Toksyczna przyjaźń przez 25 lat przeplata się z politycznym życiem, posyłając czytelnika w wyjątkową podróż do nie tak odległej greckiej rzeczywistości.


Dlaczego zabiłam moją najlepszą przyjaciółkęAteny, lata 70’ XX wieku. Dwie dziewięciolatki poznają się wkrótce po upadku Junty czarnych pułkowników. Anna jest córką inteligentów o lewicowych poglądach, którzy wyjechali do Paryża w obawie przed represjami. Maria wraz z konserwatywnymi rodzicami przyjechała z drugiej strony globu, ze skolonizowanej Afryki.

Ich burzliwą przyjaźń przerywa drastyczne wydarzenie. Jak długo uda im się czerpać radość, bazując na wspomnieniach i nostalgii za minionymi czasami, kiedy spotkają się po latach?

Toksyczna przyjaźń przez 25 lat przeplata się z politycznym życiem, posyłając czytelnika w wyjątkową podróż do nie tak odległej greckiej rzeczywistości. Powieść Amandy Michalopoulou opowiada o Grecji po upadku reżimu, „dyktaturze” kobiecej przyjaźni, mrocznych obszarach ludzkiej duszy jak zazdrośc czy odrzucenie, młodzieńczym buncie oraz relacjach, które prześladują nas przez całe życie.

Amanda Michalopoulou urodziła się w Atenach, w październiku 1966 r. Studiowała filologię francuską w Atenach oraz dziennikarstwo w Paryżu. Przez wiele lat publikowała artykuły w gazecie Kathimerini (1990-2008). Zadebiutowała w 1994 r. zbiorem opowiadań pt. “Na zewnątrz życie jest kolorowe” (gr. Έξω η ζωή είναι πολύχρωμη), za który otrzymała nagrodę od redakcji czasopisma Rewmata oraz Akademii Ateńskiej. Jej pierwsza powieść “Kość życzeń”(Γιάντες) zdobyła nagrodę czasopisma Diawazo. Autorka pisze również książki dla dzieci. Jej twórczość do tej pory została przetłumaczona na dziesięć języków.

Amanda Michalopoulou
Dlaczego zabiłam moją najlepszą przyjaciółkę
Przekład: Alicja Kotecka
seria: Greckie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 2 października 2016

Dlaczego zabiłam moją najlepszą przyjaciółkę


Kucam na trawie pod palmami, na podwórku naszego domu w Ikeji. Jem coś zielonego i chrupiącego, używając obu rąk, ponieważ – jak mówi Gwendolyn – „nie złapiesz pchły jednym palcem”. Naprzeciw mnie stoi fontanna ze złotymi rybkami, którą już osuszono. Nie możemy przeprowadzić się do Aten z naszymi rybkami. Dokąd idą ryby, kiedy ludzie się przeprowadzają? Mam nadzieję, że płyną jakimś odpływem do morza, odnajdują swoją zagubioną rodzinę i przytulają się, ocierając o łuski, skoro nie mają rąk. Ryby przeprowadzają się bez łez, bez bagaży. Ja i mama mamy chusteczki z wyhaftowanymi inicjałami na wypadek łez i kontener do przeprowadzki. Unto Punto wynosi z naszego domu wszystkie rzeczy, nawet moje rolki. Ale nie rzeczy taty. Tata zostanie w Nigerii razem ze złotym rybkami.
Jest lato, zaczęła się pora deszczowa. Musimy jednak wyjechać, zanim zacznie się szkoła, żebym mogła przystosować się do „greckiego systemu”. W greckim systemie tablica nie jest przedzielona na dwie części, a wszystkie dzieci w klasie są w jednym wieku. To dlatego, że jest dużo dzieci w każdym wieku. Mama mówi, że nie będę wychodzić do szkoły o piątej trzydzieści. W greckim systemie szkoły są blisko domu. To o której będę wychodzić? O siódmej trzydzieści, a nawet później. Ale wtedy trafię na wielki upał, mamusiu, cała się spocę. Ty głuptasku, w Grecji nie ma upałów. W zimie noszą swetry i ciepłe ubrania. Chodzą do kina i teatru.
Grecja jest naszym prawdziwym domem. Afryka – oszukanym. W Ikeji czasy są niespokojne. Kiedy słyszysz słowa state emergency, Ibo i Hausa albo nazwisko generała Ojukwu, wtedy nie idziesz do szkoły. W Grecji od przeszło dwóch lat panuje demokracja, nie da się uciec od lekcji. Dlaczego mam chodzić codziennie do szkoły w miejscu, gdzie jest zimno? Na co mi kino i teatr? Wystarczy mi squash club i marin house z amerykańskimi marynarzami, którzy częstują mnie prawdziwą coca-colą. Nie chcę, żebyśmy stracili Gwendolyn ani Unto Punto i zamieszkali w „mieszkaniu”, jak mawia mama, kiedy szepcze z ciocią Amalią przez telefon. Chcę jeździć rowerem po domu, robić slalom między kolumnami, dzwonić dzwonkiem dzyń, dzyń, dzyń i żeby Gwendolyn mówiła: „Ty wariatko! Znowu myślałam, że ktoś dzwoni do drzwi”, i śmiała się przy tym donośnie, trzymając za brzuch. Mama zbliża się bezszelestnie, chwyta mnie za włosy i daje mi dwa razy w twarz. Otwiera mi buzię palcami. – Co w ciebie wstąpiło?! Wypluj to natychmiast! Zielona papka spływa z moich ust, mieszając się ze łzami i smarkami. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno jeść koników polnych? Jem koniki, bo Afryka jest moim prawdziwym domem. Grecja oszukanym.

×

Siedzę na balkonie mieszkania, płaczę i płaczę. Wcisnęłam głowę między dwa pręty barierki i nie mogę jej wyciągnąć. Zrobiłam to dla zabawy – wciągnęłam policzki, wstrzymałam oddech i, hops, wsunęłam ją między pręty, które palą niczym piasek w Badagri albo Tarkwa Bay. W mgnieniu oka wyrosły przede mną leżaki w kwieciste wzory, banana bouts i bar, w którym sprzedają pieczone suya. „Poproszę suya za dwa nairy. Z cebulką!”. Teraz moje uszy palą jak ruszt grilla.
Plac Eksarchia jest najbrzydszym miejscem na świecie. Mieszkamy w niebieskim bloku, a na parterze mieści się Floral – cukiernia, w której przesiadują głównie starzy ludzie. Samochody ruszają tu z piskiem i trąbią. Wieczorami odgłosy hamowania nie dają mi zasnąć. Mieszkanie ma cztery pokoje, a w drzwiach wejściowych znajduje się okrągłe okienko jak na statku; jest jak jeden duży pokój naszego domu w Ikeji, który podzielono na mniejsze części. Mamy dwie sypialnie zamiast pięciu. Jedną łazienkę zamiast trzech. Nie mamy garażu ani pokoju zabaw, tylko małą spiżarnię w kuchni. Nie wolno mi jeździć rowerem po domu, bo pod spodem mieszkają l u d z i e . Ale nawet gdyby mi pozwalano, to jak jeździć rowerem po czteropokojowym mieszkaniu? Nie ma kolumn do zawracania. Na rower chodzimy na Pole Marsowe. Ciocia Amalia jest starą panną, tak jak Gwendolyn. Ale na tym podobieństwa się kończą – ciocia Amalia jest chuda jak patyk i bardzo biała, jakby była chora. Zna wszystkich aktorów kinowych, ale niestety śmieje się z zamkniętymi ustami. Tak bardzo brakuje mi Gwendolyn, jej śmiechu i powiedzonek. Ciekawe, jakie przysłowie przytoczyłaby teraz, żeby mnie pocieszyć? „Choćby świat się zepsuł, sól nie zrobaczywieje”. Gwendolyn równa się radość. Radość równa się Afryka. Płaczę więc z wielu powodów, nie tylko dlatego, że moja głowa utknęła między prętami. Mama wchodzi do domu. Jej kroki rozlegają się w korytarzu. – Maria! Mariiia! Kiedy w końcu mnie znajduje, zaczyna krzyczeć wniebogłosy: – Maria, dlaczego mi to robisz?! Jesteś już prawie dorosła, spoważniej w końcu! Masz dziewięć lat!

×

Mam na sobie błękitny mundurek „Laura”, który wykonano w fabryce Piraiki-Patraiki. Kupiłyśmy go z mamą w Minion. Po bokach ma dwie wstążki, które zawiązuje się z tyłu w kokardę, podobnie jak fartuszki Gwendolyn. Na plecach mam czerwony tornister przełożony przez oba ramiona, żeby nie dostać garbu. Mój koński ogon żwawo podskakuje i chłodzi mi kark. Schodzimy z mamą ulicą Themistokleous, trzymając się za ręce. Na początku mama będzie mnie odprowadzać i przyprowadzać ze szkoły, ale muszę nauczyć się trasy na pamięć, bo któregoś dnia może się na przykład rozchorować. – Jeśli się rozchorujesz, to zostanę z tobą w domu i będę cię nacierać – mówię jej. Mama cała się śmieje, ponieważ ma na sobie sukienkę z żółtymi stokrotkami i falbankami na dekolcie. W tej sukience śmieje się, nawet kiedy się nie śmieje. Zostawia mnie w wejściu piątej szkoły podstawowej i macham jej zza krat, jakbym była uwięzionym tygrysem. Każą się nam ustawić w rzędzie, wchodzę do szeregu czwartoklasistów, a wtedy rozpoczyna się błogosławieństwo, hymn państwowy oraz modlitwa. Potem robimy baczność–spocznij–baczność–spocznij i rozchodzimy się do klas. Moja klasa to czwarta c – sala pomalowana na zielono od podłogi do połowy ściany, a stamtąd do sufitu na biało. Znajduje się w niej mapa świata, którą powieszono nad tablicą na gwoździu. Kiedy chcemy coś napisać, mapa zostaje zwinięta. Moja nauczycielka nazywa się Afrodyta Dikeaku i na szczęście przypomina trochę Afrykankę. Jej włosy są bardzo krótkie i czarne, a skóra brązowa. Siadam w ostatniej ławce obok dziewczynki z warkoczykami, Angeliki Kotaki. Moja nowa koleżanka ma na brwi duży pieprzyk, który wygląda jak rozgnieciona kupa. Szkoda mi jej przez to i postanawiam, że się nią zaopiekuję. Zostanę jej najlepszą przyjaciółką, a jeśli ktoś odważy się z niej zakpić, będzie miał najpierw ze mną do czynienia.
– Nowa, wstań! – Pani Afrodyta zwraca się do mnie. – Skąd do nas przyjechałaś?
– Z Afryki.
– A może z księżyca? Dzieci się śmieją. Chłopiec z ławki przede mną odwrócił się i robi głupie miny, naśladując dzikie zwierzęta. Krzyczę z całej siły.
– Przyjechałam z Nigerii! Z Afryki!
– Już dobrze, nie krzycz tak. Usiądź przede mną, żebym miała cię na oku.
Siedzę sama w pierwszym rzędzie. Moja ławka jest zielona, w kolorze mydła Paputsanis, cała popisana i obdrapana; pełno na niej imion, love forever, nazw drużyn piłkarskich – Olympiakos i Panathinaikos, a także „spierdalaj” i „pierdnij mi w jaja”. Popołudniami w naszej sali uczy się młodzież z wieczorowego gimnazjum. Ktoś napisał: „Jestem Apostolos. A ty, jak się nazywasz?”. Piszę pięknymi, okrągłymi literami dwa słowa, które potrafię napisać po grecku bezbłędnie – „Maria Papamawru”.

[…]

Mam prawie trzydzieści pięć. Jeśli założymy, że życie jest cykliczne, to nadal jestem w tym samym miejscu. Nadal mieszkam w niebieskim bloku, już nie z rodzicami, ale z depresyjnym homoseksualistą. Barierka balkonowa stoi wyszczerbiona już ponad ćwierć wieku, jakby szydząc z moich nieudanych ucieczek. Nic innego nie zostało z tamtych czasów. Spiżarka w kuchni zmieniła się w ciemnię, gdzie drukujemy plakaty. Dom przestał pachnieć kadzidłem i prasowaniem, od kiedy moi rodzice przeprowadzili się ostatecznie na Eginę. Kajo wniósł ze sobą pozory zdrowego życia: nie pali, szprycuje się bezwonnymi pigułkami. Łazienka pachnie kremem po goleniu. Kuchnia karmą dla kotów. Nienawidzę kotów, ale inaczej się nie dało. Kiedy Kajo pojawił się z angorą – sama skóra i kości – równie zagubioną jak on, mogłam albo ich przyjąć, albo przepędzić oboje.
– Nazwałem ją Anna Maria – powiedział.
– Dlaczego? Wcale nie przypomina księżniczki.
– Nie, ale jest taka płochliwa i odważna jednocześnie – wyjaśnił.
Chodziło mu o to, że kot ma zuchwałość Anny i moją bojaźń. Anna Maria, Kajo i ja mieszkamy razem od Nowego Roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego. Grubo ponad dwadzieścia lat od czasu, kiedy połknęłam swoją szczęśliwą monetę. Dziesięć lat od ukończenia Szkoły Sztuk Pięknych – wtedy gdy wierzyłam, że malarstwo jest najważniejszą rzeczą na świecie. Zaledwie pięć lat od śmierci cioci Amalii, od hasła „Krwawię, więc jestem”. Socjaliści nadal rządzą krajem, wybudowali metro i kilka centralnych arterii, żeby zatkać ludziom usta. Nie poddaliśmy się: zaprojektowaliśmy plakaty nakłaniające do strajku okupacyjnego na Autostradzie Attyckiej. Pomalowaliśmy elewacje niektórych banków farbami fuorescencyjnymi. Niektórzy wciąż myślą, że żartujemy. Że rewolucja, która opiera się na kolorach, muzyce i żądaniu lepszego życia jest dziecinna. Nastały dziwne czasy na działalność w Grecji: napływał świeży kapitał, perspektywa łatwych pieniędzy zamydliła ludziom oczy. Wtedy zaczęliśmy demonstrować w lepiej prosperujących krajach, gdzie ludzie wiedzieli, co to znaczy „tonąć w forsie”. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym, podczas spotkania na szczycie w Genewie, Kajo z paroma innymi wywrócili mercedesa dyrektora Banku Generalnego i spędziliśmy dwie noce w areszcie. W dziewięćdziesiątym dziewiątym gnietliśmy się w jednym autobusie tylko po to, żeby uścisnąć dłoń zapatystom, członkom indyjskiego KRRS-u, bezrolnym z Bangladeszu, którzy protestowali przeciwko długom trzeciego świata, żywności modyfikowanej genetycznie i kolonizacji globalnego Południa. W czerwcu tego samego roku wyruszyliśmy do Nigerii, żeby skandować hasła przeciwko koncernom naftowym, żeby razem z wielotysięcznym tłumem przywitać doktora Owensa Wiwę, który powrócił do swojej ojczyzny z wygnania. Po wielu wahaniach udałam się do Ikeji, odnalazłam mój rodzinny dom, pokazałam go Kajowi. Gapiliśmy się przez chwilę na białe dzieci bawiące się na podwórku. Ale to już inna historia.

 
Wesprzyj nas