Ava Lavender urodziła się ze skrzydłami. Pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące jej pochodzenia. Niezwykłe wypadki, cudowne zdarzenia, dziwne zbiegi okoliczności i baśniowe rozterki zaprowadzą ją tam, gdzie nie spodziewała się dotrzeć.


Osobliwe i cudowne przypadki Avy LavenderKawałek po kawałku odsłania pełną boleści i trosk historię rodziny Roux. Ava Lavender może być pierwszą, która uniknie zguby i ucieknie obojętności. Czy uda jej się odnaleźć prawdziwą miłość?

Dramat Avy rozpoczyna się, kiedy wielce pobożny Nathaniel Sorrows bierze ją za anioła, a jego obsesja na punkcie dziewczyny rośnie…

Zbliża się magiczna noc przesilenia letniego…
Noc, w której niebo się otworzy, a powietrze wypełnią deszcz i pióra.

***

Leslye Walton napisała śmiało zakrojoną, niezwykłą historię rodzinną w najczystszym stylu realizmu magicznego. Tutaj duchy, widma, anioły i ptaki wydają się takimi samymi bohaterami jak zdumiewający, nietuzinkowi mieszkańcy XX‑wiecznej Ameryki. Jeśli lubicie sagi rodzinne, w których miłość, smutek, niespełnienie i utracone szanse mieszają się z potężną dawką magii, niezwykłości oraz nadprzyrodzonych zdarzeń, ta książka na pewno jest dla Was!
Maja Lidia Kossakowska

Historia rodu Lavenderów to istna tajemnica, którą odkrywamy krok po kroku. Opowieść Avy posiada jedyny i niepowtarzalny klimat, a główna bohaterka pozostaje dla nas zagadką aż do samego końca.
Magdalena Senderowicz, Bookgeek.pl

Autorka doskonale wie, jak za pomocą słów oddać odcienie życia, jak opisać zmienne koleje ludzkiego losu czy ulotność chwili. Ta książka to piękna i delikatna niczym ptasie pióro historia, która na długo zapada w pamięć.
Monika Doerre

Leslye Walton
Dawno temu żyła bardzo dziwna dziewczyna obdarzona wybujałą wyobraźnią. W końcu wyrosła na bardzo dziwną kobietę obdarzoną równie wybujałą wyobraźnią. Wszyscy byli tym zawiedzeni. Ale wtedy kobieta została pisarką. I wszystko uległo zmianie.
Leslye Walton urodziła się gdzieś na północno‑zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Uważa, że właśnie dlatego największa więź łączy ją z żonkilami, które ujawniają swoje prawdziwe piękno podczas deszczu. Pomysł na debiutancką powieść – Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender – zrodził się właśnie podczas szczególnie zimnej ulewy, kiedy Leslye rozważała logikę czy też raczej brak logiki miłości.
Kiedy Leslye Walton nie tworzy, uczy w szkole średniej, jak czytać i pisać, a przede wszystkim jak być miłym dla innych (zwłaszcza wtedy, kiedy jest to szczególnie trudne). Aktualnie pracuje nad kolejną powieścią. Mieszka w Seattle.

Leslye Walton
Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender
Przekład: Regina Kołek
Wydawnictwo SQN Imaginatio
Premiera: 2 marca 2016

Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender

Rozdział pierwszy

Przed ukończeniem dziewiętnastego roku życia, moja grand-mère(1) od strony matki, Emilienne Adou Solange Roux, była zakochana trzy razy.

Urodziła się w marcu 1904 roku, jako pierwsza z czwórki dzieci, z których każde przyszło na świat pierwszego dnia trzeciego miesiąca: René, najstarszy po Emilienne, w 1905, Margaux w 1906 i Pierette w 1907. Jako że każde z dzieci urodziło się w znaku ryb, łatwo się domyślić, że cała rodzina Roux składała się z raczej wrażliwych i wyjątkowo zuchwałych osobowości.

Ich ojciec, Beauregard Roux był znanym frenologiem, którego największym wkładem w specjalizację były złote loki na głowie oraz sposób, w jaki jego francuszczyzna zabarwiona była bretońskim akcentem. Duży i silny Beauregard Roux z łatwością mógł przenieść całą czwórkę pociech machających nogami pod jedną pachą, a kozę pod drugą.
Prababka była całkowitym przeciwieństwem męża. Beauregard był ogromny, wręcz majestatyczny, ona niska, niczym się nie wyróżniała, na dodatek zawsze się garbiła. Ona miała oliwkową karnację, on różaną, jej włosy były ciemne, jego jasne. W chwili, kiedy się gdzieś pojawiał, wszystkie oczy zwracały się w jego kierunku, podczas gdy największym atutem jego małżonki było to, że nie miała żadnych atutów.

Nocami, kiedy się kochali, jego jęki podczas szczytowania budziły sąsiadów, tymczasem jego żona w ogóle nie wydawała żadnych dźwięków. Należało to do rzadkości. Lekarz w wiosce Trouville-sur-Mer, który odbierał jej pierwszy poród, cały czas sprawdzał, czy prababka jeszcze żyje. Cisza w pokoju była tak dokuczliwa, że kiedy przyszedł czas urodzenia drugiego dziecka – mojego wujka René – lekarz odmówił im w ostatniej chwili, każąc biednemu Beauregardowi biec siedemnaście kilometrów do miasteczka Honfleur po położną.

Historia życia mojej prababki przed zaślubinami z Beauregardem Roux nie jest znana. Jedyny dowód jej istnienia odcisnął się w twarzach dwóch najstarszych córek, Emilienne i Margaux: każda z nich miała ciemne włosy, oliwkową karnację i jasnozielone oczy.

René, jedyny syn, był podobny do ojca. Pierette, najmłodsza, odziedziczyła po ojcu bujne jasne loki. Żadne z dzieci nie znało panieńskiego nazwiska matki, każde z nich mówiło do niej Maman(2) i nikt nigdy nie zastanawiał się, czy mogłaby się nazywać inaczej.

Bez względu na to, czy miało to jakikolwiek związek z jego pokaźną budową, czy też nie, pewnego dnia 1912 roku mała francuska wioska okazała się zbyt mała dla Beauregarda Roux. Marzył on o miejscach pełnych automobili i budynkach tak wysokich, że przysłaniały słońce, tymczasem jedyne, co wioska Trouville-sur-Mer była mu w stanie zaoferować, to targ rybny i jego własna praktyka frenologiczna, która funkcjonowała tylko dzięki sąsiadkom. A Beauregard zapragnął dotykać czaszek, których uwypukleń nigdy wcześniej nie czytał. Tak więc pierwszego marca wspomnianego roku, w dzień, który był jednocześnie dniem ósmych urodzin Emilienne, siódmych René, szóstych Margaux i piątych Pierette, Beauregard zaczął mówić o miejscu, które nazywało się Manhattan.

– Na Manhattanie – tłumaczył sąsiadom, pompując wodę ze studni – za każdym razem, kiedy potrzebujesz wziąć kąpiel czy umyć twarz, przekręcasz po prostu kurek i proszę bardzo, leci nie tylko woda, mes camarades(3), ale gorąca woda. Wyobrażacie to sobie? Jakby każdego ranka we własnej wannie witał was mały cud. – Po czym śmiał się beztrosko, a oni podejrzewali, że Beauregard Roux jest może jednak trochę bardziej szurnięty, niż przypuszczali.

Jakże wielka była konsternacja zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn w Trouville-sur-Mer, kiedy zaledwie miesiąc później Beauregard, będący ulubionym bohaterem plotek, sprzedał swoją praktykę. Zainwestował w bilety na podróż trzecią klasą SS France – po jednym dla każdego z członków rodziny, oczywiście z wyjątkiem kozy. Nauczył dzieci liczyć po angielsku od jednego do dziesięciu i entuzjastycznie opowiadał im, że ulice w Ameryce są niezwykłe, czyste w przeciwieństwie do ulic Trouville-sur-Mer, i na dodatek wybrukowane brązem.
– Złotem – przerwała mu moja młoda babka Emilienne.
Gdyby Ameryka naprawdę była tak imponująca, jak sądził mój pradziadek, wtedy z pewnością ulice wybrukowane byłyby czymś lepszym niż brąz.
– Nie wygłupiaj się – zwrócił jej uwagę. – Amerykanie nie są tak głupi, żeby układać ulice ze złota.

Statek SS France, jak dowiedziałam się w trakcie moich badań, był cudem francuskiej inżynierii. Ponad dwa razy większy od innych statków kupieckich, miał ustanowić rekord prędkości, imponować luksusem, jakością obsługi i poziomem kuchni w całych francuskich liniach żeglugowych. Wyruszył w swój pierwszy rejs z tętniącego życiem portu Le Havre, czterdzieści dwa kilometry od Trouville-sur-Mer.

W roku 1912 Le Havre było miejscem, w którym wyraźnie rysowała się różnica pomiędzy bogatymi i biednymi. Na wschodzie otoczone było willami Montivilliers, Harfleur i Gonfreville-l’Orcher, gdzie Sekwana oddzielała miasto od Honfleur. Pod koniec osiemnastego wieku, kiedy sąsiadujące wioski Sanvic i Bléville zostały włączone do Le Havre, miasto na górze rozwinęło się nad starym, niżej położonym miastem, a dwie części zostały połączone złożoną siecią osiemdziesięciu dziewięciu schodów i kolejką linowo-szynową. Rezydencje bogatych kupców i właścicieli statków na wzgórzu, którzy zbili fortunę na rozległym porcie Le Havre w dziewiętnastym wieku, wznosiły się w górnej części. W centrum miasta był ratusz, Sous-Préfecture, gmach sądu, klub atletyczny Le Havre i tureckie łaźnie. Były tam również muzea i kasyna i mnóstwo drogich hoteli. To właśnie w Le Havre narodził się ruch impresjonistyczny; to tutaj Claude Monet zaczerpnął inspiracji do stworzenia dzieła Impresja, wschód słońca.

Przedmieścia i stare dzielnice Le Havre, zamieszkane przez rodziny klasy robotniczej, i parterowe kwatery w pobliżu portu, gdzie przebywali marynarze, robotnicy portowi i pracownicy fizyczni, były okropnie zapuszczone. Mieszkały tu ofiary wyczerpującej i niepewnej pracy, prymitywnych kanałów ściekowych i niehigienicznych warunków życia. To właśnie tutaj cmentarze przepełnione były zmarłymi na cholerę w 1832 roku. To tutaj suchoty zbierały swoje żniwo. Tutaj mieszkała bohema, ulice świeciły czerwonymi neonami, kabaret ze zniewieściałym mistrzem ceremonii tętnił życiem i każdy mógł napić się drinka i kupić sobie odrobinę rozrywki, nie ściągając nawet kapelusza z głowy. Podczas gdy bogaci mieszkańcy górnej części miasta wznosili toasty za kolejne błogie i pomyślne lata, biedacy gnili w slumsach, tonąc w toksycznych odorach gnoju i w rozwiązłości seksualnej, zmagając się z licznymi chorobami i nadmierną umieralnością niemowląt.

Dla dzieci Roux nabrzeże, gdzie zacumowany był statek, stanowiło feerię interesujących widoków, zapachów i dźwięków, niepokojącą mieszankę egzotyki i codzienności: oceanicznego powietrza, ostrego zapachu ziaren kawy zmieszanego z kwaśnym odorem rybiej krwi, stertami egzotycznych owoców i toreb z juty wypełnionych bawełną z pobliskich statków ładunkowych, zbłąkanych kotów i psów drapiących się od świerzbu, ciężkich skrzyń i waliz podpisanych amerykańskimi adresami.

Tamtego dnia pośród tłumu reporterów pewien fotograf z okazałym składanym aparatem uwieczniał dziewiczy rejs owego statku. Kiedy pasażerowie pierwszej klasy udawali się do swoich prywatnych kajut, rodzina Roux czekała z resztą tłumu na kontrolę stanu głowy, mającą wykluczyć obecność wszy.

Beauregard posadził Emilienne na swoich ramionach. Z wysoka wiwatujący gapie wyglądali dla niej niczym morze szerokich słomkowych kapeluszy. Na zdjęciu zamieszczonym w paryskiej gazecie „Le Figaro” został przedstawiony ten właśnie statek i czytelnik przy odrobinie wysiłku byłby w stanie dostrzec zacienioną postać dziewczynki balansującej powyżej tłumu ludzi.

Pasażerowie SS France, wypływający zaledwie tydzień po nieprawdopodobnym zatonięciu Brytyjskiego Niezatapialnego Statku, Titanica, musieli być świadomi ryzyka, jako że z nadspodziewaną powagą machali na do widzenia swoim bliskim na odległym nabrzeżu. Jedynie Beauregard pobiegł prędko na drugą stronę statku, ponieważ chciał jako pierwszy przywitać krainę możliwości, brązowych ulic i wewnętrznych instalacji kanalizacyjnych.

Kwatery rodziny Roux zawierały dwa łóżka piętrowe wbudowane w ściany kabiny i umywalkę pośrodku. Gdyby Beauregard wziął głęboki oddech mógłby spokojnie wessać całe powietrze z kabiny. Maman skarżyła się, że ciągłe drgania na statku przyprawiały ją o kołatanie serca. Mimo to dzieci były zadowolone, nawet kiedy w niektóre noce chrapanie Beauregarda niemal zupełnie pozbawiało je tlenu.

SS France otwierał przed nimi świat, o którym nigdy wcześniej nawet nie marzyli. Wieczorami dzieci nasłuchiwały dźwięku skrzypiec albo dud, który ogłaszał początek improwizowanej imprezy w przedziale najniższej klasy statku, po czym niecierpliwie wyczekiwały odgłosów sąsiadów, którzy zabawiali się po nocach. Godzinami wysłuchiwały rozbrzmiewających przez ściany dźwięków, dławiąc swój dziki śmiech w szorstkich poduszkach. Dni mijały im na przeczesywaniu niższych pokładów i zakradaniu się do pierwszej klasy, co było surowo zabronione.

Zobaczywszy amerykańską ziemię, wszyscy odetchnęli z ulgą tak wielką, że spowodowało to zmianę kierunku wiatru, co o jeden dzień wydłużyło ich podróż, nie miało to jednak dla nich żadnego znaczenia. Udało im się, nie podzielili tragicznego losu pasażerów Titanica.

Kiedy SS France przybił do brzegu na zachodnim Manhattanie, moja babcia po raz pierwszy w życiu zobaczyła Stany Zjednoczone.
Emilienne, która nie miała pojęcia, że La liberté éclairant le monde – Statua Wolności – była tak samo jak ona francuskiego pochodzenia, pomyślała wtedy: „Cóż, jeśli to jest Ameryka, to faktycznie jest strasznie brzydka”.

(1) Babka (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
(2) Mama, mamusia.
(3) Moi przyjaciele.

 
Wesprzyj nas