 75 dla dzieci. Z raportu z 1941 roku wynika, że pierwsze dziecko w Pommern przyszło na świat 23 maja 1938 roku. Do 1 września 1941 roku przyjęto 541 matek, z czego 45 procent to były kobiety zamężne. Pobyt matki trwał przeciętnie 71 dni. W raporcie nie ma słowa, że w Pommern przebywają również polskie i czeskie dzieci przeznaczone do zniemczenia.
fragment książki

***

– A więc można było i tak: mieć jasne włosy, błękitne oczy, odpowiedni rozmiar czaszki i kości policzkowych. Być kochaną przez mamę, rozpieszczanym przez tatę i mimo to, któregoś dnia, zostać uprowadzonym z domu do III Rzeszy wprost w objęcia nowych, niemieckich rodziców. Anna Malinowska opowiada przejmująco o losach germanizowanych dzieci, które po wojnie odnajdowane i oddawane polskim rodzicom już nigdy nie umiały odnaleźć się w życiu. Przywraca też pamięć wybitnego adwokata Romana Hrabara, który odkrył przed światem zbrodniczą działalność ośrodków hodowli nordyckiej rasy i poświęcił życie na niesienie pomocy ich ofiarom.
Magdalena Grzebałkowska, autorka książki „1945. Wojna i pokój”.

Anna Malinowska ukończyła politologię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pracowała m.in. w „Trybunie Śląskiej”, a od 2005 r. jest dziennikarką w katowickim oddziale „Gazety Wyborczej”. Od 2015 r. zajmuje się tematem polskich dzieci uprowadzonych przez Lebensborn.

Anna Malinowska
Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci
Wydawnictwo Agora
Premiera: 18 stycznia 2017

Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci


CZĘŚĆ I
PO WOJNIE

Dobra krew

W Lemgo mieszka dziewczynka, której pierwszym wspomnieniem jest duża łąka ciągnąca się za oknem. W rzeczywistości był to zwykły trawnik, ale zawsze będzie myślała o nim jak o łące.
Często przesiaduje na parapecie dużego, półkoliście zwieńczonego okna. Tak jak inne dzieci. Nie bawią się, nie śmieją. Siedzą. Nawet rozmawiać ze sobą nie mogą. Gdy próbują, zaraz przychodzą opiekunki i biją. Dzieci muszą się nauczyć nowego języka. Jest trudny, więc lepiej w ogóle się nie odzywać.
Opiekunki biją też za inne rzeczy. Dziewczynka czasem w nocy moczy się do łóżka. Za karę lanie dostają wszystkie dzieci. Jak jedno zaczyna płakać, w lament uderzają też inne. Wtedy opiekunki robią im zastrzyki. Dzieci potwornie się ich boją. Po zastrzyku wpadają w otępienie. Nie chce im się już płakać, siedzą przy oknie.
Dziewczynka nie ma pojęcia, że nazywa się Basia Gajzler i przebywa w ośrodku Lebensbornu Pommern w Bad Polzin. To dawny dom zdrojowy Luisenbad. Uzdrowisko Bad Polzin (czyli Połczyn-Zdrój) podarowało go 30 października 1937 roku Führerowi, a ten przekazał Lebensbornowi. Do 1939 roku budynek został przerobiony – dobudowano do niego nowy gmach z mieszkaniami, biurami i garażem. Ośrodek dysponuje 60 łóżkami dla matek i 75 dla dzieci. Z raportu z 1941 roku wynika, że pierwsze dziecko w Pommern przyszło na świat 23 maja 1938 roku. Do 1 września 1941 roku przyjęto 541 matek, z czego 45 procent to były kobiety zamężne. Pobyt matki trwał przeciętnie 71 dni. W raporcie nie ma słowa, że w Pommern przebywają również polskie i czeskie dzieci przeznaczone do zniemczenia.
W dokumentach ośrodka Basia figuruje jako Bärbel Geisler urodzona 2 lutego 1939 roku. W rzeczywistości urodziła się 1 lutego 1938 roku w Gdyni. Mama dziewczynki zmarła w pierwszych dniach wojny na zawał serca. Ojciec zaginął podczas kampanii wrześniowej. Reszta rodziny została z Gdyni wysiedlona. Basia z babcią trafiły do Łodzi. Zamieszkały w starej oficynie przy ulicy Lipowej. W lutym 1942 roku babcia dostała wezwanie z Jugendamtu. Miała stawić się ze swoją czteroletnią wnuczką na badania. Komisja zainteresowała się drobną blondyneczką. Babci powiedziano, że trzeba zrobić dodatkowe badania. Do domu wróciła sama. Wnuczki już nie zobaczyła.
Z dokumentów wynika, że Barbara Gajzler została odwieziona do łódzkiego domu dziecka przy ulicy Przędzalnianej. Przebywała tam od 21 lutego do 9 marca 1942 roku. Następnie została przeniesiona do domu dziecka przy ulicy Lokatorskiej, a 27 maja 1942 roku przesłana do Bruczkowa. Stamtąd pojechała do Bad Polzin.
Basia, tak jak inne dzieci, przeszła odpowiednie badania rasowe. Zmierzono jej obwód czaszki, rozstaw oczu. Obfotografowano i nadano numer 397.

* * *

Dzień mija za dniem. Dziewczynka siedzi przy oknie, śpi, je, dostaje zastrzyki, a od czasu do czasu lanie. We wrześniu 1942 roku do ośrodka przejeżdża starszy mężczyzna. Do pokoju, w którym siedzi, opiekunka wprowadza grupkę dzieci. Są w majteczkach i koszulkach. Mężczyzna wskazuje na Basię. Ściąga marynarkę, otula czterolatkę i zabiera ją ze sobą.
Dziewczynka płacze. Znowu ją gdzieś zabierają! Poza tym nikt jej nie chce ubrać w ulubione białe futerko z królików. Dziewczynka nie wie, dlaczego tak lubi tego „królika”. Nie wie, że właśnie w tym futerku babcia odprowadziła ją w Łodzi na badania. Futerko jest jedyną pamiątką, wspomnieniem związanym z domem i rodziną.
Maria i Wilhelm Rossmannowie stracili córeczkę. Dziewięcioletnia Ursel ciężko zachorowała i zmarła. Dwaj dorośli synowie służyli na froncie. Małżeństwo zdecydowało się wziąć dziecko na wychowanie. Wilhelm zabiera Bärbel Geisler do domu w Lemgo. W drzwiach witają ją dwie starsze kobiety. Płaczą i przytulają Basię. Kąpią, karmią i kładą w dziecięcym łóżeczku.
– Dobranoc, Bärbel – mówią.
Dziewczynka płacze, ale budzi się szczęśliwa. Ma tatę, mamę i babcię. Za chwilę dowie się, że są jeszcze starsi bracia. Zaczyna się najszczęśliwszy czas w jej życiu. Dom jest duży, elegancko umeblowany. Bärbel ma swój pokój. Wszyscy domownicy są mili, rozmawiają, przytulają, ale gdy dziewczynka coś spsoci, karcą. Bärbel nie buntuje się przeciwko karom. Wie, że źle zrobiła, a rodzice tak naprawdę bardzo ją kochają. Jedynym cieniem na jej życiu kładzie się postać z dużego portretu, który wisi na ścianie. To Ursel. W domu słyszy czasem, jaka ona była wspaniała. Bärbel chce być jak Ursel. Czuje się do tego zobowiązana, bo nosi jej sukienki. Gdy skacze na skakance i skusi, myśli: „Skup się, Ursel nigdy by nie skusiła”. Nieżyjąca dziewięciolatka staje się niedoścignionym wzorcem.

* * *

Bärbel nie może mieć pojęcia, że jest malutkim elementem szaleńczego pomysłu Heinricha Himmlera, jednego z najpotężniejszych ludzi III Rzeszy, szefa SS, Gestapo, niemieckiej policji, ministra spraw wewnętrznych. Ten człowiek opętany teoriami rasowymi i ideą „dobrej krwi” w 1934 roku napisał do dowódców SS: „Wszyscy walczylibyśmy na próżno, jeśli zwycięstwa militarnego nie uzupełnimy zwycięstwem narodzin dobrej krwi”. Jak zaznaczył, rodzenie dzieci nie jest czyjąś prywatną sprawą, ale obowiązkiem wobec przodków i narodu. Parom, które nie mogły mieć dzieci, Himmler zalecał: „Każdy dowódca SS powinien zaadoptować wartościowe pod względem rasowym oraz genetycznym dzieci i wychowywać je w duchu narodowego socjalizmu”.
Rok później Himmler powołał do życia instytucję Lebensborn – Źródło Życia. Nie bez znaczenia dla okoliczności jej powstania była duża liczba aborcji przeprowadzanych w Niemczech oraz dzieci urodzonych ze związków pozamałżeńskich. W latach 30. panna z dzieckiem ciągle stanowiła przykład niemoralnego prowadzenia i była skazana na społeczny ostracyzm. Lebensborn miał zapewnić samotnym matkom możliwość uniknięcia hańby. Po cichu, w tajemnicy kobieta mogła wydać na świat pełnowartościowe, aryjskie dziecko, które odpowiednio indoktrynowane przez nowych rodziców miało wiernie służyć Führerowi. Oczywiście z dyskretnych usług Lebensbornu mogła skorzystać odpowiednia rasowo kobieta. Sprawdzano również aryjskość ojca. Nie bez znaczenia były przynależność do SS, NSDAP oraz narodowosocjalistyczny światopogląd.
Lebensborn niedługo po powstaniu zaczął otwierać ośrodki dla przyszłych matek: Hochland niedaleko Monachium, Harz w Wernigerode, Kurmak w Klosterheide czy Pommern w Połczynie-Zdroju. Dobrze wyposażone, z miłym personelem. Urodzone tam dzieci trafiały do rodzin zastępczych lub adopcyjnych. Zdarzało się jednak, że matki po pewnym czasie zabierały je ze sobą. Czego więcej mogła chcieć kobieta, która miała wybór między nielegalną w III Rzeszy aborcją a życiem w potępieniu?
Dla Himmlera Lebensborn miał znaczenie wojskowo-polityczne. To ta instytucja miała zapewnić Wehrmachtowi stały dopływ żołnierzy. Miała produkować niebieskookich blondynów i blondynki – stuprocentowo oddanych obywateli nowego, lepszego świata. O ośrodkach Lebensbornu jeszcze długo po wojnie będzie się mówić, że były to swoiste „domy rozrodcze”. Że kopulowano w nich na potęgę, byle tylko jak najwięcej dzieci przychodziło na świat. Czy rzeczywiście? Dowodów na to nie ma.

* * *

Ale Lebensborn ma też drugie, okrutne i zbrodnicze oblicze. Już 25 listopada 1939 roku Himmler otrzymał raport opracowany przez Urząd Rasowo-Polityczny NSDAP dotyczący dawnych ziem polskich włączonych do Rzeszy. „Znaczna część rasowo wartościowych, ale z narodowych względów niezdatnych do zniemczenia warstw polskiego narodu będzie musiała zostać wysiedlona na pozostały polski teren. Jednak należy próbować wyłączyć z przesiedlenia rasowo wartościowe dzieci i wychować je w starej Rzeszy w odpowiednich zakładach wychowawczych. (…) Wchodzące w rachubę dzieci nie mogą liczyć więcej jak osiem do dziesięciu lat, ponieważ z reguły tylko do tego wieku możliwe jest prawdziwe przenarodowienie, tzw. ostateczne zniemczenie. Warunkiem jest całkowite zaprzestanie utrzymywania jakichkolwiek stosunków z ich polskimi krewnymi. Dzieci otrzymają niemieckie nazwiska, które także w źródłosłowie muszą być jednoznacznie germańskie. Ich rodowód będzie prowadzony przez specjalną placówkę. Wszystkie rasowo wartościowe dzieci, których rodzice polegli na wojnie lub zmarli później, będą od razu przejęte przez niemieckie domy sierot. Z tego względu należy wydać zakaz adoptowania takich dzieci przez Polaków”.
Akcja germanizacji dzieci obcych narodów była oczkiem w głowie Himmlera. „Wszelką dobrą krew – to jest pierwszym założeniem, o którym musicie pamiętać – gdziekolwiek ją na wschodzie napotkacie, możecie albo zdobyć, albo zabić. (…) Gdziekolwiek napotkacie dobrą krew, macie ją zdobyć dla Niemiec albo postarać się o to, by przestała istnieć. W żadnym wypadku nie może ona znajdować się po stronie naszych wrogów” – mówił w przemówieniu do wyższych oficerów SS z 16 września 1942 roku. Rok później w mowie o narodach słowiańskich w Bad Schachen zaznaczał: „Jest jasne, że w tej mieszaninie narodów pojawiać się będą zawsze pewne typy bardzo dobre pod względem rasowym. W tym wypadku – sądzę – naszym zadaniem jest zabrać ich dzieci do nas – oderwać od środowiska, choćbyśmy mieli dzieci te zabrać albo ukraść. Albo zdobędziemy dobrą krew, którą możemy spożytkować u siebie i wprzęgnąć w nasze szeregi, albo – moi panowie – możecie to nazwać okrucieństwem, ale natura jest okrutna – zniszczymy tę krew. Nie możemy usprawiedliwić przed naszymi synami i potomkami pozostawienia tej krwi po drugiej stronie” – mówi Himmler.

 
Wesprzyj nas