“Rybak znad Morza Wewnętrznego” to trzeci – po “Ziemiomorzu” i “Sześciu światach Hain” – zbiór dzieł Ursuli K. Le Guin. Po raz pierwszy w jednym tomie kolejne cztery zbiory opowiadań i powieść.


Rybak znad Morza WewnętrznegoW skład tomu wchodzą cztery zbiory opowiadań: “Wszystkie strony świata”, “Rybak znad Morza Wewnętrznego”, “Cztery drogi ku przebaczeniu”, “Urodziny świata”, oraz powieść “Opowiadanie świata”.

Autorka ponownie odwiedza stworzony przez siebie wszechświat Ekumeny oraz Ziemiomorze, ale nie tylko. Tematyka zawartych w nim opowiadań zaskakuje różnorodnością i siłą wyrazu, świadczącymi zarówno o mistrzostwie wybitnej pisarki, znajdującej się u szczytu możliwości twórczych, jak i o humanizmie dojrzałej artystki, która stawia czoło światu, nie utraciwszy nic ze swojego daru zachwycania się i zdumiewania nim.

Zbiór “Rybak znad Morza Wewnętrznego” ukazuje się w Polsce po raz pierwszy.

***

Dowcipne, satyryczne i zabawne (…), jej opowiadania zawsze traktują o ludziach, a nie o technice, i to ta perspektywa oraz znakomita proza autorki nadają temu zbiorowi tak wielką klasę i wartość.
„Publishers Weekly”

Elegancka pisarka, z wprawą operująca poezją języka.
„Philadelphia Inquirer”

Przez wiele lat czytałam tylko fantastykę naukową autorstwa Ursuli K. Le Guin. Teraz już nie czytam fantastyki naukowej, ale na pewno nie przegapiłabym żadnej książki Le Guin. Wyszła poza granice tego gatunku i stała się tym, co było jej pisane: naszą wróżką, naszą wizjonerką, pisarką o nieograniczonych możliwościach tematycznych i sile wyrazu (…) Ta kobieta potrafi wszystko! Niech jeszcze długo kontynuuje swoje dzieło.
Carolyn Kitzer

Proza Ursuli Le Guin tchnie inteligencją i światłem. Autorka potrafi wynieść beletrystykę do poziomu poezji i ścisnąć ją do gęstości alegorii.
Jonathan Lethem

Ursula K. Le Guin urodziła się 21 października 1929 r. w Berkeley. Jej książki stały się klasyką nie tylko fantastyki. To już kanon literatury pięknej – analizowany, poddawany badaniom literackim, antropologicznym i psychoanalitycznym. Pisze dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Jest autorką scenariuszy filmowych i esejów oraz tekstów piosenek. Została uhonorowana wszelkimi możliwymi nagrodami przyznawanymi twórcom science fiction i fantasy, z Nebulą, Hugo i World Fantasy Award na czele. Amerykańska Biblioteka Kongresu określiła ją mianem Żyjącej Legendy wśród pisarzy. Od 1958 roku mieszka w Portlandzie w stanie Oregon.

Ursula K. Le Guin
Rybak znad Morza Wewnętrznego
Przekład: Lech Jęczmyk, Zofia Uhrynowska-Hanasz, Agnieszka Sylwanowicz, Paweł Lipszyc, Paulina Braiter, Maciejka Mazan
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 8 listopada 2016

Rybak znad Morza Wewnętrznego


Naszyjnik Semley


Opowiadanie to, napisane w 1963 roku, opublikowane w roku 1964, a potem w roku 1966 jako prolog do mojej pierwszej powieści Świat Rocannona, jest właściwie moim ósmym opublikowanym utworem. Mimo to umieszczam je jako pierwsze w tej książce, gdyż uważam, że jest najbardziej charakterystyczne dla moich wczesnych utworów fantastycznych i fantastycznonaukowych, najbardziej romantyczne. Rozwój mojego stylu polegał na odchodzeniu od jawnego romantyzmu powoli i stopniowo; od tego opowiadania do ostatniego opowiadania w tomie, Dzień przed rewolucją, napisanego w roku 1972. Nadal jestem romantyczką, nie ma co do tego wątpliwości, i jestem z tego zadowolona, ale naiwność i prostota Naszyjnika Semley stopniowo przekształciły się w coś twardszego, mocniejszego i bardziej złożonego.

Jak odróżnić legendę od prawdy na tych światach oddalonych o tyle lat, na bezimiennych planetach, zwanych przez swoich mieszkańców po prostu światami, planetach bez historii, gdzie przeszłość to sprawa mitu, gdzie powracający badacz stwierdza, że jego czyny sprzed kilku lat stały się gestami Boga? Niezgłębiona ciemność wypełnia przepaść czasu, której dwa brzegi łączą nasze światłowce, a w owym mroku plenią się jak zielsko niepewność i zachwianie wszelkich proporcji.
Ktoś, kto chce opowiedzieć historię człowieka, zwykłego uczonego Ligi, który udał się przed niewielu laty na jeden z takich bezimiennych, na wpół poznanych światów, czuje się jak archeolog wśród tysiącletnich ruin, przeciskający się przez gąszcz liści, kwiatów, gałęzi i pnączy, by nagle natknąć się na przejrzystą geometrię koła lub polerowanego narożnika; a potem wchodzi w jakieś zwyczajne, oświetlone słońcem drzwi, by w ciemnym wnętrzu ujrzeć nieoczekiwaną iskierkę ognia, błysk klejnotu, ledwie widoczny gest kobiecej ręki.
Jak odróżnić fakt od legendy, prawdę od prawdy? W opowieści Rocannona powracają błękitne błyski klejnotu. Zacznijmy ją od tego:

8 Strefa Galaktyczna, N. 62: Fomalhaut II
Istoty rozumne (gatunki poznane):
Gatunek I.
A. Gdemiar (lp. Gdem): Wysoce inteligentni, w pełni człekokształtni jaskiniowcy. Wzrost 120–135 cm, skóra jasna, włosy ciemne. W momencie kontaktu ci troglodyci posiadali wyraźnie rozwarstwione oligarchiczne społeczeństwo typu miejskiego, zmodyfikowane przez zjawisko kolonii telepatycznych, oraz technologicznie zorientowaną kulturę okresu wczesnej stali. Skok technologiczny do kultury przemysłowej, poziom C, na skutek wypraw Ligi w latach 252–254. W roku 254 oligarchowie okręgu Kirien otrzymali automatyczny statek zapewniający połączenie z Nową Południową Georgią. Status C.
B. Fiia (lp. Fian): Wysoce inteligentni, w pełni człekokształtni, tryb życia dzienny, średni wzrost około 130 cm. Wśród obserwowanych osobników przeważał typ jasnoskóry i jasnowłosy. Sporadyczne kontakty wskazywały na społeczeństwo typu koczowniczej i osiadłej wspólnoty, częściową telepatię kolonialną z pewnymi oznakami krótkodystansowej telekinezy. Rasa sprawia wrażenie antytechnologicznej o minimalnych płynnych wzorcach kulturowych. Kontakt bardzo utrudniony. Nieopodatkowani. Status E?
Gatunek II.
Liuar (lp. Liu): Wysoce inteligentni, człekokształtni, tryb życia nocny, średni wzrost około 170 cm. Mieszkają w grodach obronnych, społeczeństwo typu klanowego, technologia zablokowana na epoce brązu, kultura rycerska. Horyzontalny podział społeczeństwa na dwie pseudorasy: a) Olgyior – ludzie średni – jasnoskórzy i ciemnowłosi; b) Angyar – panowie – bardzo wysocy, ciemnoskórzy i jasnowłosi…

– To ona – powiedział Rocannon, spoglądając znad Małego kieszonkowego przewodnika po istotach rozumnych na bardzo wysoką, ciemnoskórą i jasnowłosą kobietę, która stała w głębi długiego korytarza muzeum.
Stała nieruchomo, wyprostowana, w koronie złotych włosów, wpatrzona w gablotę. Wokół niej kręciło się czterech niespokojnych brzydkich karłów.
– Nie wiedziałem, że Fomalhaut II ma oprócz troglodytów tyle tych ludów – powiedział Ketho, kurator.
– Ja też. Tu są nawet wymienione „niepotwierdzone” gatunki, z którymi nie doszło do kontaktu. Czas chyba na jakąś gruntowniejszą ekspedycję do nich. Dobrze, że przynajmniej wiemy, kim ona jest.
– Dużo bym dał, żeby się dowiedzieć, kim jest naprawdę…
Pochodziła ze starego rodu pierwszych królów angyarskich i mimo ubóstwa włosy jej błyszczały szczerym złotem dziedzictwa. Mali ludzie, Fiia, kłaniali się na jej widok, nawet gdy jeszcze jako dziecko biegała boso po polach z płomienną kometą włosów rozjaśniającą mroczną atmosferę Kirienu. Była wciąż jeszcze bardzo młoda, kiedy Durhal z Hallanu ujrzał ją, poprosił o jej rękę i zabrał ją ze zrujnowanych wieżyc, w których hulał wiatr, do swego wysokiego domu. W Hallanie na zboczu góry też nie było wygód, choć przetrwało bogactwo. Okna nie miały szyb, kamienne podłogi były nagie; w zimnej porze roku można się było rano obudzić i ujrzeć długie języki nawianego w nocy śniegu pod każdym oknem.
Młoda żona Durhala stawała szczupłymi bosymi stopami na zaśnieżonej podłodze, zaplatając pożar swoich włosów i śmiejąc się do młodego małżonka w srebrnym lustrze zdobiącym ścianę jej pokoju. To lustro i ślubna suknia matki, wyszyta tysiącem drobniutkich kryształków, stanowiły cały jego majątek. Niektórzy z pomniejszych krewniaków nadal posiadali całe skrzynie brokatowych szat, pozłacane meble, srebrne rzędy dla swoich wierzchowców, srebrem zdobione zbroje i miecze, drogie kamienie i biżuterię, na którą młoda małżonka Durhala zerkała z zazdrością, oglądając się za wysadzanym kamieniami diademem lub złotą broszą, nawet gdy ich właścicielki przystawały, by przepuścić ją z szacunku dla jej urodzenia i pozycji męża.

Durhal i jego żona Semley zasiadali podczas wielkiej uczty na czwartym miejscu, tak blisko pana na Hallanie, że starzec często sam nalewał wina Semley oraz rozmawiał o łowach ze swoim bratankiem i następcą Durhalem, spoglądając na młodą parę z ponurą, pozbawioną nadziei miłością. Nadzieja była wielką rzadkością wśród Angyarów z Hallanu i całej Zachodniej Krainy od czasu, gdy pojawili się Władcy Gwiazd ze swymi domami skaczącymi na kolumnach ognia i straszliwą bronią, która rozbijała góry. Naruszyli oni stare obyczaje czasów pokoju i czasów wojny i choć sumy były niewielkie, honor Angyarów cierpiał, że musieli płacić podatki, daninę na wojnę, jaką Władcy Gwiazd mieli stoczyć z jakimś dziwnym wrogiem gdzieś w pustych przestrzeniach między gwiazdami, kiedyś na końcu czasu. „To będzie także wasza wojna” – mówili, ale już całe pokolenie Angyarów siedziało w daremnym wstydzie w swoich wielkich komnatach, patrząc, jak rdzewieją ich długie miecze, jak ich synowie dorastają, nie zadawszy ciosu w bitwie, a córki wychodzą za biedaków lub nawet ludzi średnich, nie mając w posagu bogatego łupu godnego męża szlachetnego rodu.
Pan na Hallanie z zasępioną twarzą spoglądał na jasnowłosą parę, słuchając ich śmiechu, kiedy pili cierpkie wino i weselili się w zimnej, zrujnowanej, okazałej fortecy swojej rasy.
Twarz Semley też tężała, gdy rozglądała się po sali i widziała na miejscach znacznie poniżej swego, nawet daleko wśród mieszkańców i ludzi średnich, lśnienia i blaski drogocennych kamieni na tle białej skóry i czarnych włosów. Ona nic nie wniosła mężowi w posagu, ani jednej srebrnej szpilki. Suknię z tysiącem kryształków schowała do skrzyni na ślub córki, jeżeli będą mieć córkę.

Mieli córkę i nazwali ją Haldre, a kiedy jej mała brązowa główka porosła już nieco dłuższymi włosami, zabłysło na niej szczere złoto, dziedzictwo wielkich przodków, jedyne złoto, jakie kiedykolwiek będzie jej własnością…
Semley nie wspominała mężowi o tym, co jej doskwiera. Przy całej dobroci, jaką ją obdarzał, Durhal w swojej dumie żywił tylko pogardę dla zawiści i próżnych zachcianek, a Semley bała się jego pogardy. Zdradziła się jednak przed siostrą Durhala, Durossą.
– Moja rodzina miała kiedyś wielki skarb – powiedziała. – Był to szczerozłoty naszyjnik z ciemnobłękitnym kamieniem, to się chyba nazywa szafir, pośrodku.
Durossa pokręciła głową i uśmiechnęła się, również niepewna nazwy.
Była późna ciepła pora, jak północni Angyarowie nazywają lato swego osiemsetdniowego roku, licząc cykl miesięcy na nowo od każdego zrównania, co Semley uważała za dziwaczny kalendarz, odpowiedni chyba tylko dla ludzi średnich. Jej rodzina dożywała kresu, ale była starsza i miała czystszą krew niż wszystkie te rody z północno-zachodnich kresów, które zbyt często mieszały się z Olgyiorami. Siedziała z Durossą w słońcu na kamiennej ławie podokiennej, wysoko w Wielkiej Wieży, gdzie mieszkała starsza kobieta. Młodo owdowiała i bezdzietna, Durossa została po raz drugi zaślubiona panu na Hallanie, swemu stryjowi. Ponieważ było to drugie małżeństwo dla nich obojga i byli spokrewnieni, Durossa nie miała tytułu pani na Hallanie, który pewnego dnia miała otrzymać Semley, ale zasiadała ze starym panem na wysokim siedzisku i rządziła wraz z nim jego włościami. Starsza od swego brata Durhala, lubiła jego młodą żonę i uwielbiała ich jasnowłosą córeczkę Haldre.
– Kupiono go – opowiadała Semley – za cały okup, który mój przodek Leynen dostał po zwycięstwie nad Księstwami Południa. Pomyśl tylko, wszystkie pieniądze z całego królestwa za jeden klejnot! Na pewno przyćmiłby wszelkie klejnoty Hallanu, nawet te kryształy jak jajka kooba, które nosi twoja kuzynka Issar. Był tak piękny, że dostał własne imię. Nazywano go Oko Morza. Nosiła go moja prababka.
– A ty nigdy go nie widziałaś? – spytała starsza kobieta od niechcenia, spoglądając w dół na zielone zbocza, gdzie długie lato wysyłało swoje gorące, wiecznie niespokojne wiatry na lasy i białe drogi ciągnące się hen, aż na brzeg morza.
– Zaginął przed moim urodzeniem. Mój ojciec powiedział, że klejnot został ukradziony przed przybyciem Władców Gwiazd na nasze ziemie. Nie chciał mówić na ten temat, ale pewna stara kobieta ze średnich ludzi, znająca mnóstwo opowieści, powtarzała mi nieraz, że Fiia wiedzą, gdzie jest klejnot.
– Ach, chciałabym zobaczyć tych Fiia! – westchnęła Durossa. – Tyle się o nich słyszy w pieśniach i opowieściach… Dlaczego nigdy nie zaglądają w nasze strony?
– Zbyt tu wysoko i zbyt chłodno zimą, jak sądzę. Oni lubią słoneczne doliny południa.
– Czy są podobni do Gliniaków?
– Gliniaków nigdy nie widziałam. Trzymają się od nas z daleka tam, na południu. Podobno są nieforemni i biali jak ludzie średni. Fiia są piękni, wyglądają jak dzieci, tylko są szczuplejsi i mądrzejsi. Tak, ciekawe, czy wiedzą, gdzie jest naszyjnik, kto go ukradł i gdzie schował! Pomyśl, Durosso, gdybym tak mogła wejść do Wielkiej Sali Hallanu i usiąść obok mojego męża z równowartością królestwa na szyi, przyćmiłabym inne kobiety tak, jak on przyćmiewa wszystkich mężczyzn!
Durossa pochyliła głowę nad dzieckiem, które oglądało z zainteresowaniem swoje brązowe stópki, siedząc na skórze między matką a ciotką.
– Semley jest niemądra – szepnęła do dziecka. – Semley, która błyszczy jak spadająca gwiazda, Semley, której mąż nie kocha innego złota poza złotem jej włosów…
A Semley, zapatrzona w stronę dalekiego morza, milczała.
Minęła zimna pora i Władcy Gwiazd znowu przybyli po daninę na wojnę z końcem świata – tym razem używając jako tłumaczy pary karłowatych Gliniaków i obrażając w ten sposób wszystkich Angyarów, co groziło rebelią. Potem minęła następna pora ciepła, Haldre wyrosła na uroczą rozgadaną dziewuszkę i Semley przyniosła ją któregoś ranka do słonecznego pokoju Durossy w wieży. Semley miała na sobie stary błękitny płaszcz, jej włosy okrywał kaptur.
– Zaopiekuj się Haldre przez kilka dni – powiedziała szybko i spokojnie. – Jadę na południe do Kirienu.
– Chcesz odwiedzić ojca?
– Chcę odnaleźć swoje dziedzictwo. Twoi kuzyni z Hagretu pokpiwali z Durhala. Nawet ten mieszaniec Parna może mu dokuczać, bo jego żona, ta kluchowata czarnowłosa flądra, ma aksamitną narzutę na łoże, diamentowy kolczyk i trzy szaty, a żona Durhala musi chodzić w łatanej sukni…
– Durhal jest dumny ze swojej żony, nie z jej sukien.
Ale Semley była niewzruszona.
– Panowie Hallanu stają się biedakami we własnym zamku. Przywiozę swojemu panu posag godny moich przodków.
– Semley! Czy Durhal wie, że wyjeżdżasz?
– Mój powrót będzie szczęśliwy, to możesz mu powiedzieć – odparła młoda Semley, wybuchając beztroskim śmiechem. Potem schyliła się, żeby pocałować córkę, odwróciła się i zanim Durossa zdążyła się odezwać, znikła, jakby podmuch wiatru przemknął po zalanej słońcem kamiennej podłodze.
Zamężne kobiety angyarskie nie jeżdżą wierzchem dla rozrywki i Semley nie opuszczała Hallanu od czasu zamążpójścia, toteż teraz, sadowiąc się w wysokim siodle swojego wiatrogona, poczuła się znowu jak panna, jak szalona dziewczyna, która na skrzydłach północnego wiatru ujeżdżała półdzikie wierzchowce nad polami Kirienu. Zwierzę unoszące ją teraz ze wzgórz Hallanu było szlachetniejszej krwi: pasiasta skóra ciasno obciągała puste, lekkie kości, zielone oczy mrużyły się od wiatru, lekkie, ale potężne skrzydła biły powietrze po obu stronach Semley, na przemian odsłaniając i przesłaniając chmury nad jej głową i wzgórza pod stopami.

 
Wesprzyj nas