Był jednym z najważniejszych pisarzy i scenarzystów amerykańskich XX wieku. Truman Capote, książka Geralda Clarke’a pisana przez 13 lat, powraca w słynnej serii PIW-u Biografie Sławnych Ludzi.


Truman CapoteTruman Capote zasłynął przede wszystkim jako autor “Śniadania u Tiffany’ego” i “Z zimną krwią”. Obracał się w świecie kultowych postaci takich jak Andy Warhol, Audrey Hepburn, Frank Sinatra czy Marylin Monroe.

Clarke zaczął pisać swoją książkę jeszcze za życia pisarza. Odbył z nim dziesiątki rozmów i przeprowadził kilkaset wywiadów z niemal wszystkimi ludźmi, którzy go znali. Ogromna wiedza o życiu pisarza podana została w fascynujący sposób poprzez fragmenty listów i rozmów, wspomnienia, anegdoty i plotki, relacje przyjaciół i wrogów. Czyta się jednym tchem.

***

Truman Capote stwierdził, że gdyby wiedział, ile czasu zajmie mu praca nad książką “Z zimną krwią” i ile go to będzie kosztowało, ani na chwilę nie zatrzymałby się w Kansas. Uciekałby stamtąd „jak nietoperz z piekła”. W połowie pracy nad jego biografią czasami mówiłem coś podobnego. O ileż spokojniejsze i pogodniejsze byłoby moje życie, mamrotałem do siebie, gdybym w tej samej chwili powiedział mu „dzień dobry” i do „widzenia”. Kiedy zaczynałem pracę, uważałem, że pisanie biografii Trumana zajmie mi dwa, najwyżej trzy lata. Faktycznie spędziłem nad nią ponad trzynaście lat. Wyobrażałem sobie, że nie będzie zbyt gruba. Tymczasem tekst zasadniczy liczy pięćset czterdzieści siedem stron. Krótko mówiąc, sądziłem, że pisanie biografii Trumana będzie czymś zabawnym. stało się jednak jednym z najtrudniejszych doświadczeń mojego życia, ale też jednym z najbardziej radosnych.

Pewna moja przepowiednia rzeczywiście się spełniła. Większość naszych rozmów toczyła się w przyjemnych okolicznościach, w jednej z ulubionych manhattańskich restauracji, często podczas lunchu albo kolacji. Czasami lunch zamieniał się w koktajle, a koktajle w kolację. Któregoś zimowego dnia przyszedłem do restauracji na lunch, a wyszedłem dwanaście godzin później tuż przed zamknięciem. Za każdym razem, gdy zbierałem się do wyjścia, Truman chwytał mnie za rękę i błagał, żebym został.

(…)

Choć zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi – kto znał Trumana, nie mógł pozostawać wobec niego obojętnym – żaden z nas nie zapominał o naszych odmiennych i czasami sprzecznych rolach. Truman jako bohater mojej książki czasami nie stronił od przesady. Ja jako biograf chciałem znać fakty. W rezultacie nasze stosunki nie zawsze wyglądały różowo. Truman irytował się na przykład wtedy, gdy wydawało mu się, że powątpiewam w niektóre jego opowieści, a w miarę upływu czasu coraz bardziej niecierpliwił się, że pisanie trwa tak długo.

Fragment posłowia Geralda Clarke’a

Gerald Clarke
Truman Capote
Przekład: Jarosław Mikos
Seria: Biografie Sławnych Ludzi
Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 12 grudnia 2016

Truman Capote


CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1

W tamtych czasach mieszkańcy Południa poruszali się znacznie wolniej niż dziś. Arch pod tym względem wyraźnie różnił się od swoich ziomków. Mógł uchodzić za Jankesa. Kiedy pewnego kwietniowego popołudnia szedł ulicą i zwalniał jedynie po to, by uchylić kapelusza znajomym damom, wydawało się, że chodzi, mówi i myśli szybciej niż pozostali mieszkańcy Troy, a może nawet całej Alabamy. Jednak Arch był tylko młodym człowiekiem zaaferowanym swoimi sprawami, a tego dnia, kiedy spotkał Lillie Mae, kolejny raz szukał możliwości zrobienia dobrego interesu, który wreszcie otworzyłby przed nim drogę do fortuny.
Minęli się na East Three Notch Street, przed wejściem do Folmar Building. Arch, który był przekonany, że zna wszystkie atrakcyjne dziewczęta w mieście, ze zdumieniem zatrzymał się na widok młodej kobiety, najładniejszej, jaką zdarzyło mu się widzieć. Była niewysoka, miała nie więcej niż sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ciemne blond włosy i oczy koloru dobrego burbona. „Po prostu ścięło mnie z nóg”1 – wspominał później. Bez wahania odwrócił się i poszedł za nieznajomą. Kiedy weszła do apteki McLeoda, w napięciu czekał na zewnątrz. Koniecznie chciał nawiązać rozmowę, ale chyba pierwszy raz w życiu nie był pewien ani tego, co powiedzieć, ani w jaki sposób, i wciąż gorączkowo o tym myślał. Tymczasem Lillie Mae wyszła z apteki i sama rozwiązała problem.
– Cześć, jak się masz, Archu Personsie – powiedziała. – Co tam słychać u Billa McCorveya? – Bill, stary przyjaciel Archa, pochodził z Monroeville, niewielkiego rolniczego miasteczka na zachodzie stanu. Lillie Mae, która właśnie stamtąd przyjechała do Troy, posłużyła się jego nazwiskiem, żeby dać do zrozumienia Archowi, że go zna, nawet jeśli on nie ma zielonego pojęcia, jak ona się nazywa.
– A, znam cię, skarbie – skłamał. – Tylko zapomniałem, jak masz na imię.
– Jestem Lillie Mae Faulk – odparła.
Teraz już Arch bez trudu znalazł właściwe słowa. Odprowadził ją do akademika – niedawno zaczęła naukę w college’u nauczycielskim przy Normal Avenue – po czym jeszcze raz zjawił się po kolacji, żeby porozmawiać z nią w salonie. Treść ich rozmowy dawno przepadła w ludzkiej niepamięci, jednak Arch, który ze swoimi grubymi szkłami okularów i rzednącymi blond włosami raczej nie mógł uchodzić za ideał męskiej urody, najwyraźniej ją oczarował, tak jak niemal każdego, kogo spotkał na swej drodze, ponieważ kiedy następnego dnia wyjeżdżał do Kolorado na jedną ze swoich licznych wypraw w poszukiwaniu możliwości zrobienia dobrego interesu, obiecała, że do niego napisze.
Dotrzymała słowa. Pisali do siebie niemal codziennie. Pod koniec lata Arch, nie natrafiwszy na swoją złotą żyłę, wrócił do Alabamy i pojechał prosto do Monroeville na spotkanie z Lillie Mae. Ich listy nie były stratą czasu, bo 23 sierpnia 1923 roku, po odebraniu stosownego pozwolenia od sędziego Fountaine’a, wzięli ślub. Arch za niecałe dwa tygodnie miał skończyć dwadzieścia sześć lat, Lillie Mae miała lat siedemnaście.
Jej owdowiała matka zmarła cztery lata wcześniej2. Piątce dzieci zostawiła nieduży majątek. Czworo z nich zamieszkało u rodzeństwa Faulków – kuzynów ze strony ojca – niezamężnych sióstr Callie, Jennie i Sook oraz ich brata, Buda, starego kawalera. Właśnie w ich domu przy Alabama Avenue odbyła się uroczystość weselna. W holu frontowym ustawiono olbrzymie paprocie, sąsiadka, pani Lee, grała na pianinie, a słowa przysięgi małżeńskiej odczytał pastor z Kościoła baptystów. Tego dnia panowała typowa dla tego miesiąca parna i gorąca, prawdziwie tropikalna aura. Mężczyźni co chwila poprawiali kołnierzyki, a kobiety wierciły się w ciężkich gorsetach. Po ceremonii wszyscy stłoczyli się w jadalni, żeby jeszcze przed spróbowaniem weselnego tortu ochłodzić się lemoniadą. W stosownym momencie pan Wiggins, miejscowy człowiek do wszystkiego, zawiózł szczęśliwą młodą parę do Atmore, położonej w odległości sześćdziesięciu pięciu kilometrów najbliższej stacji kolejowej na linii Nashville–Louisville, skąd pełni nadziei i uszczęśliwieni wyruszyli w podróż poślubną na wybrzeże Zatoki Meksykańskiej.
Lillie Mae nie musiała długo czekać na pierwsze rozczarowanie – przyszło niemal od razu po wyjściu z pociągu. Arch, któremu jak zwykle brakowało gotówki, nie zwracał uwagi na wspaniałe, białe hotele ulokowane nad brzegiem zatoki, tylko zawiózł ją do pensjonatu nieopodal Gulfport, w stanie Missisipi. Jego właściciel, stary znajomy, z którym robił interesy, zaproponował mu zniżkę. Spędzili tam mniej więcej tydzień. Potem pojechali do Nowego Orleanu, gdzie już po kilku dniach Lillie przeżyła kolejny, jeszcze większy cios. Archowi skończyły się pieniądze i miesiąc miodowy nagle dobiegł końca.
Arch postanowił zostać w mieście, żeby zdobyć trochę gotówki, więc odprowadził Lillie Mae na pociąg i wysłał do Monroeville. Wcześniej zadzwonił do opiekującej się nią kuzynki Jennie Faulk i poprosił, by odebrała Lillie Mae na stacji w Atmore. Słynącej z gwałtownego charakteru Jennie nie zdradził, że jest spłukany. Powiedział tylko, że ma okazję zrobić duży interes, co zmusza go do częstych podróży, więc nie chce, żeby taka prosta i niedoświadczona dziewczyna jak Lillie Mae została sama w obcym mieście. Nawet jeśli Jennie, kobieta bystra i podejrzliwa, nie domyśliła się prawdy, wkrótce i tak usłyszała o wszystkim od Lillie Mae. Gdy Arch cztery tygodnie później pojawił się u Faulków po żonę, Jennie poinformowała go, że nie jest już mile widziany w jej domu. „Wynoś się, i żebym cię tu nigdy więcej nie widziała!” – wrzasnęła. „Nawet nie próbuj się tu pojawiać!”3. Ustąpiła dopiero wtedy, gdy Arch spędził noc w hotelu „Purafore”, i w końcu pozwoliła mu zamieszkać razem z żoną w starej sypialni na tyłach domu.
Lillie Mae cierpiała, że jej miesiąc miodowy nagle się skończył, ale jeszcze większy żal miała do męża, gdy w końcu się zjawił. Wyszła za niego także dlatego, że chciała się wyrwać z Monroeville i uwolnić od kłótliwych, wścibskich kuzynów. A tu, proszę, jest mężatką, lecz nadal z nimi mieszka, jakby w ogóle nie było ślubu. W dodatku Arch, jakby to było coś całkowicie oczywistego, najwyraźniej uznał, że Jennie powinna i jego wziąć pod swoje skrzydła.
Monroeville wiedzieli, że jeśli miał pieniądze, jeździł drogimi samochodami (marki LaSalle albo Packard Phaeton), a jeśli był spłukany, żerował na przyjaciołach. Teraz po cichu rozkoszowali się jej nieszczęściem. Nikt nie przeczył, że Lillie Mae jest bardzo atrakcyjną młodą kobietą, kto wie, może najładniejszą w całym hrabstwie Monroe. Ludziom nie podobało się jednak, że bez skrępowania podzielała tę pochlebną opinię o sobie. Odrzuciła względy pewnego sympatycznego miejscowego chłopca, żeby poślubić Archa i nieraz jasno dawała do zrozumienia, że nie zamierza spędzić reszty życia w Monroeville, piekąc ciasteczka dla kółka misjonarskiego przy Kościele baptystów. Jej spojrzenie błądziło wokół znacznie odleglejszych horyzontów. Myślała o Nowym Orleanie, o St. Louis, a może nawet o Nowym Jorku. Niemniej gorzka i okrutna prawda była taka, że wbrew zbyt wysokiemu mniemaniu o sobie wylądowała z powrotem w miasteczku, zanim zwiądł jej ślubny bukiet. Doprawdy, trudno sobie wymarzyć szybszy i bardziej spektakularny upadek. Tej jesieni i zimy wiele mówiło się w mieście o niepowodzeniu Lillie Mae. Jak wspomina jej brat Seabon: „Ludzie w Monroeville uważali Archa za człowieka zajmującego się podejrzanymi interesami i oceniali, że dzień, w którym siostra za niego wyszła, był dniem smutku. Ich zdaniem powinna być mądrzejsza”5.
Lillie Mae nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Była jednak zbyt młoda, pełna energii i optymizmu, by tylko kręcić się po domu, a ponieważ Arch nie potrafił się o nią zatroszczyć, zadecydowała, że sama to uczyni. Postanowiła, że nie wróci do college’u i zacznie się uczyć czegoś bardziej praktycznego. Zapisała się więc do szkoły handlowej w Selmie. I właśnie tam podczas ćwiczeń gimnastycznych zimą 1924 roku zemdlała. W ten przykry sposób dowiedziała się, że jest w ciąży. Z pewnością nie było to radosne odkrycie. Zważywszy na beznadziejne perspektywy małżeństwa z Archem, myśl o tym, że ma urodzić jego dziecko, mogła kojarzyć się Lillie Mae z wyrokiem więzienia, skazującym ją na trwały, nieodwracalny związek ze źle wybranym mężem. Wprawdzie Arch niedawno znalazł pracę w Nowym Orleanie, w Towarzystwie Żeglugowym Streckfusa, ale Lillie Mae nie wierzyła, że mąż się zmienił, i nie wtajemniczając go w to, co się stało, zrezygnowała z nauki i kolejny raz wróciła do Monroeville, głęboko przekonana, że usunie ciążę. W 1924 roku sprawa nie była jednak taka prosta. Przypuszczalnie Lillie Mae poprosiła Jennie o pomoc. Jennie niemal na pewno odmówiła. Wezwała przyszłego ojca, żeby przyjechał po ciężarną żonę.
Lillie Mae twardo stała przy swoim postanowieniu. Całą wiosnę 1924 roku błagała Archa, przekonywała go i kłóciła się z nim. „Oczywiście zwlekałem i przeciągałem sprawę, szukając różnych wymówek – wyjaśniał potem – ponieważ najbardziej na świecie pragnąłem mieć malutkiego synka. W czerwcu wraz z grupą moich przyjaciół wysłałem ją do Kolorado, gdzie był wspaniały klimat, bardzo dobry dla kobiety w jej stanie”. Kiedy w lipcu Lillie Mae wróciła do Monroeville, okazało się, że jest za późno, żeby myśleć o aborcji. Chcąc nie chcąc, musiała urodzić dziecko Archa.
Arch bez wahania powierzył Jennie i jej siostrom pieczę nad narodzinami dziecka, jednak gdy zbliżał się termin porodu, Jennie odesłała Lillie Mae do Nowego Orleanu. Arch wynajął apartament w położonym na krańcach Dzielnicy Francuskiej hotelu „Monteleone” i zaangażował do opieki nad żoną doktora E. R. Kinga, jednego z najlepszych ginekologów i położników w mieście. Rankiem 30 września, we wtorek, Lillie Mae poczuła bóle porodowe. Arch wezwał jej brata Seabona, po czym zniósł ją do taksówki i zawiózł do Szpitala Touro. Około piętnastej, gdy ojciec i wuj nerwowo chodzili po korytarzu, na świat przyszło dziecko – chłopiec, którego Arch tak bardzo pragnął. Dał mu na imię Truman, na cześć Trumana Moore’a, starego przyjaciela ze szkoły wojskowej, a na drugie Streckfus, na cześć nowoorleańskiej rodziny, dla której pracował. Truman Streckfus Persons.

 
Wesprzyj nas