Ted Chiang uważany jest za jednego z najważniejszych żyjących pisarzy science fiction. Ekranizacja jego Historii twojego życia już wkrótce zadebiutuje w kinach pod tytułem Nowy początek.


Gdy obce formy życia przybywają na ziemie, aby pomóc przy komunikacji i rozszyfrować ich intencje wojsko sprowadza uniwersytecką lingwistkę.

Nowo nabyta przez nią wiedza na temat języka obcych i jego nielinearnej struktury pomaga jej poradzić sobie ze smutkiem związanym z rozwodem i śmiercią córki.

W każdej z opowiedzianych w książce historii autor przygląda się życiu w świecie pełnym niepewności i kruchości, wykorzystując do tego swoją niesamowitą inteligencję i humor.

***

“Ted Chiang pisze rzadko, ale jego niewyobrażalnie cudowne historie, zaplanowane z precyzją szwajcarskiego zegarka, na zawsze zmieniają nasze postrzeganie świata”.
“Kirkus”

“Obowiązkowa lektura każdego fana science fiction”.
“Publishers Weekly”.

Błyskotliwa i otwierająca oczy!

Książka “Historia twojego życia” (Story of Your Life 1998) otrzymała nagrody Nebula, Theodore Sturgeon Award i Seiun Award.

Ted Chiang (ur. 1967) – amerykański pisrz science fiction pochodzenia chińskiego. Jego chińskie nazwisko to Chiang Feng-nan. Wielokrotnie nagradzany prestizowymi nagrodami lietrackimi w kategorii Opowiadanie: czterokrotnie nagrodą Nebula, czterokrotnie Hugo, John W. Campbell Award for Best New Writer, czterokrotnie nagrodą Locus.

Ted Chiang
Historia twojego życia
Przekład: Dariusz Kopociński, Michał Jakuszewski, Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 15 listopada 2016

Historia twojego życia


Wieża Babilonu

Gdyby wieżę położyć na równinie Szinear, przejście od jej podstawy do szczytu zajęłoby dwa dni. Póki wieża stoi, wejście na jej szczyt trwa miesiąc i jeszcze pół, jeśli idzie się bez obciążenia. Nieliczni jednak wchodzą na wieżę z pustymi rękami, kroki większości ludzi spowalnia wózek z cegłami, który ciągną za sobą. Między dniem, kiedy cegła zostaje załadowana na wózek, i dniem, kiedy się ją z niego zdejmuje, by stała się częścią wieży, mijają cztery miesiące.

* * *

Hillalum spędził całe życie w Elamie i znał Babilon jedynie jako nabywcę elamickiej miedzi. Jej sztabki ładowano na statki i spławiano rzeką Karun do Niższego Morza, kierując je następnie ku Eufratowi. Hillalum i pozostali górnicy podróżowali lądem, idąc obok kupieckiej karawany objuczonych onagrów. Szli pylistą ścieżką, która schodziła z płaskowyżu i wiodła przez równiny na zielone pola podzielone kanałami i groblami.
Żaden z nich nigdy nie widział wieży. Stała się widoczna, kiedy wciąż dzieliło ich od niej wiele staj: linia cienka niczym pasmo lnu, chwiejąca się w drżącym powietrzu, wznosząca się ze skorupy błota — Babilonu. Gdy się przybliżyli, skorupa zmieniła się w potężne mury miejskie, ale oni widzieli tylko wieżę. Gdy opuścili wzrok do poziomu rzecznej równiny, zobaczyli ślady pozostawione przez wieżę w otoczeniu miasta: Eufrat płynął teraz na dnie szerokiego koryta, które wyżłobiono, by zdobyć glinę do wyrobu cegieł. Na południu było widać niezliczone szeregi pieców do wypalania cegły. Nie płonął już w nich ogień.
Kiedy podeszli do bram miasta, wieża wydała się potężniejsza od wszystkiego, co Hillalum potrafił sobie wyobrazić: kolumna szeroka jak cała świątynia, lecz wznosząca się tak wysoko, że przestawała być widoczna. Cała grupa szła z zadartymi głowami, mrużąc w słońcu oczy.
Nanni, przyjaciel Hillaluma, trącił go łokciem. Nie mógł wyjść ze zdumienia.
— Mamy na to wejść? Na szczyt?
Górnicy doszli do środkowej bramy w zachodnim murze, z której wychodziła jakaś karawana. Kiedy tłoczyli się w wąskim pasku cienia padającego od muru, ich brygadzista, Beli, zawołał do strażników stojących na szczycie baszty przy bramie:
— Jesteśmy górnikami wezwanymi z krainy Elam.
Strażnicy uradowali się. Jeden z nich odkrzyknął:
— To wy macie przekopać się przez sklepienie niebios?
— My.

* * *

Całe miasto świętowało. Uroczystości zaczęły się przed ośmioma dniami, kiedy wysłano w górę ostatnie cegły, i miały trwać jeszcze dwa dni. Co dzień i co noc miasto cieszyło się i tańczyło, ucztowało.
Wraz z wypalaczami cegieł siedzieli ciągacze wózków, mężczyźni o nogach z węzłami mięśni stwardniałych od wspinania się na wieżę. Co ranek zaczynała drogę nowa grupa; wspinała się przez cztery dni, przekazywała ładunek następnej grupie ciągaczy i piątego dnia wracała do miasta z pustymi wózkami. Łańcuch takich zespołów prowadził aż na szczyt wieży, ale tylko te najniższe świętowały z mieszkańcami miasta. Tym, którzy mieszkali na wieży, wysyłano wcześniej dość wina i mięsa, by uczta rozciągnęła się na całą wysokość pylonu.
Wieczorem Hillalum oraz pozostali elamiccy górnicy siedzieli na glinianych stołkach przy długim stole uginającym się od jedzenia, jednym z wielu ustawionych na miejskim rynku. Górnicy wypytywali ciągaczy o wieżę.
— Ktoś mi mówił, że murarze, którzy pracują na szczycie wieży, lamentują i wydzierają sobie włosy, kiedy spada cegła, bo zastąpienie jej nową trwa cztery miesiące, ale że nikt nie zauważa, kiedy spada człowiek. Czy to prawda? — zapytał Nanni.
Jeden z rozmowniejszych ciągaczy, Lugatum, potrząsnął głową.
— O, nie, to tylko taka opowiastka. Na wieżę wspina się nieustająca karawana cegieł; na szczyt docierają ich tysiące codziennie. Strata jednej z nich nic nie znaczy dla murarzy. — Nachylił się do słuchaczy. — Jednak jest coś, co cenią bardziej niż ludzkie życie: kielnia.
— Dlaczego?
— Jeśli murarz upuści kielnię, nie może pracować, dopóki nie przyślą mu na górę następnej. Całymi miesiącami nie może zarobić na jedzenie, musi zaciągać długi. Strata kielni wywołuje wielki lament. Jeśli jednak spadnie człowiek, a zostanie jego kielnia, ludzie przyjmują to ze skrywaną ulgą. Następny, który upuści swoją kielnię, może sobie wziąć tę dodatkową i dalej pracować, nie wpadając w długi.
Hillalum był przerażony i przez chwilę starał się gorączkowo przeliczyć, ile kilofów przynieśli ze sobą górnicy. Po chwili zrozumiał.
— To nie może być prawda. Dlaczego nie kazać przynieść na górę zapasowych kielni? Ich waga byłaby niczym w porównaniu z tymi wszystkimi cegłami. I z pewnością utrata człowieka oznacza poważne opóźnienie, chyba że jest na szczycie dodatkowy murarz. Bez kogoś takiego trzeba czekać, aż przyjdzie z dołu.
Wszyscy ciągacze ryknęli śmiechem.
— Tego nie oszukamy — powiedział rozbawiony Lugatum. Zwrócił się do Hillaluma: — Zaczniecie się wspinać zaraz po zakończeniu święta?
Hillalum napił się piwa z miseczki.
— Tak. Słyszałem, że dołączą do nas górnicy z jakiejś zachodniej krainy, ale ich nie widziałem. Wiecie coś o nich?
— Tak, pochodzą z kraju zwanego Egiptem, ale nie wydobywają rudy nie tak jak wy. Dobywają kamień.
— My też wydobywamy kamień w Elamie — odezwał się Nanni z ustami pełnymi wieprzowiny.
— Nie tak jak oni. Oni tną granit.
— Granit? — W Elamie dobywało się wapień i alabaster, ale nie granit. — Jesteś pewien?
— Kupcy podróżujący do Egiptu powiadają, że mają tam zigguraty i świątynie zbudowane z olbrzymich bloków wapienia i granitu. Rzeźbią też w granicie ogromne posągi.
— Ale obróbka granitu jest bardzo trudna.
Lugatum wzruszył ramionami.
— Nie dla nich. Królewscy architekci sądzą, że kiedy dotrzecie do sklepienia niebios, tacy kamieniarze mogą się przydać.
Hillalum skinął głową. To zapewne prawda. Któż mógł wiedzieć, czego będą potrzebować?
— Widziałeś ich?
— Nie, jeszcze nie przybyli, ale są spodziewani za kilka dni. Mogą jednak nie pojawić się przed zakończeniem święta, wtedy wy, Elamici, wejdziecie na wieżę sami.
— Wy pójdziecie z nami, prawda?
— Tak, ale tylko przez pierwsze cztery dni. Potem musimy zawrócić, a wy, szczęśliwcy, pójdziecie dalej.
— Dlaczego uważasz nas za szczęśliwców?
— Bardzo chcę wejść na sam szczyt. Kiedyś ciągnąłem z wyższymi zespołami i dotarłem na wysokość dwunastu dni wspinaczki, ale nigdy nie zaszedłem wyżej. Wy zajdziecie. — Lugatum uśmiechnął się smutno. — Zazdroszczę wam, że dotkniecie sklepienia niebios.
Dotknąć sklepienia niebios. Rozbić je kilofami. Hillalumowi zrobiło się nieswojo na tę myśl.
— Nie ma powodu do zazdrości… — zaczął.
— Właśnie — wtrącił Nanni. — Kiedy skończymy, wszyscy ludzie będą mogli dotknąć sklepienia niebios.

* * *

Następnego ranka Hillalum poszedł obejrzeć wieżę. Stanął na wielkim placu, który ją otaczał. Z boku wznosiła się świątynia; oglądana oddzielnie, wywierałaby ogromne wrażenie, ale obok wieży stała niezauważona. Czuł jej przemożną masywność. Według wszystkich opowieści wieża została zbudowana tak, aby była mocna jak żaden ziggurat; wzniesiono ją z dokładnie wypalonych cegieł, podczas gdy zwykłe zigguraty budowano z cegieł suszonych na słońcu, a wypalane cegły stanowiły tylko warstwę zewnętrzną. Osadzano je w zaprawie ze smoły ziemnej, która wsiąkała w wypaloną glinę i twardniejąc, wiązała tak mocno, jakby sama była cegłą. Podstawa wieży przypominała pierwsze dwa poziomy zwykłego zigguratu. Pierwszy — ogromna kwadratowa platforma o boku około dwudziestu łokci i wysoka na czterdzieści — miał na południowej ścianie potrójne schody. Na nim znajdowała się druga, mniejsza platforma, na którą można się dostać tylko środkowymi schodami. Sama wieża zaczynała się właśnie na tej drugiej platformie. Każdy jej bok miał sześćdziesiąt łokci długości. Wznosiła się niczym kwadratowy słup dźwigający ciężar niebios.
Oplatała ją łagodnie wznosząca się, wcięta rampa, niczym skórzany pas owinięty wokół rękojeści bicza. Nie: spojrzawszy jeszcze raz, Hillalum spostrzegł, że wieżę obiegają dwie przeplatające się rampy. Na zewnętrznej krawędzi każdej z nich stały słupy. Nie były grube, lecz szerokie, co sprawiało, że dawały cień. Kiedy patrzył w górę wieży, widział przeplatające się pasy — rampa, cegły, rampa, cegły — aż na pewnej wysokości zaczęły się one ze sobą zlewać. Wieża wznosiła się coraz wyżej, poza zasięg wzroku.
Hillalum zamrugał, zmrużył oczy i poczuł, że kręci mu się w głowie. Cofnął się chwiejnie parę kroków i odwrócił przeszyty dreszczem.
Przypomniał sobie historię o czasach po Potopie, opowiadaną mu w dzieciństwie. O tym, jak ludzie znów zaludnili wszystkie zakątki świata, zamieszkując więcej krain niż kiedykolwiek przedtem. Jak dopłynęli do krańców świata i zobaczyli ocean spadający w mgłę, prosto w czarne wody Otchłani daleko w dole. Jak zdali sobie sprawę z rozmiarów Ziemi, uznali, że jest mała, i zapragnęli zobaczyć, co leży za jej granicami, zbadać całą resztę dzieła Jahwe. Jak spojrzeli w niebo i zastanawiali się nad siedzibą Jahwe nad zbiornikami z wodami niebios. I jak przed wieloma wiekami zaczęła się budowa wieży, słupa sięgającego nieba, schodów, po których mogliby wejść ludzie, by zobaczyć dzieła Jahwe, i po których mógłby zejść Jahwe, by zobaczyć dzieła ludzi.
Opowieść o tysiącach ludzi trudzących się bez odpoczynku, lecz z radością, pracowali bowiem, by lepiej poznać Jahwe, zawsze napawała Hillaluma otuchą. Kiedy Babilończycy przybyli do Elamu w poszukiwaniu górników, przeżywał wielkie emocje. Kiedy jednak stał teraz u podnóża wieży, jego zmysły zbuntowały się, uparcie twierdząc, że nic nie powinno wznosić się tak wysoko. Kiedy patrzył w górę wieży, nie miał wrażenia, że znajduje się na ziemi.
Czy powinien wspiąć się na coś takiego?

* * *

Rankiem, kiedy mieli wyruszyć na górę, druga platforma była od krawędzi do krawędzi zastawiona mocnymi, dwukołowymi wózkami ustawionymi w rzędach. Wiele z nich załadowano wszelaką żywnością: workami jęczmienia, pszenicy, soczewicy, cebuli, daktyli, ogórków, bochenków chleba, suszonej ryby. Były tam niezliczone olbrzymie gliniane dzbany z wodą, winem z daktyli, piwem, kozim mlekiem, oliwą palmową. Inne wózki zostały wyładowane towarami, które można by sprzedać na bazarze: naczyniami z brązu, koszykami z trzciny, belami lnu, drewnianymi stołkami i stołami. Były tam też utuczony wół i koza, którym kapłani nakładali kaptury, żeby nie mogły patrzeć na boki i nie bały się wysokości. Po dotarciu na szczyt miały zostać złożone w ofierze.
Dalej stały wózki z kilofami i młotami górników oraz wyposażeniem małej kuźni. Ich brygadzista zarządził też, by część wózków załadowano drewnem i wiązkami trzciny. Lugatum stał przy wózku i naciągał liny przytrzymujące drewno. Podszedł do niego Hillalum.
— Skąd jest to drewno? Po opuszczeniu Elamu nie widziałem żadnych lasów.
— Na północy rośnie las, który został zasadzony, gdy rozpoczęła się budowa wieży. Pocięte drewno jest spławiane Eufratem.
— Zasadziliście cały las?
— Kiedy architekci zaczęli budować wieżę, zdali sobie sprawę, że do wypalania cegły będzie potrzeba o wiele więcej drewna, niż znajdowało się go na równinie, więc kazali zasadzić las. Specjalne grupy ludzi dostarczają wodę i sadzą nowe drzewko w miejsce każdego wyciętego.
Hillalum zdziwił się.
— I to daje całe potrzebne drewno?
— Większość. Wycięto też wiele innych lasów na północy, a drewno sprowadzono rzeką.
Przyjrzał się kołom wózka, odkorkował skórzany bukłak i nalał nieco oliwy między koło i oś. Podszedł do nich Nanni, patrząc na rozpościerające się przed nimi ulice Babilonu.
— Nigdy jeszcze nie byłem tak wysoko, żeby móc patrzeć z góry na miasto.
— Ani ja — rzekł Hillalum, lecz Lugatum tylko się roześmiał.
— Chodźcie. Wózki są już gotowe.
Wkrótce wszyscy mężczyźni poustawiali się w pary przy swoich wózkach. Stali między ich dyszlami, do których były przymocowane pętle ze sznura. Wózki ciągnięte przez górników były przemieszane z wózkami zwykłych ciągaczy po to, by nowicjusze utrzymywali właściwe tempo. Lugatum i jego towarzysz mieli wózek stojący tuż za wózkiem Hillaluma i Nanniego.
— Pamiętajcie — powiedział Lugatum — żeby trzymać się jakieś dziesięć łokci za wózkiem przed wami. Na zakrętach cały ciężar spoczywa na ciągnącym z prawej, więc będziecie się zmieniać co godzina.
Ciągacze zaczęli już się posuwać w górę rampy. Hillalum i Nanni pochylili się i zarzucili pętle swojego wózka na przeciwne ramiona. Wyprostowali się razem, unosząc przód wózka z ziemi.
— A teraz ciągnijcie! — zawołał Lugatum.
Naparli na liny i wózek ruszył z miejsca. Gdy koła zaczęły się już obracać, ciągnięcie wydawało się dość łatwe i górnicy szybko okrążyli platformę. Kiedy jednak dotarli do rampy, musieli pochylić się mocniej.
— To ma być lekki wózek? — mruknął Hillalum.
Rampa była na tyle szeroka, że pojedynczy człowiek mieścił się obok wózka, jeżeli musiał go minąć. Powierzchnia była wyłożona cegłami. Toczące się po niej od wieków koła wyżłobiły dwie głębokie koleiny. Nad głowami ciągaczy wznosiło się sklepienie wsparte na kroksztynach; szerokie, kwadratowe cegły zachodziły na siebie, spotykając się pośrodku. Słupy z prawej strony były tak szerokie, że rampa nieco sprawiała wrażenie tunelu. Jeśli nie patrzyło się w bok, nie miało się poczucia przebywania na wieży.
— Śpiewacie przy pracy? — zapytał Lugatum.
— Kiedy kamień jest miękki.
— To zaśpiewajcie którąś z waszych górniczych pieśni.
Wołanie dotarło do pozostałych górników i po chwili wszyscy śpiewali.

* * *

 
Wesprzyj nas