Moda na vintage nie przemija. Tylko rzetelna wiedza o przeszłości może pomóc zrozumieć wartość współczesnego dizajnu i nadchodzących trendów we wzornictwie. To poradnik nie tylko dla wytrawnych kolekcjonerów, ale dla wszystkich miłośników dobrego dizajnu.
Lekko napisany, bogato ilustrowany, z praktycznymi poradami i wskazówkami. Zawiera informacje dla tych, którzy polują na rynkach staroci, i dla tych, którzy dopiero planują zacząć kolekcjonowanie pięknych przedmiotów użytkowych.
Zacznij kochać dizajn, ale kochaj mądrze. Kolekcjonowanie to namiętność, ta jednak potrafi być ślepa. A zatem szukaj – ale wiedz, gdzie warto. Szperaj – ale pamiętaj, czego chcesz. Pozwól się zaskakiwać – ale nie oszukiwać. Jak trzeba, szarpnij się na przedmiot twojego pożądania – ale nie szastaj pieniędzmi. Pasja kolekcjonerska – przynajmniej na początku – potrzebuje przewodnika. I taki przewodnik urzeczonym polskim dizajnem sprzed pół wieku ofiaruje jego najlepsza znawczyni – Beata Bochińska.
Maria Poprzęcka, historyk sztuki
Beata pisze o kolekcjonowaniu dizajnu tak, jak wytrawny detektyw opowiada o rozwikływaniu najbardziej skomplikowanej zagadki. Z każdym kolejnym zdaniem rosła moja ciekawość, jaki będzie następny krok w tej historii. I mimo że nie jestem wyspecjalizowanym kolekcjonerem dizajnu, lubię kolekcjonować wrażenia. A tych dostarczają i książka, i fotografie, a przede wszystkim pobudzona nimi wyobraźnia!
Iza Łopuch, producentka HBO
Polski dizajn lat 50. i 60. XX wieku czaruje mnie od dawna. To piękne przedmioty z duszą i kocham poznawać ich historie. Temat przez lata był pomijany przez znawców. Zmieniła to Beata Bochińska, gdy założyła stronę na Facebooku. Szybko wprowadziła wzornictwo z tamtych lat w XXI wiek, połączyła epoki i zainspirowała wielu ludzi. Na tę książkę miałam przygotowane miejsce na półce!
Katarzyna Wrzalik, czytelniczka fan page’a Bochińska Design
Drogę do dobrego kolekcjonerstwa kreśli „systematyzacja materiału, rozpoznanie oryginalności oraz kontekstualizacja obiektów”. Jednym słowem: wreszcie wiemy, co mamy… i wiemy, co z tym robić. Zacznij kochać dizajn to przewodnik par excellence!
Paulina Kolczyńska, doradca, rzeczoznawca sztuki XX wieku, członek Związku Rzeczoznawców Amerykańskich
Beata Bochińska – kolekcjonerka dizajnu. Ukończyła historię sztuki, w latach 2006–2012 szefowała Instytutowi Wzornictwa Przemysłowego. Autorka kilkuset artykułów specjalistycznych, raportów i książek poświęconych dizajnowi. Producentka i współautorka filmów dla telewizji i kontentu dla portali branżowych. Wykładowczyni krytyki dizajnu na Uniwersytecie Warszawskim i zarządzania rozwojem nowego produktu w SGH w Warszawie. Prowadzi warsztaty dla firm i szkolenia dla kolekcjonerów i miłośników sztuki użytkowej. Obecnie pracuje jako kuratorka międzynarodowych wystaw, wykładowczyni, jurorka konkursów projektowych, a także współpracuje z największymi sieciami wyposażenia wnętrz i producentami przedmiotów codziennego użytku.
Zacznij kochać dizajn
Jak kolekcjonować polską sztukę użytkową
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 12 października 2016
Zacznij kochać dizajn
Kolekcjoner musi mieć uzbrojone oko, musi widzieć
i umieć rozróżniać. Uzbroić oko można dość łatwo: można
się tego nauczyć. Żeby zacząć, trzeba trochę zrozumieć.
Pieniądze są mniej ważne. Przynajmniej na początku.
Rozdział I
Kolekcja, czyli pieniądze są mniej ważne
Wyglądało to niewinnie. Nie obraz, rzeźba czy rysunek, ale rama. W zasadzie ramka. Dostałam ją w prezencie od mojej starszej siostry Grażyny. I się zaczęło – a właściwie skończyło gruntownym remontem pokoju. Ten remont, nowa aranżacja mojego najbliższego otoczenia, była prezentem urodzinowym od rodziców. Dopasowałam wystrój wnętrza do… ramy. Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy piękno przedmiotu użytkowego i na własnej skórze poznałam siłę jego oddziaływania. W miejskiej bibliotece przejrzałam wszystkie dostępne albumy i opracowania. O ramach. Popłynęłam. Wsiąkłam. Miałam siedemnaście lat.
Dzisiaj jestem świadomą kolekcjonerką, dbającą o zwrot z inwestycji w długim czasie. Prawda jest jednak taka, że nawet mnie trudno się opanować i zdarza się, że kupuję coś pod wpływem impulsu, choć dla klientów korzystających z mojego fachowego doradztwa potrafię wybierać racjonalnie… Uzbroiłam oko! Nauczyłam się widzieć, a nie tylko patrzeć. Ja zajęłam się dizajnem zawodowo.
Polski kolekcjoner dizajnu ma dzisiaj znacznie łatwiej niż kilkanaście lat temu, ale zanim zacznie, musi podjąć kluczową decyzję: czy chce być inwestorem, czy pozostać entuzjastą.
I już. Proste.
Przecież nie ma obowiązku bycia wytrawnym kolekcjonerem! Można po prostu lubić stare, dobrze zaprojektowane przedmioty i kupować je od czasu do czasu, żeby potem je komuś ofiarować, i znowu kupić i ofiarować, i znowu… Większość z nas na początku deklaruje, że to nic poważnego. Ot, przyjemność bez wielkich kosztów i zaangażowania. Zarzekamy się, że jesteśmy co najwyżej miłośnikami. Kupno wazonu, stolika czy kwietnika poprawia nam humor i jakość domowego wystroju. Bywa jednak, że trwa to bardzo krótko. Część z nas szybko przechodzi na drugą stronę mocy i z niewinnego hobby stara się – mniej lub bardziej świadomie – zrobić dodatkowe lub główne źródło dochodu.
A zatem podjęliśmy pierwszą decyzję: chcemy inwestować w sztukę przedmiotu. I tu dobra wiadomość – ten wybór gwarantuje dzisiaj pewny zwrot z inwestycji!
Dizajn stał się pełnoprawnym elementem rynku sztuki. Jego kolekcje odnajdziemy w światowych i polskich muzeach: MoMA (Museum of Modern Art) i Cooper Hewitt w Nowym Jorku, V&A w Londynie, Designmuseo w Helsinkach. W naszym Muzeum Narodowym w Warszawie niestety są tylko w magazynach, ale za to można je podziwiać w Poznaniu, Wrocławiu i mniejszych lokalnych ośrodkach, które cenią wartość przedmiotów codziennych: w Sosnowcu, Krośnie czy Płocku. Wielkie domy aukcyjne (Sotheby’s, Christie’s, Phillips, Rago i nasza DESA Unicum, Rempex czy Sopocki Dom Aukcyjny), znane galerie (Kreo w Paryżu, Demisch Danant i Moss w Nowym Jorku) i platformy internetowe (retrostart.com, patyna.pl, bbbespoke.co.uk) stworzyły cały system, który umożliwia profesjonalną wycenę, opracowanie dokumentacji katalogowej i sprzedaż. Za nie więcej niż milion dolarów można dzisiaj zgromadzić liczącą się kolekcję obiektów autorstwa znanych światowych projektantów. Wbrew pozorom to mało! Na liczącą się kolekcję malarstwa trzeba wydać kilkadziesiąt milionów.
Dizajn staje się coraz bardziej zrozumiały i jest coraz chętniej kupowany, coraz więcej uwagi poświęcają mu więc poważni inwestorzy. Czas może zdziałać cuda. Jeśli jednak chwilowo nie dysponujemy milionem dolarów, nie ma co rozpaczać. James Zemaitis, wiceprezes domu aukcyjnego Sotheby’s, odpowiedzialny za kolekcję XX-wiecznego dizajnu, stwierdził w jednym z wywiadów, że najlepsze kolekcje na świecie to niekoniecznie te, w których znajdują się wyłącznie najdroższe i najbardziej znane obiekty. Zgadzam się z nim w pełni. Kolekcja tematyczna, której myślą przewodnią jest na przykład idea dizajnu demokratycznego w Polsce, świetny zbiór, który ma obrazować wpływ natury na formę przedmiotu, czy wreszcie solidna kolekcja prac jednego, wyjątkowo utalentowanego projektanta może być – i najczęściej jest – warta bardzo dużo.
Georg Kravis II, jeden z amerykańskich kolekcjonerów odznaczony nagrodą Governer’s Arts Award, przekazał Muzeum Philbrooka kolekcję dwustu pięćdziesięciu obiektów amerykańskiego dizajnu. Ten fantastyczny zbiór przedmiotów, datowanych od 1900 roku, ze szczególnym uwzględnieniem lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku, nie tylko zachwyca, ale także pokazuje, jak ważną rolę odgrywają prywatni świadomi kolekcjonerzy w wypełnianiu białych plam w historii dizajnu i co znaczy dobrze pomyślana, konsekwentnie uzupełniana kolekcja, niekoniecznie składająca się z najbardziej znanych nazwisk. Wartość takiej kolekcji zdecydowanie przekracza sumę wartości poszczególnych obiektów. I ta myśl, że nazwisko fundatora zostanie wykute na nadprożu sali, w której ekspozycja będzie pokazywana kolejnym pokoleniom!
Kolekcjonowanie zdemokratyzowało się na naszych oczach.
Ten świat zmienił się nieodwracalnie. Jest więc łatwiej nie tylko
sprzedającym, ale również kolekcjonerom.
Nowe czasy
Nadeszła zmiana. Właściwie tak zaskakująca, że aż oczywista. Wiadomo było, że dzięki internetowi szukanie, kupowanie i promowanie stanie się łatwiejsze, ale dopiero era social mediów, z Facebookiem na czele, spowodowała zmianę na całym rynku sztuki. Dizajnu też. Dla wytrawnych kolekcjonerów był to prawdziwy szok. Dotychczas ich hegemonia wydawała się absolutna i niepodzielna. Opierali się na niedostępnej dla innych wiedzy, relacjach zawodowych, kontaktach. Czas płynął wolniej, a dostęp do dzieł był ograniczony. Aż tu nagle…
Najpierw pojawiły się w sieci wirtualne galerie, potem sklepy, a w końcu portale, na których wielu sprzedawców zaczęło handlować, kontaktować się ze sobą na co dzień i zbierać opinie klientów. To właśnie ta informacja zwrotna od kupujących, pozwalająca na modyfikowanie oferty, stała się kartą przetargową na nowym rynku kolekcjonerskim. Kolekcjonowanie zdemokratyzowało się na naszych oczach. Ten świat zmienił się nieodwracalnie. Jest więc łatwiej nie tylko sprzedającym, ale również kolekcjonerom.
I to jest dobra wiadomość. Ale wciąż należy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy i co kolekcjonujemy? Spróbujmy to jakoś uporządkować. Zacznijmy od tego, czym jest kolekcjonowanie i czego od nas wymaga. I czy na pewno chcemy to robić… na poważnie.
Po co mi kolekcja?
Scenariusz numer jeden: Chcesz zgromadzić zbiór szkła polskiego, barwnego, ręcznie formowanego, zaprojektowanego przez polskich twórców. Twoim celem jest stworzenie, a w przyszłości sprzedanie pełnej kolekcji takiego szkła na aukcji, w całości, znanej instytucji lub fundacji, która inwestuje w sztukę. Zaczynasz kupować szklane wazony – wszystkie, które powstały metodą ręcznego formowania. Najlepiej ze szkła barwionego w masie i zaprojektowane przez polskich projektantów po 1945 roku. Taka kolekcja na oko może liczyć od stu pięćdziesięciu do trzystu ciekawych obiektów. Niezła kolekcja. Ile lat zajmie ci jej zgromadzenie?
Zależy od determinacji, od tego, jakimi środkami dysponujesz i ile czasu poświęcisz na poszukiwania. Ale potrwa to od pięciu do piętnastu lat. Przede wszystkim zależy to jednak od tego, czy nie zaczniesz kupować innych, mało przydatnych w kolekcji przedmiotów! To niebezpieczeństwo czyha na każdego początkującego kolekcjonera. Kupowanie przy okazji! Bo tanio, bo interesujące, bo sprzedam i zarobię, i będą środki na kupienie innych potrzebnych w mojej kolekcji obiektów! Największe przekleństwo kolekcjonera: brak wstrzemięźliwości i porzucenie celu.
Zapytacie więc: to tak nie można zbudować kolekcji? Można, ale to już zupełnie inna historia: taka, w której zajmujemy się tym procederem (czyli kupowaniem okazji!) na pełen etat. Czyli chcemy zostać handlarzami, a nie kolekcjonerami. Można i tak, ale bądźmy realistami i wróćmy do pierwotnego planu: kupuję tylko szkło, na nim się znam. Dublety, które uda mi się znaleźć, wymieniam lub sprzedaję, żeby mieć na kolejne skarby. W ten sposób osiągnę cel, którym jest… sprzedanie dobrej kolekcji szkła znanej instytucji.
Taki scenariusz i taki kolekcjoner to ideał. Tak konsekwentnych spotkałam może kilku. Jeden z nich po osiemnastu latach sprzedał swoją kolekcję lamp naftowych na aukcji w Europie i kupił za to duże mieszkanie w apartamentowcu na warszawskim Mokotowie. Na co dzień leczył ludziom zęby. Kolekcja była dodatkiem do zarobków wziętego dentysty, ale zakończenie – jakże było satysfakcjonujące!
Przechowywać czy używać?
Scenariusz numer dwa: Chcesz stworzyć kolekcję mebli zaprojektowanych przez jednego projektanta tworzącego w Polsce w latach 1950–1980. Jego projekty są rzadkie i doskonałe. Później ten zbiór zamierzasz sprzedać dużej fabryce mebli, jako kolekcję, którą ta przekaże w depozyt muzeum i będzie z tego czerpać korzyści promocyjne. Albo sama ją temu muzeum przekażesz. Aspekt komercyjny nie jest jeszcze rozstrzygnięty i nie jest tak ważny. Masz z czego żyć i masz cel! Obiektów nie będzie wiele, ale ich gabaryty są niczego sobie. Przechowywanie tego typu przedmiotów wymaga miejsca. Jakiego? To zależy. Jeśli przyjmiemy, że zgromadzimy około dwudziestu różnych mebli, to potrzebujemy od sześćdziesięciu do stu dwudziestu metrów kwadratowych. No tak… A jeśli nie jesteśmy samotnym białym żaglem albo nie planujemy nim być do końca życia, nasza rodzina również musi się gdzieś pomieścić. Robi nam się więc z tego jakieś sto siedemdziesiąt, dwieście metrów kwadratowych. Niezły apartament. Dlaczego założyłam, że kolekcję będziesz trzymać w domu? Ano dlatego, że większość kolekcjonerów tak zaczyna i myśli, że to się uda.
Pewna rodzinna legenda głosi, że ojciec, który miał trzy córki – kolekcjonerki in spe – postawił pod miastem poza niedużym domem jeszcze trzy garaże, a swój pierwszy sportowy samochód, który kupił w wieku dojrzałym, trzymał pod orzechem włoskim…
No więc jak te bezcenne skarby przechowywać? Wynajmujący za niemałe pieniądze małe mieszkania złośliwie się teraz uśmiechną i szepną pod nosem: żebym to ja miał tylko takie problemy. Ba! Śmiejcie się, śmiejcie, kolekcjoner zniesie wiele, zwłaszcza że zdarza mu się mieszkać z siedmioma stolikami, trzema fotelami i czterema meblościankami w trzech pokojach… I tu dochodzimy do tajemnicy poliszynela: dowiadujemy się, dlaczego niewiele osób tworzy kolekcję mebli i dlaczego te kolekcje są nie tylko rzadkie, ale też drogie. No cóż… właśnie dlatego. Jakie mamy wyjście? Możemy na przykład oddać kolekcję w depozyt, zanim ją w całości zgromadzimy (muszą to być bardzo ciekawe obiekty, a muzeum musi mieć dużo miejsca w magazynach lub na ekspozycji), lub przechowywać w wynajętym, suchym i odpowiednio nawilżanym magazynie, wpadać do nich od czasu do czasu w odwiedziny…
Znam kolekcjonera mebli. Jest to człowiek co najmniej zamożny. Ma dom o powierzchni trzykrotnie przekraczającej potrzeby jego rodziny. W rzadziej używanych pokojach gościnnych stoją skarby – i wzbudzają zachwyt odwiedzających. Ile warta jest ta kolekcja? Minimum jej cena wywoławcza w dobrym domu aukcyjnym plus trzy czwarte wartości domu pod Warszawą… To znaczy kilkaset tysięcy złotych. Przechowywanie kosztuje. Warto o tym pamiętać, zanim zdecydujemy, co zbierać.
Po co katalogować?
Scenariusz numer trzy: Chcesz skompletować dobrze zaprojektowane wschodnioeuropejskie serwisy i ceramikę użytkową. Planujesz je rozdać swoim dzieciom – taki cenny prezent, który w razie czego można spieniężyć lub po prostu z niego korzystać. Dzieci masz czworo. Przedmioty te mają podstawową zaletę: nie są duże. Każdy z ceramicznych serwisów mieści się w pudle o wymiarach czterdzieści na czterdzieści na trzydzieści. Obiektów będzie około stu pięćdziesięciu (w tym dziewięćdziesiąt serwisów). Hm… powierzchnia docelowa to jakieś pięćdziesiąt metrów kwadratowych, o ile żadnego z serwisów nie będziecie chcieli wyeksponować na widocznym miejscu. A będziecie chcieli! Zatem około sześćdziesięciu metrów. Nie jest źle. Kolekcję będziesz tworzyć jakieś piętnaście lat, więc będziesz mieć czas na znajdowanie coraz większych magazynów, które będą rosły wraz z twoimi zbiorami. Problem rozwiązany.
Ta kolekcja ma jednak swoje wymagania: porcelana ma to do siebie, że łatwo się… tłucze. Jej zgromadzenie wymaga kupowania dubletów serwisów, tylko po to, żeby skompletować pełny zestaw. Gdzie zatem trzymać pozostałe, nadprogramowe części? Jak zapamiętać, których filiżanek było pięć, a których podstawków i w którym zestawie ledwie trzy, i ile trzeba dokupić? Jedynym wyjściem jest stworzenie katalogu. Oj, wiem, wiem, każdemu się zdaje, że pamięta, ile czego ma, bez przesady…
Mnie pamięci wystarczyło na dwa miesiące. A przecież zostało ich jeszcze sto siedemdziesiąt osiem – przy tylu elementach kolekcja nie powstanie, jak wspomniałam, wcześniej niż za piętnaście lat! I tu zaczyna się zabawa: co pamiętać? Wymiary, materiał, nazwisko projektanta, technologię, dekorację? Robi się z tego niezła baza danych. Myślałby kto, że wystarczy ten mały czarny notes z gumką…
Katalogowanie to konkretna praca. Zabiera czas. A czas to pieniądz. Jeśli możemy w tym czasie wykonać konkretne zlecenie za konkretne pieniądze, to cena naszej kolekcji rośnie. Aha: mierzenie, fotografowanie, opisywanie – to tylko część pracy, czeka nas jeszcze… poszukiwanie informacji na temat obiektów.
Tak, tak, katalogowanie to koszt, który warto doliczyć, kiedy się wycenia kolekcję.
Pokazywać, eksponować, promować?
Scenariusz numer cztery: Twoja kolekcja ma być rzadka. Trudno ją skompletować, a przy okazji obiekty nie są dobrze opisane w literaturze, ale za to bardzo ciekawe! Oj, wietrzę tutaj spory potencjał. Masz szansę ją kiedyś sprzedać z dużym zyskiem. Będą to na przykład… dywany i tkaniny zaprojektowane przez doskonałych polskich artystów, którzy zaczęli współpracować z przemysłem. Mówimy o wspaniałych grafikach nadrukowanych na tkaninie i maszynowo wytwarzanych z wełny deseniach dywanów, które są niczym najlepsze gobeliny tkane ręcznie w dawnych czasach. Tę kolekcję na pewno sprzedasz każdemu muzeum włókiennictwa na świecie. Takie kolekcje dlatego są tak rzadkie, że dywany raczej się zużywają, nie stoją za szybką w segmencie…
Mamy zatem cel. Przechowywanie też będzie łatwe – dywany zwijamy w rulony i od czasu do czasu wietrzymy i odświeżamy. Jest nieźle. Łącznie zbierzemy pewnie ze czterdzieści, może sześćdziesiąt dobrych wzorów, co zajmie nam około dziesięciu lat. I teraz zaczyna się problem: kolekcja jest ciekawa, ale jej wyeksponowanie wymaga miejsca. Najlepiej ścian, czystych i wysokich…