“Czarne światło” to fascynujący, mroczny thriller z akcją osadzoną w małym miasteczku, niczym w powieściach Stephena Kinga, i ze sprawą, która mogłaby trafić do serialu “Kości”.


Czarne światłoTo miały być zwykłe wykopaliska w małym miasteczku pod Warszawą. Archeolodzy odkryli jednak bardzo ciekawe antywampiryczne pochówki. Nie podoba się to proboszczowi, który podburza mieszkańców i oskarża naukowców, twierdząc, że obudzili Złego. A w takiej niewielkiej społeczności ludzie wolą pozostać ze swoimi grzechami w cieniu, niewiele trzeba, by zasiać zamęt i panikę.

Zanim szczątki zostają przebadane, wszystkie odkopane szkielety znikają… Jakby tego było mało, na pobliskim cmentarzu ktoś nocą rozkopuje groby i wypisuje na nich satanistyczne hasła. Podejrzenia mieszkańców padają na tajemniczego chłopaka, Maurycego, który cierpi na rzadką chorobę i musi – jak wampir – unikać światła słonecznego. Gdy ktoś podrzuca na wykopaliska szkielet ze świeżo rozkopanego grobu, okazuje się jednak, że Maurycy zniknął…

Profesor Mario Ybl, cyniczny i nieustępliwy geniusz antropologii, który bezbłędnie potrafi wyczytać z kości historię zmarłego, postanawia rozwikłać zagadkę. Jego chorobliwy lęk przed ciemnością będzie najmniejszym problemem w czasie śledztwa.

“Przed złożeniem ciała do grobu ktoś je związał w kostkach. Grubym sznurem. Tam, gdzie kiedyś biło serce, teraz tkwiły kawałki po drewnianym kołku. Zmarły był garbusem i kulał. Dałbym sobie uciąć obie dłonie, że był wampirem. Tyle udało mi się ustalić, dopóki ktoś nie podpieprzył szkieletu. Podobnie jak wcześniej czterech innych.”

Każde małe miasteczko skrywa swoje mroczne tajemnice

Marta Guzowska
Czarne światło
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 14 września 2016

Czarne światło


Czwartek. Siedem dni do Wszystkich Świętych

Prolog

Trup leżał płytko pod ziemią. Na trzydziestu czterech centymetrach, licząc od powierzchni gruntu, znajdowały się ramiona, miednica na czterdziestu pięciu, a na pięćdziesięciu siedmiu stopy. Oraz głowa.
Zmarły był płci męskiej, adultus. Średnia wysokość przyżyciowa ciała, którą obliczyłem na kolanie na podstawie nomogramu Lee-Pearsona, wynosiła plus minus sto czterdzieści centymetrów. Stwierdziłem zrośnięcie pierwszego i drugiego żebra oraz skostnienie więzadła pobocznego piszczelowego na kościach piszczelowych, poniżej kłykcia przyśrodkowego. I silne skrócenie trzonów prawych kości piszczelowej i strzałkowej, ślad po zagojonym złamaniu. Osiem kręgów piersiowo-lędźwiowych było całkowicie ze sobą zrośniętych, a całość wygięta w łuk. Potocznie to się nazywa garb. Zmarły leżał odwrócony twarzą do ziemi. Wróć, źle powiedziałem. Do ziemi przylegały żebra, a łopatki i kręgosłup znajdowały się nad nimi. Twarz była całkiem gdzie indziej, w nogach. Na żuchwie i na kręgu C3 ciągle wyraźnie widać było ślady cięcia. Mimo resztek piasku między zębami wyraźnie dostrzegalne były też nieprawidłowo ustawione przedtrzonowce P1 i P2 po prawej stronie i obustronna próchnica na trzonowcach M1 i M2.
Nogi zginały się pod nienaturalnym kątem. Najprawdopodobniej przed złożeniem ciała do grobu, a może tuż po śmierci, zanim jeszcze rozpoczął się rigor mortis, ktoś je związał w kostkach. Grubym sznurem. Po lewej stronie kręgosłupa, na wysokości, na której kiedyś musiało znajdować się serce, między żebrami tkwiły kawałki drewna, pozostałości po drewnianym kołku. Mądrale z pracowni dendrochronologicznej mogą bez trudu określić, z jakiego drzewa wyciosano ten kołek. Byłem pewien, że to głóg, klon albo lipa. Albo osika. Zmarły był garbusem i kulał, nie da się normalnie chodzić z krótszą prawą nogą. Poza tym, sądząc ze stanu uzębienia, był szpetny. Dałbym sobie uciąć obie dłonie i na zawsze pozbawić się możliwości poklepania Poli po tyłku, że był wampirem.

Rozdział 1

Tyle udało mi się ustalić, dopóki ktoś nie podpieprzył szkieletu. Podobnie jak wcześniej czterech innych.
– Ja nic z tego nie rozumiem – wyznał Adam. – Po co komu szkielet z wykopalisk?
Nikt mu nie odpowiedział. Nikt z wyjątkiem faceta z rowerem, który zaglądał każdego dnia, żeby sprawdzić, jak postępują prace.
– A bo to panie, co tu jest do rozumienia – zauważył przytomnie.
– Ukradli i tyle. Panie, tera wszystko kradną.
– No tak – westchnął Adam. – Kto dzisiaj przyszedł pierwszy na wykop?
– Ja – chłopak z Darthem Vaderem na koszulce podniósł rękę, ale zaraz sobie przypomniał, że to nie szkoła, i ją opuścił. Nie pamiętałem jego imienia, bo nie było mi do niczego potrzebne.
– I nic nie widziałeś?
Darth Vader pokręcił głową. Głowami pokręciły też równocześnie Larysa i Inez (ja tego nie wymyśliłem, sama się tak przedstawiła). Miejscowy menel zatrudniony w charakterze siły roboczej oparł się na łopacie i splunął petem.
– A pan, panie Heniu? – facet z rowerem uznał, że włączy się do śledztwa. Dopiero teraz zauważyłem, że nie miał przednich górnych siekaczy.
– A co ja, panie Nowakowski, policjant jestem? – Menel splunął jeszcze raz, chociaż nie miał już peta. – Kazali kopać, to kopię. Ja nie jestem od pilnowania.
– A może ty coś widziałeś, Mario? – dopytywał się Adam.
– Ja przyszedłem ostatni – przypomniałem mu.
– Nic z tego nie rozumiem – powtórzył Adam. – Nic a nic. Widziałem już, jak z wykopalisk znikały cenne obiekty, bo ja wiem, na przykład średniowieczna srebrna biżuteria. Ale szkielet?
– A bo co tu jest do rozumienia, panie. – Facet z rowerem zbliżył się do krawędzi wykopu i omal tam nie wpadł.
– Może ktoś robi to dla dowcipu – zauważyła Inez.
– Chyba dla bardzo głupiego dowcipu. – Larysa siedziała na brzegu wykopu i grzebała patykiem w ziemi.
– Dowcipy z definicji są głupie – zwróciłem jej uwagę.
– Mario, nie pomagasz. – Adam popatrzył na mnie poważnie. – Wczoraj wykopaliśmy szkielet. Nie zdążyliśmy całości narysować, więc przykryliśmy go na noc folią. A dzisiaj rano zniknął. Nie została nawet najmniejsza kosteczka. I to już piąty. Zastanowiłem się, w czym mogłoby pomóc podsumowanie tego, co wszyscy i tak już wiedzieli. I czułem, że żuchwa przykleja mi się do szczęki. Nie miałem siły jej oderwać, żeby coś powiedzieć.
– Co ja mam zrobić, do diabła? Przecież jak zaczniemy wykopywać następny, to też zniknie.
– Można zadzwonić na policję – mruknęła Inez.
– Już dzwoniłem. Cztery razy. Powiedzieli, że niska szkodliwość społeczna czynu i tak dalej, ale jak będą w okolicy, to wpadną spisać protokół.
– To dobrze, panie doktorze – Darth Vader obciągnął koszulkę – że przynajmniej jeden udało nam się wydobyć i ukryć.
Adam obrócił się i popatrzył na targowisko, puste, bo był dopiero czwartek. Plac zastawiały budy typu szczęki, każda zamknięta na kłódkę. Przy najbliższej stał ford kombi, stary model. Koloru nie można się było domyślić, bo karoserię pokrywał kurz.
– Pewnie – zgodził się Adam. – Pewnie, że dobrze. Ale boję się, że z bagażnika też go w końcu ukradną. Albo ukradną cały samochód, na litość boską!
– Nie wolno wzywać imienia Pana Boga nadaremno!
Ksiądz, siwy i przygarbiony, wyszedł z bramy cmentarza tak szybko, jakby ćwiczył chodzenie z kijkami, ale bez kijków. Sutanna wlokła mu się po ziemi i przydeptywał ją co chwila. Drugi ksiądz, który próbował dotrzymać mu kroku, wyglądał jak wampir: miał czarne włosy, wystającą chrząstkę tarczowatą na szyi, wąskie ramiona, a na lewym policzku, obok kępki szczeciny, której nie zauważył przy goleniu, smugę niedokładnie rozsmarowanego filtru przeciwsłonecznego. Niestety nie był garbaty i nogi miał, przynajmniej na pierwszy rzut oka, tej samej długości.
Facet z rowerem się przeżegnał. A potem wsiadł na swój pojazd, nacisnął pedały i odjechał. Słyszałem skrzypienie łożysk, nawet kiedy już zniknął za rogiem.
– Niech będzie pochwalony. – Adam skłonił głowę.
– Na wieki wieków – mruknął siwy ksiądz. Podszedł do krawędzi wykopu.
– Nie ma go – powiedział.
– Tak, proszę księdza proboszcza, znowu ktoś nam ukradł szkielet. Dobrze, że ksiądz…
– To żywy trup. Wstał z grobu. Jest wśród nas. Chodzi ulicami naszego miasteczka. Ściągnęliście na nas Złego!
– Pan nie mówi poważnie – próbowałem się upewnić.
– Mario, do kurwy! – syknął Adam. – Do księdza się nie mówi „pan”.
– A przy księdzu się nie mówi „do kurwy” – zwróciłem mu uwagę.
Poczerwieniał. Albo tak mi się tylko wydawało, bo rosnące przy cmentarnej bramie topole rzucały cienie na jego twarz. Proboszcz nie zwracał na niego uwagi. Był zajęty cytowaniem z pamięci:
– „Upiory są to, według powszechnego mniemania, ciała umarłych, niejakim sposobem ożywione. Te, nie czekając powszechnego zmartwychwstania, powstają z trumien przed czasem; z grobów wychodzą; na domy nachodzą; ludzi, których mogą, duszą; krew wysysają; na ołtarze łażą, one krwawią, świece łamią…”. Tak pisał ksiądz Jan Bohomolec.
– Proszę księdza – Adam otarł czoło, chociaż nie było upału – ksiądz Bohomolec pisał to w tysiąc siedemset siedemdziesiątym piątym…
– Poza tym, technicznie rzecz ujmując – wszedłem mu w słowo – nie ma tu mowy o ciele ani o trumnie. Odkopaliśmy tylko szkielet.
Ksiądz Wampir wsunął palec pod koloratkę i poruszył nim kilka razy, jakby wytrząsał okruchy chrupiącej bułeczki, którą jadł na śniadanie.
– Księże proboszczu! – Pociągnął staruszka za rękaw. Pochylił się, żeby zaszeptać mu do ucha, ale i tak usłyszałem. – To są przecież naukowcy.
Proboszcz nie zamierzał zniżać głosu, co mnie ucieszyło, bo nie lubię podsłuchiwać.
– Odmówiono mu pochówku na cmentarzu – machnął ręką w stronę muru. – Nie pochowano go w poświęconej ziemi, bo był nieczysty. A teraz powrócił. Wstał z grobu! Ja go widziałem!
– Proszę księdza, ten szkielet jest z końca dziesiątego wieku – wtrącił Adam. – Wtedy zarys cmentarza był zupełnie inny.
Studenci ciężko pracowali, jak to studenci na praktykach wykopaliskowych. Larysa wydłubywała szpachelką kamienie z podeszwy buta, Inez sprawdzała coś w komórce, a Darth Vader wodził wzrokiem od twarzy Adama do proboszcza, jak na jakimś cmentarnym meczu tenisowym rozgrywanym na bardzo małym korcie.
– Rozkopywanie grobów to bezczeszczenie zwłok! Szczątki zmarłych powinny spoczywać w spokoju.
Adam otarł czoło. Powietrze było nieruchome i zawierało dziwnie mało tlenu.
– Proszę księdza, powtórzę jeszcze raz: to są szczątki z dziesiątego wieku. A my ich nie bezcześcimy. Prowadzimy badania archeologiczne, firmowane przez uniwersytet. Po zbadaniu wszystkie szkielety zostaną powtórnie pochowane.
– Jeśli złodziej je odda – mruknęła Larysa, ale chyba tylko ja to usłyszałem.
Proboszcz skupił się na pierwszej części wypowiedzi Adama.
– Choćby były sprzed potopu, trzeba je zostawić w spokoju.
W Biblii jest napisane: Strzeż się, by cię nie zwiodła obfitość i nie zmylił hojny okup.
Wszyscy przez chwilę milczeli, może się zastanawiali, jak się ma zacytowany ustęp do tematu rozmowy. Potem ksiądz Wampir zerknął na zegarek, jakby miał nadzieję, że na jego tarczy znajdzie instrukcję wydostania się z trudnej sytuacji. I znalazł.
– Księże proboszczu, pani Ewa prosiła, żeby ksiądz dzisiaj wcześniej przyszedł na obiad, bo ona ma potem wizytę u lekarza.
Trudno powiedzieć, czy na proboszcza podziałało słowo „obiad”, czy słowo „lekarz”, raczej to pierwsze. Obejrzał się za siebie, na bramę cmentarza.
– Bezbożnicy! – wycedził przez zęby. – Ja wszystko powiem na mszy! Całą prawdę o waszych bezbożnych praktykach. A pan, panie Heniu, niech pan więcej nie przychodzi na plebanię po rzeczy z darów.
Menel oparty na łopacie splunął.
– Każdy musi zarobić, proszę księdza proboszcza – wychrypiał głosem, który sugerował, że on akurat zarabia na flaszkę. – A ja tam się wampirów i strzygów nie boję.
– Jak panu mało tego, co pan dostaje za opiekę nad grobami, to trzeba znaleźć uczciwą pracę, a nie z tymi… – Proboszcz o mało też nie splunął, ale się opamiętał. – Powinien pan się wstydzić, panie Heniu!
– Proszę księdza… – zaczął Adam, ale nie dane mu było dokończyć.
– Sprowadziliście Złego! – proboszcz krzyknął i nawet ja podskoczyłem.
– Ja go widziałem!
Adam potarł czoło. Proboszcz obrócił się na pięcie i pomaszerował przez pusty plac. Przy każdym jego kroku wzbijał się w powietrze obłoczek kurzu i osiadał na fałdach sutanny. Nikt nic nie powiedział, dopóki proboszcz nie zniknął pomiędzy rzędami metalowych bud.
– No i super. – Adam znowu potarł czoło. Było już czerwone. – Teraz proboszcz ogłosi z ambony, że jesteśmy czarcim pomiotem, i miejscowi przyjdą nas obrzucić zgniłymi jajami.
Larysa zachichotała. Spojrzenie, które rzucił jej Adam, miało wepchnąć jej śmiech z powrotem do gardła, lecz jego moc okazała się za słaba.

 
Wesprzyj nas