Zbiór najpiękniejszych wierszy i piosenek zaczarowanego poety.


Zachłysnąć się tobą. Najpiękniejsze wiersze i piosenkiWiersze tego czarnoksiężnika słów pełne są wzruszenia, zdziwienia, zachwytu i melancholijnej aury. Mijają kolejne dekady, a Konstanty Ildefons Gałczyński należy do najpopularniejszych poetów polskich XX wieku, a jego poezja nie ma sobie równych.

Konstanty Ildefons Gałczyński, pseud. Karakuliambro (ur. 23 stycznia 1905 w Warszawie, zm. 6 grudnia 1953 tamże) – polski poeta. Najbardziej znany za sprawą paradramatycznej serii podszytych absurdem humoresek “Teatrzyk Zielona Gęś”, w której pojawiła się galeria postaci takich jak Osiołek Porfirion, Piekielny Piotruś, Hermenegilda Kociubińska czy Zielona Gęś. Poezja K.I. Gałczyńskiego stała się inspiracją dla wielu twórców muzyki popularnej. Niektóre jego wiersze doczekały się kilku takich interpretacji. Teksty K.I. Gałczyńskiego wykorzystywane były także w kabaretach, takich jak: Kabaret Olgi Lipińskiej, Kabaret Potem czy też Barszcz z krokietem. W czasach PRL wykorzystano jego wiersz Ukochany kraj jako pieśń socjalistyczną. Natomiast w 2001 roku powstał musical Ukochany kraj w reżyserii Janusza Józefowicza w teatrze muzycznym Studio Buffo.

Konstanty Ildefons Gałczyński
Zachłysnąć się tobą. Najpiękniejsze wiersze i piosenki
Koncepcja książki oraz wybór wierszy: Michał Nalewski
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 17 listopada 2016

Zachłysnąć się tobą. Najpiękniejsze wiersze i piosenki

Piosenka
o trzech wesołych aniołach

– Słuchajcie, słodkie siostry –
tak mówił stary opat.
(Na dworze było wietrzno,
ponuro i listopad.)
– Raz było trzech aniołów,
jak trzy wyborne liry,
imiona ut sequuntur:
Piotr, Paweł i Zefiryn.
Śliczni to byli chłopcy,
jeden w drugiego gładszy,
łaskawym na nich okiem
Pan Bóg zza pieca patrzył.
No, w raju, jak to w raju,
zielono i wesoło,
obiady, gadu-gadu,
wieczerze i tak w koło.
Lecz nasi aniołowie
coś nazbyt byli dziarscy
i często Bóg Dobrodziej
brew zagniewaną marszczył;
i gęsto w skórę leli
aniołów rajskie zbiry –
na próżno: znów szaleli
Piotr, Paweł i Zefiryn.
Od sromu jak od gromu
cierpiały aniołówny…
Ha, było trzech aniołów,
lecz siedem grzechów głównych.
Anioł Piotr, jak to Piotry,
szklenicą zwykł się bawić
i nieraz w Mons Pietatis
musiał skrzydła zastawić;
a gdy wyłysiał mieszek,
to wonczas furis more
do piwnic Dobrodzieja
dobierał się wieczorem.
Paweł zasię po Pawle
rycerskie wziął zasługi:
Dzień w dzień na rajskiej łące
aniołów kładł jak długich.
Sam święty Jerzy, siostry,
przyglądał się i dziwił:
„Ho, ho, nasz anioł Paweł
bije się jak Radziwiłł.
Dobrodziej też by chwalił,
lecz właśnie śpi w obłokach”.
Tak mówił święty Jerzy
i dalej męczył smoka…
Zefiryn był muzykant,
miłośnik strun i syryng,
niefrasobliwy, lekki,
jednym słowem, Zefiryn;
znał się na mitologii,
Achillach i Chimerach,
miał skłonność do księżyca,
troszeczkę do Baudelaire’a
i do sekretnych uciech,
nie gardził również pozą,
błąkając się, dziwacząc
andante maestoso.
A taki był wstydliwy…
coś niby… jak Jan Jakub;
kazania wielce cenił:
„Do rybek” i „Do ptaków”;
chociaż wuj Zefiryna,
już taki starszy anioł,
raz widział „Słówka” Boya
pod kołdrą. (Ach, ty draniu!)
Tak żyli aniołowie,
ale nadeszła kryska
i wezwał Bóg Dobrodziej
nadanioła Matyska.
„Wypędź mi – prawi – Piotra,
Pawła i Zefiryna,
kalają Paradisum,
Ego Deus – daj wina!”
Po takim paternoster
i po wytrawnym winie
Dobrodziej chodził gniewny
i huczał po łacinie.
Zefiryn zasromany
pochylił nisko głowę,
wstydził się jak Jan Jakub,
skrzydła tuląc różowe.
Piotr zasię, jak to Piotry,
brat rygielkom i zamkom,
siedział w chłodzie piwniczki
i świecił sobie lampką.
Paweł, jak zwykle Paweł,
anioł bitny, rogaty,
na podwórcu rajowym
bił się z Jerzym w palcaty.
Ale nic nie pomogło,
zjawił się Anioł Michał
i rzecze: „Zefirynku,
już mi nie będziesz wzdychał.
Zwołaj swoich kamratów,
tak Decyzja orzekła…
ruszaj się, pókim dobry!
ani mru-mru! do Piekła!”
Wypędziły aniołów
rajskie draby i zbiry.
Zmarnowali kariery
Paweł, Piotr i Zefiryn.
Ergo, siostry najsłodsze
(Boże, módl się za nami!),
lepiej wam się przed nocą
nie wdawać z aniołami.
1926

Łakomstwo

Chłodne słoje o barwie zielonych konfitur,
wieczorem czarnej morwy hypnotyczna słodycz.
I miód, kiedy nie patrzą. Zakazane gody.
I wargi niespokojne od zmierzchu do świtu.
1926

Muza

(z którą, po pijanemu,
autor dotarł do trzeźwej pointe’y)

Niechaj tam innym Sława dmie w laurowy puzon,
niech się hołota bawi hucznie i wesoło,
kupcy niech śpią na mieszkach –
ja ze swą Muzą
gołą
w strofie zamieszkam.
Muzo, ta strofa będzie „kościołem Dyjanny”,
w którym przy Tobie zasnę jak jaki Endymion;
tam, czy wieczór, czy świt ranny,
będziemy ziółka zbierać,
rozbierać się i ubierać,
i mleczko ssać
ze zmyślonych jałowic wymion.
Jak ogród podzielimy strofę na kwatery,
z rymów zielonych zrobimy szpalery,
a z białych będziesz miała majtki,
z czerwonych dla mnie będzie frak,
i tak
będziemy żyli jako królestwo z bajki.
O strofy, „koralowe ostrowy” ułudy!
(„Cudy
nie dziwią poetów”.)
Kiedy nie zechcesz ze mną razem
spożyć obiadu, auto-Pegazem
pojedziesz w raj trioletów.
Gdybyś skłonności miała lunatyczne,
to w każdym wierszu będzie wschodził miesiąc.
Zimą w oktawie będziemy przez miesiąc
mieszkać, a latem w rondzie elastycznem.
Ze znaku zapytania dam Ci parasolkę,
bo się boisz piegów i komet;
a gdybyś miała gorączkę,
to podnieś tylko rączkę:
z przecinka zrobię Ci termometr…
Tam usta połączymy jak rymy najsłodsze,
tam będę Cię miłował i pieścił jak przeor –
usta do ust się zbliżą, rym o rym się otrze,
strofa stanie się niebem, cezurą – meteor…
O tam, o tam!
ten świat mi będzie rajem
i szczęście tam
rozwinie „złote żagle”…
Et pourtant:
(tak pomyślałem nagle)
nad Pegaza, Dianę i Ceres
lepszy uczciwy interes:
knajpa, dom, elektryczne magle
albo zgoła karet wynajem.
1926

Szekspir i chryzantemy

Kiedy nocą odpływał okręt do Arabii,
od fajerwerków huczną, a od bólu niemą,
długo jeszcze z pokładu twoje oko wabił
lunatyczny kochanek z białą chryzantemą.
Nie wierz temu kwiatowi: kochanek cię zdradza,
„prądem rzek obojętnych niesion w ujścia stronę” –
choć zielone twe oczy i usta czerwone,
jak nad tobą jest jego, nad nim inna władza.
Morze to teatr z wody i na tym teatrze
pójdzie grać swoją sztukę pośród trąb Szekspira –
ty jesteś taka mała, ty jesteś jak lira –
jego śladów na piasku żaden wichr nie zatrze.
Nie wierz mu: on jest wściekłym kochankiem
Rimbaudów,
tyś jest sercem zgubionym na plaży pochyłej;
jego oczy są straszne, twoje – tylko miłe –
on to posąg i duma, i klęska narodów.
Nie płacz, przestań, bo przyjdą jeszcze cięższe noce –
wszak miłość jest cierpieniem, nie fraszką jałową.
Dosyć, kiedy, smakując zamorskie owoce,
usta sobie przypomni, soczystsze nad owoc.
1926

Jesień

Jabłka świecą na drzewach jak węgle w popiele,
wiatrak pęka ze śmiechu i powietrze miele.
Jak na fryzie klasycznym dziewczyny dostojne
z różowymi żądzami mężną wiodą wojnę.
Już kasztan się osypał i ochłodły ranki;
o, młody przyjacielu, poszukaj kochanki
z małym domkiem, ogródkiem, sennym
fortepianem,
która by włosy twoje czesała nad ranem,
z którą byś po śniadaniu czytał Mickiewicza –
niech będzie silna w ręku, a piękna z oblicza,
jak jesień zamyślona, jak jesień śmiertelna
i jako jabłka owe cierpka i weselna.
1926

Ulica szarlatanów

Szarlatanów nikt nie kocha.
Zawsze sami.
Dla nich gwiazdy świecą w górze
i na dole.
W tajnych szynkach piją dziwne
alkohole.
I wieczory przerażają
bluźnierstwami.
Wymyślili swe tablice
szmaragdowe.
Krwią dziewicy wypisali
charaktery.
Strachy w liczbach: 18,
3 i 4.
Przeklinamy Jezu-Chrysta
i Jehowę.
Szarlatani piszą księgi
o papieżach.
Zawsze w nocy mówią źle o
Watykanie
Zawsze w nocy słychać szklane,
szklane łkanie:
plączą gwiazdy zaplątane
w szkła na wieżach.
Kiedy miesiąc umęczony
wschodzi na nów,
alkohole z przerażenia
drżą słodyczą.
Nie pomogą alkohole:
W nocy krzyczą
łzy fałszywe szmaragdowych
szarlatanów.
Bardzo cicho i boleśnie
jest nad ranem
Dzwonią dzwony, świt pochyla
się w pokorze.
Odpuść grzechy szarlatanom,
Panie Boże,
wszak Ty jesteś takim samym
szarlatanem.
1928

Modlitwa ślepego lunatyka

Który kwiatom woń dajesz, uśmiechy owocom,
dniom jasność, zasię ciemność przeraźliwą nocom –
oddaj mi oczy moje, oczy zamyślone,
wiecznie w księżyc patrzące i wiecznie zielone.
1928

 
Wesprzyj nas